[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 7.1

         

W powietrzu unosił się zapach drzewa sandałowego. Ktoś palił świecę. Wei Wuxian nienawidził tego zapachu, przyprawiała go o mdłości. Dlatego powoli przewrócił się na drugi bok i osłonił fragmentem grubego nakrycia. Poduszkę przycisnął do twarzy.

Zapach nie zniknął, więc położył się z powrotem na plecy i otworzył oczy. Nie znajdował się w swoim łożu, to miejsce również nie przypominało żadnego pomieszczenia z jego jaskini.

Nie obudził się w jaskini. Prawda dochodziła do niego powoli, umysł miał wciąż niejasny, otumaniony przez dziwną mgłę. Jakby ktoś wdarł się do jego myśli i zapalił między nimi dymiące się ogniska.

— Dobrze, że się obudziłeś — powitał go subtelny, elokwentny głos.

Rozejrzał się ostrożnie po pomieszczeniu. Nie znalazł nikogo w pobliżu. Zaczęło się od omamów słuchowych, czy już do końca zwariował i nawiedzały go nieznane widma?

Kiedy miał już zaakceptować swój los, pojawiła się nad nim sylwetka pięknego młodzieńca, delikatnego jak obudzony o poranku płatek rozkwitniętego kwiatu. Cerę miał bladą i gładką, nieskażoną trudami życia codziennego i pracami, na jakie byli skazani zwyczajni śmiertelnicy. Wydawał się kruchy, o skromnej budowie, którą podkreślał biały ubiór. Wyróżniał go tylko słomiany kapelusz, jeden z tych, które noszą farmerzy w upalne poranki. Nie pasował do pięknego oblicza mężczyzny.

— Przystojniak — skomentował Wei Wuxian odruchowo.

Młodzieniec zaśmiał się zaskakująco słodko.

— Słyszałem już różne określenia, ale mało kto używa takiego sformułowania. San Lang miał rację, Demoniczny Patriarcha jest zaprawdę interesującym człowiekiem.

San Lang... Gdzieś już to wcześniej słyszał. Nie umiał przywołać z pamięci na zawołanie odpowiedzi i nie wysilił się w tej kwestii. Po przebudzeniu brakowało mu jeszcze sił, a wolał zachować posiadane na później, gdyby szykowały się jakieś kłopoty.

— Dziękuję za opiekę. — Usiadł na łóżku i oparł się o chłodną ścianę. — Czy mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność?

Przechylił głowę na bok, kiedy młodzieniec złożył czytany przez siebie zwój. Pismo nie należało do najnowszych, pokrywały je plamy, jakby ktoś używał przedmiotu jako wykładziny na stół, do tego w paru miejscach ktoś je przypalił. Nie należy czytać przy ognisku, ale wyraźnie ktoś ten zakaz ominął. Młodzieniec z twarzy przypominał arystokratę, wysoko urodzonego panicza. Nawet w sposób jaki się poruszał przypominał elokwentne zachowanie kogoś z wyższych sfer. Z kolei ubiór wszystkiemu zaprzeczał. Z pozoru biała tkanina, a jak bliżej się przyjrzał pokrywały ją zabrudzenia i otarcia, wiele fragmentów zszyto niejednokrotnie nićmi o różnych zabarwieniach.

I... Wtedy zaczął coś podejrzewać i wiedział, że popełnił gafę.

— Na imię mam Xie Lian, pewnie... Nie jestem znany w kręgach Demonicznego Patriarchy, ale...

— Bóg Wojny z Koroną Kwiatową, Wasza Wysokość Książę Koronny, to zaszczyt cię powitać. — Wei Wuxian pokłonił się przed księciem. Tak, spotkał dokładnie TEGO księcia.

— Nie, nie, proszę.

Xie Lian pomógł mu się wyprostować.

— Nie śmiałbym obrazić Waszej Wysokości. Choć raz to już zrobiłem — dodał ciszej, zdecydowanie ciszej, z nadzieją, że jego słowa nie dotarły do Hua Chenga.

Xie Lian znowu się zaśmiał.

— Gdybym przez ostatnie kilkaset spotykał samych ludzi, jak Demoniczny Patriarcha, to żyłbym w bogactwie, miał przepiękną świątynię i cieszył się grupą cudownych przyjaciół... — urwał.

Wei Wuxian nie znał księcia. Słyszał o nim tyle, na ile Hua Cheng pragnął mu się zwierzyć, resztę zachowywał dla siebie. Jednak zawsze do jednego wniosku umiał dojść: życie słynnego księcia wypełniało cierpienie i samotność. Wydawało się, że są do siebie podobni, noszą na swoich barkach brzemię niesłusznych, trudnych decyzji, podjętych w dobrej wierze, ale które przyniosły tylko nieszczęście — i im, i ludziom, którzy zostali przy ich boku.

— Byłby to zaszczyt, gdybym mógł nazwać Waszą Wysokość przyjacielem — zaproponował nieśmiało Wei Wuxian.

— Naprawdę? — Oczy Xie Liana się zaświeciły z radości. — Słyszałem tylko opowieści o zwojach umarłych. Z największą rozkoszą towarzyszyłbym Demonicznemu Patriarsze w jednym z sądów.

— Wei Wuxian — przedstawił się. Czuł się niezręcznie, kiedy książę używał tytułów.

— Xie Lian, bardzo mi miło.

Podali sobie ręce i uścisnęli. Wei Wuxian miał nadzieję, że Hua Cheng nie obedrze go za to ze skóry, ale przyjaźń z księciem może w przyszłości zaowocować czymś wartym uwagi, więc raczej przeżyje. Chyba...

Xie Lian podjął ze stołu kubek wypełniony niebezpiecznie pachnącą substancją. Z bliska wyglądała na maź zbieraną z bagna, którą kobiety smarowały swoje twarze dla zachowania wiecznej urody. Wątpił, że chodziło o zabieg upiększający, szczególnie po przebudzeniu się.

— To napój z ziół, powinien przywrócić harmonię w ciele przyjaciela i poprawić zmysły — wyjaśniał pokrótce Xie Lian.

Wei Wuxian skinął głową. Nadal nie rozumiał, dlaczego to tak wyglądało. Zioła zazwyczaj podawano w formie płynnej, a to... Nie było niczym wodnistym.

Zatkał nos i na raz wypił całość.

Otruto go. Wnętrzności skręciły mu się w środku w kokardę. Maź przeszła przez organy, grając na każdym z nich, jak na guqinie. Jakby ktoś szarpał za jego struny. Czuł się wypruty z energii, pozbawiony jakikolwiek sił. Na szczęście nie wymiotował, nie śmiał przy tak ważnym gościu. Do tego wydawało się, że to właśnie on przygotował tę potworną miksturę. Choć, jak to się mówiło, smaczne lekarstwo nie działa.

Skrzywił się potwornie. Zamknął na moment oczy i spróbował przełknąć ostatnią porcję lekarstwa. Sądził dotąd, że tortury mają tylko jedno oblicze. Mylił się. Gdyby wiedział wcześniej, inaczej postępowałby z więźniami. Teraz już za późno, sam doświadczył zgrozy wykraczającej poza ludzkie pojęcie.

— Dziękuję — wyszeptał.

— Wszystko dla przyjaciół. San Lang zawsze chwali moją kuchnię, a to uważam za jeden z moich specjałów. Jest bardzo dobre na wzmocnienie.

Przeklinam cię, Hua Cheng!!! — wrzasnął w myślach, nie odważył się wypowiedzieć ani jednego słowa na głos. Powtarzał sobie, że książę jest cudownym kucharzem, najwspanialszym na świecie. Może to sobie wmówi i wtedy zazna prawdziwego szczęścia.

— Dziękuję za opiekę, jestem wdzięczny — odparł w końcu, tym razem szczerze. Nie wiedział, co się wydarzyło po omdleniu. Miał wielu wrogów i bardzo rzadko spotyka się przyjaciela, który jest gotowy wspomóc w chwili słabości.

— Zbierałem skrawki w czasie, kiedy Demoniczny Patriarcha żył. Raz nawet odwiedziłem Kopce Pogrzebowe. Dostałem łyżkę ciepłej zupy i nocleg na kilka dni. Napotkałem na dobroć i ciepło ze strony ludzi, których społeczeństwo uznało za potwory.

— Ja... — urwał.

Nie pamiętał Kopców Pogrzebowych. Znał tę nazwę z historii, z ksiąg i opowieści ludzi, których sądził po śmierci. Uznał, że za życia musiał być faktycznie potworem, ratując rodzinę, która przyczyniła się do śmierci tysięcy ludzi, w tym całego rodu Jiang. Nigdy nie spotkał się z inną opinią.

— Przepraszam. Słyszałem też, że nie posiadasz wspomnień — dodał Xie Lian, kiedy nastała cisza.

— Tak. — Odetchnął. — Książę jest pierwszą osobą, która... W zasadzie nie nazwała mnie i rodu Wen potworem, a potem dodała coś miłego. Nie byłem na to gotowy.

— Zbierałem skrawki w różnych częściach świata. Zdarzało się, że świątynie, najczystsi ludzie i mnisi wyganiali mnie z progów swoich domów, nie obdarowując nawet skromnym kawałkiem zaschniętego chleba. A było i tak, że wchodziłem do miejsc grzechu, splugawionych, skąpanych w cierpieniu i nienawiści, a na moje powitanie przygotowywano ucztę. Oceniajmy ludzi, poznając ich. Nie oceniajmy tylko na podstawie opinii innych.

— Mądre słowa — pochwalił go Wei Wuxian. — Cieszę się, że Wasza Wysokość miała możliwość poznać tych wspaniałych ludzi.

— Tak, to wielki zaszczyt. — Podniósł misę z wodą i oddalił się w kierunku wyjścia. — Poinformuję San Langa o twoim przebudzeniu. Na pewno się ucieszy.

— Najpierw się wkurzy, że zaniedbałem obowiązki. — Zadrżał na samą myśl o tych kolejkach do jego jaskini, niezadowolonych duszach i piętrzących się stosach pergaminów. — Zabije mnie.

— Hm... — Zastanowił się przez moment. — W takim wypadku może spróbuję poprosić San Langa, by łagodniej zareagował?

— Byłby niezmiernie wdzięczny.

Wei Wuxian praktycznie krzyknął w myślach: TAK!. Hua Cheng może i był wielkim Władcą Duchów, najpotężniejszym z demonów i tym, którzy wyzwał i pokonał trzydziestu trzech bogów, ale nawet i on miał jakąś słabość. I z tą słabością właśnie się zaprzyjaźnił.

Ułożył się wygodnie na poduszce i zerknął w kierunku sufitu. To pałac Hua Chengda, jego rezydencja i jego łoże, do którego nigdy nikogo nie zapraszał. Powinien się cieszyć, że doznał takiego zaszczytu, jednak... nie umiał pozbyć się zawodu. Nie powitał go o poranku Lan Wangji, nie opiekował się nim, nawet nie było młodzieńca w pobliżu. Sądził, że łączyły ich dobre relacje. Może się pomylił? Niesłusznie go ocenił?

— Myślałem, że wielki Demoniczny Patriarcha będzie wyglądał dostojniej, a tu prawie napotkałem na wrak człowieka — odparł złośliwie Hua Cheng, stając w progu. — Jak kuchnia mojego gege?

— Ge...ge? — powtórzył bardzo powoli Wei Wuxian. Rozumiał nazywanie księcia przyjaźniej, ale żeby zaczynać od "starszego brata"? — Kuchnia cudowna — skłamał.

— Oddałbym wiele, żeby samemu skosztować tego napoju — brzmiał szczerze, za szczerze, biorąc pod uwagę obrzydliwy smak mikstury.

— To da się załatwić — mruknął pod nosem i znowu usiadł na łóżku. Odpoczynek nie był mu dany. Zresztą, od leżenia wcale się nie zyskuje sił. Dobry spacer czy trening potrafią robić większe cuda. — Co się stało? — zapytał, mając na myśli wydarzenia z ostatniego czasu.

— Gege spalił moją rezydencję, był zły, że zdradziłem tajemnicę, którą ukrywał przez kilkaset lat i do tego adoptował dwójkę dzieci — powiedział za jednym zamachem.

Nie do końca Wei Wuxian to miał na myśli, ale skoro Hua Cheng tego potrzebował, to on też.

Poklepał miejsce naprzeciwko swojego. Zabrał nogi, aby zrobić Władcy Miasta odrobinę przestrzeni.

Hua Cheng zaklaskał. Służący przynieśli na tacy herbatę i świeżo wypieczone ciasteczka. Wei Wuxian zawiódł się, że to nie alkohol. Choć biorąc pod uwagę okoliczności, dobry trunek pewnie by mu zaszkodził bardziej, więc postanowił cieszyć się herbatą. Hua Cheng wybrał jaśminową.

Służąca pozdrowiła ich znaczącym skinięciem i wyszła.


v

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!