— Tak dużo się wydarzyło — wyżalił się wtedy Hua Cheng. — Mam wrażenie, że moje uczucia względem gege się wzmocniły, ale jednocześnie nie jestem godzien jego miłości. Nie wiem już co robić i jak się zachowywać.
— Może wyznaj mu swoje uczucia? — zaproponował, zagryzając ciastko.
Hua Cheng zmierzył go ostrym wzrokiem.
— Zwariowałeś — fuknął. — Jako przyjaciel mogę mu towarzyszyć. Gdybym wyznał mu uczucia, to... — zawahał się. Wolał nie kończyć, oboje znali odpowiedź.
Istniała zbyt duża szansa, że Xie Lian go odrzuci. Nie wyobrażał sobie, by zrobił to w jakiś okrutny sposób, ale liczył się sam fakt nieodwzajemnienia uczuć.
— Rozumiem cię — odparł Wei Wuxian.
— Z tym młodzieńcem też masz problem?
— Tak, uprawialiśmy seks, a ten nawet nie towarzyszył mi, gdy byłem nieprzytomny — oburzył się. Musiał popić to przytłaczające uczucie porządnym łykiem herbaty. Dopiero wtedy poczuł się lepiej.
Hua Cheng gwałtownie złapał go za ramię. Potrząsnął nim porządnie, konkretnie, jakby całkowicie zapomniał, że Wei Wuxian dopiero się wybudził.
— Powtórz — rozkazał Hua Cheng.
— Że mi nie towarzyszył? — powiedział niepewnie.
— Wcześniej!
— Uprawialiśmy seks.
— Jak?
— Potrzebujesz szczegółów, czy...
— Jak do tego doszło? — doprecyzował pytanie.
— Aa. — Odetchnął z ulgą. Bał się, że o inne szczegóły chodziło. — W zasadzie nie wydarzyło się nic specjalnego. Upiłem go na pewno.
— Czyli nie zrobił tego z własnej woli — doszedł do wniosku Hua Cheng.
— Ej, to nie tak. czy ja ci wyglądam na jakiegoś zboczeńca?
Hua Cheng uważnie przyjrzał się Wei Wuxianowi, a na końcu odpowiedział:
— Trochę. Muszę odsunąć gege od ciebie.
— Ale jesteś wredny. Ja tu ci ochroniłem tron, uratowałem cały świat duchów i demonów, a tu zero wdzięczności i jeszcze się nabijają ze mnie.
— Jestem wdzięczny, nawet bardzo. Inaczej po powrocie musiałbym... zrobić generalne porządki. Już je zrobiłem, ale zajęły mi mniej czasu. Z kolei sprawa twojego Lan Zhana to zupełnie co innego. Nie powinieneś go wykorzystywać.
— Nie wykorzystałem! — bronił się. — To tak wyszło z obu stron. Sam tez nie narzekał, choć po tym wszystkim zaczął się dziwnie zachowywać. Mam wrażenie, że... wyobrażał sobie zbliżenie z kimś zupełnie innym.
Ukłuło go w sercu. Nie próbował nawet zaprzeczać temu uczuciu. Serce zabolało go przez zazdrość. Lan Zhan był pierwszą istotą po tylu latach samotności, która coś w nim rozpaliła. Pragnął nie tylko jego ciała, ale i odwzajemnienia niezrozumianego uczucia. Każda chwila spędzona z tym młodzieńcem napawała go radością, ale z drugiej strony wiedział, że szczęście nie jest mu pisane.
Chwycił ciastko i zagryzł smutek. Cukier dobrze mu robił. Niestety, tylko na krótką chwilę, potem wszystko wracało.
— Miłość powinna być prostsza — skomentował Wei Wuxian.
— Miłość? — zdziwił się Hua Cheng. — A więc kochasz tego młodzieńca?
Zatrzymał się z kubkiem w górze. Wspomniał o miłości odruchowo. Nie zastanawiał się zbytnio nad słowem, zanim samo wysunęło się z jego ust. Był głupcem, że nadal wierzył w takie głupoty, a jednak gdzieś w głębi pojawiała się tęsknota za nieznanym. Za dotykiem, ciepłem, dobry słowem i zwyczajnym trwaniu przy drugiej osobie na dobre i na złe. Na złe raczej nikt nie chciały go wspierać.
— Przypadek. Palnąłem głupio. Nie przejmuj się.
— Wiesz... Zdarza się, że serce zna szybciej odpowiedź niż umysł do niej dotrze.
Wei Wuxian przewrócił oczami. Takie mądrości należały do opowieści przekazywanych między nieznającymi życia dziewczętami, a nie dorosłymi mężczyznami. Głupio postąpił, że w ogóle o tym wspomniał.
— A co tam w jaskini? — szybko zmienił temat. — Pewnie czekają na mnie kolejki zmarłych? — Zaśmiał się smutno, a potem zrobił kwaśną minę na samo wspomnienie o zaległościach, które miał przez to jedno omdlenie. Że też bogowie podziemia w międzyczasie nie obdarli go ze skóry.
— Jeśli nie chcesz rozmawiać o miłości, to uszanuję twoją prośbę — zaakceptował decyzję Wei Wuxiana.
— Nie ma żadnych kolejek, zaległości ani problemów — wymienił wszystko lekko, z odrobiną nonszalancji w głosie, ale i żartobliwym tonem, przez co Wei Wuxian nie miał pewności, na ile jego słowa są prawdą.
— Żartujesz? — upewnił się, że go nie oszukuje.
— Mówię w pełni poważnie — zapewnił. — Chciałbyś usłyszeć, co się wydarzyło?
— Proszę, przyjacielu, nie denerwuj mnie i powiedz, o co chodzi.
— A więc twój drogi młodzieniec, Lan Wangji pełnił rolę sędziego w czasie, kiedy ty leżałeś nieprzytomny. Od razu tego samego dnia, zaraz po tym, jak wróciłem do Miasta Duchów i zniszczyłem wszystkich, którzy śmieli mi się przeciwstawić, przybył do mnie z błaganiem, bym pozwolił ci zostać w rezydencji.
— Lan...Zhan? — powtórzył powoli, zaskoczony zachowaniem młodzieńca.
— Tak, dokładnie on — potwierdził. — Potem wrócił do jaskini. Poprosił Panny Młode oraz Pustych, by przez ten czas twojej nieobecności wsparli go w pracy sędziego. Osobiście poszedł na łąkę, gdzie powitał młodzieńców i zrobił coś bardzo interesującego...
Przyjrzał się swoim paznokciom pomalowanym czarnym barwnikiem i zdmuchnął jakiś paproszek znajdujący się na jego palcu.
— Chcę to zobaczyć — powiedział bez cienia zawahania Wei Wuxiana.
— Oj, nie wiem, czy jesteś na to gotowy. Może zakochasz się od nowa? — dalej się z nim droczył.
Wei Wuxian przewrócił oczami.
— Trudno, pokazuj. Już, już, dawaj.
Srebrny motyl wleciał do pomieszczenia i posłusznie skierował się na Hua Chenga. Jego cała powierzchnia błyszczała, pozostawiając po sobie cienki ślad, jakby ciągnął za sobą jedną z dusz uwięzionych w ciebie motyla. Powłokę miał przezroczystą, czasem niewidoczną dla oka ludzkiego, czasem nawet i bogowie nie potrafili dostrzec tego stworzenia pod władzą Hua Chenga. A były niezwykle przydatne, szczególnie wtedy gdy należało zarejestrować jakieś wydarzenie. Nosiły w sobie wspomnienia, bardzo wyraźne obrazy należące do wszystkich światów.
Motyl usiadł na otwartej dłoni Wei Wuxiana i słodko go trącił w skórę. Mężczyzna pogładził palcem wskazującym odwłok owada, bardzo ostrożnie, by nie zniszczyć skrzydeł i jednocześnie, by zostawić mu jakąś pieszczotę.
Przysunął motyla do swojego czoła i zanurzył się w ukrytych w nim wspomnieniach. Zobaczył Lan Wangji, trzy Panny Młode i jednego Pustego, którzy towarzyszyli młodzieńcowi zmierzającemu ku łące. Zgromadziło się na niej wielu młodych, dzielnych wojowników, którzy polegli w trakcie bitwy i trafili bezpośrednio na sąd.
W przeciwieństwie do wielu przerażonych i zdezorientowanych zmarłych, ci stali niewzruszeni. Powiedziałby nawet, że wyglądali na znudzonych czekaniem. Niektórzy nawet położyli się leniwie na łące i zasnęli.
Żałował omdlenia i tego, że nie miał okazji nauczyć ich odrobiny szacunku. Gówniarze, którzy nie biorą śmierci na poważnie. Rozpieszczeni za życia, jeszcze bardziej wymagający po drugiej stronie. Nie liczyli się z losem, który na nich czekał. A czekało na nich wiele złego. Nawet jeśli Wei Wuxian utknął we wspomnieniach motyla, widział splamione grzechem dusze tych młodzieńców. W ich oczach zamarło nieskończone pragnienie krwi i zadawania cierpienia. Umarli, zadając ból wielu ludziom, niszcząc rodziny i przekraczając granice, których wstydziła się czasem i sama wojna.
Lan Wangji nie przejmował się ich zachowaniem. Stanął pośrodku zgromadzenia i pozdrowił każdego ze zmarłych drobnym skinięciem, zgodnie z dobrymi zasadami i kulturą osobistą. Tylko kilku odpowiedziało na pozdrowienie, inni nawet nie raczyli podnieść się z pozycji leżącej na widok przybyłego Lan Wangji.
— Chciałabym wszystkich serdecznie przeprosić, ale muszą szanowni kultywatorzy podążyć za mną do domu rozkoszy.
Wei Wuxian o mało się nie zapluł. A nie zapluł się tylko dlatego, że nic nie pił. Wspomnienia czasem potrafiły być zniekształcone, ale czy aż tak? Zastanowił się przez moment nad tym, co właściwie powiedział Lan Zhan. Może próbował zwrócić ich uwagę tym jednym zdaniem?
Bo na pewno się udało.
Nawet najmniej zainteresowani wstali. Jeden dopytał się:
— Czy chodzi o nagrodę?
Lan Wangji zmrużył kilka razy oczy, zdezorientowany pytaniem i tym, że nie do końca może przedstawić odpowiedź.
— Przeprosiłem — powiedział ostatecznie, tak samo niezrozumiale jak wcześniej.
— On jest chyba jakiś głupi — skomentował inny ze zmarłych.
Wei Wuxian nabrał ochoty, aby wytrzeć tym gówniarzem podłogę. Może wtedy nabrałby odrobiny szacunku.
— Albo to nagroda — wspomniał jeszcze jeden, w okularach, o ciemnej jak na chińczyka cerze.
— Jaka niby nagroda? — dopytał się ten, który odezwał się jako pierwszy ze wszystkich.
— Niektóre pisma wspominają o tym, że wojownicy, którzy zasłużyli się u bogów za życia, po śmierci będą pić z ich kielicha. Może otrzymaliśmy zaproszenie na rajskie rozkosze?
Pozostali zgodnie zaczęli kiwać głowami. Wei Wuxian pokręcił głową, szczerze współczując głupoty. Na takich szkoda tracić energię.
Gdyby mieli pić z kielicha bogów, to trafiliby do niebios, do pałaców bogów, a nie jego polany.
Lan Wangji odwrócił się i zaczął ich prowadzić przy wsparciu Panien Młodych i Pustego, jedynych, którzy znali drogę powrotną i wszystkie ścieżki prowadzące przez świat duchów. Nie zaprowadzili ich do jaskini. Ominęli tron sędziego, wchodząc prosto na drogę umarłych. Tę trasę wybierali ci, którzy zmierzali do Miasta Duchów. Nie pozwalała skręcić na żadnym etapie podróży, nie zezwalała na zawrócenie. Prowadziła wprost do bram miasta i właśnie tam zaprosił ich Lan Wangji.
Drogę oświetlono czerwonokrwistymi lampionami wykonanymi ze skóry ludzkiej, a jako światło wykorzystywano skazane na cierpienia ludzie dusze, które przegrały zakład w domu hazardu. Wei Wuxian znał prawdę. Zmierzające w kierunku miasta dusze już nie. Lampiony wyglądały jak każde inne, do tego liczne z nich miały namalowane kwiaty na swoich powierzchniach, więc nie budziły wątpliwości.
Dopiero bramy Miasta Duchów zaniepokoiły dusze. Nie tak wyobrażali sobie pałac bogów, opowieści w taki właśnie sposób opisywały wejście do świata duchów, do miasta rządzonego przez Hua Chenga, Króla Duchów i Władcy Miasta. Powitał ich zapach krwi, unoszący się z bulgoczącego gara świni, w której dusiła ludzkie stopy. Im dłużej gotowane, tym nabierały lepszego aromatu, a kochał z wywaru potem robić galaretę. Sprzedawał ją z samego rana, jak tylko otworzył swój sklep. Zmarłe kobiety wierzyły, że galareta poprawia im cerę i ujędrnia martwą skórę, co poniekąd po pewnym czasie okazało się prawdą, więc biznes kwitł.
Ten widok przeraził młodzieńców. Zaczęli iść bliżej siebie, dalej z nadzieją, że to może pierwszy stopień, zanim dotrą w pewnym momencie do właściwego przejścia, a to tylko test, który ma zweryfikować, czy na pewno są godni.
Wei Wuxianowi brakowało przekąsek i alkoholu. Lepiej się oglądało poczynania tych głupich młodzieńców niż walki na arenie. Tutaj miał przynajmniej przednią zabawę, kiedy przyglądał się przerażonym obliczom zmarłych.
— Kiedy dojdziemy na miejsce? — zapytał się w końcu zniecierpliwiony chłopak.
— Niedługo — odpowiedział Lan Wangji, nie wysilił się, by choćby zerknąć w kierunku przestraszonego chłopca.
Wrócił do pozostałych i powtórzył im dokładnie to, co usłyszał. Zaczęli między sobą szeptać, a i powoli docierali pod dom rozkosz — otwarty noce i dnie, na początku i na końcu świata, w pogodę i niepogodę. Radosne piski dobiegały z wnętrza, a i niektóre panie wyglądały zza balkonów, by sprawdzić, jakiej "jakości" są dusze, które prowadzi do nich Lan Wangji.
Wei Wuxian rozpoznał wśród nich Chryzantemę i Peonię, od których ostatnio kupował informację. Ach, i on był głupcem. Rzeczywiście obiecał coś dziewczynom.
Prostytutki oblizały ochoczo usta. Jedna i druga, udając, że stało się to przypadkiem, wychyliły się zza barierki i pokazały młodzieńcom swoje piękne, dorodne piersi. Cała grupa oniemiała z wrażenia. Doświadczyli w życiu pewnie wiele, ale nie piękna, jakie oferował om rozkoszy w Mieście Duchów.
— Zgodnie z obietnicą — ogłosił Lan Wangji, po czym wskazał dłonią na zmarłych.
— Nigdy nie wątpiłyśmy w słowo sędziego — zawołała Peonia z góry. — Zapraszamy, zapraszamy, już na parterze czekają zniecierpliwione siostry.
— Ach, tak wielu? — Chryzantema aż się zarumieniła z wrażenia. — Czym sobie zasłużyłyśmy na taką nagrodę?
— Siostrzyczko, pamiętaj, umiemy właściwie używać ust, kiedy trzeba.
— Masz rację! — ucieszyła się. — A wiem, jak wykorzystam je przez najbliższe godziny.
— Wielki mistrzu, czy oni wszyscy są dla nas? — upewniła się Peonia.
— Zgadza się — potwierdził Lan Wangji. — Zgodnie z obietnicą, szanowne panie.
— "Szanowne panie"? — Zaśmiała się. — Ach, mistrz to potrafi zdobyć serce kobiety jednym zdaniem. Może zaprosimy i mistrza na jeden... Seans?
Chryzantema dźgnęła Peonię w bok i skarciła ją:
— Siostro, usta! Pamiętaj, do kogo mistrz należy.
— Ojejku, dziękuję. W takim razie cofam propozycję i zapraszam młodzieńców do środka. Już się nimi zaopiekujemy.
— Proszę, pamiętajcie o oczach — przypomniał im drugą część umowy.
— Obiecujemy.
Peonia z Chryzantemą zaklaskały. Wejście od domu rozkoszy otworzyło się samoistnie, wypuszczając na zewnątrz przepiękną muzykę wydobywającą się z instrumentów. W ich dźwięk poruszały się trzy kobiety, ubrane w fiolet i czerwień. Ich włosy zdobiły złote szpilki, podarunek od samego Władcy Miasta w podzięce za wierną i oddaną służbę. Ich piękno budziło zachwyt. Zawładnęły całą ulicą, na której ludzie, demony, duchy i bogowie zatrzymali się, by na krótki moment doznać tego zaszczytu i przypatrzeć się istotom godnym samych niebios.
Młodzieńcy ruszyli niepewnie. Zaczęło się od pierwszego, który wystąpił przed nich, i wkroczył na czerwone tkaniny rozścielone przed wejściem do domu rozkoszy. Tancerki zachichotały i machnęły elegancko dłonią w ich stronę, zapraszając do siebie. Nabrali pewności siebie. Wielu patrzyło na nich z zazdrością, ktoś próbował wcisnąć się pomiędzy, ale panienki pozwoliły przejść tylko wybranym. Inni zostali za drzwiami.
Wejście zatrzasnęło się za ostatnim ze zmarłych. Muzyka ucichła, a ruch na ulicy wrócił do normalnego rytmu.
— Te oczy to dla mnie? — upewnił się gospodarz—świnia, kiedy Lan Wangji go minął.
— Zgodnie z umową — potwierdził.
Zachrumkał.
— Z tego Wei Wuxiana to uczciwy sędzia. Jak coś obieca, to nic go nie zatrzyma. Dobry demon, oj, dobry demon — chwalił go, krojąc ludzką nogę na kawałki. — A w ogóle jacyś głupcy się wam trafili — zwrócił uwagę na grupę młodzieńców.
— W świecie żywych rozpoczęła się wojna — domyślił się Lan Wangji.
— Wojna czy nie wojna, chodzi o takie... No... Wyczucie? Oni głupi czy co, żeby uwierzyć w bajkę o nieskończonych rozkoszach, skoro byli draniami za życia? Ja to przynajmniej wiem, za co tu siedzę. Nie ma co się oszukiwać.
— Życie nie ubiera się tylko w kolory czerni i bieli.
— Powiem ci więcej, dzieciaku. Dla mnie jesteś dzieciakiem — dodał ciszej. — Zresztą Wei Wuxian też — tu praktycznie szepnął. — Tylko mu nie mów.
Świński gospodarz puścił oczko w stronę Lan Zhana.
Niestety, teraz Wei Wuxian już wiedział.
— Hm — mruknął młodzieniec.
— Nie chodzi o biel czy czerń. Chodzi o okoliczności, możliwości i zwykłe szczęście albo pech. Ja dla przykładu, w chlewie się urodziłem. I to dosłownie, bo matka to niewolnica była, ojciec nieznany, bo przecież nikt nie uznałby w domu bękarta. Wśród świń się wychowałem. Bity. Szczuty jak zwierzę. Czasem szczurami musiałem się żywić. Mnie mogli obrażać, ale mamusię kochaną? Mamusię to powinni całować po rękach, ale gnoje, pewnie moi bracia, wujkowie czy inne z pokrewieństwa, dorośli i zabawić się chcieli. Nie z mamusią. Gnojków pokroiłem jak świnię na kawałki i podałem innym do stołu. Nie żałowałem i nie będę żałował. A i przy okazji już za życia nauczyłem się jak kroić ludzi. I wbrew pozorom, lepiej mi tu niż mi było za życia. A też szczęśliwy jestem, bo od sędziego wiem, że mamusia odrodziła się w dobrym domu, ma cudownego męża i dzieci.
— W takim razie cieszę się także i ja.
— A miło, miło. — Aż zarumienił się ze wstydu. — Pewnie nie byłaby ze mnie dumna czy coś, ale... Czasami to też nie o to chodzi.
Motyl odleciał z czoła Wei Wuxiana i oddalił się w kierunku drzwi, gdzie czekała na niego cała chmara owadów, gotowa do kolejnego zadania, jakie wyznaczył im Hua Cheng. Coś się wydarzyło i stąd przerwał obrazy. Był mu wdzięczny i za ten fragment. Wiele się dowiedział, szczególnie o Lan Wangji, którego nigdy by nie podejrzewał o podobny czyn. Żeby zaprowadzić grupę duch prosto w sidła prostytutek, które wyssą z nich całą esencję życiową, pobawią się, a potem oddadzą w ręce świni...
— Ja... Znowu się w nim zakochałem — przyznał przed Hua Chengiem.
— Okrutny, jak na takiego spokojnego młodzieńca.
— Ma chyba zachwiany jakiś kodeks moralny?
— Albo bierze przykład z jednego Demonicznego Patriarchy, którego znam.
— Ha ha, bardzo śmieszne — burknął Wei Wuxian. — Lan Zhan... Mam wrażenie, że chodzi o coś innego. On... Na pewno nie ocenia mnie zbyt szybko. Szanuje. Miło się z nim spędza czas.
— Jest jakieś "ale" — zauważył Hua Cheng.
— To "ale" nie daje mi spokoju. Władco Miasta, ja wciąż nie znam jego historii. Trafił do mnie najczystszy mnich, jakiego kiedykolwiek widziałem, człowiek godny zstąpienia między bogów, a mimo to on znalazł się w mojej jaskini. Do tego kilkadziesiąt lat młodszy. Umarł jako stary człowiek. Dusza nie zmienia wygląda.
— Pytałeś bogów podziemia?
Wei Wuxian zadrżał na wspomnienie o nich. Podziemie należało do tej grupy miejsc, których należało unikać. Raz tam trafił, zaraz po śmierci, i te wspomnienia wyryły się na nim głęboko. Wolał nie wracać tam kolejny raz, szczególnie że nie wiedział, co go może tam czekać.
— Nie chcę — powiedział na głos. Hua Cheng powinien znać prawdę. — Boję się. Nie wiem, co mnie tam spotka. Bogowie podziemia są okrutni. Powinienem należeć do zmarłych, którzy trafiają na wieczne tortury, a... Jestem sędzią.
— Nie sądzę, że zasługujesz na wieczne tortury.
— Dziękuję, ale dobrze wiesz, że twoja opinia niewiele znaczy. Oni rządzą się swoimi prawami, a twoje tam nie sięgają
— Nie o tym mówię. Nie jesteś złym człowiekiem.
Wei Wuxian pokręcił głową.
— Jestem, przyjacielu. Jestem potworem. — Znowu widział przed sobą martwe ciało Yanli. — Zasługuję na najgorszy los. Odwlekam go, ale ta kara mnie nie minie. Kiedyś wrócę do podziemia. Bogowie już na mnie czekają.
— Zabierzesz ze sobą tego młodzieńca?
— Nie. — Zastanowił się przez chwilę. — Nie wiem. Raczej nie. Nie znam jego historii. Nie wiem, kim był ani co uczynił, że znalazł się na sądzie. Póki nie poznam prawdy, nie wydam sprawiedliwego wyroku.
Hua Cheng dokończył herbatę. Nic im nie zostało już z poczęstunku, co oznaczało, że czas kończyć spotkanie.
— A co jeśli źle do tego podchodzisz? — zasugerował Hua Cheng.
— Do czego?
— Do ukrytych informacji o Lan Wangji.
— Z jakiegoś powodu nie powinienem poznać jego historii — odparł Wei Wuxian. Nie sądził, by cokolwiek innego kryło się pod tą tajemnicą.
— A co jeśli, ktoś nie chce, żebyś poznał prawdę o sobie?
Wei Wuxian parsknął śmiechem.
— Niemożliwe. Znaliśmy się z Lan Zhanem, to pewnie, ale umarłem, jak miał ile? Dwadzieścia lat? Na pewno nic ciekawego nie znajduje się w tym zwoju.
— Kto wie? Każdy ma jakieś tajemnice, ty także.
— Odzywa się wielki Władca Miasta, który zataił przede mną Jiang Chenga — wypomniał to Hua Chengowi. Oczywiście nie miał mu za złe tej tajemnicy, już wcześniej dotarło do niego, że gdyby nie przyjaciel, skazałby niesłusznie Jiang Chenga, sugerując się tylko informacjami ze zwoju.
— Szanuję cię jako przyjaciela. Jiang Cheng był twoim bratem. Był też potworem, którego czyny nie mogły zostać bezkarne. Dałem mu szansę.
— Dziękuję. — Niczego więcej nie potrzebował dodać. Wystarczyło jedno "dziękuję", aby zakończyć całą ich rozmowę.
0 Comments:
Prześlij komentarz