[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 7.4

          

Wei Wuxian wyszedł z ukrycia i zaklaskał, gratulując Lan Zhanowi udanego sądu.

— Lan Zhan, Lan Zhan… ile razy jeszcze sprawisz, że zakocham się w tobie od nowa i od nowa? — zapytał kuszącym, słodkim głosem, zmierzając w kierunku młodzieńca.

— Cieszę się, że sędzia odzyskał zdrowie. — Wstał z tronu. Ukłonił się i wskazał na miejsce przynależące do Wei Wuxiana.

— Oj, nie bądź taki formalny, najdroższy. Nie znamy się od wczoraj. Tyle dla mnie zrobiłeś. Przecież nie z obowiązku, prawda?

— Hm… — mruknął niepewnie.

Wei Wuxian spoczął na tronie i poklepał wolne miejsce obok siebie, proponując je Lan Wangji.

— Co na to powiesz? — zapytał go dodatkowo, widząc, że Lan Wangji się nie poruszył.

— Nie powinienem.

— A niby dlaczego? — Tym razem podniósł głos, tracąc cierpliwość. — Lan Zhan, czy ja jestem dla ciebie tylko zabawką?

— Oczywiście, że nie…

Wei Wuxian uderzył pięścią o swój tron. Panny Młode zlękły się. Wszystkie podbiegły, otaczając swojego pana ciepłym uśmiechem, pięknym spod welonu. Potrafił skruszyć niejedno serce, w tym i jego. Złapał się za głowę. Niepotrzebnie się denerwuje, skoro dopiero niedawno odzyskał przytomność.

— Dziękuję, możecie wyjść — poprosił służące.

— Panie, prosimy cię — mruknęły cicho, martwiąc się o jego stan.

Pogładził policzek najbliższej klęczącej kobiety i powiedział:

— Muszę porozmawiać z Lan Zhanem, nic mi nie będzie.

Kobiety zacisnęły usta w wąską linijkę i zamilkły. Posłusznie pochyliły głowę przed swoim panem, a potem opuściły grotę, zostawiając ich samych.

Lan Wangji podszedł do stołu, na którym wcześniej otrzymał przygotowaną herbatę. Nalał do jednego z naczyń odrobinę naparu i podał Wei Wuxianowi.

— Nie lubię — fuknął.

— To dla zdrowia — uparł się.

— Jestem martwy, więc w jaki sposób mam dbać o zdrowie?

Nie odpuścił. Podstawił naczynie praktycznie pod sam nos Wei Wuxiana, a ten nie potrafił mu odmówić, więc wypił znaczną część za jednym razem. Lan Wangji przygotował dla siebie drugą.

— Nie rozumiem ciebie i twojego zachowania — burknął Wei Wuxian.

— Hm?

— Z jednej strony odpychasz mnie, nie chcesz się zbliżyć, udajesz niedostępnego, a z drugiej strony… doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Zastanowił się. Nie odpowiedział od razu tylko pogrążył się w myślach, szukając właściwej odpowiedzi.

— Nie wszystko jest jasne i dla mnie — wyznał. — Umysł podpowiada wiele dobrego, myśli przynoszą mądrość i właściwą drogę. Nieszczęśliwie głupieje przez to, czego pragnie serce.

— „Nieszczęśliwie“? — wysyczał Wei Wuxian przez zęby. — A więc jestem tylko zabawką dla twoich zachcianek?

— To nie tak — zaprzeczył pospiesznie. — Nie chciałem cię urazić. Sam nie wszystko rozumiem.

— Wystarczy.

— Przepraszam. Nie umiem dać… jednoznacznej odpowiedzi. Słowa mi umykają, prawda blednie między niewyraźnymi obrazami.

— Zamknij się już.

— Wei Ying.

— Nie nazywaj mnie tak! — ryknął. — Co niby dobrego ci przyjdzie z nazywania mnie tak? Myślisz, że odpowiedzi same się pojawią? A może znowu potulnie wybaczę ci tę obrazę, jak zawsze… Bo oczywiście to zrobię… — Zaśmiał się żałośnie pod nosem. — Lan Zhan, doprowadzasz mnie do szaleństwa. Dlaczego muszę cię mieć przy sobie? Co mi zrobiłeś, co?

— Wybacz mi, ale nie wiem.

— Ty nic nie wiesz. — Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na ciemny sufit. — Mistrzu Lan, proszę, jeśli znasz litość, to daj mi jej zaznać. Powiedz mi prawdę. Czy cokolwiek wobec mnie czujesz? Ty, nie ktoś z twoich wspomnień, wnętrza czy cokolwiek, ale ty mnie.

— Ja… — Przyłożył dłoń do piersi, przymknął powieki i wsłuchał w głos własnego serca, które nie zabiło ani razu, odkąd umarł. — Nic nie słyszę.

— Tak… Po co spodziewałem się innej odpowiedzi?

— Wei Ying…

— Zamilcz! — ryknął na całą grotę. Ta aż się zatrzęsła, przyjmując na siebie gniew swojego pana. Opadł zmęczony na tron. — Lan Zhan… — rzekł ponownie tym słodkim, kuszącym głosem. — Może pójdziemy spać? Ostatnim razem dobrze nam się spało?

— Wydaje mi się, że zbyt długo ostatnimi czasu spałeś.

Tak… Tego Wei Wuxian powinien się spodziewać. Nic nie działało na tego kultywatora, niezależnie od tego, jak się starał. Niepotrzebnie pozwolił uczuciom znaleźć ujście. Zamknięte wydawały się bezpieczniejsze. Przynajmniej wtedy nie groził mu zawód… Nikt go nie zrani, nie krzywdzi, a samotność nie zaboli tak bardzo, gdy już Lan Zhan odejdzie.

Dlaczego w ogóle dopuścił do czegoś takiego? Skąd pojawiły się jakiekolwiek uczucia, kiedy nie było dla nich miejsca w tej ciemnej, chłodnej grocie.

— Jeśli… — Lan Wangji zawahał się. — Jeśli to miałoby cokolwiek zmienić. Może nie zmieni, może zmieni, to chciałbym zapewnić, że pragnę zostać u boku sędziego. U… twojego boku. Nie chcę odchodzić.

Serce Wei Wuxiana znowu pękło w skroś. Kiedy już podjął decyzję, powoli zamykał swoje uczucia za drzwi, te znowu się rozwarły. Lan Wangji stanął w progu i uśmiechnął się do niego, napawając nową nadzieją, którą nadal pragnął odrzucić.

Dlaczego?

Dlaczego nie?

Dlaczego nie powiedział „nie“?

— Lan Zhan, doprowadzisz mnie do kolejnej śmierci — odparł.

— Wolałbym nie.

Nie rozumiał, ale może to i dobrze. Póki co czas nic dla nich nie znaczył. Pomału dobierze się do serca tego kultywatora i sprawi, że będzie tylko jego.

— Lan Zhan, wiesz, że się znaliśmy? — kontynuował, chcąc zasiać w nim dalsze ziarno niepewności.

— Hm… — pozostawił go w niejednoznaczną odpowiedzią.

— Zabiłeś mnie.

— Nie pamiętam — odparł zdecydowanie za szybko.

— Lan Zhan, tak łatwo znalazłeś wymówkę.

— Ja…

— Nie będę cię oceniać — dodał, nie widząc przyjemności w dręczeniu młodzieńca. — Widziałem tylko jedną scenę ze swojego życia. Byłeś tam, w trakcie moich ostatnich chwil. I nawet jeśli zadałeś ostateczny cios, nie mam ci tego za złe. Zabiłeś potwora, który siał zniszczenie, niósł za sobą śmierć, a krzywdził nawet bliskie mu osoby.

— Wei Ying…

— Co takiego, Lan Zhan? Zlitujesz się nade mną? Już zaproponowałem, możemy pójść do łóżka, ale… — urwał. Już za wiele powiedział, jak na jeden wieczór. Szczególnie że niedawno odzyskał przytomność. — Dziękuję, że mnie zastąpiłeś. Idź, odpocznij, zbierz siły.

— Wei Ying… — znowu wypowiedział jego imię troskliwym, ciepłym tonem, przez który serce Wei Wuxiana miało ochotę roztopić się z tego narastającego w nim gorąca.

Zacisnął usta w wąską linijkę, dusząc w sobie słowa, które naprawdę chciał wypowiedzieć. Zamiast nich padło coś zupełnie innego.

— To rozkaz. Odpocznij.

Lan Wangji pozdrowił Wei Wuxiana i oddalił się posłusznie w kierunku komnaty. Panna Młoda wyłoniła się nieśmiało z ukrycia. Podbiegła do Wei Wuxiana i przyklęknęła przed nim. Ręce ułożyła na jego udach, wraz z głową okrytą czerwonym welonem.

— Mistrzu, dlaczego? — zapytała zaniepokojona jego zachowaniem kobieta.

— Przynieś mi zwoje — wydał polecenie, ignorując pytanie.

— Ja tylko pragnę pomóc — uparcie dążyła do odpowiedzi.

— Doceniam, naprawdę doceniam, ale w tym momencie potrzebuję powrócić do pracy. To mnie uspokoi.

— Mistrzu, odpychanie tego, co leży na sercu, nigdy nie przynosi rozwiązania. Sam wiesz, jak duszony w sobie gniew potrafi jednego dnia wybuchnąć.

— Ale ja niczego nie odpycham, to on… — Machnął ręką w kierunku, w którym udał się Lan Wangji. Młodzieńca już tam nie było, zniknął za przejściem po prawej strony tronu i głos Wei Wuxiana na pewno do niego nie dotarł.

Demoniczny Patriarcha oparł się o tron, o kościaną konstrukcję, która nieprzyjemnie wbijała mu się w plecy, dodatkowo denerwując.

— Mistrzu, on nie posiada wspomnień. Jest zagubiony. Możliwe, że potrzebuje jeszcze trochę czasu na zrozumienie…

— Zrozumienie czego? — przerwał służącej.

— Swoich uczuć.

Opuścił dłoń na głowę kobiety i pogładził jej welon. Głupia. Sama poddała się uczuciom, które zaprowadziły ją przez zdradę i śmierć. Właśnie przez te same uczucia, o których teraz mówiła, znalazła się w tym miejscu — uwięziona przez wyrzuty sumienia, zawstydzona, by przejść na drugą stronę i narodzić się ponownie.

— Tu nie ma miejsca na uczucia. Sama tego doświadczyłaś. Zamierzasz popełnić ten sam błąd kolejny raz? I jeszcze mnie pouczać, że jakiekolwiek uczucia mają znaczenie na tym świecie?

— To nie tak — sapnęła. — Wiem, że uczucia mnie zdradziły. Ale to był mój błąd, nie mistrza. Mistrz nigdy nie zaznał miłości.

— I dzięki temu nie zostałem zdradzony i porzucony — przypomniał jej okrutnie. — A w sumie i tak bez tego zostałem.

— Mistrz nie zaznał również ciepła drugiego ciała, wyczekiwania na ukochaną osobę, wspólnego przebywania ze sobą i tego szczęścia, że ktoś jest obok ciebie. Mnie te doznania zaprowadziły do grobu, ale…

— Nie chcę się zawieść — wyznał. Wiedział, do czego dąży Panna Młoda i z jakimi wątpliwościami pragnie go zostawić. Nie zrozumiała tylko, że obawy Wei Wuxiana dotyczą czego innego.

Był głupi. Okłamywał samego siebie, wierząc, że pewnego dnia pozwoli Lan Zhanowi odejść i wszystko wróci do dawnego stanu. A tak naprawdę nie chciał, by ten odszedł.

Sięgnął w kierunku schowanego pod tronem zwoju. Panna Młoda poleciała do tyłu. W porę złapał ją lewą ręką, zanim spadła ze schodów prowadzących przez stos ciał. Przeprosił ją cicho za niespodziewaną reakcję. Nie planował jej skrzywdzić. To wszystko przez tę jedną myśl, która go pochłonęła. Skoro odzyskał część wspomnień, to czy coś się zmieniło w historii Lan Wangji?

Rozwinął zwój. Wcześniej widniały w nim tylko skrótowe informacje, bardzo zdawkowe i za ogólne. Tym razem tekst się rozszerzył o dodatkowe fragmenty z życia mężczyzny. A dokładnie o scenę walki z miasta Tysiąca Nocy, kiedy to został pokonany Demoniczny Patriarcha.

Wei Wuxian zacisnął pięść. Zwinął zwój i schował go z powrotem do kryjówki pod tronem. Zadrżał. Tak jak podejrzewał. Powoli, albo nawet szybciej niż założył, fragmenty będą się pojawiać. Złożą się w całość i wtedy Lan Zhan odejdzie. Zostawi go…

Uderzył się w głowę. Naprawdę porządnie, bo aż się w niej zakręciło. Potrzebował otrzeźwieć, wrócić do bycia sędzią. On, Demoniczny Patriarcha, nie miał prawa do uczuć. Mieszały w jego życiu po śmierci. Czasem już sam nie wiedział, kim jest i dlaczego się zachowuje tak, a nie inaczej. Zanim Lan Zhan się pojawił, wszystko wydawało się łatwiejsze.

Przestało.

— Przyprowadź kolejnych umarłych — ogłosił.

— Mój panie… — zaczęła nieśmiało.

— Po prostu ich przyprowadź. Co ma być to będzie. Jestem sędzią umarłych. Tego obowiązku nikt mi nie odbierze. Lan Zhan trochę mnie wspomógł przez ten ostatni czas, ale wojna nadal trwa, a zmarłych nie ubywa.

Głosy niezadowolenia już do niego docierały. Tłumy zbierały się na łące po wielkiej bitwie, krzycząc, narzekając i obrzucając się nawzajem oskarżeniami. Bo oczywiście w jednym miejscu znalazły się obie strony konfliktu.

Wei Wuxian przechylił głowę na bok i oparł się łokciem o tron. Mimowolnie chytry uśmieszek wymalował się na jego twarzy. A co jeśli zostawi ich samych sobie? Konflikt rozwiążą między sobą, nawet będzie musiał uczestniczyć w tych przepychankach. Sami zadecydują, kto jest godzien ponownych narodzin, a kto nie.

— Zaczekaj — odezwał się do Panny Młodej, która zmierzała w kierunku łąki.

Obejrzała się przez ramię, wyraźnie zaskoczona nagłą zmianą decyzji.

— Panie, czy coś się stało?

— Poniekąd tak.

Uderzył otwartą dłonią w tron. Miecze utkwione w stosie obok przed wejściem do bram podziemia zadrżały. Uniosły się za sprawą rozkazu Demonicznego Patriarchy i ustawiły w jednym rzędzie przed tronem.

— Zaprowadź je do tych wojowników — wydał kobiecie polecenie.

— Panie, tam mogą być dobrzy ludzie — broniła młodzieńców.

— Dobrzy ludzie nie trafiają na moją łąkę, pamiętaj o tym, kochana — ostrzegł piękność. — Wojna wyłania z człowieka najgorsze zło. Niektórzy próbują ją zamaskować za rozkazami, za wymówką, jaką to są trudne i niebezpieczne czasy. Ale co innego zabić, ratując całą swoją rodzinę, a co innego skazać na cierpienie niewinne dziecko w przekonaniu, że to ukryło szpiega? Nie… — Pokręcił głową. — Zasługują na cierpienie.

Panna Młoda westchnęła, świadoma, że nie zmieni decyzji swojego pana. Dlatego skłoniła się przed nim, by oddać mu szacunek, a potem zebrała wszystkie miecze i zaniosła je na łąkę. Przebywający na niej zmarli nie zdążyli dostrzec zmarnowanego, zniszczonego oblicza dawnej piękności. Wyszła z ukrycia tak cichutko, że nie pozostawiła po sobie najmniejszego szmeru. Położyła miecze, a potem zwróciła do cienia, z którego się wyłoniła.

— Walczcie! — głos Wei Wuxiana rozniósł się gniewnie po całej łące.

Zmarli popatrzyli się na siebie pytająco. Nie rozumieli, skąd pochodzi ten głos. Nie pojmowali także, co on dla nich oznaczał. Wei Wuxian powinien spodziewać się podobnej reakcji.

Z oddali rozkazał mieczom, by te uformowały krąg wokół całej łąki. Miecze zabrzęczały. Dźwięk stał się wyraźny, zauważalny dla zmarłych. Mężczyźni po raz pierwszy, odkąd pojawili się w zaświatach, zaprzestali jakichkolwiek kłótni. Zebrali się bliżej siebie, gotowi stanął naprzeciw potencjalnego zagrożenia wspólnie.

Wei Wuxian uznał to za całkiem zabawne. Czyżby wspólny wróg łączył ludzi ze sobą?

„Wspólnymi siłami pokonamy Demonicznego Patriarchę“ — czyjś głos przebił się przez myśli Wei Wuxiana. Złapał się gwałtownie za czoło i pochylił do przodu. Już raz to się wydarzyło. Przeciwko jednemu potworowi stanęli wszyscy. Sekty zjednoczyły się w obliczu wspólnego zagrożenia, jakim był Wei Wuxian.

Znowu zobaczył te znienawidzone twarze, gotowe go posłać na stos w ramach jednej idei, którą rozpoczął jakiś człowiek. Jednak nikt nie stanął po jego stronie. Był sam…

— Daję wam wybór — ogłosił zmarłym.

Nadal mu nie wierzyli. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniej grupy, tutaj zabrakło lidera. Dlatego czekali, nie reagowali i nie zrezygnowali od razu z potencjalnej możliwości, którą zamierzał im przedstawić Wei Wuxian.

— Walczcie, a ostatni, który zostanie na łące, otrzyma szansę na ponownie narodziny!

— Mistrzu — skarciła go Panna Młoda za tę decyzję.

Nie wycofał się z propozycji. Oni wszyscy swoimi czynami zgotowali sobie taki los. Nie byli święci, nie zasłużyli się w oczach bogów i władców podziemia, więc niby dlaczego on, sędzia, miałby okazać im litość?

No chyba że nikt nie sięgnie po miecz, to wtedy przyzna się do porażki i błędnej oceny młodzieńców.

Ku zaskoczeniu jego i Panny Młodej, szybko dokonali decyzji.

Wojownicy rzucili się na siebie, walcząc już o same miecze — okazało się, że jest ich za mało. Przeszli na pięści, uderzając tych, którzy nie zdążyli jeszcze dobrze zamachnąć się bronią, a potem pognali z ostrzami na dawnych przyjaciół i na dawnych wrogów. Nie przebierali w ludziach, walczyli bez opamiętania, bez techniki, bez większych umiejętności.

Wei Wuxian opadł bezradnie na tron. To były jeszcze dzieci, jak mógł tego nie zauważyć. Ci młodzieńcy nie mieli nawet piętnastu lat, a walczyli zajadle, krwawo, jakby wierzyli, że na wszystko im można.

— Panie, zatrzymaj tę rzeź! — błagała Panna Młoda.

Za późno. Jeśli teraz spróbuje ich zatrzymać, rozpęta jeszcze większe piekło. Te dzieci nie trafiły tu przypadkiem. Zostały wysłane na sąd za swoje grzechy. Za grzechy, które popełnili, gdy jeszcze za dobrze nie odeszli od piersi matki. Wojna odebrała im nie tylko życie, ale i młodość… dzieciństwo.

Zabijali się nawzajem bez opamiętania. Krew spływała po twarzy zwycięzców, pochłoniętych niewyobrażalną żądzą mordu i znienawidzenia. Byli tam i tacy, co się śmiali. Naprawdę się śmiali, wbijając ostrze w kończyny w swoich dawnych przyjaciół.

Wei Wuxian wstał.

— Rozwińcie się! — wykrzyczał.

Zwoje z życiorysami tych młodzieńców zadrżały ze strachu. Podążyły za słowem Wei Wuxiana i rozwinęły się w powietrzu. Sprawdził je, każde słowo, które w sobie zawierały. Znalazł jeden, wspólny element w życiorysach tych dzieci. Oni wszyscy studiowali w Zaciszu Obłoków. Pochodzili z różnych sekt, ale pobierali nauki od jednego mistrza. W czasie wojny stanęli naprzeciwko siebie, zmuszeni przez głowę swojej sekty do walki.

— To… okrutne — mruknęła Panna Młoda. — Te biedne dzieci.

Wei Wuxian odsunął od siebie zwoje i rzucił je w kierunku stosu ciał. Nie mógł patrzeć na te zwoje. Pomylił się. Te dzieci nie rozróżniały dobra od zła, nikt ich nie nauczył właściwie ocenić drugiego człowieka. Dorośli dali im miecze, zmuszając do krwawej walki z tymi, z którymi jeszcze nie tak dawno wspólnie pili potajemnego kielicha.

— Wygrałem! — ogłosił ostatni z chłopców, który stanął zwycięsko w tej walce.

Krwawy uśmiech pojawił się w myślach Wei Wuxiana. Pozdrowił go, kiedy walka się już zakończyła. Młodzieniec ruszył dumnym krokiem w kierunku przejścia. Tym razem nie prowadziło ono do jaskini Wei Wuxiana, a prosto w objęcia bogów podziemia i wiecznego cierpienia.

— Błagam, panie, zatrzymaj go! — Panna Młoda szarpnęła za ubrania Wei Wuxiana. — Wei Wuxian! — krzyknęła. — To tylko dziecko. Oni nie zasłużyli na taki los. Wiem, to potworne, ale nikt nie dał mu szansy. Ty też zostałeś pokonany przez wojnę. Zmuszony do krwawej walki, a oni dodatkowo musieli walczyć ze swoimi braćmi. Nie rób tego. Błagam cię. Proszę!!!

— Ja… — jego głos zadrżał — popełniłem błąd — przyznał. — Decyzja zapadła. Już nie ma odwrotu…

— Błagam…

Dziecko przekroczyło bramy podziemia, a chwilę później za nim podążyli pozostali, zajmując kolejne miejsca w więzieniach wiecznych tortur…


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!