[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 5.3

     

Księżyc osiągnął swój najwyższy punkt w trakcie przepięknie rozgwieżdżonej nocy. Tłumy pchały się w kierunku starej areny, krzycząc, stawiając zakłady i komentując całe wydarzenie, jakby było ono jedną z form rozrywki zaświatów. Przybyli ze wszystkich zakątków świata — żywi, martwi, demony i bogowie. Zdołał w Mieście Duchów obarczyć klątwą może jedną setną istot, które w rzeczywistości oczekiwały walk.

Wei Wuxian podążał w kierunku areny w towarzystwie Lan Wangji, trzech panien młodych i jednego Pustego, który miał pełnić funkcję ochroniarza, kiedy on sam będzie uczestniczył w walkach.

— Jak mi się nie chce — zaczął narzekać.

Założył ręce za głowę i zaczął iść luźno, ignorując poprawną etykietę czy chęć wyróżnienia się w tłumie. Inni przyciągali większą uwagę — ci, którzy wyglądali na najsilniejszych według skromnej opinii widzów. Panny chętnie zbierały się przy przystojnych młodzieńcach, dzierżących przepiękne miecze, ze złotymi żłobieniami i ostrzem które lśniło w ciemnościach nocy.

— To nie są dobre miecze — skomentował Lan Wangji.

Wei Wuxian zgodził się z nim. Oczy prawdziwego mistrza potrafiły rozpoznać prawdziwą wartość broni. Piękno nie odbierały użyteczności przedmiotu, wiele artefaktów zapadło w pamięci ludzi właśnie dzięki wykonaniu, a nie funkcjonalności, ale w tym przypadku trzymane przez mężczyzn wykałaczki nadawały się tylko do machania. Nie stanowili żadnego zagrożenia. To samo powiedział o skrywających za szatami umarłych bogach, którzy nałożyli maski z wiarą, że nikt ich nie rozpozna. Nie patrzył na nich dłużej niż minutę i tyle mu wystarczyło, by ich przejrzeć.

— Mam dziwne wrażenie, że ta cała farsa skończy po jednym, porządnym uderzeniu — mówił dalej, coraz bardziej wątpiąc w cudowny artefakt, którym tak mocno chwalił się Jin Guangyao.

Lan Wangji zatrzymał go.

— Uważaj.

Wei Wuxian prychnął. Przyłożył palec do policzka młodzieńca i przejechał nim po jego skórze, mówiąc:

— Jeszcze chwila i się wzruszę, Lan Zhan.

Odepchnął jego rękę.

— Niepotrzebnie. Mądry wojownik nie powinien ignorować siły przeciwnika.

Wei Wuxian przewrócił oczami. Kolejna mądrość, która nic nie wnosiła do jego istnienia.

— Wiem — zapewnił. — Nie traktuję walki lekko. Nie dam się oszukać.

— To dobrze — odparł chłodno i wyminął mężczyznę.

Jeszcze kilka dni temu spędzili wspólnie gorącą noc, dziś oddalili się bardziej niż obcy sobie ludzie. Wei Wuxianowi wydawało się, że ich pierwsze spotkanie było bliższe od stanu, w którym teraz utknęli. Podejrzewał, z jakiego powodu. Wei Wuxian nie był mężczyzną, którego Lan Wangji sobie wyobrażał. Pomylił się.

Wei Wuxian pozwolił młodzieńcowi zachować dystans.

— Panie, czy… Czy wszystko w porządku? — zaniepokoiła się panna młoda.

Uszczypnął jej blady policzek.

— Nie myśl zbyt dużo. Myślenie szkodzi urodzie — zażartował sobie z kobiety.

Tupnęła w miejscu.

— No wiesz panie! Jak tak można kobiecie powiedzieć?

— Można, można. Dziękuję za troskę — dodał niespodziewanie, zanim dotarli do punktu zapisów.

Panna młoda chciała dodać coś od siebie, ale Wei Wuxian jej nie pozwolił. Tu się mieli rozdzielić. Widzowie wchodzili z prawej strony od wejścia, z kolei uczestnicy zdarzenia z lewej. Po obu stronach były takie same kolejki. Istoty wszelkiej maści pchały się w kierunku punktu pierwszych eliminacji, jakby naprawdę wierzyli w swój sukces.

— Przepuście mnie — jego głos rozniósł się wokoło.

Nastała cisza. Wei Wuxian nakazał rozsunąć się wszystkim i tak też się stało. Droga prowadząca do przejścia stała się pusta. Po dwóch stronach stanęli potencjalni uczestnicy, patrząc w milczeniu. Ogarnął ich strach. Nie poruszyli się choćby o fragment, kiedy już uformowali korytarz. Ich twarze zbladły, nawet bogów, którzy sądzili, że mogą zdobyć potęgę Władcy Duchów.

Lan Wangji i panny młode skorzystały z zamieszała. W międzyczasie przemknęli do wejścia na widownie, aby zająć najlepsze miejsca.

Wei Wuxian ruszył. Sędziowie wyszli mu na powitanie, niosąc już wypełnioną kartę rejestracyjną. Nienawidził formalności, wszedłby i tak bez pytania, więc dobrze, że z góry załatwili za niego te sprawy.

— Nie… Nie sądziliśmy, że odwiedzi nas tak zacny gość — wyjęczał sędzia. — To dopiero pierwszy etap, zapraszamy, na pewno szanowny mistrz przejdzie dalej.

Machnął na mężczyznę ręką. Ten odsunął się posłusznie. Skinął głową w stronę innego z organizatorów. Wyjął coś szybko z drewnianej skrzyni i podał Wei Wuxianowi. Był to amulet z wyrzeźbionym numerem 666.

— Co to znaczy? — zapytał.

— Mamy… Mamy tylu uczestników. To tylko pierwszy etap. Odpadnie większość, zostanie tylko najlepsza dziesiątka — wytłumaczył się na szybko.

— A organizator?

— Mistrz Jin Guangyao? — Sędzia wyglądał na zmieszanego. — Moc wskazana przez nasz rejestrator wykroczyła poza skalę. Od razu przeszedł.

Wei Wuxian prychnął.

— Macie tak niską skalę czy z góry uznaliście, że pozostali nie wykroczą poza nią? — zadrwił sobie z mężczyzn.

Ci na spokojnie poprowadzili go do miejsca, gdzie odbywała się pierwsza selekcja. Mechanizm do sprawdzania mocy był prosty, składał się z złotego, metalowego gongu przytwierdzonego do wysokiej konstrukcji. Znajdował się przed nim lisi demon, z puszystym, pięknym ogonem, na którym siedział. Wpatrywał się gong przez chwilę.

— Mam w to uderzyć? — upewnił się u sędziów siedzących z boku.

— Nie inaczej — potwierdził to sędzia.

Lisi demon podskoczył z ekscytacji. Zacisnął pięść solidnie i zgromadził w niej swoją energię. Była koloru pomarańczowego, bardzo jaskrawego, co przykuło uwagę Wei Wuxiana. Nie pamiętał, by kiedyś na własne oczy doświadczył podobnej energii. Demon zamachnął się i uderzył.

Rozległ się ciężki dźwięk.

Zza gongu wyleciały drobne, złotawe pyłki. Zatrzymały się przy ławie sędziowskiej i uformowały w liczbę 5866.

Sędziowie postawili kreskę przy lisim demonie.

— Nie przechodzisz — obwieścili.

— Ha?! — oburzył się. Skoczył i moment później znalazł się przed twarzą sędziego. — Co to znaczy, że nie przechodzę?

Sędzia machnął dłonią, jakby odpychał latającego przed nim robaka. Lisi demon odleciał na ścianę. Wbił się w nią, a potem opadł zemdlony na ziemię. Słudzy wzięli go na ręce i wynieśli z placu.

— Następny! — nakazali.

Wei Wuxian wyszedł przed kolejkę. Ci, którzy go rozpoznali, milczeli, pozostali wybuchli gniewem. Zaczęli się rzucać, pluć na Wei Wuxiana, zwracać się w kierunku sędziów, jednak nie słuchał ich. Nie zamierzał czekać na swoją kolej przed kilka godzin i niepotrzebnie marnować czas z tymi słabeuszami.

Stanął przed gongiem i złożył dwa palce — wskazujący i kciuk.

Pozostali zainteresowali się jego czynem. Głosy ucichły, spojrzenia zebranych zwróciły się w kierunku Wei Wuxiana. Czuł na sobie wzrok wielu.

Bez znaczenia.

Nie zbierał specjalnie demonicznej energii, nie uwolnił jej, nie pozwolił innym jej zobaczyć — nie sądził, by byli tego godni.

Nagle pstryknął palcami w gong.

— Czy on… Czy to jakiś głupiec? — zadrwił jeden z uczestników.

Fala śmiechu rozniosła się między tymi, którzy nigdy wcześniej osobiście nie spotkali Wei Wuxiana.

Odwrócił się i uśmiechnął w ich stronę. Zapamiętał te twarze, każdego z nich, poczynając od naiwnego boga, a kończąc na jakimś paniczu z dobrego domu, który świecił się jak lampiony, oblepiony zewnątrz drogimi artefaktami.

Sędziowie zaklaskali. Nastała cisza, wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością wyniku. Złote pyłki nic nie wskazały. Zaczęły się miotać w oszołomieniu i zdezorientowaniu.

— Wynik niemierzalny — ogłosił jeden z mężczyzn.

— Niemierzalny? — zdziwił się młodzieniec z artefaktami. — Rozumiem, że jest poniżej skali i aż szkoda na niego czasu.

Wei Wuxian zbliżył się do chłopaka. Złapał go za szyję i podniósł na wysokość swojej twarzy. Wyszeptał mu na ucho prosto i konkretnie:

— To oznacza, że jednym ruchem palca jestem w stanie zmieść cię z tego świata.

Rzucił wojownika na ziemię i się oddalił, nie chcąc dłużej niepotrzebnie tracić cennego czasu. Organizator całego wydarzenia podążył za nim posłusznie, jak psiaczek. Zabrał ze sobą sługę. Nakazał mu przygotować specjalne miejsce w obszarze dla walczących wraz z kielichem dobrego wina i przekąskami.

— Nie zapomnę ci tego — wspomniał Wei Wuxian. — Choć nigdy nie wybaczę, że zgodziłeś się na taki turniej.

— Panie, ja jestem skromnym człowiekiem, zależy mi tylko na pieniądzach — odpowiedział szczerze. Wei Wuxian docenił go za to. — Proszę zobaczyć, ilu ludzi się tu zjawiło. Czasami potrzebne są niecodzienne rozrywki, a oczywiście od początku wiedziałem, że ten cały bunt nie ma przyszłości.

— A to dlaczego? — Wypowiedź organizatora szczerze go zaskoczyła.

— To oczywiste. Nikt, kto polega na magicznych artefaktach, nie może zwać się najpotężniejszym. Masz Władca Miasta jednym palcem potrafi położyć niebiosa na kolana, nie potrzebuje do tego żadnej broni.

Wei Wuxian zgodził się kiwnięciem. Właśnie o tym mówił. Potęgę się tworzy, nie zdobywa.

Przygotowali dla niego siedzenie, obłożone poduszkami i delikatnymi tkaninami. Piękna kobieta przyniosła mu na złotej tacy poczęstunek w postaci dobrego wina i kilku ciastek. Rozłożył się wygodnie i skosztował smakołyków.

— Jakby mistrz mnie jeszcze potrzebował, to proszę nie się nie wahać — zapewnił organizator.

Wei Wuxian oddalił go machnięciem ręki. Podziękował i odszedł.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!