Wei Wuxian wybrał najpiękniejszą i najdostojniejszą szatę ze wszystkich, wykonaną z cienkich nici życia, które według legend pochodziły z włosów zapomnianej, porzuconej bogini. W ostatnich dniach swojego istnienia wyrwała każdy z kosmyków i rozrzuciła po całym świecie w postaci cienkich nici. Zebrały je pewnego dnia Panny Młode, by przygotować swojemu panu prezent w ramach podziękowań za te wszystkie lata troski i miłości.
Wei Wuxian nigdy nie dowiedział się, ile w tym prawdy, ale nie zmieniało to faktu, że szata była piękna. Każdy fragment tkaniny lśnił, poruszając się w eleganckim tańcu, który przywoływał na myśl kołyszącą się na wietrze flagę. Służące przyniosły mu też srebrny pas, ciężki i masywny, pokrywający połowę jego pasa i brzucha. Zebrały rękawy i spięły je metalowymi obręczami, słodko brzęczącymi, jakby miały zapowiadać nadejście sędziego. Zawahały się dopiero nad włosami. Jednak tu z pomocą przybył Lan Wangji, niosąc ozdobną spinkę, zakończoną drobnymi dzwoneczkami.
Panny Młode zachichotały słodko, plotkując między sobą o relacjach dwóch mężczyzn.
— Aż tyle macie wolnego? — rzucił złośliwie Wei Wuxian.
— Przepraszamy — mruknęły, po czym zabrały się do pracy.
Podeszła do Wei Wuxiana najwierniejsza z Panien Młodych i niepewnie zebrała jego włosy do tyłu. Rozczesała je grzebieniem, a potem zabrała część, zawijając w luźny kok. Przyjęła od Lan Wangji wsuwkę. Owinęła kosmyki grubym, czarnym materiałem i wsunęła w niego ozdobę. Odsunęła się, chyląc pokornie czoło przed swoim panem.
— Nie pozwoliłem ci się kłaniać — zwrócił jej uwagę. — Pamiętajcie, kiedy jesteście sługami sędziego, możecie się przede mną kłaniać. W innym przypadku jesteśmy rodziną. Patrzcie mi prosto w oczy i nie żałujcie uśmiechów pod swoimi welonami.
— Panie — zajęczały wszystkie na raz, wzruszając się.
— Straszne, niebezpieczne Panny Młode, a przy mnie mazgaje? Co to ma być? — zapytał złośliwie. — Już, wracać do swoich potwornych twarzy. Jeszcze wydostanie się to poza grotę i zmarli będą w podskokach do mnie przychodzić.
Zaśmiały się wszystkie na raz. Nie zdołały wygrać z komentarzami swojego pana. Pokiwały zgodnie głowami, akceptując propozycję Wei Wuxiana, ale nadal nie przestawały płakać. Zmieniły się i to sprawiło, że jego serce ogarnęła nieskończona radość. Lata temu żyły zemstą, krwią i nienawiścią, nie umiał wydobyć z nich odrobiny szczęścia, a o uśmiechu często marzył. Teraz się śmiały. Ich twarze pod welonami stawały się piękniejsze, rany goiły się powoli, a szaty odzyskiwały dawny wygląd.
Napawało go to nadzieją, że pewnego dnia zaznają spokoju, a ich dusze zawędrują do koła reinkarnacji i ponownie się narodzą.
— O czym rozmyślasz? — wtrącił się Lan Wangji.
— O niczym — odpowiedział gniewnym tonem. — A co, Lan Zhan? Nie mów, że się o mnie martwisz?
— Martwię się — zaprzeczył bez chwili wątpliwości. — Wei Ying, dałem odpowiedź.
— Niejasną, do tego okrutną, niekonkretną. Nie nazywaj odpowiedzią wątpliwości, jakie targają twoją duszą.
— W takim wypadku przepraszam za niejasne stanowisko. Możliwe, że podziemiach uzyskam odpowiedzi.
— Albo tam zostaniesz — dał mu do zrozumienia, że istnieje i taka opcja. — Bogowie podziemia rządzą się swoimi prawami. To nie są niebiosa, które zsyłają łaskę na ludzi, to podziemie, które zabiera za sobą dusze i skazuje je wieczne cierpienie.
— Mam nadzieję, że moja dusza nie zasługuje na wieczne cierpienie.
Nie odpuści.
Wei Wuxian westchnął ciężko. Przez tego młodzieńca czasami rzeczywiście bolała go głowa, ale tak jak wcześniej, nie umiał go odrzucić. Dlatego na ten moment zaakceptował jego obecność. Czas pokaże, co dalej ma z nim uczynić.
Lan Wangji nie ubrał się szczególnie na spotkanie z bogami podziemia. Miał na sobie zwyczajną, białą szatę mędrca z drobnymi wzorami w kształcie chmur, wyszytymi cienkimi nićmi, by nie odebrały ubraniu prostoty. Włosy luźno opadały na jego ramiona, trzymała je jedynie opaska sekty Lan, której od pewnego momentu ani razu nie zdjął. Jednak pasowała mu, dodawała uroku, odsłaniała piękną twarz, od której Wei Wuxian nie umiał oderwać wzroku.
Okazało się, że Lan Wangji wyglądał lepiej od niego bez tego całego przygotowania pod pieczą Panien Młodych.
Wei Wuxian poniósł się. Nadszedł czas na wizytę. Klaśnięciem przywołał Pustych, którym nakazał strzec wejścia do jego jaskini. Panny Młode udały się na spoczynek, choć przy okazji kiedyś usłyszał, że planują udać się do Miasta Duchów i zabawić się w domu rozkoszy z Peonią i Chryzantemą. Jeśli tego pragną, nie odbierze im tej przyjemności.
Udał się do jaskini, w której stanął przed swoim tronem. Zawsze to on wybierał drogę, jaką ma obrać skazana dusza. Zdarzało się bardzo rzadko, że stawał przed dylematem, a przybyła do niego dusza winna udać się od razu do koła reinkarnacji. Ale takie przypadki rzadko miały miejsce. Największą zagwozdkę stanowił i tak Lan Wangji. Z tego też powodu obawiał się o jego los w podziemiu.
— Nie opuszczaj mojego boku, o ile tak ci nie nakażę — ostrzegł młodzieńca.
— Yhy.
— Nie próbuj szukać niczego na własną rękę. Nie wędruj do więzienia. Nie rozmawiaj z więźniami i strażnikami. Nie śmiej odzywać się do bogów podziemia niepytany. I jeszcze raz zadam ci pytanie: na pewno chcesz za mną podążyć?
— Tak.
— Możesz nie wrócić.
— Wrócę — zapewnił, jakby nie miał w tej kwestii najmniejszych wątpliwości.
— Lan Zhan, kiedyś doprowadzisz mnie do śmierci.
— Już nie żyjesz — nie żartował.
Wei Wuxian zaśmiał się. W tym nie było nic śmiesznego, ale sam fakt, jak Lan Wangji odpowiedział mu na poważnie, rozbawił go. Ten młodzieniec nic nie rozumiał, albo dobrze krył się ze swoimi prawdziwymi myślami, czego Wei Wuxian także nie mógł wykluczyć.
Poklepał Lan Zhana po ramieniu, po czym skinął głową i wyszedł przed niego. Nadal targały nim wątpliwości. Wolał przybyć do podziemia w samotności, ale skoro młodzieniec inaczej zadecydował, nie zdoła zmienić jego zdania.
— Możesz się zawieść — ostrzegał go dalej. — Podziemie jest miejscem pozbawionym struktury i organizacji. Panuje w nim chaos i nieporządek do tego stopnia, że nawet droga prowadząca do pałacu bogów podziemia jest pokryta w nieczystościach.
— Hm.
— Uważaj, żeby nie pobrudzić sobie białej szaty.
Lan Wangji chwycił za sukno i odrobinę je podniósł, by nie suwało się po drodze.
Wei Wuxian zacisną usta w wąska linijkę, powstrzymując się od śmiechu. Ach ten słodki Lan Zhan, dlaczego czasami jest taki kochany, a innym razem wyrywa mu serce prosto z piersi?
Przybliżył się do lewego przejścia od tronu, skrytego w krwawej czerwieni i odorze rozkładających się zwłok. Prowadząca do podziemi droga była skąpana we krwi wszystkich, którzy siłą próbowali się wydostać z piekła przygotowanego przez Wei Wuxiana, aby zaraz wejść prosto w sidła podziemia i wiecznego cierpienia. Tego nie dało się już zmyć. Panny Młode wielokrotnie próbowały, podejmowały starania, by otaczająca tron przestrzeń nie przywoływała odruchów wymiotnych i sprawiała lepsze wrażenie. Nigdy i się to nie udało.
Wei Wuxian rozsunął kotarę. Napotkał na masywne, żelazne drzwi, otwierające się przed każdym zmarłym, który ma się udać do podziemia. Przed nim stały zamknięte. Wiele, wiele lat temu najpewniej i dla niego się rozwarły. Nie tym razem. Dlatego sięgnął w kierunku klamki.
Lan Wangji dotrzymał mu kroku. Zatrzymał się po jego prawicy i w tym samym momencie rozległ się klekot. Zamek zaskoczył, przesuwając się samoistnie, bez interwencji Wei Wuxiana. Odsunął się gwałtownie. Pojawił się otwór w przejściu. Zapach śmierci uderzył w nozdrza mężczyzn. Był intensywny, otumaniający, ale nosił też w sobie inną woń, przypominającą kwiaty.
Lan Wangji tym razem wyszedł naprzeciw Wei Wuxiana. Ten jeden krok wystarczył, by wrota otworzyły się na szerz, zapraszając nową duszę do siebie.
Zadrżał.
Podziemie otwierało się tylko przed tymi, których los kierował na wieczne odpokutowanie za grzechy. Dlaczego zaprosiło do siebie Lan Wangji? Czy aż tak mocno pomylił się co do jego osoby?
— Nie idziemy? — zapytał go odrobinę zdezorientowany Lan Wangji.
— Tak… — mruknął Wei Wuxian. — Czas, by udać się na spotkanie z bogami podziemia.
0 Comments:
Prześlij komentarz