Księżyc osiągnął swój najwyższy punkt w
trakcie przepięknie rozgwieżdżonej nocy. Tłumy pchały się w kierunku starej
areny, krzycząc, stawiając zakłady i komentując całe wydarzenie, jakby było ono
jedną z form rozrywki zaświatów. Przybyli ze wszystkich zakątków świata — żywi,
martwi, demony i bogowie. Zdołał w Mieście Duchów obarczyć klątwą może jedną
setną istot, które w rzeczywistości oczekiwały walk.
Wei Wuxian podążał w kierunku areny w
towarzystwie Lan Wangji, trzech panien młodych i jednego Pustego, który miał
pełnić funkcję ochroniarza, kiedy on sam będzie uczestniczył w walkach.
— Jak mi się nie chce — zaczął
narzekać.
Założył ręce za głowę i zaczął iść
luźno, ignorując poprawną etykietę czy chęć wyróżnienia się w tłumie. Inni
przyciągali większą uwagę — ci, którzy wyglądali na najsilniejszych według
skromnej opinii widzów. Panny chętnie zbierały się przy przystojnych
młodzieńcach, dzierżących przepiękne miecze, ze złotymi żłobieniami i ostrzem
które lśniło w ciemnościach nocy.
— To nie są dobre miecze — skomentował
Lan Wangji.
Wei Wuxian zgodził się z nim. Oczy
prawdziwego mistrza potrafiły rozpoznać prawdziwą wartość broni. Piękno nie
odbierały użyteczności przedmiotu, wiele artefaktów zapadło w pamięci ludzi
właśnie dzięki wykonaniu, a nie funkcjonalności, ale w tym przypadku trzymane
przez mężczyzn wykałaczki nadawały się tylko do machania. Nie stanowili żadnego
zagrożenia. To samo powiedział o skrywających za szatami umarłych bogach,
którzy nałożyli maski z wiarą, że nikt ich nie rozpozna. Nie patrzył na nich
dłużej niż minutę i tyle mu wystarczyło, by ich przejrzeć.
— Mam dziwne wrażenie, że ta cała farsa
skończy po jednym, porządnym uderzeniu — mówił dalej, coraz bardziej wątpiąc w
cudowny artefakt, którym tak mocno chwalił się Jin Guangyao.
Lan Wangji zatrzymał go.
— Uważaj.
Wei Wuxian prychnął. Przyłożył palec do
policzka młodzieńca i przejechał nim po jego skórze, mówiąc:
— Jeszcze chwila i się wzruszę, Lan
Zhan.
Odepchnął jego rękę.
— Niepotrzebnie. Mądry wojownik nie
powinien ignorować siły przeciwnika.
Wei Wuxian przewrócił oczami. Kolejna
mądrość, która nic nie wnosiła do jego istnienia.
— Wiem — zapewnił. — Nie traktuję walki
lekko. Nie dam się oszukać.
— To dobrze — odparł chłodno i wyminął
mężczyznę.
Jeszcze kilka dni temu spędzili
wspólnie gorącą noc, dziś oddalili się bardziej niż obcy sobie ludzie. Wei
Wuxianowi wydawało się, że ich pierwsze spotkanie było bliższe od stanu, w
którym teraz utknęli. Podejrzewał, z jakiego powodu. Wei Wuxian nie był
mężczyzną, którego Lan Wangji sobie wyobrażał. Pomylił się.
Wei Wuxian pozwolił młodzieńcowi
zachować dystans.
— Panie, czy… Czy wszystko w porządku?
— zaniepokoiła się panna młoda.
Uszczypnął jej blady policzek.
— Nie myśl zbyt dużo. Myślenie szkodzi
urodzie — zażartował sobie z kobiety.
Tupnęła w miejscu.
— No wiesz panie! Jak tak można
kobiecie powiedzieć?
— Można, można. Dziękuję za troskę —
dodał niespodziewanie, zanim dotarli do punktu zapisów.
Panna młoda chciała dodać coś od
siebie, ale Wei Wuxian jej nie pozwolił. Tu się mieli rozdzielić. Widzowie
wchodzili z prawej strony od wejścia, z kolei uczestnicy zdarzenia z lewej. Po
obu stronach były takie same kolejki. Istoty wszelkiej maści pchały się w kierunku
punktu pierwszych eliminacji, jakby naprawdę wierzyli w swój sukces.
— Przepuście mnie — jego głos rozniósł
się wokoło.
Nastała cisza. Wei Wuxian nakazał
rozsunąć się wszystkim i tak też się stało. Droga prowadząca do przejścia stała
się pusta. Po dwóch stronach stanęli potencjalni uczestnicy, patrząc w
milczeniu. Ogarnął ich strach. Nie poruszyli się choćby o fragment, kiedy już
uformowali korytarz. Ich twarze zbladły, nawet bogów, którzy sądzili, że mogą
zdobyć potęgę Władcy Duchów.
Lan Wangji i panny młode skorzystały z
zamieszała. W międzyczasie przemknęli do wejścia na widownie, aby zająć
najlepsze miejsca.
Wei Wuxian ruszył. Sędziowie wyszli mu
na powitanie, niosąc już wypełnioną kartę rejestracyjną. Nienawidził
formalności, wszedłby i tak bez pytania, więc dobrze, że z góry załatwili za
niego te sprawy.
— Nie… Nie sądziliśmy, że odwiedzi nas
tak zacny gość — wyjęczał sędzia. — To dopiero pierwszy etap, zapraszamy, na
pewno szanowny mistrz przejdzie dalej.
Machnął na mężczyznę ręką. Ten odsunął
się posłusznie. Skinął głową w stronę innego z organizatorów. Wyjął coś szybko
z drewnianej skrzyni i podał Wei Wuxianowi. Był to amulet z wyrzeźbionym
numerem 666.
— Co to znaczy? — zapytał.
— Mamy… Mamy tylu uczestników. To tylko
pierwszy etap. Odpadnie większość, zostanie tylko najlepsza dziesiątka —
wytłumaczył się na szybko.
— A organizator?
— Mistrz Jin Guangyao? — Sędzia
wyglądał na zmieszanego. — Moc wskazana przez nasz rejestrator wykroczyła poza
skalę. Od razu przeszedł.
Wei Wuxian prychnął.
— Macie tak niską skalę czy z góry
uznaliście, że pozostali nie wykroczą poza nią? — zadrwił sobie z mężczyzn.
Ci na spokojnie poprowadzili go do
miejsca, gdzie odbywała się pierwsza selekcja. Mechanizm do sprawdzania mocy
był prosty, składał się z złotego, metalowego gongu przytwierdzonego do
wysokiej konstrukcji. Znajdował się przed nim lisi demon, z puszystym, pięknym
ogonem, na którym siedział. Wpatrywał się gong przez chwilę.
— Mam w to uderzyć? — upewnił się u
sędziów siedzących z boku.
— Nie inaczej — potwierdził to sędzia.
Lisi demon podskoczył z ekscytacji.
Zacisnął pięść solidnie i zgromadził w niej swoją energię. Była koloru
pomarańczowego, bardzo jaskrawego, co przykuło uwagę Wei Wuxiana. Nie pamiętał,
by kiedyś na własne oczy doświadczył podobnej energii. Demon zamachnął się i
uderzył.
Rozległ się ciężki dźwięk.
Zza gongu wyleciały drobne, złotawe
pyłki. Zatrzymały się przy ławie sędziowskiej i uformowały w liczbę 5866.
Sędziowie postawili kreskę przy lisim
demonie.
— Nie przechodzisz — obwieścili.
— Ha?! — oburzył się. Skoczył i moment
później znalazł się przed twarzą sędziego. — Co to znaczy, że nie przechodzę?
Sędzia machnął dłonią, jakby odpychał
latającego przed nim robaka. Lisi demon odleciał na ścianę. Wbił się w nią, a
potem opadł zemdlony na ziemię. Słudzy wzięli go na ręce i wynieśli z placu.
— Następny! — nakazali.
Wei Wuxian wyszedł przed kolejkę. Ci,
którzy go rozpoznali, milczeli, pozostali wybuchli gniewem. Zaczęli się rzucać,
pluć na Wei Wuxiana, zwracać się w kierunku sędziów, jednak nie słuchał ich.
Nie zamierzał czekać na swoją kolej przed kilka godzin i niepotrzebnie marnować
czas z tymi słabeuszami.
Stanął przed gongiem i złożył dwa palce
— wskazujący i kciuk.
Pozostali zainteresowali się jego
czynem. Głosy ucichły, spojrzenia zebranych zwróciły się w kierunku Wei
Wuxiana. Czuł na sobie wzrok wielu.
Bez znaczenia.
Nie zbierał specjalnie demonicznej
energii, nie uwolnił jej, nie pozwolił innym jej zobaczyć — nie sądził, by byli
tego godni.
Nagle pstryknął palcami w gong.
— Czy on… Czy to jakiś głupiec? —
zadrwił jeden z uczestników.
Fala śmiechu rozniosła się między tymi,
którzy nigdy wcześniej osobiście nie spotkali Wei Wuxiana.
Odwrócił się i uśmiechnął w ich stronę.
Zapamiętał te twarze, każdego z nich, poczynając od naiwnego boga, a kończąc na
jakimś paniczu z dobrego domu, który świecił się jak lampiony, oblepiony
zewnątrz drogimi artefaktami.
Sędziowie zaklaskali. Nastała cisza,
wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością wyniku. Złote pyłki nic nie wskazały.
Zaczęły się miotać w oszołomieniu i zdezorientowaniu.
— Wynik niemierzalny — ogłosił jeden z
mężczyzn.
— Niemierzalny? — zdziwił się
młodzieniec z artefaktami. — Rozumiem, że jest poniżej skali i aż szkoda na
niego czasu.
Wei Wuxian zbliżył się do chłopaka.
Złapał go za szyję i podniósł na wysokość swojej twarzy. Wyszeptał mu na ucho
prosto i konkretnie:
— To oznacza, że jednym ruchem palca
jestem w stanie zmieść cię z tego świata.
Rzucił wojownika na ziemię i się
oddalił, nie chcąc dłużej niepotrzebnie tracić cennego czasu. Organizator
całego wydarzenia podążył za nim posłusznie, jak psiaczek. Zabrał ze sobą
sługę. Nakazał mu przygotować specjalne miejsce w obszarze dla walczących wraz
z kielichem dobrego wina i przekąskami.
— Nie zapomnę ci tego — wspomniał Wei
Wuxian. — Choć nigdy nie wybaczę, że zgodziłeś się na taki turniej.
— Panie, ja jestem skromnym
człowiekiem, zależy mi tylko na pieniądzach — odpowiedział szczerze. Wei Wuxian
docenił go za to. — Proszę zobaczyć, ilu ludzi się tu zjawiło. Czasami
potrzebne są niecodzienne rozrywki, a oczywiście od początku wiedziałem, że ten
cały bunt nie ma przyszłości.
— A to dlaczego? — Wypowiedź
organizatora szczerze go zaskoczyła.
— To oczywiste. Nikt, kto polega na
magicznych artefaktach, nie może zwać się najpotężniejszym. Masz Władca Miasta
jednym palcem potrafi położyć niebiosa na kolana, nie potrzebuje do tego żadnej
broni.
Wei Wuxian zgodził się kiwnięciem.
Właśnie o tym mówił. Potęgę się tworzy, nie zdobywa.
Przygotowali dla niego siedzenie,
obłożone poduszkami i delikatnymi tkaninami. Piękna kobieta przyniosła mu na
złotej tacy poczęstunek w postaci dobrego wina i kilku ciastek. Rozłożył się
wygodnie i skosztował smakołyków.
— Jakby mistrz mnie jeszcze
potrzebował, to proszę nie się nie wahać — zapewnił organizator.
Wei Wuxian oddalił go machnięciem ręki.
Podziękował i odszedł.
0 Comments:
Prześlij komentarz