Wei Wuxian przewrócił oczami. Zabrał Lan Zhana z podłogi i zaczął go prowadzić w kierunku wyjścia. Panny młode żegnały ich ciekawskimi spojrzeniami, nie raczyły jednak zapytać, gdzie idą. Nie wytłumaczył im tego. I tak będzie musiał zdać relację, jak tylko wrócą.
Opuścił swoją pieczarę. Otwór prowadzący
bezpośrednio do niej wiązał się ze ścieżką, na której początku znajdowała się
łąka życia i śmierci. To tam po śmierci trafiali wszyscy, na których czekał
sąd. Wei Wuxian zamierzał odłożyć wszystkie sprawy na później. Czuł, że kolejni
zmarli docierają do jego przybytku. Było ich piętnastu, wszyscy młodzi i
piękni, jakby kolejna wojna miała miejsce. Nie zwiastowało to nadejścia dobrych
czasów.
Zszedł z ścieżki, wchodząc w głęboki,
ciemny las. Po jego drugiej stronie znajdowało się Miasto Duchów. Niewiele
umiało tam trafić. Miasto pozwalało wszystkim przybyć do siebie, o ile
wiedzieli jak. Dlatego Wei Wuxian prowadził Lan Wangji, trzymając go za rękę.
Ostatnim razem, i to w świecie ludzi, oderwał od niego wzrok na chwilę i w
chwilę sprowadził na nich kłopoty.
— Tylko bądź grzeczny — ostrzegł
swojego towarzysza.
— Hm.
— Lan Zhan, mówię na serio. Nie
sprawiaj problemów, nie rób nic, co przykuje ich uwagę.
— Grozi nam niebezpieczeństwo? — drążył
dalej.
— Nie, to nie chodzi o
niebezpieczeństwo. — Pokręcił głową. Co za nieposłuszne dziecko? — Musimy na
ten moment stwarzać pozory. Nie chcę, żeby zbyt wcześnie wiedzieli o moich
zamiarach.
— Postaram się — obiecał. Z jakiegoś
powodu Wei Wuxian nie był przekonany, co do jego słów. Czuł w kościach, że
młodzieniec sprawi kłopoty. I to szybciej niż ktokolwiek mógłby się tego
spodziewać.
Dotarli do Miasta Duchów, do wejścia z
kości, krwi i czerwonych szat. Tkaniny poruszały się na wietrze, zapraszały
przybywające dusze, żywych, bogów i demonów, by wejść na chwile, oddać się
rozkoszy miasta, a może i zostać tu na wieki.
Wei Wuxian nauczył się, by nie ufać
nikomu, kogo napotka na swojej drodze. Demony były chytre, przebiegłe, składały
puste obietnice, a potem zaciągały go do bocznej uliczki i pożerały.
O siebie się nie martwił, o Lan Zhana
też nie, ale wolał nie sprawiać nadmiernych kłopotów.
Udał się przez główną ulicę, w kierunku
targu rzeczy wszelakich. Wszystko, co miałeś na sprzedaż, tam mogłeś sprzedać.
Minęła ich dwójka demonów. Szeptali
między sobą i wymieniali podejrzane spojrzenia. Nie mieli ludzkich twarzy, ktoś
wyszarpał im skórę więc nałożyli na siebie maskę z futra lisa. Przywiązali je
grubymi sznurami, nasiąkniętymi krwią i zgnilizną.
Jeden pchnął drugiego i ten poleciał
prosto na Wei Wuxiana.
Demoniczny Patriarcha przytupnął
mocniej. Fala energii odepchnęła od niego złodziejaszka, który już szykował
lepkie ręce w kierunku kieszeni mężczyzny.
— Przepadnij — rozkazał.
Oboje pochylili nisko czoła,
pozdrawiając go, i za moment zniknęli w bocznej uliczce.
Nikt więcej nie odważył się do niego
podejść. Zrobili przejście pośrodku, pozwalając Wei Wuxianowi i Lan Wangji udać
się do pustego stołu w barze świni.
Wielki, barczysty demon, o głowie świni
gotował właśnie w swoim kotle ludzkie oczy. Mieszał je głęboką drewnianą łyżką,
co jakiś czas dodając nowych przypraw. Zapach wywaru roznosił się dookoła,
zapraszając przechodni, by do niego wstąpili na miskę pysznego jedzenie. Wei
Wuxian nie zaprzeczył, sam skusiłby się na zupę, gdyby nie widział, co w niej
pływało.
— Znowu robisz pyszności, których nie
skosztuję? — w ten sposób przywitał się z właścicielem.
— Wei Wuxian, kopę lat. — Zarechotał. —
Usiądź, dajcie mu coś dobrego na przegryzkę. Przygotowałem pieczeń z dzika,
specjalnie na dla ciebie.
Dwóch kelnerów podało na tacy pokrojoną
pieczeń z ugotowanym ryżem, a obok przygotowali sos do polania.
Wei Wuxiann udał zawód.
— Nie widzę tu najważniejszego —
zwrócił właścicielowi uwagi.
Zaśmiał się przez ryjek. Zaklaskał i
chwilę później przed Wei Wuxianem pojawił się alkohol w złotym kielichu.
Zaczerpnął z niego odrobiny i prawie się skrzywił. Mocne. Cholernie mocne. I
dobre!
— Masz u mnie dostawę nowych oczu.
Nawet poczułem, że jacyś młodzi tym razem pojawili się na mojej łące!
— Oho, to pewnie ta wojna, o której wszyscy
mówią. Nie znam szczegółów, kto tam je zna tutaj, ale mówią, że chcą całkowicie
zniszczyć sektę Lan i przejąć ich tereny — dokończył półszeptem.
— Żartujesz? Dlaczego akurat oni?
— Sekta straciła swoich dwóch mistrzów,
wygonili prosperujące mistrza, a jeszcze niektórzy mówią o jakiejś tragedii z
nocnego polowania, która doprowadziła do śmierci kilkunastu uczniów.
— Chcą wykorzystać to, że sekta
przechodzi kryzys — zauważył Wei Wuxian.
— Wszystko się kiedyś kończy — tym
razem wtrącił się Lan Wangji. — Chociaż ubolewam nad śmiercią niewinnych.
Wei Wuxian oparł się łokciem o stół, a
na dłoni położył swoją głowę.
— Mówisz to w taki sposób, jakbyś w
ogóle się nie przejmował losem swojej sekty — wyraził to trochę za ostro.
Lan Wangji spróbował pieczeni z ryżem,
wziął tylko jedną porcję i podziękował za resztę. Nie skosztował jej więcej i
tym bardziej nie odpowiedział na zarzuty Wei Wuxiana.
— No dobra, nie na tego rodzaju plotki
tu przyszedłem — zmienił temat. — Dasz mi tu dziewczyny. One zawsze najwięcej
wiedzą. — Puścił oczko w kierunku świni.
Właściciel zaśmiał się chytrze,
odwrócił i machnął do jednego ze sług. Ten poleciał w kierunku domu rozkoszy.
Lampiony paliły się najjaśniej w całym Mieście Duchów, rozkosz trwała tam
wiecznie. Piękne panie tańczyły w rytm granej muzyki, a najcenniejsze kwiaty
czekały na zaproszenie z pałacu Hua Chenga. Niewiele z nich miało zaszczyt
towarzyszyć Królowi Duchów, a nawet jeśli tak się stało, żadna nie dostąpiła
zaszczytu, by towarzyszyć mu w łożu.
Świnia wybrała dla Wei Wuxiana dwie
najpiękniejsze, kwiaty wschodu i zachodu, nazwane od Peonii i Chryzantemy,
demony o delikatnych, nieskazitelnych cerach, żywiące się energią mężczyzn.
Były rozchwytywane przez demony i bogów, duchy i żywych. Opowieści o urodzie
kobiet rozciągały się między wszystkimi światami.
Przysiadły się do Wei Wuxiana.
Twarze okryły welonami, tak by inni nie
dostąpili darmowego zaszczytu obejrzenia ich pięknego oblicza. Jedna wzięła ze
sobą lutnię, druga tylko wachlarz. Podały Wei Wuxianowi kielich z trunkiem i
czekały na dalsze rozkazy.
— Dobrze zapłacę — zaczął rozmowę.
Obie zerknęły na Lan Wangji.
— Nim? — zapytały w tym samym momencie.
— O nie, nie, nie — zaprzeczył szybko.
— To moja zabawka. Dajcie jej spokój. Ale kilkunastu silnych, młodych mężczyzn
chyba zaspokoi wasze potrzeby?
— A będziemy mogły zabrać od nich
wszystko? — zawahała się Peonia.
— Oprócz oczu, je obiecałam świni.
Zachrumkał w ramach potwierdzenia.
Chryzantema obliczała usta. Propozycja
Wei Wuxiana wydawała jej się co najmniej kusząca. Pochyliła się bliżej, jej
obfite piersi wysunęły się spod sukni, co zachęciło do zatrzymania się w lokalu
kolejnych przybyszy.
— A więc, co pragniesz wiedzieć, mój
panie? — zadała pytanie.
— Plotki. O zniknięciu Władcy Miasta i
o człowieku, który chce zająć to miejsce — powiedział wprost. Konkretów zawsze
należało szukać tam, gdzie ludzie gadali. A wszyscy zwierzali się pannom do
towarzystwa.
Peonia zamyśliła się na chwilę, w tym
czasie Chryzantema nałożyła Wei Wuxianowi kawałek pieczeni i polała ją sosem. Chciała
podać posiłek prosto do ust mężczyzny, ale nagle Lan Wangji złapał jej rękę.
Wyrwał z niej łyżkę i wycedził przez zęby:
— Potrafi sam jeść.
Kobiety zamrugały ze zdziwienia,
zresztą Wei Wuxiana również zaskoczyła ta reakcja.
— Lan Zhan, z ciebie to zazdrośnik? —
Ujął nadgarstek młodzieńca i przybliżył jego rękę z łyżką do swoich ust. Zjadł
pieczeń, jakby był karmiony przez Lan Wangji.
— A więc o taką zabawkę chodziło —
zdała sobie sprawę z sytuacji Peonia. — Panie, możemy go nauczyć kilku
sztuczek, jeśli potrzeba.
— W sumie to… nie wiem, czy jest taka
potrzeba — mruknął słodko, oblizując wargi z resztek sosu.
Lan Wangji odsunął się gwałtownie.
Poprawił swoją szatę i wyprostował sylwetkę, zapomniał tylko o zarumienionych
ze wstydu policzkach.
— Słodki — skomentowała Chryzantema. —
Możemy przy nim mówić?
— Tak, tak — odpowiedział luźno. — To
tylko plotki, pewnie i tak wszyscy już wszystko wiedzą.
— Panie, trudno jednoznacznie
stwierdzić. Krąży tutaj wiele plotek — wróciła do właściwego tematu Peonia. — Mówią
trochę o zniknięciu Władcy Miasta, a trochę o demonie, który podobno dzierży
potęgę zdolną pokonać „wszystkich, którzy staną mu na drodze” — ostatnie słowa
zacytowała. — Jednak nikt nie potwierdził wspomnianej potęgi. Nie wiemy, co to
jest za przedmiot ani czy w rzeczywistości istnieje.
— Nie rzuca się takich słów bez podstawy.
Istnieje wiele przedmiotów, które zmieniały bieg historii. Sam stworzyłem jeden
z takich artefaktów za życia — myślał na głos. — Podobno ma robić jakieś walki
na arenie. O co z tym chodzi?
— Tak, zgadza się — potwierdziła
Peonia. — Walki będą miały miejsce jutro, kiedy księżyc zatrzyma się w
najwyższej pozycji na niebie. Ma przybyć każdy, kto zapragnie zostać kolejnym
Władcą Miasta.
— Panie, to niewłaściwe, co powiem, ale
nie wszyscy są przeciwko tym walkom — wtrąciła się Chryzantema. — W Noc Duchów
przybył do moich komnat bardzo zamożny demon. Chwalił się, że wykupił
najdroższe i najpotężniejsze artefakty, by mieć przewagę nad innymi
uczestnikami!
— A dlaczego niewłaściwe? W świecie
duchów i demonów liczy się przede wszystkim siła — przypomniał kobietom. — Tu
nie chodzi o wierność czy oddanie, nie… Tu chodzi o okazję i tchórzostwo.
Uderzył w stół. Zatrząsł się i pękł w
pół. Lan Wangji w porę podjął tacę z pieczenią, zanim wylądowała na ziemi.
— Kto zechce rzucić mi wyzwanie? —
ogłosił wszystkim propozycję. — Czeka na zwycięzcę miejsce na moim tronie,
bogactwa, kobiety i wierne sługi.
Wszyscy milczeli, tak jak oczekiwał Wei
Wuxian. Para demonów odwróciła wzrok, zajmując się w milczeniu swoimi napojami.
Kilka duchów, wcześniej chętnie rozmawiająca o samym turnieju, gwałtownie
zniknęła, jakby nagle byli gotowi udać się do koła reinkarnacji. Świnia
pokręciła głową, właściciel doskonale rozumiał, co kryło się za niespodziewanym
wyzwaniem na pojedynek.
— Wszyscy są potężni, kiedy
najpotężniejszy z nich znika, ale kiedy stają twarzą w twarz z
niebezpieczeństwem, stają się tchórzami i żałosnymi gnidami, wartymi mniej niż
zgnieciony robal.
Wypuścił demoniczną energię. Poruszyła
się po ziemi w postaci krwistych węży, otoczyła nogi każdego, kto znajdował się
w jadłodajni świni. Po chwili namysłu oszczędził Peonię i Chryzantemę, resztę
pochwycił w swojej mocy.
— Ktokolwiek jutro będzie śmiał wziąć
udział w tych zawodach, zginie po raz drugi. Tym razem w mniej przyjemnych
okolicznościach.
Zarzucił swoją szatą i oddalił się,
wprowadzając zamęt na rynek. Wszyscy podwinęli nogawki, suknie i sukna,
sprawdzając, czy faktycznie mają na sobie znaki. Prowadziła ich złudna
nadzieja, a może i wiara, że sędzia umarłych nie jest zdolny do takiego czynu.
Niewiele wiedzieli. Zapomnieli, że prawa w Mieście Duchów tworzyli
najsilniejsi, a skoro Hua Cheng znajdował się poza miastem, to tylko Wei Wuxian
mógł dzierżyć.
— Panie, prosimy, my nigdy… — błagała
wystraszona prostytutka, zabawiająca przybyszów z boskich sfer. Kobieta nie
prosiła o łaskę dla siebie.
Bogowie się nie odezwali słowem,
zdusili w sobie całą dumę, pamiętając, że nie powinni zaznawać rozkoszy wśród
demonów. Jeśli wrócą do siedziby bogów, wyda się szybko, że noszą na sobie
klątwę. O ile nie przybyli do Miasta Duchów z zamiarem uczestnictwa w walkach.
Wei Wuxian posłał im chory, gorszący
uśmiech.
— Umiem dotrzymywać słowa. Nie bójcie
się — zapewnił, a potem odszedł w kierunku swojej pieczary.
Lan Wangji pozdrowił świnię i pożegnał
prostytutki. Zabrał ze sobą pieczeń z sosem i ryżem, zapominając, że naczynia
należały do właściciela przybytku. Dotrzymał Wei Wuxianowi kroku i oboje
odeszli.
Wei Wuxian zauważył pewien szczegół:
Lan Wangji jako jedyny nie sprawdził swojej nogi.
0 Comments:
Prześlij komentarz