Do rozpoczęcia walk zostało kilka
godzin. Biorąc pod uwagę liczbę kandydatów, nic dziwnego, gdyby oczekiwanie się
przedłużyło.
Zauważył cztery miejsca, przygotowane
dla pozostałych przeciwników. Dla Jin Guangyao pozostawiono oddzielny tron,
wysłany złotem i drogocennymi kamieniami. W kilka dni zdobył potęgę, o której
wielu śniło przez wieki. O ile wcześniej już nie budował, a dopiero ostatnimi
czasy zdecydował się na ujawnienie.
Dwóch wojowników rozpoznał, demon i
bóg. Demon pochodził z podziemia, zdobył swoją sławę dzięki stuletniej kąpieli
w lawie podziemia. Wszyscy płonęli, podchodząc do wiecznego ognia, ale nie on.
Osiągnął szczyt swojej kultywacji w wieku pięciuset lat. Nie był to łatwy
przeciwnik, to zdecydowanie potwierdził, a jednocześnie nie sądził, by był dla
niego wyzwaniem
O bogu nie słyszał, wyglądał na jednego z tych,
którzy zdobywają sławę przez słowa i pismo. Miał piękną, delikatną twarz o
cerze tak jasnej, że kolorem przypominała najcenniejszą porcelanę. Trwał w
zamyśleniu, nie przyglądając się
pozostałym przeciwnikom. Zamknął się w swoim własnym świecie, z czarką pełną
herbaty w jednej ręce a w drugiej dojrzały świat lotosu. Jego szatę zdobiły
drobne ozdoby w kształcie płatków śniegu. Biła od niego chłodna aura, jakby
nastał wokoło zimowy poranek.
Wei Wuxian przysiadł obok niego.
Dopiero wtedy rozchylił powieki, ukazując białe gałki oczne.
Odwrócił się w kierunku Wei Wuxiana i
pozdrowił go kiwnięciem, niskim i pełnym szacunku.
— Mistrzu Wei, miło cię widzieć wśród
walczących. Dziękuję za możliwość odbycia z mistrzem pojedynku — odparł ciepłym
szczerym głosem, przywołującym na myśl wiosenny, kojący wiatr.
— Nikt mnie nigdy nie nazywał mistrzem
Wei, ale przyjmuję pozdrowienie. Życzę dobrej walki.
— Na pewno tak się stanie.
Rozległ się grzmot, jakby obok upadł na
podłoże ciężki, magiczny przedmiot. Bóg siedzący obok wyprostował się elegancko.
Z ciekawości Wei Wuxian zwrócił się w tym samym kierunku, co bóg.
Zmierzał w ich stronę wojownik, wysoki,
o szczupłej, ale jednocześnie umięśnionej sylwetce. Trzymał na plecach miecz
wielkości jego samego. Stanął nad Wei Wuxianem i wskazał na niego palcem.
— Pięć ciosów — obwieścił. — Tyle mi
wystarczy. Nienawidzę takich przedstawień. Wszyscy drżą na widok wielkiego
pana, a wielki pan nigdy nie pokazał swojej prawdziwej mocy. Cokolwiek umie?
Kiedykolwiek walczył?
Wei Wuxian przechylił się na bok. Tak
jak myślał, mężczyźnie brakowało kawałka prawego ucha. Wyglądało na odgryzione
przez człowieka.
— Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię!
— wściekł się. — Wszystko opierasz tylko na plotkach. Nikt nie widział, jak
walczysz. Wiem, że to wszystko jest tylko na pokaz. Jesteś słaby i udowodnię to
wszystkim na arenie.
Oddalił się.
Wei Wuxian w końcu mógł cieszyć się
widokiem ciemnego lasu z oddali. Wojownik niepotrzebnie mu go zasłonił. Mógł
przynajmniej zapytać o imię, wtedy wiedziałby, kogo dokładnie zamienić w proch.
— Przybyło tu wielu wojowników –
zauważył siedzący obok niego bóg.
— Za wielu – podkreślił gorzko. —
Marnuję niepotrzebnie przez nich swój cenny czas.
— Nieśmiertelność jest bezgraniczna,
więc czas to tylko pozory.
Prychnął ze śmiechu.
— Czas upływa zawsze, a nieśmiertelność
jest tylko tymczasowa – poprawił błędy boga. — Wszystko opiera się na pozorach.
Śmiertelnicy myślą, że bogowie i demony trwają wiecznie. To tylko chwilowy
stan, dłuższy niż ich żywot, ale i to dobiega końca. Poza tym, to brzmi tak,
jakbyśmy nic tu nie robili, tylko cieszyli się zaświatami. Czasami mam szczerą
ochotę zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego i wyjechać na odpoczynek.
— Bycie sędzią umarłych jednak do
czegoś zobowiązuje – przyjął łatwo prawdę.
— To nie tylko zobowiązanie, to również
kara — zdradził. — Najgorsze jeszcze jest to, że sam ją na siebie nałożyłem. —
Wzruszył ramionami. — W sumie trudno. A boga co przyciąga w te strony?
Mężczyzna zamilkł ze zdziwienia. Na
początku Wei Wuxian sądził, że odruchowo się na niego rzuci, ale w
rzeczywistości tylko zaśmiał się ciepło i odparł:
— Szybko zostałem zdemaskowany.
— Nie jesteś… zły? — upewnił się Wei
Wuxian.
— Mistrzu Wei, nigdy. Bardzo się
cieszę, że szybko zostałem zdemaskowany. Nie lubię oszukiwać innych. Tak, potwierdzam, jestem bogiem, ale nie
przyszedłem tu walczyć o tron Władcy Miasta.
Wei Wuxian rozluźnił się. Oparł się
luźno o siedzenie, dopił wina i podał tacę z przekąskami nieznanemu bogowi.
— To co cię właściwie tu sprowadza? —
zapytał, tym razem oczekując konkretnej odpowiedzi. Reszta mogła pozostać
tajemnicą.
Bóg zawahał się. Przyjął jedno z
ciasteczek i ugryzł kawałek.
— Mistrzu Wei, nie wiem, czy mi
uwierzysz, ale z samotności. Wstąpiłem do niebios młodo, pozostawiając na ziemi
moją rodzinę, sektę, przyjaciół. Nikt mi nie miał tego za złe, postawili mi
kapliczki i codziennie zanosili modły.
— Słyszałeś ich, ale oni ciebie już nie
— zauważył Wei Wuxian. — To jest jedna z tych smutnych stron bycia bogiem.
Musisz pozostawić za sobą wszystko.
— Tak… — mruknął. — Przez pewien czas
wierzyłem, że mój brat wkrótce do mnie dołączy. Tak się nie stało. Uczynił coś
potwornego i szukam go. Będę szukać tak długo, aż go znajdę.
— Mogę popytać — zaproponował. Jako
sędzia miał spore możliwości. Jeśli nie przeszukać całe podziemie, to
przynajmniej zweryfikować czy nie trafił na sąd. — Nie będzie mnie to za dużo
kosztowało.
Bóg pokręcił głową.
— Dziękuję, naprawdę dziękuję. —
Zacisnął dłoń na szacie. — Pozwól mi samemu go spotkać. Nie pomogłem mu, kiedy
potrzebował mojego największego wsparcia. Nie wysłuchałem żadnej z modlitw.
Chcę zasłużyć na spotkanie. To głupie, ale…
— To nie jest wcale głupie — przerwał
mu.
Tym razem Wei Wuxian wstał. Zarzucił
szatę do tyłu i podszedł do siedzenia boga. Przykucnął przed nim, prawie jak
przed małym dzieckiem, choć miał do czynienia z dorosłym człowiekiem. Chciał w
ten sposób zobaczyć jego oczy. W oczach kryła się dusza, jej obraz, prawdziwe
odzwierciedlenie. W spojrzeniu boga znalazł czystą, płynącą wodę, okalający
spokój i szczerą dobroć. Zasłużył na miano boga, a przede wszystkim dobrego
człowieka.
— Nie jesteś zły — przypomniał mu. —
Trochę zbłądziłeś, ale wiem, że spotkasz się z bratem i pojednacie się.
Odwrócił wzrok.
— Dziękuję, ale i Mistrza Wei trochę
okłamałem. Nie zasługuję na miano dobrego człowieka.
— Każdy trochę kłamie. — Podniósł się i
wrócił na swoje miejsce. — Nie o tym mówiłem. Jestem sędzią umarłych, umiem
rozpoznawać dusze złych i niegodziwych. To nie ty.
Z przejścia wyszło kolejnych pięciu
uczestników. Gong zamilkł, prelekcje się zakończyły, więc zbliżali się do
wielkich walk. Jin Guangyao nadal się nie pojawił. Dziewięć z dziesięciu
siedzeń zostało zajęte przez wojowników, którzy przeszli do głównych rozgrywek.
Sądząc po wcześniejszych zapewnieniach organizatora, skala wszystkich z nich
wykraczała poza normę wyznaczoną przez gong.
Żarty się skończyły.
Rozbłysły zewsząd światła. Przemierzały
całą arenę, jakby w poszukiwaniu jednego punktu, na którym powinny się skupić.
Oślepiały po drodze wszystkich widzów, którzy, ku zaskoczeniu Wei Wuxiana,
nagradzali organizatorów jeszcze większymi brawami. Aż w końcu zatrzymały się
wśród tłumu.
Na widowni siedział mężczyzna. Otoczony
przez piękne kobiety, z nogami szeroko rozstawionymi, położonymi na przednich
siedzeniach. Mężczyzna machnął ręką. Magiczny miecz wzbił się w powietrze.
Moment później odbił się od siedzeń i wskoczył na miecz w otoczeniu braw i
wiwatów.
— Żywi i umarli, demony i bogowie! —
rozgrzmiał jego głos w całej arenie. — Czy ja dobrze widzę i słyszę, że
przybyły takie tłumy?
Widownia szalała z radości.
— No niemożliwe! — krzyknął komentator.
— Takie wydarzenie i tak cudowna widownia? To spełnienie moich marzeń! A
wiecie, jakie jeszcze marzenie możemy spełnić?! Zobaczyć walkę najwspanialszych
wojowników tego tysiąclecia! — Tymi słowami skradł całą widownię.
Wrzeszczeli, domagali się pierwszych
walk, gwizdali, cieszyli się z nadchodzących walk.
Wei Wuxian nigdy wcześniej nie
doświadczył czegoś podobnego. Turniej był tylko wymówką dla Jin Guangyao do
przybliżenia się do władzy. Tak początkowo założył. Jednak widząc twarze
zebranych istot, zrozumiał prawdziwe znaczenie tego wydarzenia. Zdobył
poparcie, jakiego nigdy wcześniej nie widziały ziemie umarłych.
Wydarzenie przyciągnęły tłumy, trybuny
ich nie pomieściły, a była to tylko część istot, bo przecież Wei Wuxian części
zakazał pojawić się tutaj. Żałował swojej decyzji, teraz wielu będzie mu miało
to za złe, choć wątpił, że udałoby im się wcisnąć do środka.
— Nastał dzień, w którym nie liczy się,
kim jesteśmy, a czego dokonamy — mruknął.
Wszystkie niesnaski i poróżnienia
zostały zapomniane dzięki tej chwili.
Oczy zebranych padły na komentatora.
Przemierzył na magicznym mieczu całe trybuny, przybijając piątkę z każdym, kogo
napotkał na drodze. Aż w końcu się zatrzymał przy walczących. Puścił w ich
stronę oczko.
— Na pewno wszyscy niecierpliwie
czekają na główną część wydarzenia! — krzyknął, a zaraz po nim naciągnęła
kolejna fala oklasków. — Nasi zawodnicy również już nie mogą się doczekać.
Widzę tę niecierpliwość! Widzę pragnienie walki. Czy chcecie, żeby pierwsza
walka się rozpoczęła?!
Rozbrzmiało jednomyślne, głośne „TAK”.
Na nocnym niebie rozbłysły fajerwerki.
Było ich tysiące, całkowicie przykryły sklepienie, sprawiając, że pierwszy raz
w historii w świecie umarłych nastał dzień. Tłum zamilkł ze zdziwienia.
Oniemiał na nieznany dotąd widok, słodki widok, który przywodził na myśl świat
żywych, ich najcudowniejsze chwile za życia, kiedy słońce oglądali codziennie.
Wei Wuxian podniósł się i przybliżył do
barierki, patrząc głęboko i otępiale na kolorowe światła. Dźwięk odbijał się
echem wśród skał, lasów, Miasta Duchów i przejścia do podziemi. Tego widoku
zaznali wszyscy.
— Jin Guangyao — wymówił na głos imię
mężczyzny, który to wszystko zaczął.
Do tej pory się nie pokazał. Dlaczego?
W moment zgarnąłby całą chwałę, demony i umarli sami wynieśliby go na piedestał
Władcy Duchów za cud nastania dnia w świecie umarłych. Mimo to nie zjawił się,
pozostawał w ukryciu, jakby jego całym planem było pokonać wszystkich
przeciwników i siłą zgarnąć potęgę Króla Duchów.
— W pałacach bogów często się bawimy,
złote ścieżki prowadzą pod bramy do naszych królestw, a blask potęgi nigdy nie
gaśnie — odezwał się siedzący obok bóg, którego imienia Wei Wuxian nadal nie
poznał. — Mimo to nigdy świat bogów tak bardzo mnie nie zachwycił, jak
dzisiejsze piękno — wyznał.
— Tak… — przyznał mu rację.
Wei Wuxian opadł.
Gdzie zniknął Hua Cheng? Jeszcze chwila
i bogowie zaakceptują Jin Guangyao jako nowego Króla Duchów.
— A oto zapowiedź pierwszej walki —
zaczął komentator. — Nasz wspaniały sędzia, Demoniczny Patriarcha i ulubiony
klient Miasta Duchów, Wei Wuxian!
— Wei Wuxian, Wei Wuxian! — rozległy
się okrzyki.
Panny młode rozłożyły płachtę z
napisem: „Nasz mistrz jest najwspanialszy” i zaczęły energicznie nią machać we
wszystkie strony. Tak, aby każdy mógł zobaczyć ich dzieło. Lan Wangji założył
nawet opaskę na czoło z tym samym napisem i zaczął zaczepiać siedzących obok
widzów, by dopingowali Wei Wuxiana.
Miał trzymać twarz groźnego władcy, ale
nie dał rady.
Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
Złapał się za brzuch i przewrócił na
plecy, zaczynając się śmiać na tyle głośno, że pozostali uczestnicy wydarzenia
zaczęli mu się ciekawsko przyglądać. I co z tego? Nie mógł znieść tego
przesłodkiego widoku skandujących na jego cześć służących wraz z biednym Lan
Wangji, który został siłą zaciągnięty na te wydarzenia. Nie ma szans, żeby
młodzieniec samodzielnie wpadł na pomysł wspierania go.
— I co z tą opaską? — Chyba ona
śmieszyła go najbardziej. — Jak ja was kocham — przyznał.
Skoro tak mocno go wspierali, nie
zawiedzie ich oczekiwań.
Gwałtownie zniknął z siedzenia i
pojawił się na placu walk. Tłum oniemiał na jego widok. Komentator nie zdążył
zapowiedzieć kolejnego uczestnika ani zaprosić ich oboje na środek areny. Wei
Wuxian wyprzedził jego plany, był niecierpliwy i żądny porządnej walki, której
nie odbył od lat.
— Kto zechce mnie zabawić? — zapytał,
wskazując po kolei na siedzących wojowników.
Młodzieniec z wielkim mieczem zdjął
broń ze swoich pleców i cisnął je w kierunku areny. Miecz wbił się w ziemię z
hukiem. Tłum się zdezorientował. Nikt nie wiedział, na kim zatrzymać swój
wzrok. Wymieniali spojrzenia między poszczególnymi miejscami, aż w końcu
młodzieniec zeskoczył z balkonu. Wyciągnął miecz z podłoża i skierował ostrze
na Wei Wuxiana.
— Ja podejmuję wyzwanie — oświadczył.
— Duchy i demony, żywi i umarli, cóż za
przebieg zdarzeń! — wykrzyczał komentator, wskakując pomiędzy Wei Wuxiana i
młodzieńca. — Oto do pierwszej walki doszło z wyboru uczestników. Jak już
zapowiedziałem, po jednej stronie Demoniczny Patriarcha, Wei Wuxian, a po
drugiej wojownik północy i południa, który umarł, zabijając dziewięć tysięcy
dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć przeciwników własnymi rękoma, broniąc
przepiękną księżniczkę z zachodu. Bóg krwawego miecza, Nie Ren!
Wiwaty rozległy się ze wszystkich
stron, ale te najgłośniejsze słyszeli z dalszej części trybun, gdzie siedziało
pięć pięknych, młodych kobiet, ubranych z cienkie suknie i welony. Nie Ren
pomachał w ich kierunku.
— Szkoda, że twoje kobiety będą musiały
oglądać porażkę swojego mistrza — wyżalił się Nie Ren. — To okrutne, ale z
przyjemnością przyjmę je do siebie. Zaopiekuję się nimi najlepiej jak potrafię.
Wei Wuxian oniemiał.
To było do niego?
Zamrugał i niepewnie wskazał za siebie
palcem.
Panny młode również zatrzymały krzyki
na moment, wymieniając między sobą zdziwione spojrzenia.
— Tak, mówiłem do ciebie! — potwierdził
Nie Ren. — Dlaczego wyglądasz na zaskoczonego? Pogodziłeś już się z porażką?
— Ty… lubisz gadać, prawda? — doszedł
do wniosku. — Poza tym, o przegranej czy wygranej można mówić dopiero po walce.
Nie Ren natarł na Wei Wuxiana z
mieczem. Zamachnął się nim ostro i cisnął prosto w pas Wei Wuxiana, z zamiarem
przecięcia go w pół.
Demoniczny Patriarcha uchylił się.
Zatańczył na scenie, uciekając kawałek dalej. Nie Ren zdążył zmienić pozycje.
Ponownie cisnął ostrzem w Wei Wuxiana, tym razem ruch wydał się nie tylko
wolniejszy, ale i mniej precyzyjny, jakby celowo uniknął dotyku ze skórą.
Na zaś odskoczył jeszcze dalej niż
początkowo planował. Jego ulubiona szata się rozdała jak od cięcia. Nie pomylił
się. Nie Ren używał nie tylko ogromnego miecza, ale i tego duchowego. Duchowy
miecz zmieniał zasięg ataku. Wydłużał go na długość paznokcia. Niewiele,
szczególnie dla kogoś, kto nie umie się właściwie posługiwać narzędziami.
Nie w przypadku tego chłopca. Doskonale
zdawał sobie sprawę z możliwości duchowego miecza.
— Ciekawy wybór — skomentował na głos.
— Phi… — prychnął. — Demoniczny
Patriarcha niczego mi nie zaprezentuje? Może woli, żebym szybciej skończył
walkę?
— Walka i tak zakończy się szybko —
zapewnił.
Nie Ren zacisnął mocniej dłoń na
rękojeści.
— A więc to tak — wycedził przez zęby
gniewnie. — Niech tak będzie, niech tak będzie.
Jego duchowy miecz przybrał wyraźny
kształt, przypominający oprawkę dla całego ostrza. I nie przestawał rosnąć.
Cała energia zbierała się wokół niego. Gromadził ją z ziemi, z nieba, gwiazd i
księżyca. Skóra Nie Rena stała się twarda i lśniąca, jakby z metalu.
Podniósł miecz nad swoją głowę.
— Miecz Tańca Księżyca! — wypowiedział
nazwę ataku i opuścił miecz.
Duchowy miecz wydostał się z ostrza i
pomknął w kierunku Wei Wuxiana. Siła ciosu faktycznie przekraczała skalę
wyznaczoną przez gong, była nieposkromiona, dzika i przede wszystkim potężna.
Patrzył na nią z naturalną ciekawością. Dotąd nie zaznał siły duchowego miecza.
Nie usunął się na bok. Pozwolił, by
cios przeszedł przez niego, przez demoniczną energię zgromadzoną w jego żyłach,
kościach i skórze.
Nie Ren na tym nie skończył.
— Blask Miecza Księżyca, Uderzenie
Tarczy Księżyca, Księżyc w Nowiu! — zaczął wygłaszać na głos poszczególne ataki.
Jedne za drugimi zaczęły pędzić ze niezmierzoną siłą na Wei Wuxiana.
Tumany kurzu wzbiły się w powietrzem,
przysłaniając widok na środek areny. Zaczęły docierać i do widzów. Ci kaszleli,
próbowali odgonić od siebie wchodzące w ich gardła pyłki, a jednocześnie nadal
głęboko wpatrywali się w zasłoniętą arenę. Czekali na wynik. Moc szalała
dookoła. Srebrne linie oplatały całą platformę, wędrowała przez nie
niezwyciężona energia księżyca — silna, jakby Nie Ren narodził się w trakcie
pełni.
— To właśnie wojownik znany na całym
kontynencie! — pochwalił go komentator.
Nie Ren wyłonił się z osłony. Posłał w
powietrzu całuska w kierunku swoich drogich towarzyszek. Dwie zemdlały z
podniecenia, kolejne zrobiły się całe czerwone. Wprowadziły swoje wachlarze w
ruch i zapiszczały.
— I to… wszystko? — rozległ się głos
Wei Wuxiana z ukrycia.
Mężczyzna pstryknął palcami,
rozpraszając energię. Srebrne linie księżyca rozprysnęły się na wszystkie
strony, jakby były wykonane z najdelikatniejszego szkła, cienkiego i wrażliwego.
Widownia zamilkła z wrażenia. Wielu
podejrzewało, że Nie Ren nie pokona Wei Wuxiana po kilku swoich atakach, ale
nikt nie założył, że Demoniczny Patriarcha wyjdzie bez najmniej rysy.
Jego ubiór nie został naruszony, oprócz
pojedynczego rozdarcia, które powstało jeszcze na samym początku walki
Nie Ren napiął ciało. Miecz ponownie
skierował na Wei Wuxiana, ale tym nie zaatakował. Objął bacznym spojrzeniem
swojego przeciwnika. Założył zupełnie inny przebieg zdarzeń. Zaplanował
wykończyć Wei Wuxiana najsilniejszymi atakami, a potem zmierzyć się z kolejnymi
przeciwnikami, którzy w jego mniemaniu byli słabsi do Demonicznego Patriarchy.
Wei Wuxian go przejrzał.
Nie ujmował Nie Renowi potęgi czy
umiejętności, niewątpliwie przeszedł pierwszy etap dzięki swojej mocy, ale
nadawał się do walk z dużą grupą przeciwników. Nie z jednym, do tego
specjalizującym się w demonicznej energii.
— To… To… To niemożliwe — zarzekł się
Nie Ren.
— Co dokładnie? — Wei Wuxain wystąpił
krok do przodu. — Moja moc? Moje umiejętności? Moja potęga? — wymieniał,
drażniąc przeciwnika.
— Oszukiwałeś — zarzucił mu.
— Naprawdę? — Uniósł brew ze
zdziwienia. — Sam nie wpadłbym na podobny pomysł. Może jeszcze mi podpowiedz
jak to zrobiłem? Ale zaraz, ale ze mnie głupiec, przecież tutaj są wszystkie ruchy
dozwolone. To turniej na Króla Demonów, a nie Boga Cnót i Grzeczności.
Nie Ren coś wyszeptał. Znaki na mieczu
zaiskrzyły delikatnym światem, widocznym tylko dla Wei Wuxiana. Nie spodziewał
się niczego wielkiego po ostatnich kilku atakach, ale dał przeciwnikowi szansę
i spróbował go docenić.
Nie Ren zniknął.
Widownia sapnęła z wrażenia i Wei
Wuxian wcale im się nie dziwił. W sekundzie Nie Ren znalazł się dokładnie za
nim. Miecz lśnił, wypełniony czystą, boską energią, przypominającą złoto. W noc
księżyca rozpaliła ogień, który wydawał się płonąć wiecznie.
Zamachnął się i opuścił gwałtownie
miecz.
Wei Wuxian złapał ostrze między dwoma
palcami, wykręcił je i przewrócił na plecy trzymającego zbyt mocno rękojeść Nie
Rena. Atak przemknął obok twarzy Demonicznego Patriarchy i zatrzymał się
dopiero przed widownią, zablokowany przez otaczającą arenę tarczę.
— Poddajesz się? — zapytał Wei Wuxian.
Z ziemi wyłoniła się ręka szkieletu.
Złapała Nie Rena w pasie i przydusiła do podłoża. Zaczęły pojawiać się kolejne,
było ich dziesiątki. Wiły się i klekotały kośćmi, walcząc z Nie Renem, który
próbował wyrwać się z ich kleszczy. Ale te nadciągały w coraz większej ilości.
Dusiły go.
— Co ty ze mną zrobiłeś? — oburzył się
Nie Ren.
— Ja? — zdziwił się Wei Wuxian. —
Przecież to twoi przyjaciele, więc co mi próbujesz wmówić?
— Jacy moi przyjaciele?
Zobaczył pierwszą z czaszek, z głębokim
wgnieceniem. Nie, pęknięciem, które wyglądało na zadane ciężkim, szerokim
mieczem.
— To nie… Ty ich nie sprowadziłeś?!
Demoniczna energia zatańczyła między
palcami Wei Wuxiana. Oddalił się i usiadł na jednym ze swoich kościanych sług,
leniwie przyglądając się zmagającemu z wojownikami Nie Renowi. Mężczyzna próbował
odgonić przeciwników, sięgając po swój miecz, ale ten spoczywał przy Wei
Wuxianie.
— Nie ujdzie ci to płazem! — groził Wei
Wuxianowi.
— Tak, tak, to też już słyszałem —
zapewnił. — Powiedz mi coś nowego.
— Ty… — urwał.
Kościany wojownik ugryzł go w pierś.
Ból wstrząsnął Nie Renem. Zdusił w sobie krzyk, podgryzając wargę, ale bolesny
grymas pozostał na jego twarzy. Towarzyszki Nie Rena zemdlały jedna po drugiej.
— Poddaję się — wyszeptał. Odchylił
głowę i załkał na widok stanu, do jakiego doprowadził swoje ukochane. — Poddaję
się!
Komentator zeskoczył z miecza. Stanął
na środku trybun i wykrzyczał tak głośno, by nawet niebiosa zdołały usłyszeć
jego głos:
— Wei Wuxian, Demoniczny Patriarcha, to
zwycięzca pierwszej rundy!!!
Demony wiwatowały, duchy zaczęły
radośnie tańczyć, Panny Młode piszczeć ze szczęścia, a bogowie zgrzytali
zębami. Parę osób zeszło z trybun i oddaliło się w kierunku wyjścia.
Wei Wuxian cieszył się z wygranej, ale
to jeszcze nie koniec. Nie puścił Nie Rena. Po ogłoszeniu wyników zszedł z
kościanego sługi i podszedł do boga. Pochylił się nad nim i nagle wbił w jego
pierś dłoń wypełnioną demoniczną energią. Ciało Nie Rena wygięło się w łuk.
Krew podeszła mu do gardła i zaczął się nią dusić, nie mogąc wypluć jej na bok.
Przytrzymał mu głowę, spojrzał prosto w
oczy i wysyczał:
— Bogowie nie mają prawa mieszać się w
sprawy umarłych. Jeszcze raz cię tutaj zobaczę, a twoje kobiety będą zbierać
szczątki przez siedem wymiarów.
Puścił go. Wytarł dłoń o szatę Nie Rena
i dopiero wtedy się oddalił, udowadniając i widowni, i przeciwnikom, co oznacza
prawdziwa potęga.
0 Comments:
Prześlij komentarz