[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 8.3

             

— Nie unikaj odpowiedzi! — ryknął. — Mów, co tu robisz?

— Widzę, że mistrz Wei mocno się niecierpliwi.

Zignorował obecność Wei Wuxiana i odniósł zwoje przed tron boga podziemia. Ułożył je w kolejności od najgrubszych po najcieńsze, a potem przeszedł do kolejnych stosów, niedbale wrzuconych do jednego wora. Wyjął pierwszy od góry, zapisał nazwisko zmarłego w swojej księdze i odłożył na bok.

W Wei Wuxianie aż się zagotowało. Jakim prawem Jin Guangyao odzyskał swoje ciało? Za czyny, których dokonał w czasie zawodów i za zaklęcie przywołujące nieczyste moce, zasługiwał na wieczność w więzieniach. A o ile oczy go nie myliły, Jin Guangyao pełnił rolę sekretarza i sługi Wen Wu.

— Jak tego dokonałeś? — zadawał mu dalej pytania.

— Mistrzu Wei, nie wiem, o czym mówisz.

— Przebiegły lis, który jest gotowy poświęcić każdego na swojej drodze, by tylko osiągnąć swój cel — opisał mężczyznę. — Przepraszam, nie „gotowy“. Poświęciłeś każdego.

Jin Guangyao zamarł z otwartym zwojem w dłoniach. Opuścił je gwałtownie i zwrócił się w kierunku Wei Wuxiana. Spojrzał na niego gniewnie, wręcz znienawidzenie.

— Widzę, że mistrz Wei nie ma zamiaru utrzymać właściwych stosunków między nami?

— Kpisz sobie ze mnie czy z siebie? A może to jeden z tych słabych żartów, po którym mam udawać, że są śmieszne?

— Mistrzu Wei, trochę pokory.

— Pokory? — Parsknął śmiechem. — Rozumiem już, bogowie podziemia potrzebowali komika i tak oto im się napatoczyłeś, ha?

— Tylko głupiec wysnuwa podobne teorie,

Wei Wuxian nie powinien tu walczyć, tym bardziej używać mocy. W podziemiu trzymały go restrykcje narzucone przez Wen Wu, ale… Jin Guangyao wystarczająco go wkurzył.

Poruszył palcem wskazującym, rysując w powietrzu linię demonicznej energii, która przybrała kształt strzały. Okręcił ją w powietrzu i skierował grot na Jin Guangyao.

— Zaryzykujesz? — zagroził mu mężczyzna.

— Niby co? Myślisz, że się ciebie boję?

Jin Guangyao prychnął.

— Jesteś nadal naiwnym dzieckiem, którego nie obchodzą żadne zasady. Za życia też to nie raz udowodniłeś i doprowadziłeś do śmierci wszystkich swoich najbliższych.

Czara goryczy się przelała.

Wei Wuxian wydał strzale rozkaz. Pomknęła na Jin Guangyao i…

— A więc przybyłeś — rozbrzmiał głos boga podziemia.

Wycofał strzałę i padł na kolana wraz z Jin Guangyao, który także poddał się słowu Wen Wu.

Bóg podmienia wkroczył do pomieszczenia. Każdy jego krok odbijał się echem w myślach mężczyzn. Dźwięk był łomotem, uderzającym w pojedyncze nerwy i zsyłające niewyobrażalny ból, którego nie mieli prawa odrzucić. To kara za ich zachowanie. Przyjęli ją pokornie.

— Dobrze — pochwalił ich Wen Wu.

Spoczął na tronie śmierci. Pstryknął palcami, uwalniając mężczyzn z kary. Opadli na podłogę, wijąc się z bólu, próbując złapać oddech i wrócić do zmysłów. Wei Wuxian rzadko doświadczał podobnej mocy. Była przerażająca. Zmuszała go do posłuszeństwa i upokarzała, ale i uderzała w niego świadomość, że zasłużył. Złapał prawo podziemia i takie były konsekwencje.

— Wezwałem cię — zwrócił się do Wei Wuxiana.

Demoniczny Patriarcha oparł się o podłoże pięścią. Podniósł się do klęku i pozdrowił swojego pana:

— Wei Wuxian przybywa na wezwanie.

— Długo ci to zajęło — żachnął się Wen Wu.

— Wybacz mi, panie. Puści nie mówią.

— Tak, zapomniałem. Ech, niby czeka na mnie wieczność, ale trudno poczekać parę dni. Wybaczam — ogłosił w końcu. — Jin Guangyao, raport

— Panie, w ostatnim czasie w więzieniach pojawiło się dodatkowych trzystu dwunastu więźniów. Każdy z nich był w druzgocącym stanie. Strażnicy musieli składać ich przez kilka godzin, zanim umieścili ich w celi. Przygotowałem pięćdziesiąt trzy zwoje z wątpliwym werdyktem.

— Dobrze, odejdź.

Jin Guangyao nie ukrył zdziwienia.

— Panie, proszę, pozwól mi zostać!

— Odejdź — rozkazał.

Jin Guangyao zacisnął gniewnie szczękę. Pokłonił się pokornie, a potem oddalił, zamykając za sobą przejście. Wei Wuxian i Wen Wu zostali sami.

Kwa kielichy z ludzkich czaszek wyłoniły się zza mebli. Wen Wu postawił je przy oknie, gdzie zaczęły po ścianie spływać krople wina. Powoli opadały ku czarom.

— Zgaduję, że zaskoczyła cię obecność Jin Guangyao u mojego boku? — odezwał się jako pierwszy Wen Wu.

— Tak — przyznał Wei Wuxian. — To przebiegły lis, którego jedynym celem jest zapewne pozbawić bogów podziemia władzy.

— Tak, tego właśnie od niego oczekuję.

— Słucham? — zdziwił się. — Panie, to…

Podniósł głowę. Wen Wu czekał na niego z wysuniętym kielichem wypełnionym winem podziemia.

— Napijmy się — zaproponował. — Jak przyjaciele. Nie potrzebuję samych sług. Czasem dobrze mieć przyjaciela.

Usiadł z powrotem na swój tron. Wei Wuxian wstał z trzymanym w obu dłoniach kielichem. Podziękował swojemu panu za propozycje, a następnie udał się na siedzenie znajdujące po lewej stronie od tronu.

— Nie martw się o Jin Guangyao. Zapewniam cię, że jeśli uda mu się mnie pokonać, zrzucić z tego tronu, to będzie go godzien.

— Jin Guangyao nie nadaje się na boga podziemia.

— Nadaje się czy nie, to już kolejna kwestia. Wielu nie nadaje się na bogów, a nimi zostają, bo tak zadecydowały pewne okoliczności. Nie odbierzesz im niebios.

— Nie odbiorę — przyznał mu rację. — Proszę, wybacz mi moje zachowanie. Zaszedłem za daleko.

— Oj, nie próbuj nawet. Gdybyś kierował się innymi pobudkami, to wtedy bym ci nie wybaczył. Ale wiem, że rzeczywiście zmartwiła cię obecność Jin Guangyao u mojego boku. Dlatego jestem wdzięczny za tę troskę.

— Staram się dbać o przyjaciół, o ile tak mogę nazwać boga podziemia.

— Przyjaciel? — zawahał się. — Tak, przyjaciel. Brzmi dobrze. A więc przyjacielu, za naszą wieczność — wzniósł toast.

Wei Wuxian wypił tylko jeden łyk, kolejny mógł go pozbawić przytomności. To wino nie należało tylko do zmarłych, było kwintesencją całego podziemia i według legend było zdolne zatrzymać nawet innych bogów w tym miejscu. W tym bogów pochodzących z niebios.

— Wezwałem cię tu z kilku powodów — przeszedł do głównego tematu. — Pierwotnie pragnąłem cię ukarać za to, w jakim stanie Puści przynieśli mi duszę po twoim sądzie, ale muszę zamienić karę na pochwałę. Jin Guangyao okazał się wyjątkowym nabytkiem.

— Jin Guangyao? — upewnił się, czy dobrze usłyszał.

— Tak. W podziemiu, jak dobrze wiesz, panuje wszechobecny chaos i nieporządek. Trudno tutaj o dobrego, uczciwego sługę, który zabierze się za sprzątanie ścieżki prowadzącej do pałacu, nie wspominając o całej administracji. Jin Guangyao poradził sobie z tym znakomicie.

— Próbuje się podlizać — fuknął, a na określenie „uczciwy“ aż zadrżał.

— Próbuje czy nie, to nie ma znaczenia. Liczy się efekt, mój przyjacielu. A ten efekt to porządek, cisza i spokój, których nie miałem zaszczyt zaznać od wieków.

Wei Wuxian zacisnął mocniej palce na kielichu, dusząc w sobie nieprzyzwoity komentarz na temat Jin Guangyao. To nie był człowiek, który zasługiwał na odrobinkę zaufania. Zdradzi ich prędzej czy później, pozostawało teraz pytanie, w jakich okolicznościach to nastąpi.

— Możesz być ze mną szczery — wyraził zgodę Wen Wu.

— Panie… — zawahał się. — Obawiam się, że Jin Guangyao sprowadzi na podziemie jakieś nieszczęście. Już za życia pokazał, że jego ambicje są ponad wszystko. Nawet bliscy mu ludzie ucierpieli. Podziemie…

— Zaczekaj — przerwał mu Wen Wu. Uniósł dłoń, a potem zaczerpnął odrobiny wina z kielicha. — Jak już wcześniej oznajmiłem, jeśli uda mu się zrzucić mnie z tego tronu, będzie go godzien. Nadal podtrzymuję to stanowisko. Pamiętaj, na swojej drodze spotkałem wielu, którzy przybyli z równie ambitnymi planami. Dziś ich kości są budulcem dla mego pałacu.

— W takim razie Jin Guangyao tu zostanie? — upewnił, czy dobrze rozumie.

— Dokładnie tak. Jest uczciwie pracującą duszą, która w przeciwieństwie do poprzedników faktycznie wykazała się i przedstawiła efekty swojej pracy.

— A więc dobry pracownik musi zostać nagrodzony.

— Póki pracuje rzetelnie i nie sprawia problemów, to sam nie widzę żadnych przeszkód przed tym, by pozwolić mu działać.

— W takim wypadku już nie będę się wtrącał w decyzje boga podziemia.

Wen Wu uśmiechnął się mrocznie.

— Pozwól, że cię ostrzegę. Szukasz zagrożenia na znanym, ale niebezpiecznym morzu, zapominając, że to cicha, spokojna woda rozpoczyna największy sztorm.

Nie pojął ostrzeżenia ani kogo Weu Wu miał na myśli, wspominając o spokojnej wodzie. Czy odnosiło się do nadciągającej zdrady? Czy ktoś w jego otoczeniu ukrywał swoje intencje i knuł przeciwko niemu?

Wei Wuxian wziął głębszy łyk alkoholu. Zaprzyjaźnił się z zdradą jeszcze za życia, po śmierci już nie była taka obca. To Jin Guangyao najbardziej się obawiał. Niebezpiecznie wypływać na morze, kiedy zbiera się na sztorm. Tylko głupcy rozwijają żagle, widząc nadciągające burzowe chmury. Jednak nie śmiał na głos nazwać Wen Wu głupcem. Po takich słowach jego ścięta głowa nie musiałaby się martwić już o żadne wody.

— Nie jestem godzien, by przejmować ostrzeżenia od boga podziemia. Jeśli moja głupota zaprowadzi mnie do klęski, to tylko przez samodzielnie podjęte decyzje — rzekł, a potem pokornie pozdrowił Wen Wu.

— Nie wiedziałem, że umiesz się tak podlizywać? — zakpił sobie bóg podziemia.

— Po prostu lubię, jak szyja i głowa tworzą całość — wyjawił swoje intencje. — A odniosłem wrażenie, że nadwyrężyłem gościnności.

— Osobiście cię wezwałem. — Zabełtał winem w kielichu. — Demoniczny Patriarcho, wiesz, że darzę cię sympatią?

— Dobry ze mnie komik.

— I uczciwa dusza. Z wieloma się spotkałem, wielu osądziłem. Demoniczny Patriarcha, postrach ostatniego stulecia… brzmi to tak dostojnie i złowieszczo. Okazało się, że przybył do mnie złamany człowiek, którego słuszne wybory doprowadziły do nieszczęścia.

— Ja…

W winie ujrzał swoje zasmucone oblicze. Słowa Wen Wu znowu mijały się z prawdą. Znał swoje grzechy, nie zapomniał o spływającej między jego palcami krwi i wciąż nosił na barkach ciężar swoich decyzji. Ludzie słuszne określili Demonicznego patriarchę mianem potwora.

— Rzeczywiście — fuknął Wen Wu. — Nic się nie zmieniłeś, odkąd przybyłeś do mnie na sąd. Wybacz, przyjacielu, wymusiłem na tobie zbyt wiele — przyznał się do pomyłki.

— Nie, wina leży tylko po mojej stronie.

— Wystarczy — oświadczył ciężkim tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Rozmawiamy już chwilę, a dalej nie wiesz, dlaczego cię tutaj wezwałem.

— Jestem gotowy, by cię wysłuchać, panie.

Zadrżał, obawiając się, że chodzi o ostatnie dusze, które zesłał do podziemia po odbytym sądzie. O ile miał prawo w ten sposób określić niezidentyfikowaną papkę mięsa i kości po sprowadzonych na nią torturach.

— Pasożyty — Wen Wu rzucił hasło.

— Słucham? — zdziwił się.

— Chodzi mi o walkę z Jin Guangyao i pasożyty. Wiem, że od dłuższego czasu badasz tę sprawę. Chcę wiedzieć, jaki jest postęp tego śledztwa.

Wei Wuxian przyznał przed sobą, że akurat tę kwestię ostatnimi czasy zaniedbał, odstawiając na bok ze względu na własne problemy i nadmiernie spływające dusze na jego polanę.

— Niestety, stanęło w miejscu — wyznał Wei Wuxian. — Postaram się zbadać tę sprawę, jak tylko zakończy się wojna.

— Nie, nie o tym mówię. Więcej się nie dowiesz. Potrzebuję raportu na chwilę obecną.

— Panie, jeśli chodzi o pasożyty, odkryłem, że przemieniają żywą osobę w dzikiego trupa i przejmują nad nim kontrolę. W czasie wyprawy do świata żywych odwiedziłem dom pierwszej ofiary. Znalazłem jajeczka pasożytów w herbacie. Jin Guangyao również wspomniał, że się przemienił po wypiciu herbaty. Może to mieć związek.

Wen Wu skinął głową.

— Żywi nie przestają mnie zaskakiwać. Przekraczają granice nieprzekraczalne — przyznał. — Jin Guangyao poddał się wpływowi pasożyta nawet po śmierci.

— Na to wygląda. Nie wiem tylko, dlaczego do tego doszło. Cała walka wydawała mi się co najmniej dziwna. Czy pasożyty są zagrożeniem dla świata umarłych i podziemia? — zapytał, próbując się upewnić, do czego zmierza to śledztwo.

Wen Wu odstawił kielich na oparcie od tronu. Wstał i zbliżył do gładkiej ściany, w której nagle wyłoniło się okno. Wyjrzał za nie, przyglądając się nieskończonemu królestwu, które wypełniała pustka. Było chłodne, ciche, pozbawione jakiejkolwiek radości, zbierało plony śmierci i sprowadzało niepokój. Wei Wuxian wolał określać to miejsce więzieniem, bo przecież nikt z własnej woli nie gniłby wieków w tych murach.

— Kto śmiałby mi zagrozić? Kto byłby na tyle głupi, aby przebyć te pustkowia, by zdobyć władzę nad pustkowiem? Nie, nie martwię się o los podziemia — odpowiedział w końcu na wcześniej zadane pytanie. — Pasożyty nie zmieniają losu żywych, ale udało im się przejąć władzę nad duchem. Dlaczego? Po co? Jakim prawem? Pragnę odpowiedzi, bo nurtuje mnie, jak ktoś tego dokonał?

— Przyniosę odpowiedzi — zadeklarował Wei Wuxian. — Na pewno istnieje rozsądne wyjaśnienie dla tych wszystkich zjawisk.

— Hm, to dobra odpowiedź. Cieszę się, że szybko doszliśmy do porozumienia. — Wrócił na tron i dobił do końca wina. — A teraz druga sprawa. Lan Wangji.

Wei Wuxian zamarł z kielichem przystawionym do swoich ust. Nie odważył się wziąć kolejnego łyka i upić się, gdy temat zszedł na tak istotne kwestie.

A więc Wen Wu wiedział. Niby jakim prawem miał ukryć przed bogiem podziemia prawdę? Był zaprawdę głupcem…

— Tak, wybacz mi panie, że nie osądziłem jeszcze tej duszy.

— Nie zadałem właściwego pytania, a już mnie przepraszasz.

Wei Wuxian opuścił głowę. Wystarczyło, że wspomniał o Lan Zhanie. To samo w sobie nie zwiastowało niczego dobrego.

— Martwisz się o tę duszę — doszedł do wniosku Wen Wu.

Zacisnął pięść. Rozmowa nie zmierzała we właściwym kierunku. Mógł przyjąć każdą karę za swoje przewinienia, ale jeśli wmiesza we wszystko Lan Zhana.

— Nie chcesz się o nim czegoś dowiedzieć?

Wen Wu wyciągnął jeden ze zwojów, ukryty z dala od stosu, który wcześniej przygotował Jin Guangyao. Postukał nim w oparcie od tronu i ponownie zapytał:

— Nie chcesz poznać historii tego młodzieńca? Nie w tym celu zabrałeś go ze sobą?

Wei Wuxian otworzył szeroko oczy. Ogarnęło go przerażenie. Odwrócił spojrzenie w kierunku wyjścia z komnaty. Odruchowo podniósł się z siedzenie, próbując odnaleźć Lan Zhana i zabrać go z podziemia, póki nie było za późno.

Postąpił bezmyślnie.

Wen Wu uderzył pergaminem w blat stołu. Nieznana siła przytwierdziła Wei Wuxiana do siedzenia. Nie pozwoliła mu wstać ani ruszyć choćby najmniejszym palcem. Stracił dech w piersi. Zaczął drżeć nerwowo.

— Wysnuwasz za szybko błędne wnioski, przyjacielu — powiedział luźno Wen Wu, jakby do niczego nie doszło. — Lan Wangji powinien dawno zostać osądzony. Wiem, że trzymasz go przy sobie od jakiegoś czasu. Wiem też, że otrzymałeś pusty zwój. To dobrze.

Wypuścił Wei Wuxiana.

Demoniczny Patriarcha opadł na siedzenie i odetchnął ciężko. Bolały go wszystkie mięśnie, a wraz z tym doznaniem przyszło niewyjaśnione zmęczenie. Niezależnie od przyczyny tego stanu, jedno pozostało wiadome: nie ucieknie.

— Zależy mi na nim — wysapał. — Nie chciałem okłamywać cię, panie. To nie tak. Naprawdę na początku zamierzałem dokonać sądu, ale zaniepokoił mnie pusty pergamin i to… dziwne uczucie w sercu.

— Wei Wuxianie, Demoniczny Patriarcho, nie ukarzę ani ciebie, ani tego młodzieńca.

— Panie… dziękuję.

— To nie jest rzecz warta dziękowania. Uspokój się i mnie posłuchaj przez chwilę uważnie, bo o ile zwój pozostanie pusty, to los innych ukazuje historię tego kultywatora.

— Jeśli ją poznam, to on odejdzie — wyznał Wen Wu swoje obawy.

— A czy to coś złego? — zapytał podchwytliwie.

— Nie chcę, żeby odchodził — mruknął pod nosem. Nie ukryje tej prawdy przed swoim władcą.

Wen Wu westchnął.

— Mówią, że uczuć nie wybierasz — pocieszył Demonicznego Kultywatora, na ile umiał. — Teraz tylko pozostaje pytanie, na co jesteś gotowy? Na pożegnanie? Na tęsknotę? Na ból i świadomość, że spędzisz w samotności tysiące lat, kiedy już poznałeś słodki smak miłości?

Wei Wuxian milczał.

— Lan Wangji na ten moment nie jest odpowiednim partnerem dla ciebie.


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!