[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 5.2

     

 Wei Wuxian przewrócił oczami. Zabrał Lan Zhana z podłogi i zaczął go prowadzić w kierunku wyjścia. Panny młode żegnały ich ciekawskimi spojrzeniami, nie raczyły jednak zapytać, gdzie idą. Nie wytłumaczył im tego. I tak będzie musiał zdać relację, jak tylko wrócą.

Opuścił swoją pieczarę. Otwór prowadzący bezpośrednio do niej wiązał się ze ścieżką, na której początku znajdowała się łąka życia i śmierci. To tam po śmierci trafiali wszyscy, na których czekał sąd. Wei Wuxian zamierzał odłożyć wszystkie sprawy na później. Czuł, że kolejni zmarli docierają do jego przybytku. Było ich piętnastu, wszyscy młodzi i piękni, jakby kolejna wojna miała miejsce. Nie zwiastowało to nadejścia dobrych czasów.

Zszedł z ścieżki, wchodząc w głęboki, ciemny las. Po jego drugiej stronie znajdowało się Miasto Duchów. Niewiele umiało tam trafić. Miasto pozwalało wszystkim przybyć do siebie, o ile wiedzieli jak. Dlatego Wei Wuxian prowadził Lan Wangji, trzymając go za rękę. Ostatnim razem, i to w świecie ludzi, oderwał od niego wzrok na chwilę i w chwilę sprowadził na nich kłopoty.

— Tylko bądź grzeczny — ostrzegł swojego towarzysza.

— Hm.

— Lan Zhan, mówię na serio. Nie sprawiaj problemów, nie rób nic, co przykuje ich uwagę.

— Grozi nam niebezpieczeństwo? — drążył dalej.

— Nie, to nie chodzi o niebezpieczeństwo. — Pokręcił głową. Co za nieposłuszne dziecko? — Musimy na ten moment stwarzać pozory. Nie chcę, żeby zbyt wcześnie wiedzieli o moich zamiarach.

— Postaram się — obiecał. Z jakiegoś powodu Wei Wuxian nie był przekonany, co do jego słów. Czuł w kościach, że młodzieniec sprawi kłopoty. I to szybciej niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać.

Dotarli do Miasta Duchów, do wejścia z kości, krwi i czerwonych szat. Tkaniny poruszały się na wietrze, zapraszały przybywające dusze, żywych, bogów i demonów, by wejść na chwile, oddać się rozkoszy miasta, a może i zostać tu na wieki.

Wei Wuxian nauczył się, by nie ufać nikomu, kogo napotka na swojej drodze. Demony były chytre, przebiegłe, składały puste obietnice, a potem zaciągały go do bocznej uliczki i pożerały.

O siebie się nie martwił, o Lan Zhana też nie, ale wolał nie sprawiać nadmiernych kłopotów.

Udał się przez główną ulicę, w kierunku targu rzeczy wszelakich. Wszystko, co miałeś na sprzedaż, tam mogłeś sprzedać.

Minęła ich dwójka demonów. Szeptali między sobą i wymieniali podejrzane spojrzenia. Nie mieli ludzkich twarzy, ktoś wyszarpał im skórę więc nałożyli na siebie maskę z futra lisa. Przywiązali je grubymi sznurami, nasiąkniętymi krwią i zgnilizną.

Jeden pchnął drugiego i ten poleciał prosto na Wei Wuxiana.

Demoniczny Patriarcha przytupnął mocniej. Fala energii odepchnęła od niego złodziejaszka, który już szykował lepkie ręce w kierunku kieszeni mężczyzny.

— Przepadnij — rozkazał.

Oboje pochylili nisko czoła, pozdrawiając go, i za moment zniknęli w bocznej uliczce.

Nikt więcej nie odważył się do niego podejść. Zrobili przejście pośrodku, pozwalając Wei Wuxianowi i Lan Wangji udać się do pustego stołu w barze świni.

Wielki, barczysty demon, o głowie świni gotował właśnie w swoim kotle ludzkie oczy. Mieszał je głęboką drewnianą łyżką, co jakiś czas dodając nowych przypraw. Zapach wywaru roznosił się dookoła, zapraszając przechodni, by do niego wstąpili na miskę pysznego jedzenie. Wei Wuxian nie zaprzeczył, sam skusiłby się na zupę, gdyby nie widział, co w niej pływało.

— Znowu robisz pyszności, których nie skosztuję? — w ten sposób przywitał się z właścicielem.

— Wei Wuxian, kopę lat. — Zarechotał. — Usiądź, dajcie mu coś dobrego na przegryzkę. Przygotowałem pieczeń z dzika, specjalnie na dla ciebie.

Dwóch kelnerów podało na tacy pokrojoną pieczeń z ugotowanym ryżem, a obok przygotowali sos do polania.

Wei Wuxiann udał zawód.

— Nie widzę tu najważniejszego — zwrócił właścicielowi uwagi.

Zaśmiał się przez ryjek. Zaklaskał i chwilę później przed Wei Wuxianem pojawił się alkohol w złotym kielichu. Zaczerpnął z niego odrobiny i prawie się skrzywił. Mocne. Cholernie mocne. I dobre!

— Masz u mnie dostawę nowych oczu. Nawet poczułem, że jacyś młodzi tym razem pojawili się na mojej łące!

— Oho, to pewnie ta wojna, o której wszyscy mówią. Nie znam szczegółów, kto tam je zna tutaj, ale mówią, że chcą całkowicie zniszczyć sektę Lan i przejąć ich tereny — dokończył półszeptem.

— Żartujesz? Dlaczego akurat oni?

— Sekta straciła swoich dwóch mistrzów, wygonili prosperujące mistrza, a jeszcze niektórzy mówią o jakiejś tragedii z nocnego polowania, która doprowadziła do śmierci kilkunastu uczniów.

— Chcą wykorzystać to, że sekta przechodzi kryzys — zauważył Wei Wuxian.

— Wszystko się kiedyś kończy — tym razem wtrącił się Lan Wangji. — Chociaż ubolewam nad śmiercią niewinnych.

Wei Wuxian oparł się łokciem o stół, a na dłoni położył swoją głowę.

— Mówisz to w taki sposób, jakbyś w ogóle się nie przejmował losem swojej sekty — wyraził to trochę za ostro.

Lan Wangji spróbował pieczeni z ryżem, wziął tylko jedną porcję i podziękował za resztę. Nie skosztował jej więcej i tym bardziej nie odpowiedział na zarzuty Wei Wuxiana.

— No dobra, nie na tego rodzaju plotki tu przyszedłem — zmienił temat. — Dasz mi tu dziewczyny. One zawsze najwięcej wiedzą. — Puścił oczko w kierunku świni.

Właściciel zaśmiał się chytrze, odwrócił i machnął do jednego ze sług. Ten poleciał w kierunku domu rozkoszy. Lampiony paliły się najjaśniej w całym Mieście Duchów, rozkosz trwała tam wiecznie. Piękne panie tańczyły w rytm granej muzyki, a najcenniejsze kwiaty czekały na zaproszenie z pałacu Hua Chenga. Niewiele z nich miało zaszczyt towarzyszyć Królowi Duchów, a nawet jeśli tak się stało, żadna nie dostąpiła zaszczytu, by towarzyszyć mu w łożu.

Świnia wybrała dla Wei Wuxiana dwie najpiękniejsze, kwiaty wschodu i zachodu, nazwane od Peonii i Chryzantemy, demony o delikatnych, nieskazitelnych cerach, żywiące się energią mężczyzn. Były rozchwytywane przez demony i bogów, duchy i żywych. Opowieści o urodzie kobiet rozciągały się między wszystkimi światami.

Przysiadły się do Wei Wuxiana.

Twarze okryły welonami, tak by inni nie dostąpili darmowego zaszczytu obejrzenia ich pięknego oblicza. Jedna wzięła ze sobą lutnię, druga tylko wachlarz. Podały Wei Wuxianowi kielich z trunkiem i czekały na dalsze rozkazy.

— Dobrze zapłacę — zaczął rozmowę.

Obie zerknęły na Lan Wangji.

— Nim? — zapytały w tym samym momencie.

— O nie, nie, nie — zaprzeczył szybko. — To moja zabawka. Dajcie jej spokój. Ale kilkunastu silnych, młodych mężczyzn chyba zaspokoi wasze potrzeby?

— A będziemy mogły zabrać od nich wszystko? — zawahała się Peonia.

— Oprócz oczu, je obiecałam świni.

Zachrumkał w ramach potwierdzenia.

Chryzantema obliczała usta. Propozycja Wei Wuxiana wydawała jej się co najmniej kusząca. Pochyliła się bliżej, jej obfite piersi wysunęły się spod sukni, co zachęciło do zatrzymania się w lokalu kolejnych przybyszy.

— A więc, co pragniesz wiedzieć, mój panie? — zadała pytanie.

— Plotki. O zniknięciu Władcy Miasta i o człowieku, który chce zająć to miejsce — powiedział wprost. Konkretów zawsze należało szukać tam, gdzie ludzie gadali. A wszyscy zwierzali się pannom do towarzystwa.

Peonia zamyśliła się na chwilę, w tym czasie Chryzantema nałożyła Wei Wuxianowi kawałek pieczeni i polała ją sosem. Chciała podać posiłek prosto do ust mężczyzny, ale nagle Lan Wangji złapał jej rękę. Wyrwał z niej łyżkę i wycedził przez zęby:

— Potrafi sam jeść.

Kobiety zamrugały ze zdziwienia, zresztą Wei Wuxiana również zaskoczyła ta reakcja.

— Lan Zhan, z ciebie to zazdrośnik? — Ujął nadgarstek młodzieńca i przybliżył jego rękę z łyżką do swoich ust. Zjadł pieczeń, jakby był karmiony przez Lan Wangji.

— A więc o taką zabawkę chodziło — zdała sobie sprawę z sytuacji Peonia. — Panie, możemy go nauczyć kilku sztuczek, jeśli potrzeba.

— W sumie to… nie wiem, czy jest taka potrzeba — mruknął słodko, oblizując wargi z resztek sosu.

Lan Wangji odsunął się gwałtownie. Poprawił swoją szatę i wyprostował sylwetkę, zapomniał tylko o zarumienionych ze wstydu policzkach.

— Słodki — skomentowała Chryzantema. — Możemy przy nim mówić?

— Tak, tak — odpowiedział luźno. — To tylko plotki, pewnie i tak wszyscy już wszystko wiedzą.

— Panie, trudno jednoznacznie stwierdzić. Krąży tutaj wiele plotek — wróciła do właściwego tematu Peonia. — Mówią trochę o zniknięciu Władcy Miasta, a trochę o demonie, który podobno dzierży potęgę zdolną pokonać „wszystkich, którzy staną mu na drodze” — ostatnie słowa zacytowała. — Jednak nikt nie potwierdził wspomnianej potęgi. Nie wiemy, co to jest za przedmiot ani czy w rzeczywistości istnieje.

— Nie rzuca się takich słów bez podstawy. Istnieje wiele przedmiotów, które zmieniały bieg historii. Sam stworzyłem jeden z takich artefaktów za życia — myślał na głos. — Podobno ma robić jakieś walki na arenie. O co z tym chodzi?

— Tak, zgadza się — potwierdziła Peonia. — Walki będą miały miejsce jutro, kiedy księżyc zatrzyma się w najwyższej pozycji na niebie. Ma przybyć każdy, kto zapragnie zostać kolejnym Władcą Miasta.

— Panie, to niewłaściwe, co powiem, ale nie wszyscy są przeciwko tym walkom — wtrąciła się Chryzantema. — W Noc Duchów przybył do moich komnat bardzo zamożny demon. Chwalił się, że wykupił najdroższe i najpotężniejsze artefakty, by mieć przewagę nad innymi uczestnikami!

— A dlaczego niewłaściwe? W świecie duchów i demonów liczy się przede wszystkim siła — przypomniał kobietom. — Tu nie chodzi o wierność czy oddanie, nie… Tu chodzi o okazję i tchórzostwo.

Uderzył w stół. Zatrząsł się i pękł w pół. Lan Wangji w porę podjął tacę z pieczenią, zanim wylądowała na ziemi.

— Kto zechce rzucić mi wyzwanie? — ogłosił wszystkim propozycję. — Czeka na zwycięzcę miejsce na moim tronie, bogactwa, kobiety i wierne sługi.

Wszyscy milczeli, tak jak oczekiwał Wei Wuxian. Para demonów odwróciła wzrok, zajmując się w milczeniu swoimi napojami. Kilka duchów, wcześniej chętnie rozmawiająca o samym turnieju, gwałtownie zniknęła, jakby nagle byli gotowi udać się do koła reinkarnacji. Świnia pokręciła głową, właściciel doskonale rozumiał, co kryło się za niespodziewanym wyzwaniem na pojedynek.

— Wszyscy są potężni, kiedy najpotężniejszy z nich znika, ale kiedy stają twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, stają się tchórzami i żałosnymi gnidami, wartymi mniej niż zgnieciony robal.

Wypuścił demoniczną energię. Poruszyła się po ziemi w postaci krwistych węży, otoczyła nogi każdego, kto znajdował się w jadłodajni świni. Po chwili namysłu oszczędził Peonię i Chryzantemę, resztę pochwycił w swojej mocy.

— Ktokolwiek jutro będzie śmiał wziąć udział w tych zawodach, zginie po raz drugi. Tym razem w mniej przyjemnych okolicznościach.

Zarzucił swoją szatą i oddalił się, wprowadzając zamęt na rynek. Wszyscy podwinęli nogawki, suknie i sukna, sprawdzając, czy faktycznie mają na sobie znaki. Prowadziła ich złudna nadzieja, a może i wiara, że sędzia umarłych nie jest zdolny do takiego czynu. Niewiele wiedzieli. Zapomnieli, że prawa w Mieście Duchów tworzyli najsilniejsi, a skoro Hua Cheng znajdował się poza miastem, to tylko Wei Wuxian mógł dzierżyć.

— Panie, prosimy, my nigdy… — błagała wystraszona prostytutka, zabawiająca przybyszów z boskich sfer. Kobieta nie prosiła o łaskę dla siebie.

Bogowie się nie odezwali słowem, zdusili w sobie całą dumę, pamiętając, że nie powinni zaznawać rozkoszy wśród demonów. Jeśli wrócą do siedziby bogów, wyda się szybko, że noszą na sobie klątwę. O ile nie przybyli do Miasta Duchów z zamiarem uczestnictwa w walkach.

Wei Wuxian posłał im chory, gorszący uśmiech.

— Umiem dotrzymywać słowa. Nie bójcie się — zapewnił, a potem odszedł w kierunku swojej pieczary.

Lan Wangji pozdrowił świnię i pożegnał prostytutki. Zabrał ze sobą pieczeń z sosem i ryżem, zapominając, że naczynia należały do właściciela przybytku. Dotrzymał Wei Wuxianowi kroku i oboje odeszli.

Wei Wuxian zauważył pewien szczegół: Lan Wangji jako jedyny nie sprawdził swojej nogi.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!