[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 7.5

          


Krwawy ślad rozmazał się przed wejściem na jego tron, kiedy mężczyzna pozbawiony nóg próbował się wspiąć po schodach na sam szczyt, gdzie zasiadał Wei Wuxian. Patrzył na Demonicznego Patriarchę ze zgorszeniem, pałał wobec niego czystą nienawidzą, ale nie umiał ukryć strachu. Bał się o swój dalszy los. Nie wiedział, co na niego czeka, choć widząc gniewne spojrzenie Wei Wuxiana, nie liczył na zbyt wiele.

— Starzy rozpoczynają bezsensowne wojny, w których giną młodzi — wysyczał Wei Wuxian i uderzył w oparcie tronu.

Cała jaskinia się zatrzęsła. Pochłonięte przez stos zwłoki zaczęły wydobywać się z wiecznego więzienia — głodne, spragnione krwi i żądne nienawiści. Zaczęły zmierzać w kierunku mężczyzny. Pozbawiony nóg próbował wspomóc się rękoma. Odepchnął się od ziemi. Ból nagle przemknął przez całe jego ciało. Zachłysnął się krwią i kaszlnął, wypluwając ciecz przed siebie.

Ta chwila nieuwagi kosztowała mężczyznę wszystko.

Zwłoki pochwyciły go za górne kończyny. Zaczęły szarpać — najpierw w prawo, potem w lewo. Coraz mocniej i mocniej, do granic możliwości, aż napotkały na znaczący, niepotrzebny im opór. Ktoś jeszcze chwycił mężczyznę za tułów. Wiercił się, próbował wykorzystać jakąkolwiek ze zdolności, którą posiadał za życia. Jednak tutaj panowały inne zasady, którym musiał się poddać. Nie rządził on, a Demoniczny Patriarcha, którego na pewnym etapie rozwścieczył.

Mężczyzna zacisnął gniewnie szczękę, zduszając w sobie bolesny krzyk. Pozostało w nim odrobinę dumy. Nawet jeśli ma zginąć, dojdzie do tego według jego własnych zasad. Tylko niekoniecznie pojął, że właściwie już nie życie, a te tortury były dopiero początkiem, jakiego miał zaznać.

Zwłoki ciągnęły go coraz mocniej, jakby ktoś przywiązał go do koni, umykających we wszystkie strony, by wyszarpać z niego kończyny. I to właśnie czyniły zwłoki. Powoli, bezlitośnie wyrywały kawałek po kawałku ręce mężczyzny. Działo się to za wolno, by wytrzymywał ten okrutny ból.

Nagle ryknął na całą jaskinię. Jego krzyk aż doprowadził Wei Wuxiana do bólu głowy. Nienawidził, jak tak wrzeszczeli bez opamiętania, a to za często miało miejsce. Powinien odtąd na początku pozbywać się ich języków. To brzmiało jak całkiem dobry i konkretny plan.

— Mój panie — zaczepiła go niepewnie Panna Młoda. Ostatnio zachowywały od niego dystans, mniej mówiły, wyglądały na przestraszone. Nie rozumiał takiego zachowania, szczególnie że niedawno same czerpały przyjemność z bawienia się ofiarami.

— Mów — wyraził zgodę.

— Bogowie podziemia są wściekli. Wysłali posłańca, który wkrótce tu dotrze — przekazała mu informację.

— Posłaniec? — zdziwił się. — Wygląda…

Ofiara wrzasnęła jeszcze głośniej. Nie słyszał już własnych myśli, a i przez niego zapomniał, co miał powiedzieć. Machnął ręką na zwłoki ze stosu, nakazując im wrzucenie mężczyzny do podziemia. Większego pożytku z niego nie będzie, a i zawadzał mu, skoro przybywał posłaniec z podziemia.

— Hua Cheng nie wspominał, że coś tam się dzieje — zauważył.

— Może… ostatnie działania mistrza zaniepokoiły podziemie?

Nie umiał zaprzeczyć. Panna Młoda słusznie zauważyła, że ostatnio stał się wyjątkowo okrutny względem przybywających tu zmarłych. Ale wojna obudziła potwory, które długo spały w ukryciu.

— Przyjmę posłańca — ogłosił. — Muszę zmierzyć się z bogami podziemia czy tego chcę czy nie. Taka moja rola.

— Panie… — Nadal wyglądała na zmartwioną. Oj, pragnął pocieszyć tę piękną twarzyczkę skrytą za welonem, ale nie pocieszenia teraz potrzebowała.

— A jak tam radzi sobie Lan Wangji? — odwrócił uwagę innym tematem.

— Panie! — tym razem go skarciła.

— Kochana, złość piękności szkodzi. A zapytałem tylko o Lan Zhana.

— Gra na guqinie w innym pomieszczeniu, nie spaliście ze sobą od tygodni. Nie wiem, czy w ogóle ze sobą rozmawialiście?

— Nie — odparł. — Nie rozmawialiśmy. Może to i lepiej. Kiedy przyjdzie mu odejść, pożegnanie będzie mniej bolesne.

— Ale i tak będzie bolało — próbowała przekonać go dalej.

— Wiem — zgodził się, ku zdumieniu kobiety. Ujął jej dłoń i ucałował wierzch. — Dziękuję za twoją troskę. Wy wszystkie jesteście dla mnie jak siostry, których… nigdy nie miałem — dokończył ciszej. — Dzięki wam pozbywam się odrobinę poczucia winy.

— Mistrzu… — urwała.

Rozgrzmiało pukanie z drugiej strony wejścia do podziemia. Panna Młoda prędko udała się do przejścia i otworzyła je, pozdrawiając posłańca, który przybył na spotkanie o wiele wcześniej niż założył Wei Wuxian. Sądził, że bóg podziemia znajdzie kogoś odpowiedniego za kilka tygodni, a tu taka niespodzianka.

— Witam posłańca — pozdrowił mężczyznę.

— Niepotrzebnie — odburknął mężczyzna. Twarz miał ukrytą za bandażami, w zasadzie całe jego ciało wydawało się owinięte białymi tkaninami, bo Wei Wuxian zobaczył je i na rękach. Ubrany był w prostą, szarą szatę, przepasaną czarnym pasem. Nie miał przy sobie żadnej broni. Zresztą podobne spotkanie nie powinno stanowić dla niego zagrożenia, więc przed czym miał się bronić?

— W takim razie zamiast powitań od razu przeszedłbym do konkretów — oświadczył. — Czego życzą sobie bogowie podziemia?

— Wen Wu jest niezadowolony.

Wei Wuxian aż zadrżał. Nie pamiętał, by ktoś kiedykolwiek śmiał nazwać jednego z bogów podziemia po imieniu. Groziło to karą po wsze czasy, odbytą w najciemniejszych, najgłębszych więzieniach podziemia, gdzie docierali tylko najgorsi złoczyńcy. A mimo to posłaniec nie bał się.

— Czym rozgniewałem mojego pana?

— Nie przybyłeś na spotkanie — odparł luźno posłaniec. Wei Wuxian odniósł wrażenie, że skądś zna ten głos. — Parę tygodni temu Wen Wu rozkazał Pustym przekazać wiadomość o natychmiastowym spotkaniu. Nie stawiłeś się.

— Ja… — zawahał się. — Puści nie mówią.

— Nie… mówią? — zdziwił się.

— Tak, nie posiadają zmysłów. Te dopiero wracają w okolicznościach „uwolnienia“. Kiedy godzą się z przeszłością i są gotowi zaznać spokoju. Ci, których posłałem ostatnim razem, to niemowy. Nawet jeśli chcieli przekazać mi wiadomość, to nie byli w stanie, jeśli była ona słowna.

— Bogowie… — Posłaniec złapał się za głowę. — A więc się nie pomyliłem. Podziemie musi się zmienić. Jakim prawem to miejsce nadal funkcjonuje? Nie mniej, Wen Wu nakazuje przybyć. Natychmiast!

Odwrócił się i odszedł w kierunku przejścia. Tym razem nie potrzebował wsparcia Panny Młodej, bo od tej strony wejście otwierało się samoistnie.

Wei Wuxian zamrugał kilkukrotnie i w końcu zapytał Pannę Młodą:

— Co tu się wydarzyło?

— Ja… Nie wiem, panie. To było…

—… dziwne — dokończył za nią. — Nigdy wcześniej bogowie podziemia nie wysyłali podobnych posłańców i nigdy nie pozwalali się do siebie zwracać po imieniu. Muszę sprawdzić osobiście, co się dzieje w podziemiu. I ewentualnie przyjąć karę za swoje czyny.

— Panie…

— Nie, nie martw się o mnie — przerwał kobiecie. — Wrócę. Stanowię i tak ogromne wsparcie dla podziemia. Inaczej już dawno by mnie ukarali surowiej za tych wszystkich torturowanych kultywatorów. Poradzę sobie sam.

— Wei Ying, pójdę z tobą — odezwał się czyjś głos zza tronu.

Lan Wangji wyłonił się, ubrany w przepiękną, białą szatę, która dodawała uroku jego delikatnemu, nieskazitelnemu obliczu. Na czoło założył opaskę ze wzorami w kształt chmur. Na rękach trzymał guqin, jakby dopiero skończył grę na instrumencie. Choć do tej pory Wei Wuxian nie usłyszał ani jednego dźwięku wydobywającego się z instrumentu.

— Nie możesz — zabronił mu.

— Wei Ying, mój zwój jest pusty, to szansa na poznanie prawdy — mówił ciepłym, kojącym głosem, na dźwięk którego ogień w jego sercu znów się rozpalał.

— To podziemia. Jeśli twoja dusza wejdzie w nieodpowiednie miejsce, zostaniesz tam na zawsze — ostrzegł go.

— Jestem gotowy podjąć to ryzyko.

— Oszalałeś, Lan Zhan. — Wei Wuxian pokręcił głową. Niezależnie od chęci, to naprawdę było ryzykowne.

— Hm…

— Nie rób mi tego — błagał. — Naprawdę doprowadzisz mnie do śmierci.

— Martwię się.

— Ha! Niby o co?

— O kogo.

— Co?

— Nie o „co“, a o „kogo“ — poprawił Wei Wuxiana. — Martwię się o ciebie.

— Przestań, jesteś okrutny.

— Okrucieństwo zazwyczaj przywdziewa inne szaty.

— Przestań już, wystarczy! — krzyknął. — Dobrze, pójdziesz ze mną. Poznasz prawdę. Potem odejdziesz! To chciałeś usłyszeć? Że w końcu wyzwolisz się z tych więzów? Może jestem twoim oprawcą, co?

— Wei Ying…

— Nie nazywaj mnie tak! Niby co? Jestem twoim ukochanym? He? Przyznasz, że tamtej nocy śniłeś o mnie?

Lan Wangji przemilczał odpowiedź.

— Tak myślałem — dokończył Wei Wuxian. — Zostaw mnie na chwilę w spokoju. Wyruszymy za godzinę… 


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!