Minął tydzień, odkąd dowiedzieli się o
zaginięciu Hua Chenga. Miasto duchów ogarnął chaos, demony i duchy zaczęły
gromadzić się w jednym miejscu przy placu, rozpowiadając wieści o zniknięciu
Króla Duchów i zbliżającym się turnieju. Mówili, że każdy będzie miał jednakową
szansę zostać Władcą Miasta, w co nieszczęsne dusze wierzyły.
Plotki dotarły do Wei Wuxiana. Leniwie
siedział na tronie, wysłuchując zwierzeń panny młodej, bardzo zaangażowanej w
ostatnie wydarzenia. Kobieta przygotowała ciepłą herbatę, przyniosła nawet
ciasteczka księżycowe ze słodkim wypełnieniem, który przypominał w smaku karmel.
— Panie, może i ty zajdziesz do miasta?
— zaproponowała pod koniec rozmowy.
— Cudowny pomysł — rzekł Wei Wuxian,
swoim delikatnie ironicznym tonem. Podrzucił ciastko w ręce, położył na tronie
i chwycił w usta przysmak.
— Panie, mówię na poważnie — oburzyła
się. — Sam Władca Miasta kazał ci pilnować porządku.
— Kazał mi zniszczyć tych, którzy
zechcą się jemu sprzeciwić. Jak się sprzeciwią, zamienię ich w proch — zagroził
grzecznie demonom, którzy wpadną na idiotyczny pomysł uczestniczenia w tych
zawodach.
— Bo pójdę do Lan Wangji! — ostrzegła.
Wei Wuxian aż się wyprostował.
— A co on ma niby do tego? — zapytał
ostro, nienawidził tego, że coraz częściej kobiety posługiwały się młodzieńcem,
żeby ten wpłynął na decyzję Wei Wuxiana. I najgorsze, że najczęściej im się to
udawało.
— Panie, nie bądź na mnie zły. Uważam,
że to poważna sprawa. Demony naprawdę dużo mówią.
— Zawsze dużo mówiły — pokreślił. —
Właśnie przede mną siedzi najlepszy przykład.
— Jin Guangyao gromadzi zwolenników —
próbowała dalej.
— To niech gromadzi, ich też zgniotę
jak robaki. Coś jeszcze?
Poddała się.
Opuściła bezwładnie ręce, po czym
zebrała z tacy puste naczynia po herbacie. Wstała i już zamierzała się oddalić,
kiedy zatrzymała się i rzekła:
— Panie, ja wiem, że to imię coś dla
ciebie znaczy. Reagujesz inaczej. Unikasz spotkania z nim.
Wei Wuxian zacisnął gniewnie pięść.
Oczywiście, że panna młoda miała rację. Od kiedy usłyszał to imię z ust
Wysłannica Zanikającego Księżyca, zapragnął odnaleźć tego mężczyznę i posłać
jego duszę na wieczne katusze.
Nienawidził go. Nienawidził z całego
serca, mimo że nie powróciło żadne ze wspomnień. Chował do Jin Guangyao urazę,
podejrzewając, że to właśnie on stał za jego śmiercią. Niestety, były to puste
przypuszczenia, niczym niepoparte.
Wei Wuxian poklepał swój tron. Nie
pozwolił pannie młodej odejść, nadal zastanawiał się, co dalej począć z rebelią
wobec Hua Chenga. Jedną z opcji było zmieść iść z ziemi, póki jeszcze
raczkowali. To nie przyniosłoby dobrych skutków. Znaleźliby się wtedy i tacy,
którzy zaczęliby podejrzewać, że Wei Wuxian próbuje przejąć rządy w czasie
nieobecności swojego pana. Zostawienie ich losowi oznaczałoby pokazanie
wszystkim swojej słabości. Uznał, że najlepiej zaczekać na turniej i wtedy
pokonać jednego po drugim.
— Pójdę do Miasta Duchów — zaanonsował.
— Tak? — ucieszyła się. — Czy mam
poinformować panicza Wangji?
— A jego to czemu?
Podniósł się z tronu. Zarzucił szatę za
siebie, zaczęła się ciągnąć w dół krwistych schodów. Panna młoda podążyła jego
śladem.
— A nie? — zapytała. — Panie, nadal
trzymasz go przy sobie. Myślałam, że cieszy cię jego towarzystwo.
Z tym się nie myliła. Owszem,
towarzystwo młodzieńca szczerze go cieszyło, nawet jeśli od pamiętnej nocy ten
go więcej nie dotknął. Wei Wuxian też nie potwierdził, czy Lan Wangji cokolwiek
pamięta. Powinien, a przynajmniej nie wyglądał na tyle głupiego, żeby nie
domyślić się prawdy.
Odruchowo się zaśmiał.
Znowu myślał o tym młodzieńcu.
— Zabiorę go ze sobą — zdradził
kobiecie. — Nadal nie postanowiłem, co z nim zrobię. Nie mogę wysłać kogoś do
podziemia, bazując tylko na własnych przeczuciach.
— Panie, ale… — zawahała się.
— No mów — pozwolił jej. — I tak
strzępicie jęzora, ile się tylko da. Nie szanujecie mnie jako swojego pana ani
trochę.
—… przeczucia mówią, że Lan Wangji
powinien znaleźć się wśród bogów — dokończyła, ignorując żale Wei Wuxiana.
Jednak nie miał jej tego za złe. Trafiła w sedno.
Wei Wuxian otworzył drzwi od swojej
komnaty. Ciemności pomieszczenia rozświetlała pojedyncza świeczka, ustawiona w
kącie, przy stercie starych pism i siedzącym na podłodze młodzieńcu. Wyglądał
dostojnie, elegancko, w pięknej, błękitnej szacie, która pasowała do koloru
jego oczy i jadeitowej cery.
Nie przypominał zmarłego, a boga.
Takich, jak on się czciło. Podobnych do Wei Wuxiana strącało do podziemi. W tym
właśnie tkwiła różnica między dwoma bytami, a mimo to obaj spotkali się w tym
samym miejscu i na sądzie. Do Wei Wuxiana nie trafiali sprawiedliwi, szlachetni
i pozbawieniu ludzkiego grzechu.
Lan Wangji wydawał się perfekcyjny,
olśniewający, topniały przy nim wszystkie kobiety. Jakie tajemnice kryły się za
jego osobą? Co uczynił, by znaleźć się na przeklętej łące?
Wei Wuxian usiadł naprzeciw młodzieńca
i odsunął od niego świeczkę. Lan Wangji nie podniósł wzroku, nadal czytał
pismo, a przynajmniej udawał, bo miał tam za ciemno.
— Oszukujesz, Lan Zhan — zarzucił mu.
Przemilczał odpowiedź.
— Ostatnio się ode mnie coraz bardziej
odsuwasz. Coś ci zrobiłem? — mówiąc to, sięgnął do włosów mężczyzny i pogładził
jeden z opadających kosmyków. — Nie rób mi tego, nie rań moich uczuć.
Lan Wangji zwinął pismo i odłożył je na
stos.
— Czego ode mnie oczekujesz, panie? —
zapytał chłodno, z dystansem, jakby zwracał się do obcego człowieka, a nie
mężczyzny, z którym spędził noc.
— Teraz jestem dla ciebie „panem”? —
fuknął. — Jak mnie dotykałeś, to wtedy nad tym się nie zastanawiałeś?
— Panie, nie wiem, o czym mówisz — udał
niewiniątko.
Wei Wuxian zacmokał. Nie podobało mu
się zachowanie młodzieńca. Ani trochę.
— Co się zmieniło w ciągu tego
tygodnia? Coś sobie przypomniałeś? A może myślałeś, że towarzyszy ci twój
ukochany, a nie ja?
— Nie — zaprzeczył zdecydowanie za
szybko.
— Nie? A co dokładnie „nie”?
Lan Wangji zacisnął usta w wąską
linijkę. Poprawił szaty, a opadające włosy założył na plecy, tak, aby Wei
Wuxian nie miał do nich dostępu.
— Jesteś niesprawiedliwy, Lan Zhan. —
Wstał. Poprawił szatę i oddalił się od młodzieńca. — Idziesz ze mną. Muszę
sprawdzić, co się dzieje w mieście duchów.
— A coś się dzieje? — tym razem
chętniej podjął rozmowę.
— Tak, oficjalnie Hua Cheng, Władca
Miasta i Król Duchów, zaginął. Niektórzy postanowili wykorzystać okazję i
zdobyć tron w czasie nieobecności mojego mistrza. Głupcy — fuknął.
— Władcy przychodzą i odchodzą, nie
wiedziałem, że inne prawa obowiązują władców zaświatów — zainteresował się
rozmową. Wei Wuxian nie wyczuł w jego słowach kpiny, a zwykłą ciekawość światem
umarłych. Dlatego lubił rozmowy z tym młodzieńcem, otwarte i prawdziwe
stanowiły rzadkość wśród zgorszenia, które mu towarzyszyło od wielu lat.
— Nie — odpowiedział mu w końcu.
Przysiadł się, luźno układając na materiałach. Z kilku zrobił sobie poduszkę.
Podebrał Lan Zhanowi parę owoców z tacy. — Jak wszędzie, rządzi silniejszy.
Takie jest odwieczne prawo natury. Hua Cheng jest najsilniejszy, to również nie
ulega wątpliwości. Dlatego wykorzystują moment, kiedy zniknął.
— Ale wróci?
— Dokładnie tak i nie byłby zadowolony
z faktu, że ktoś zagrzał mu łóżko.
Wyobraził sobie Jin Guangyao
wypoczywającego sobie na łożu Hua Chenga z gotowym wytłumaczeniem, że chciał
przygotować mu ciepłą pościel. Już pomijając fakt, że oprócz jednego księcia
nikt nie mógł tego zrobić, to i tak Hua Cheng rozszarpałby go na strzępy.
— Skoro obecny Król Duchów jest tak
potężny, to dlaczego ktoś jest gotowy mu się przeciwstawić? — Lan Wangji zadał
mądre pytanie.
Wei Wuxian podniósł się i oddalił w
stronę zasłoniętego przez czarną kotarę piedestału. Był on niewidoczny dla
ludzkiego oka, złudne wrażenie, że to tylko ściana, myliła czasem i Wei
Wuxiana. Jednak nie zapomniał, że ten piedestał tam jest. Zdjął szklaną osłonę.
Na czerwono krwistej poduszce leżały trzy przedmioty: wiecznie żywy biały
kwiat, splamiony kilkoma kroplami krwi, złamany w pół flet i srebrny
dzwoneczek, który nigdy nie wydał z siebie dźwięku.
— Ponieważ nawet najpotężniejsi kiedyś
upadają.
Trzy bliskie mu przedmioty i
jednocześnie trzy rzeczy, które wiecznie mu przypominały o klęsce Demonicznego
Patriarchy. Lalka, wciąż ustawiona przy boki Lan Zhana, symbolizowała jego
przegraną. Potęga znaczyła wiele, ale nie wszystko. Jedno wydarzenie zmieniało
wszystko. Do klęski Wei Wuxiana doprowadzili zwykli ludzie, słabsi od niego…
Potęga Hua Chenga nie ulegała wątpliwości, a jednocześnie obawiał się, że ktoś
wykorzysta okazję i naprawdę zniszczy Króla Duchów.
— Hua Cheng to mój przyjaciel — wyjawił
Wei Wuxian. — Kiedy po raz pierwszy zasiadłem na tronie jako sędzia, byłem
zagubiony, samotny i… taki pusty. Nie potrafiłem nadal swojemu istnieniu
żadnego sensu. Myślałem, że Hua Cheng stanie się moim panem. Byłem gotowy
słuchać każdego jego rozkazu, ale…
—… okazał ci więcej zrozumienia i
ciepła niż zaznałeś za życia? — dokończył za niego Lan Wangji, odkrywając
wszystkie karty. Przed oczami młodzieńca był jak otwarta księga. Nic nie mogło
się przed nim ukryć.
Zaśmiał się niewinnie i potwierdził:
— Tak. — Zasłonił trzy przedmioty i odszedł.
— Nie pamiętam swojego życia. Zresztą, ty tak samo. Dlatego na ciebie nie
naciskam. Wiem, co oznacza to ciążące uczucie na twoim sercu, wrażenie, że
czegoś nie dokończyłeś, że twoje ostatnie chwile ogarniał mrok i osamotnienie.
Lan Wangji opuścił głowę i odwrócił ją,
niezdolny, by patrzeć Wei Wuxianowi w oczy.
— Nie martw się — kontynuował. Położył
dłoń na ramieniu Lan Zhana i go poklepał. — Pewnego dnia sobie przypomnisz,
takie jest moje zadanie. Ewentualnie przeproszę twojego ukochanego z zaświatów,
może mi wybaczy, że cię wykorzystywałem.
— Bezwstydnik — fuknął.
— Bezwstydnik? Ja? To nie ja połykam
wszystko, co mi wpadnie do buzi — zadrwił sobie z chłopaka.
Kiedy ten się zarumienił, odpuścił.
Nawet żarciki miały swoje granice, a przede wszystkim, nie po to tu przyszedł.
Przebrał się w nową szatę,
majestatyczną, która ciągnęła się za nim jak sukno, miała ciężkie, skórzane
pasy opadające z jego pleców. Panny młode rozpuściły jego włosy. Górną ich
część zebrały w luźny kok, w który włożyły złotą wsuwkę. Lan Wangji nie odrywał
od niego wzroku — nie przerwał, choć przez kilka minut Wei Wuxian stał półnagi
w pomieszczeniu.
— Lubisz moje ciało? — zapytał się
złośliwie.
— Tak — potwierdził.
Wei Wuxian zamrugał z zaskoczenia.
Takiej odpowiedzi najmniej się spodziewał.
Żałował, że się ubrał i żałował, że
obiecał zweryfikować kwestię tworzącej się grupy w Mieście Duchów.
Panna młoda zawiesiła na jego uszach
przepiękne kolczyki w kształcie serca, prawdziwego serca, a następnie odwróciła
w kierunku Lan Zhana.
— I jak? — upewniła się.
— Hm— mruknął. — Dobrze.
Sama przez chwilę wpatrzyła się w Wei
Wuxiana. W końcu odparła:
— A ja uważam, że świetnie.
Oboje posłali sobie wymowny, niewinny uśmieszek.
0 Comments:
Prześlij komentarz