Marichat, oneshot, opowiadanie, zabawne |
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Marinette zapomniała, ile razy odtworzyła tę samą czynność, chowając się za budynkiem szkoły, dokładnie za śmietnikiem. Śmierdziało. Do tego towarzyszył jej czarny, słodki kotek, nie przybłęda, bo miał na sobie nową obrożę. Widziała go kilka razy w drodze do szkoły, nie wahał się stawać jej na drodze. Tym razem potulnie siedział, oblizując przednią łapę. Marinette sięgnęła w jego stronę, lecz gdy tylko zbliżyła rękę, syknął na nią i uciekł w kierunku pustej ulicy.
Pustej.
Zniknęła większość mieszkańców Paryża. Stało się to nagle, zaraz po ogłoszonym kolejnym ataku akumy i Władcy Ciem. Złoczyńca pojawił się na środku przejścia, ubrany w prosty garnitur, twarz miał owiniętą białymi tkaninami, a włosy zebrane w wysoki kuc. Z początku nikt nie zwrócił na postać większej uwagi, nie ogłosił się w sposób charakterystyczny dla niewolników mrocznych ciem. Przypominał raczej zbłąkanego artystę, promującego swoją najnowszą sztukę. Wszystko zmieniło się, gdy ludzie stojący obok zniknęli.
Nastała panika.
Krzyki rozeszły się po całej dzielnicy, a wezwanie dla Biedronki i Czarnego Kota rozbrzmiało w całym Paryżu.
Marinette zdążyła się przemienić. Uciec. Ukryć.
Złoczyńca przeraził ją. Emanowała z niego prosta, spokojna energia, niespotykana dla hałaśliwych, kolorowych tworów Władcy Ciem. Poruszał się powoli, rozglądając i przerażając kolejne osoby, które chwytał w swoje ręce w sekundę. Co ciekawsze, nie wyraził najmniejszej chęci zdobycia mirakulum Biedronki i Czarnego Kota. Nie potraktował nawet porwanych ludzi jako karty przetargowej, po prostu zaczął iść dalej, a przyuważył Biedronkę, nie był ślepcem.
Minął Marinette, szkołę i udał się dalej, w bliżej nieznanym kierunku.
Odetchnęła z ulgą. Osunęła się po ścianie, usiadła na mokrej drodze i przyciągnęła kolana do piersi. Wstydziła się. Chyba bardziej dotknął ją wstyd aniżeli sam lęk przed nieznanym złoczyńcą.
— Biedronko? — usłyszała znany głos nad sobą.
Zerknęła w górę. Po policzku akurat spłynęła jej łza.
Czarny Kot ześlizgnął się szybko na dół, przykucnął przed dziewczyną i ujął jej policzki, pytając:
— Skrzywdził cię?
Pokręciła głową.
— Nie — mruknęła. — Bo… — urwała. Była nieustraszonym bohaterem, walczącym o spokojne życie dla wszystkich mieszkańców Paryża. Słabość, jaką okazała, nie przystawała superbohaterowi. — Nic — odburknęła.
— Jak to nic? — spytał. — Przecież widzę, że coś jest nie tak. Skrzywdził cię? Może to jakaś nowa moc… — mówił tak, jakby wcale się nie bał.
— Wy… Wystarczy. — Wyrwała się. — Dziękuję za troskę. To wiele dla mnie znaczy, ale… dam radę — zapewniła, choć sama nie uwierzyła własnym słowom.
— Moja Pani… — Ujął subtelnie dłoń ukochanej i ucałował jej wierzch. — Znaczysz dla mnie tak wiele, proszę, zaufaj mi.
— Ufam ci — znów wygłosiła kłamstwo. — Po prostu… Wystraszyłam się. Zazwyczaj wszyscy złoczyńcy są głośni, przebojowi, widać, że to ludzie w przebraniach. Wykrzykują na wszystkie fronty o tym, co złego inni im uczynili, walczymy z nimi, używam szczęśliwego trafu, a pięć minut później koniec! A ten… — Machnęła w kierunku, w którym odszedł złoczyńca. — On jest inny… — wyszeptała.
— No… trochę taki smutny. Odrobina uśmiechu w życiu mu nie zaszkodzi. A może zwyczajnie zjadł nieświeżą rybkę na śniadanie.
Żart był żałosny, ale i tak sprawił, ze Marinette się zaśmiała. Ten głupi kot. Sama jego obecność wprowadziła ponownie uśmiech do jej życia. Przypływ nowych sił sprawił, że ciężar zszedł z jej piersi. Po raz pierwszy odetchnęła spokojnie, ze świadomością, że naprawdę nic jej więcej nie grozi.
Przysunęła się bliżej Czarnego Kota. Położyła czoło na jego ramieniu. Przez moment nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc te zawisły nad plecami Marinette. Tym razem się wkurzyła.
Głupi Kot!
Złapała go od tyłu i przyciągnęła jego dłonie do siebie. Przytulili się. Od dawna nie zaznała podobnej bliskości, raczej odrzucała Czarnego Kota, aniżeli pozwoliła mu być obok. Dlaczego? Przecież tyle dla niej znaczył — jako partner, przyjaciel... Może ktoś więcej?
— Dzię... — Wyczuła niepewność w swoim głosie. — Dziękuję — dokończyła bardziej zdecydowanie. — Wiele to dla mnie znaczy.
— Zawsze do usług — mruknął. — Przecież jesteś moją panią.
"Moją panią" — powtórzyła w myślach, zastanawiając się, co ukrywa pod tymi słowami? Czy żywi do niej jakiekolwiek uczucia, a może stała się dla niego kimś, kto nie istnieje? Kiedyś pozna prawdę, na razie wystarczyły jej obecne relacje z Czarnym Kotem.
Otarła wolną ręką oczy z łez i uspokoiła się.
Paryż ją wzywał. Czy tego chciała czy nie, do jej zadań należało obronić miasto przed Władcą Ciem i jego akumami. Razem z Czarnym Kotem.
Podniosła się gwałtownie, odpychając partnera do tyłu. Zachwiał się i poleciał na cztery litery, zrobił przewrotkę, aż zatrzymał się przy śmietniku. Ze środka wyłonił się mały kotek z fragmentem rybki w pyszczku.
— Walczmy! — obwieściła najgłośniej jak tylko potrafiła. Zamierzała przykuć uwagę oddalającego się od niej złoczyńcy. Zbyt wiele czasu zmarnowała na strach. — Musimy podążyć jego tropem. Wydaje mi się, że poszedł w kierunku centrum miasta.
Czarny Kot pogłaskał swojego nowego przyjaciela. Zdjął go ze śmietnika i postawił na ziemi, podając kawałek serca z własnej kieszeni.
— Zawsze tam trzymasz ser? — zainteresowała się.
Podniósł gwałtownie. Rozejrzał się, jakby podejrzewał, że ktoś może ich podsłuchiwać. I wtedy zbliżył się powoli do Marinette. Pochylił się nad dziewczyną i niskim, bardzo ciepłym i o dziwo męskim głosem wyszeptał jej ucha:
— Moje kwami kocha ser. Camembert.
— O... — wydusiła z siebie. Naprawdę sądziła, że kryje się za tym jakaś większa tajemnica. W sumie koty lubimy mleko, ser. Adrien musiał mieć jakiegoś kota w domu. Zawsze pachniał serem, nie stwierdziłaby, że śmierdzi, bo to nieładnie, choć czasem sama się dziwiła, jak można w kieszeniach trzymać praktycznie spleśniały ser.
A jednak można.
Kotek z ochotą chłonął ser. Połasił się trochę do Czarnego Kota, ocierając mu się o nogę, a potem ruszył w tę samym kierunku, co wcześniej złoczyńca.
Superbohaterowie wymienili się spojrzeniami. Nie... "To niemożliwe", pomyśleli w tym samym czasie i ruszyli za zwierzęciem. Kot przyspieszył, prowadził ich między poszczególnymi alejkami, niestety pustymi. Ulice Paryża stały się puste, otępiające, bez życia i uśmiechu, na jaki napotykali bohaterowie każdego dnia w drodze do szkoły.
Marinette zaczęła przeklinać swoją głupotę, strach i chwilę słabości. Pozwoliła, by emocje wzięły nad nią górę. Nie tak zachowywał się bohater. A przecież nie dostała mirakulum za umiejętności krawieckie.
Z wielką mocą zawsze wiąże się wielka odpowiedzialność, a ona zapomniała o tej odpowiedzialności.
— Stój — ostrzegł ją Czarny Kot.
Złapał Biedronkę, okręcił nią i przycisnął do ściany, wykonując prosty gest — przysunął palec do ust. Nie odezwała się słowem. Zamiast tego wychyliła się powoli zza budynku. Złoczyńca stał pośrodku ulicy, otoczony zatrzymanymi nagle samochodami, z których rozbrzmiewała muzyka złączona w jeden, pozbawiony sensu utwór. Ranił uszy. Próbowała skupić się na samym złoczyńcy, zignorować docierające do niej bodźce i znaleźć tym samym sposób na pokonanie wroga.
Nie dała rady. Znowu zaczęła oddychać ciężej. Widok złoczyńcy niszczył ja od środka, wydawał się wdzierać do jej najskrytszych myśli i wydobywać je ze środka. Wiedział, co czuje, co ją dręczy. Miała ochotę znowu krzyczeć.
— Ma...mamo? — usłyszała cichy głosik wydobywający się z jednego z samochodów.
Złoczyńca zawrócił.
Zaczął zmierzać ku samochodom, wolnym, zbierającym napięcie krokiem, którego dźwięk zatrważał nawet ukrytą za ścianą Marinette.
— Czas ruszać — powiedział Czarny Kot.
Nie bał się.
Przy nim, i ona nie miała prawa się bać.
Wyskoczył jako pierwszy i rzucił kij w kierunku złoczyńcy. Ominął o milimetry, kij wbił się obok. Czarny Kot wykorzystał go. Złapał się końca kija i kazał mu się zmniejszyć. Z impetem natarł na złoczyńcę.
Ten złapał go za stopę, zamachnął się i rzucił Czarnego Kota o samochód.
— Jestem... Marzycielolud — przedstawił się pierwszy raz, odkąd pojawił się w Paryżu.
— Co to za potworna nazwa?! — skomentował Czarny Kot, wstając po ataku. Stęknął z bólu. Uderzenie było solidne, złoczyńca nie żałował sił.
— Kiedy się obudziłem, miałem je już nadane — odpowiedział poważnym tonem. — Ale poczułem, że to imię jest idealne, że ono odwzorowuje moje przeznaczenie. Zostałem stworzony, żeby spełniać ludzkie marzenia!
W Marinette wezbrał się gniew. Żaden ze złoczyńców Władcy Ciem nie czynił dobra, zostali stworzeni, żeby siać chaos i zniszczenie. Miasto stało się prawie wymarłe, ludzie zniknęli, pozostawiając po sobie puste budynki i niedokończone sprawy. Musiał gdzieś ich zamykać. Już wcześniej spotkali się ze złoczyńcami, którzy wykorzystywali lustrzany świat czy drobne przedmioty, w których więzili mieszkańców Paryża. Tym razem nie było inaczej.
Odważnie wyszła przed Czarnego Kota. Uniosła głowę i odparła:
— Jako Biedronka, obrończyni Paryża, nie poddam się póki Władca Ciem nie odbędzie zasłużonej kary. Słyszysz mnie?
Marzycielolud stał niewzruszony. Zaklaskał i chwilę później coś zaczęło na nich mknąć. Marinette nie widziała niczego. Czarny Kot w porę się poruszył, złapał ją i odsunął na bok. Coś uderzyło w samochód. Chwilę później ten zniknął.
— Jesteś zestresowana — zwrócił jej uwagę Marzycielolud.
— Wcale nie jestem!!! — wrzasnęła, dwukrotnie tupiąc piętą o ziemię.
Czarny Kot gwałtownie odsunął się od niej. Chwycił z wystawy cukierniczej drożdżówkę i podał dziewczynie.
— Nie chcę tego — powiedziała spokojniej. — Zabierz mi to z twarzy.
— Mówię, że głodny nie jesteś sobą — mruknął niewinnie, sugerując, że chciał tylko pomóc.
— Zabierz to sprzed mojej twarzy — syknęła groźniej.
— Tak, moja pani, zdecydowanie tak. — Odłożył drożdżówkę na miejsce. — Możemy kontynuować.
— Uważam, że Biedronce przyda się odrobina odpoczynku — komentował Marzycielolud. — Wygląda na bardzo spiętą.
— Nie jestem wcale... — prawie zaciskała zęby, mówiąc to, aż postanowiła dokończyć łagodniej: —... spięta. Czarny Kocie, on próbuje nas od czegoś odwieźć. Zyskuje na czasie.
— Muszę się z tym nie zgodzić — przyznał złoczyńca. — Naprawdę szczerze martwię się o zdrowie Biedronki. Już wcześniej zwróciłem uwagę na to, że zestresował ją mój wygląd. Jest przemęczona, próbuje przeskakiwać między szkołą, byciem bohaterem, a codziennym życiem.
— Szkołą? — wypalili jednocześnie Biedronka i Czarny Kot.
Wewnątrz Marinette pojawiło się niebezpieczne napięcie. Zaczęła nerwowo drgać nogą i zerkać w kierunku złoczyńcy, który cierpliwie na nią czekał. Nie... Nie zgadzała się na to, by tyle o niej wiedział. Specjalnie stworzyła alternatywną tożsamość. Tylko w ten sposób mogła ochronić swoich bliskich i nie rezygnować z ochrony Paryża.
— Władca Ciem o tym wie? — zapytała.
— Nie — odparł luźno. — Tylko ja.
Odetchnęła z ulgą.
Jednak niezależnie od wszystkiego, musieli pozbyć się tego złoczyńcy jak najszybciej. Możliwe, że to specyficzna zdolność, jaką otrzymał w czasie przemiany, pozwoliła mu wpatrywać się w ludzkie myśli.
Czarny Kot zacisnął pazury na swoim kiju. Rozumiał obawy Marinette i zgodził się z nią w milczeniu, że czas to zakończyć.
Rozciągnął swój kij w kierunku nieba. Marzycielolud podążył za nim wzrokiem. Biedronka wykorzystała chwilę jego nieuwagi i zaatakowała jojem. Złoczyńca pochwycił jej broń, nie patrząc. Pociągnął za sznur. Marinette puściła jojo.
Pobiegła na budynek, wspięła się na niego i skoczyła, zanim Czarny Kot zaatakował od góry. Zmniejszył swój kij, do rozmiarów, które pozwoliły mu zadać cios. Marzycielolud uniknął ataku bez większego wysiłku. Jednak Biedronka zdążyła dzięki temu wyrwać mu z rąk swoje jojo. Zakręciła nim i rzekła:
— Szczęśliwy traf.
Dwie kartki papieru uderzyły ją w twarz. Zachwiała się i upadła. Nad nią przemknęła kolejna fala tajemniczej mocy, która tym razem pochłonęła latarnię. Odsłoniła twarz. Zauważyła, że trzyma dwa bilety lotnicze: Hawaje —> Paryż, z datą dzisiejszą i wieczorną godziną odlotu.
— Bilety? — oburzyła się.
— Może zrobisz samolociki i rzucisz je w złoczyńce. Jest szansa, że wykują mu oko — powiedział złośliwie Czarny Kot.
Miała ochotę tymi samolocikami wykuć jego oko.
— Bilety lotnicze? — wtrącił Marzycielolud. — W takim razie idealnie się składa.
Machnął prawą dłonią.
Znowu to poczuli, niesamowitą falę energii, która nich zmierzała. Marinette nie wiedziała, dokąd uciec. Zarzuciła jojem, ale to niefortunnie zaplątało się na budynku. Złapała Czarnego Kota w pasie i pociągnęła ich oboje. Zdążą, uciekną! Odzyskała nadzieję, że przetrwają i kolejny atak.
Przytłaczające uczucie nie zniknęło. Fala pędziła prosto na nich, bez jakiegokolwiek spowolnienia. Tkwiła w powietrzu, namierzyła swój cel i do niego dążyła. Marinette za późno zwróciła na to uwagę. Czarny Kot próbował jeszcze zareagować. Rozkazał kijowi rozciągnąć się, tak jakby zaczęli zmierzać w stronę nieba. I... coś ich zblokowało. Jojo! Zaplątało się o budynek.
Puściła je. Za późno.
Białe, oślepiające światło uderzyło w ich oczy. Zasłonili twarze rękoma, pochłonięci ze wszystkich stron przez tajemniczą moc. Nie wiedzieli dokąd ich zabiera.
Zaczęli słyszeć radosne głosy, dochodzące ze wszystkich stron z ich otoczenia. Ludzie śmiali się, jakby najlepsza zabawa życia trwała. Zagłuszali nawet trwającą dyskotekową muzykę i dobre brzmienia. Biedronka przez to światło dalej nie dała rady otworzyć oczu. Musiała się przyzwyczaić, wzrok wróci stosunkowo szybko.
— Patrzcie! To Biedronka i Czarny Kot! — zaczął ktoś krzyczeć.
— I bohaterowie do nas dołączyli?
— Hurra! Teraz to będzie zabawa!
— Przygotujcie dwa leżaki i drinki!
— Już się robi, a muzę jaką włączyć?
— Nino się już tym zajmie.
Marinette drgnęła, słysząc znane imię. Spróbowała rozchylić powieki, choćby odrobinę, żeby zweryfikować, co właściwie się wydarzyło i gdzie się znaleźli. Na pewno w świecie Marzycieloluda, ale ten świat sprawił odmienne wrażenie od tego, którego się spodziewała. Nikt z zebranych tu osób nie wolał o pomoc. Wszyscy wydawali się szczęśliwi.
— Czarny Kocie? — trąciła swoje kompana.
Był kotem, jego oczy ciężej znosiły zmianę światła, więc trudniej przyszło mu zobaczenie nowego miejsca.
Marinette w końcu rozchyliła powieki.
Znajdowali się na długiej plaży, wypełnionej pięknymi, nowymi leżaczkami z przygotowanymi drinkami i poczęstunkiem w postaci cukierków i krakersów. Nino stał przy profesjonalnym sprzęcie dla DJ., ubrany w kąpielówki w żółwie i swoją ulubioną czapkę. Puszczał nutę, do której mieszkańcy Paryża tańczyli. Chloe opalała się z rodzicami po drugiej stronie, trochę spokojniejszej, bo tam przynajmniej nikt nie tańczył. A Alya cierpliwie czekała przy Biedronce z notatnikiem i ołówkiem przy sobie.
— To jakiś nowy rodzaj złoczyńcy? — zadawała pierwsze pytanie.
— To... Ja... Właściwie nie wiem — przyznała się, równie zdezorientowana, jak wszyscy, którzy trafili tu przed nią. — Oni się... bawią? — upewniła się.
— No jasne! Myśleliśmy, że to jakiś magiczny wymiar, który ma po prostu otumanić nasze zmysły, ale uwaga... To tylko Hawaje!
— Hawaje... — powtórzyła powoli Biedronka, a potem zerknęła na bilety podarowane przez Magiczny Traf. Były one na lot powrotny z Hawajów do Paryża.
Trąciła Czarnego Kota jeszcze mocniej. Otarł swoje oczy, tym razem raczej z niedowierzania, a nie przez problem z oślepieniem. Uszczypnął się w policzek, tak na zaś, a potem sięgnął w kierunku ramienia Biedronki. I ją pociągnął za skórę.
Skręciła się z bólu.
— To boli! — nakrzyczała na przyjaciela i go palnęła w tył głowy. — To nie jest sen.
— No wiem, ale Hawaje?! Złoczyńca wysłał nas na wakacje czy co? — zdziwił się, a potem dodał ciszej: — Może warto skorzystać? Co o tym sądzisz?
— Ty! — Zmierzyła go wzrokiem. — Za mocno cię walnęłam w ten koci łeb?
— Samolot powrotny mamy dopiero wieczorem — zwrócił jej uwagę. — Chyba nie będziemy marnować czasu i czekać na lot, kiedy możemy trochę odpocząć...
— Ty zwariowałeś... — zasugerowała. — Myślisz, że złoczyńca podarował nam w prezencie wakacje w ciepłych krajach, a Szczęśliwy Traf dał bilet powrotny, żeby jednak przywrócić Paryż do normalnego stanu?
— Hm... — Zastanowił się. — Właściwie to tak to wygląda.
— To nie... — urwała.
Miał rację. To właśnie tak wyglądało.
Marinette poczuła, że robi jej się słabo. Zachwiała się w miejscu. Parę osób wróciło na to uwagę i szybko podstawili za nią jeden z leżaków. Opadła na niego bezwładnie. Wzięła słaby wdech. Miała ochotę zemdleć i nie wstać już aż do czasu, w którym czeka ich odlot.
Czarny Kot przyniósł jej ciasteczka i drink owocowy z małą palemką w środku. Wypiła łyk, trochę niechętnie, nadal obawiając się ataku ze strony Marzycieloluda. Napój smakował cudownie, orzeźwiająco i słodko. Zaczęła się nim rozkoszować aż do samego końca, aż nic nie zostało. Zjadła nawet kwaśną limonkę nabitą na wykałaczkę. Czarny Kot przysiadł się obok niej. Rozłożył wygonie na leżaku i nałożył na twarz wilgotny ręcznik.
— Moja pani...
— Hm...
— Może?
— Co?
— Odpoczniemy? — zaproponował niepewnie.
— Nie... — zawahała się — wiem... — dodała, rozglądając się wokoło. Wszyscy byli uśmiechnięci, odseparowani od swoich codziennych spraw, problemów, zajęć i obowiązków.
Ojciec Sabriny, nałogowy policjant, po raz pierwszy zrzucił z siebie mundur i wskoczył do wody, bawiąc się z pozostałymi współpracownikami. Dalej widziała sprzedawcę lodów, stojącego ze swoją drogocenną budką przy Nino i nadal sprzedającego swoje pyszne lody. Machnięciem zaprosił Biedronkę do siebie. Nie miała ochoty wstać, więc przez Alyę podał dwa rożki — jeden dla Marinette, drugi dla Czarnego Kota.
Poddała się rozkoszy odpoczynku. Zsunęła na leżaku i wpatrzyła w czyste niebo, zajadając się lodami. W swoim komunikatorze nastawiła godzinę z przypomnieniem o odlocie.
Po dwóch godzinach budzik zadzwonił.
Pobiegli na lotnisko.
Wsiedli do samolotu — nikt nie sprawdził im biletów czy paszportu. Zresztą, superbohaterowie takowych nie mieli.
Dolecieli do Paryża.
Wyszli z lotniska i spotkali Marzycieloluda, siedzącego samotnie na ławce z paczką czekoladek i książką Arsene Lupin. Był w jej połowie. Zamknął zbiór historii i zapytał:
— Odpoczęliście?
Biedronka i Czarny Kot zgodnie kiwnęli.
— To cudownie.
Wstał, zdjął trzymającą włosy frotkę i rozdarł ją. Ze środka wyleciała akuma. Biedronka sprawnym ruchem złapała motyla, zniszczyła go, a potem wykorzystała bilety, by przywrócić miasto do dawnego porządku.
— Moja pani... — mruknął Czarny Kot, kiedy mieszkańcy zaczęli pojawiać się na miejscach, z których wcześniej ich zabrano.
— Hm?
— Tacy superzłoczyńcy mogliby nam trafiać się częściej — przyznał.
— Tak, zdecydowanie tak — zgodziła się, w milczeniu oddalając z lotniska. Ze świadomością, że musi znowu wrócić do swojego dawnego, szalonego, życia bez odrobiny odpoczynku....
Kochani, zdrowych, wesołych, przepełnionych miłością i radością Świąt Bożego Narodzenia i oczywiście odpoczynku!!!
0 Comments:
Prześlij komentarz