[Pogromca smoków] Rozdział 90

               

Natsu usiadł przy stole. Położył na blacie pierwszą z lalek z jasnymi włosami, wykonaną ze ściągniętej gumkami koszulą. Pogładził ją czule.

— Nie wyszło mi nic w życiu, Lucy — powiedział do siebie. — Obiecałem ci, że ochronię naszą córeczkę... Zresztą, sądziłem, że obronię wszystkich. A tak łatwo dałem się E.N.D.

Załkał ogniem. Delikatne płomyki spłynęły po jego twarzy opadły na drewniany stół, podpalając go. Ugasił pożar ręką. Jeśli nie odzyska swoich najbliższych, to przynajmniej obroni ten dom. Ich wspólny dom.

Wziął głęboki wdech i otarł ogniste łzy. Zebrał brudne naczynia, zaniósł je do mycia i nałożył na siebie ulubioną kamizelkę. Trochę już zniszczoną, co prawda, nie pomyślał, żeby zabrać ją do porządnego prania, do krawcowej. Może powinien? Nie... Nie miał odwagi zmienić przedmiotu, który łączył go z Lucy.

Usłyszał czyjeś kroki przed domem — bardzo lekkie i nieprzypominające nikogo, kogo znał. W pierwszej chwili podejrzewał, że to Wendy, ale ta odwróciła się od niego i Fairy Tail kilka miesięcy temu, zostając medykiem w centrum pomocy dla ofiar Acnologii.

Niepewnie otworzył drzwi.

Stanęła w nich piękna, młoda dziewczyna, mająca może czternaście, a może piętnaście lat. Natsu nigdy nie potrafił określać wieku osób, z którymi miał styczność. Przynajmniej nauczył się rozróżniać płeć, a czasami wcale to nie było takie oczywiście. Dziewczyna uśmiechała się niewinnie. Miała nałożoną na siebie grubą czapkę, choć ramiona i nogi były odsłonięte. Na zewnątrz chyba było chłodno. Pojawiło się od rana sporo chmur, zbierało się na deszcz.

Dziewczynka wbiegła do środka i wtuliła się mocno w Natsu.

— Wróciłam, tato... — wyszeptała.

Nie zrozumiał.

Dotarło do niego, co powiedziała, a z drugiej strony słowa wydały się jakieś obce, niepasujące do tej dziewczynki. Tatą nazywała go tylko jedna dziewczynka, o wiele młodsza, miała piękne, różowe włosy i kochała gadać, czasami godzinami, aż cierpliwość Lucy się kończyła i kazała im obojgu wyjść na spacer.

— Kim... — Przełknął głośno ślinę. Ach, chyba nie pił niczego od rana. — Kim jesteś? — Głos miał ochrypnięty, brzmiał dziwnie, prawie jak dziadek.

— Tato... To ja, Nashi!

Nie potrafił przypisać imienia córki do tej twarzy. Dziewczyna nie przypominała Nashi. Była wyższa, o mocniejszych, kobiecych rysach twarzy, bez charakterystycznej, pyzatej twarzy, parę drobnych piegów zdobiło jej nos, mówiła ciszej, Nashi zachowywała się strasznie głośno.

— Moja córeczka odeszła... — powiedział słabo, nie wierząc, by jego córka z własnej woli wróciła do domu po tych wszystkich latach. Szczególnie że odeszła z powodu jednego wydarzenia, którego nie dało się już zmienić.

Zamordował Lucy.

Złapał się za brzuch. Znowu pojawił się ten ostry ból w środku, ostry i przeszywający, a nie jadł nic tego dnia, bo miał w planach odwiedzić gildię. Wiedział, że to nie od jedzenie. Jeszcze jak Wendy przebywała w okolicy, badała go codziennie, próbując uświadomić, że przyczyna tego bólu siedzi w głowie. Zaprzeczał dla samego zaprzeczenia, żeby wmówić pozostałym, że wszystko jest w porządku.

Kłamał...

— Tato... — dziewczyna cierpliwie czekała przed drzwiami, nie zmieniając zdania — mam na imię Nashi Dragneel, wróciłam do domu...

Zdjęła czapkę. Różowe włosy opadły jej na ramiona.

Jego serce drgnęło. Ból momentalnie odszedł w zapomnienie.

Wyciągnął ręce w kierunku swojego drogiego dziecka, tak bardzo chcąc je przytulić, powiedzieć tak długo duszone w sobie "przepraszam". Lucy nigdy do nich nie wróci, ale wciąż mieli siebie. Dlaczego Nashi odeszła? Wiele razy siebie pytał, próbował zrozumieć, jak bardzo musiała znienawidzić go córka po tym, co zobaczyła. Nie zapytał od razu. Najpierw ujął córkę w niepewnym, ale ciepłym, stęsknionym objęciu.

— To naprawdę ty? — próbował zyskać pewność.

— Tak... To ja. — Odwzajemniła uścisk. — Wróciłam, tato, naprawdę wróciłam.

Tym razem uwierzył. Opadli oboje na kolana, wtulając się do siebie mocno. Pragnęli nadrobić wszystko, co ich ominęło, całe stracone lata, pewnie wyrzutów sumienia, żalu i samotności.

***

Maury okręcił się kilkukrotnie na stołku przy barze. Mirajane podała mu szklankę z zagotowaną wodą, wyjął ze swojej kieszeni własnoręcznie skomponowaną mieszankę ziół i wsypał je do środka. Kobieta zaśmiała się ciepło, widząc, jak fusy osadzają się na górze i niekoniecznie chcą opaść na dno.

— Następnym razem dam ci sitko — zaproponowała.

— Dam radę — zapewnił. — Nie marnujmy niepotrzebnie wody na umycie. I tak jest ciężko.

— Lepiej niż było — podkreśliła, zerkając za odbudowaną gildię z desek z wyciągniętego gruzu, dzięki ciężkiej pracy ludzi i miasta.

Magnolia podjęła decyzję o stworzeniu z Fairy Tail punktu dla nowego początku. Gildia miała wspierać handel, dawać nadzieję, dodatkowo pracować nieodpłatnie, by wznieść miasto od nowa. Po walce z Acnologią zastali same gruzy, dziś to Magnolia wróciła do życia.

Kolejkę obsługiwała Juvia z Grayem, Levi i Gajeel czekali na zgłoszenia i rozdzielali je na poszczególne stosy względem ważności, Laxus zazwyczaj z Erzą zajmowali się księgami i prowadzeniem finansów gildii. Oboje po walce z Acnologią dalej nie są zdolni do jakiejkolwiek walki. Życie toczyło się powoli, dalej biednie, ale wszyscy widzieli światełko nadziei.

— Słyszałeś, że powoli wpływają do nas płatne misje? — wspomniała Mirajane, wysuwając spod lady trzy płatne zadania. Głównie dotyczyły pozbycia się dzikich stworzeń, grasujących po dawnych szlakach handlowych. Zlecający niewiele płacili, wspominało się o paru kryształach za misję, która przed atakiem Acnologii była warta kilka tysięcy.

— To już jakiś początek. — Maury był dobrej myśli. — Nawet udało mi się zaprosić Natsu do gildii! — pochwalił się.

Nastało niezręczne milczenie.

Gray i Juvia wymienili się niepewnym spojrzeniem. Rozumiał ich niepokoje. Nie chodziło o brak chęci zobaczenia Natsu, a o jego reakcje i zachowanie. Wszyscy ruszyli jakoś do przodu. Śmierć wielu członków, przede wszystkim Cany, odbiła się na nich głęboką blizną, ale udało im się przezwyciężyć trudności i ruszyć do przodu. Natsu nie zwalczył swoich demonów. Tkwiły w nim głęboko, wyżerając od środka i pozostawiając wrak po człowieku, którym niegdyś był. Nie wiedzieli, jak się przy nim zachować, jaki dać komentarz, żeby nie urazić i jednocześnie wyrazić wsparcie i współczucie.

— Juvia wierzy, że pan Natsu poradził sobie jakoś z bólem — powiedziała optymistycznie.

Maury nie miał zbyt dużej nadziei. W przeciwieństwie do reszty miał możliwość spotkać się, porozmawiać z Natsu. Tylko powrót Nashi i Lucy byłby w stanie przywrócić go do dawnego siebie, choć i tak słynny Salamander nie pojawiłby się między nimi ponownie.

— Potrzebujemy Natsu — mruknął Maury, dopijając herbatę wraz z fusami. Na języku został mu niesmak. Skrzywił się, ale mimo to dopił do końca. Mirajane dolała mu trochę wody. Zaczekał, aż zaparzy się drugi raz. Słabiej, ale to zawsze herbata.

Chyba do nikogo nie dotarły jego słowa. Został nijako zbyty, bo nie wierzył, że nikt nie usłyszał, co właśnie powiedział.

Słabo zamocowane drzwi od gildii zaskrzypiały potwornie. Dostał dreszczy od tego dźwięku. Przypominały mu o tych wszystkich dniach, kiedy grupy ludzi siłą przedostawały się do środka w poszukiwaniu dachu nad głową i czegoś do jedzenia. Tym razem weszły dwie osoby.

Maury zerwał się z miejsca.

Juvia i Gray przerwali prace, wyszli przed ławkę, jakby z dalszej odległości nie wierzyli własnym oczom. Gray prawie się rozpłakał. Rzucił się jako pierwszy do przodu i pochwycił przybyłego Natsu w silnym, męskim uścisku. Nigdy wcześniej go tak nie ścisnął, nie powitał. Nienawidzili się, kłócili, ale dziecinne zabawy należało odstawić na bok. Od dawna nie byli dziećmi.

— Ty... naprawdę tu przyszedłeś — wyszeptał Gray.

— Tak — odpowiedział żywym, o wiele radośniejszym głosem niż przy ostatnim spotkaniu głosem.

Maury prawie go nie poznał. To nie z tym człowiekiem się rozstał ostatnim razem.

Nabrał podejrzeń. Wychylił się i zerknął na towarzyszącą mu dziewczynkę o pięknych, różowych włosach zebranych w dwa warkocze.

— Nashi?

Wyminął wszystkich członków Fairy Tail, którzy stanęli mu na drodze. Złapał Nashi za ramiona i potrząsnął silnie. Nie za bardzo zareagowała. Wpatrzyła się niewinnie w Maurego, a na końcu nawet uśmiechnęła. Jej oczy wyglądały dziwnie. Z początku miał wrażenie, że to tylko złudzenie, a może sobie coś wymyślił? Nie... Oczy były wrotami do duszy, a dusza zamieszkująca to ciało nie należała do Nashi.

Cofnął dłonie jakby skóra dziewczyny zaczęła go parzyć.

— Ty... — zaczął niepewnie. — Wróciłaś? — udał szczere zdziwienie. — To naprawdę ty, Nashi.

— Yhy. — Skinęła energicznie. — Udało mi się w końcu uciec.

Natsu odsunął się gwałtownie od Graya. Obrócił córkę w swoją stronę i zapytał ją:

— Co to znaczy "uciec"? Nic wcześniej o tym nie wspomniałaś.

— Tato. — Westchnęła bezradnie. — To... To już koniec. Nie musisz się martwić, bo wróciłam do domu, a nie chcę, by stała ci się niepotrzebna krzywda.

— Nie! — odparł ostrym, ojcowskim tonem. — Błagam, powiedz mi. Tyle lat... Tyle lat myślałem, że odeszłaś ode mnie, a ty...

— Byłam więziona przez Zerefa — wyznała niespodziewanie.

Kilka osób w gildii wstrzymało oddech na wspomnienie o Czarnym Magu. Maury'ego zaskoczyło, że właśnie on został wybrany na tego złego. Bo przecież dziewczyna kłamała. W sumie nie dziewczyna, a obcy byt zamieszkujący jej ciało. Nie Zeref, wykluczył też Acnologię, została mu tylko jedna istota, z którą dawniej już się mierzyli.

Zapomniany Bóg.

Na samo wspomnienie o nim dostał dreszczy.

— Zabiję go... — wysyczał Natsu.

— Tato, nie! — Złapała ojca pod ramię. — Mama nie żyje, zostałeś mi tylko ty. Nie mogę i ciebie stracić.

Palce pogromcy smoków drgnęły. To drżenie przeszło dalej, więc by nie niepokoić córki, roztarł nerwowo dłonie.

— Mama... też by chciała, żebym obronił naszą córkę — powiedział powoli, po zastanowieniu.

Czasem i Maury tęsknił za tym głupkowatym Natsu, który bez zastanowienia rzuciłby się do pierwszego wyjścia, aby pokonać Zerefa. Wydawało się to nieprawdopodobne, kiedy tak rozmyślał nad kolejnym krokiem.

— To bez różnicy Nashi — wtrącił się do rozmowy Gray. — Wszyscy wiedzą, że Acnologia wkrótce zaatakuje. Możliwe, że już dawno ze sobą współpracują.

Nie, to Mauremu wydawało się nierealne. Byli jak ogień i woda, działający w swoich własnych światach i na własnych zasadach. Tę opcję wykluczył.

— Ruszamy, powiedz tylko gdzie. — Głos należał do Erzy. Wyszła z Laxusem z gabinetu. Podparła się leżącą przy barierce laską i zeszła na parter.

Laxus postanowił zostać na górze i przyjrzeć się zbiegowisku. Wyglądał na wściekłego.

— Mamo, to nie jest dobry... — zaczął Maury, ale Erza zdążyła mu przerwać:

— Acnologia się uaktywnił.

Rzuciła na stół stos zgłoszeń, wszystkie zawierały informacje o aktywności Acnologii w okolicach miast Fiore.

Maury zabrał dokumenty, zanim ktokolwiek inny zdążył je przejrzeć. Zawierały lakoniczne informacje, bardzo pobieżne i niewnoszące zbyt wiele do obecnej wiedzy, jaką posiadali na temat Acnologii. Jednak w porównaniu z ostatnim atakiem, smok nie ruszał miast. Zwyczajnie nad nimi przelatywał. Jakby czegoś szukał. Leciał w koło Fiore, najintensywniejszą aktywność dało się zauważyć w stolicy wiary, gdzie stał stary, jednej z pierwszych klasztorów.

— Klasztor już nie istnieje — znowu odezwała się Erza, dokładnie wiedząc, na co zwrócił uwagę jej syn.

— Bogowie, co znowu się stało? — westchnął Gray. Też tracił siły. Każdy chciał już spokoju, nie kolejnych walk i problemów.

— Dostałam z Laxusem wiadomość od Wendy. Jest bliżej ośrodka wydarzeń, choć sama nie zna szczegółów. Wszyscy mieszkańcy miasta przynależącego do klasztoru zostali zamordowani przez nieznany byt.

— Acnologia? — przeraził się Natsu,

— Nie. — Pokręciła głową. — Nikt nie przeżył. Dowiedziała się jedynie od podróżnika, który wyruszył dzień przed tragedią, że taką opuszczoną chatę od ponad dwóch lat zamieszkuje chłopak, ubrany w czarną tunikę, a na ramieniu ma założoną białą tkaninę.

Zeref...

Juvia usiadła przy stole. Złapała się za głowę i wzięła głęboki wdech, próbując uspokoić drżące ciało. Bezskutecznie. Gray stanął nad nią i położył dłoń na ramieniu. Odwróciła się i objęła do w pasie na oczach Erzy. Stali się bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej, ale tym razem tylko jako przyjaciele. Dlatego Erza uśmiechnęła się z ulgą, kiedy Juvia przestała drżeć.

— Musimy wyruszyć — uświadomiła wszystkich zdolnych do walki. — Natsu — zwróciła się do pogromcy smoków. — Wiem, że jest ci ciężko, ale... Acnologia może do nas dotrzeć szybkiej niż tego byśmy chcieli. Musimy walczyć razem.

Natsu zerknął na Nashi, a potem zgodził się słowami:

— Jestem Pogromcą Smoków Ognia. Nie pozwolę, by Acnologia odebrał mi kolejnych bliskich...

***

Nashi wróciła do domu, do swojego dawnego pokoju, wysprzątanego i ogarniętego, jakby Natsu sprawdzał stan pomieszczenia każdego dnia i sprzątał w razie jakiś zmian. Położyła się na łóżku i wpatrzyła w bladoróżowy sufit. Koło przeznaczenia wreszcie się poruszyło. Plan sprzed wieków miał się ziścić. A słowa proroków stać się prawdą.

Wstała. Zatrzymała się przed lustrem i przyjrzała własnemu odbiciu. Było obce, niepodobne do siebie i przypominające jej, że taki właśnie czekał ją los.

— Jestem i nie jestem nią. Do momentu, w którym Zapomniany Bóg przestanie istnieć.

Dotknęła policzka i uśmiechnęła się niewinnie, akceptując twarz, którą wybrała sobie kilkaset lat temu...

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!