— Mistrzu, mistrzu! — rozległo się wołanie, które obudziło Wei Wuxiana z pięknego snu.
Przewrócił się leniwie na drugi bok i ziewnął szeroko. Wysunął spod głowy poduszkę, po czym przycisnął ją do twarzy i jęknął głośno. Nie chciało mu się wstawać, tak dobrze spał. Za każdym razem, jeśli miał ochotę wypocząć po ciężkich dniach, korzystał z pomocy swojego najlepszego przyjaciela — alkoholu. Poprzedniego dnia naprawdę mało wypił. Jak tylko zaczął, Lan Zhan wciął w swoje ręce zabawę i Uśmiech Cesarza wciąż czekał na dole, przy już zimnych bułeczkach i herbacie.
— Mistrzu, błagam, zejdź — krzyczała dalej panna młoda.
Poprawił szatę. Lan Zhan rozwiązał mu pas i poluźnił wszystkie miejsca, do których tylko się dostał. Spodnie wciąż miał ściągnięcie, zapomniał je poprawić, kiedy wskakiwał tutaj na górę, a tors miał obnażony. Zauważył na sobie kilka śladów po wczorajszych igraszkach. Zasłonił je, nie chcąc, by niepotrzebne plotki rozeszły się po całym świecie duchów.
— Już schodzę — odpowiedział kobiecie i zeskoczył ze stopu ubrań.
Wylądował miękko i bezdźwięcznie, aby nie obudzić jeszcze nieprzytomnego młodzieńca.
Panna młoda powitała go skinięciem. Wyprostowała się, ale nie spojrzała na swojego pana. Chowała spojrzenie gdzieś w innym miejscu. Tylko po to, żeby nie patrzeć na Wei Wuxiana.
Uniósł brew ze zdziwienia i założył ręce na piersi, po czym rozkazał:
— Mów, co znaczy to zachowanie?
— Mój panie, aż mi wstyd... — Niewinnie otarła policzek. — Cieszę się, panie, że spędziłeś... dobrą noc.
Palcem wskazała na swoją szyję.
Wei Wuxian obejrzał wszystko poniżej linii piersi, nie pomyślał, żeby zerknąć do lustra. Szyję faktycznie miał odsłoniętą. Poprawił kołnierz, udając, że nie przejmuje się wyeksponowanym dowodem na upojną noc. Odkaszlnął i odparł:
— Dziękuję. Tak, noc była bardzo owocna.
— Panie, my zawsze jesteśmy gotowe ci służyć, jeśli tylko tego zapragniesz! — zapewniła.
Wei Wuxian nie wątpił, że każda z panien młodych z własnej woli oddałaby mu się w nocy, ale wczorajsza aktywność stanowiła pewien problem dla nich. Odsłonił welon kobiety i rozwarł jej wargi. Z zębów zostały kły, ostre jak brzytwa, gotowe wgryźć się w szyję ofiary i wyżreć ich ciało z mięsem i kośćmi. Wyobraził sobie, że właśnie te kły obsługują go w tej sam sposób, jak Lan Zhan...
Przeszły po nim dreszcze.
Odsunął się i zdecydowanym tonem rzekł:
— Nie, ja... Dziękuję, kocham was. Jak rodzinę.
— Rozumiem. — Uśmiechnęła się. — W takim razie nie będę naciskać.
— Dobrze, już dobrze, może wróć do tematu. Co się stało?
Za drzwiami od jego komnaty trwało poruszenie. Wszyscy biegali, niósł się szept, który brzmiał, jak bzyczenie tysiąca pszczół w ulu. Wszyscy jego słudzy ze sobą rozmawiali, to się nigdy wcześniej nie zdarzyło.
— Panie... — zaczęła niepewnie kobieta. — Władca Miasta zniknął.
Westchnął.
— Nie pierwszy i nie ostatni raz — wyjaśnił kobiecie. — I dlaczego wszczęliście alarm?
— Nie, panie, zrozum, to co innego — próbowała się wytłumaczyć. — Panie, tym razem wieść o zaginięciu Króla Duchów rozniosła się tak szybko. Demony i duchy chcą urządzić walki na arenie, by wyłonić nowego króla duchów.
Wei Wuxian prychnął, a później wybuchnął śmiechem, kiedy okazało się, że panna młoda była faktycznie zmartwiona obecną sytuacją w świecie duchów. Nie umiał się powstrzymać. Ci idioci wyniuchali okazję i zaczęli wierzyć, że mają szansę na stanie się Królem Duchów. Nie tędy droga... Zapomnieli, że ten tytuł nosi najpotężniejszy z najpotężniejszych, ten, który nie boi się wejść do królestwa bogów, który na zawołanie przywołuje śmierć i życie. Okazało się, że głupców jest więcej na tym świecie, niż się spodziewał.
— I co dalej? Może im zacznę kibicować? — zażartował głupio. — Jak Hua Cheng wróci i w swojej rezydencji znajdzie kogokolwiek obcego to gwarantuję, chwilę później jego skóra będzie robiła za parawan przed wejściem do Miasta Duchów.
— Panie! — oburzyła się panna młoda. — To poważna sprawa.
— Tak, tak. — Pogładził ją po głowie. — Poważna, o ile znajdzie się ktoś silniejszy od obecnego Króla Duchów, a wątpię, żeby ktokolwiek mógł zagrozić Hua Chengowi...
— Przybył sługa — ogłosiła w końcu.
Wei Wuxian cofnął rękę.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, nie odważył się dłużej śmiać. Wysłanie sługi oznaczało kłopoty, ogromne kłopoty, których powagę właśnie zignorował.
Zebrał włosy w wysoki kuc i wyszarpnął szatę ze stosu ubrań. Zrzucił tę z dnia poprzedniego. Śmierdziała — potem, seksem i pożądaniem. Niewłaściwym byłoby przyjąć sługę w tym stanie. Narzucił na siebie luźne sukno, które przepasał metolowym pasem, lśniącym w blasku świec.
— Czeka przed tronem? — upewnił się co do miejsca spotkania.
— Tak.
Zerknął jeszcze na swoje łoże i spoczywającego w nim Lan Wangji.
— Jak się obudzi, podajcie mu herbatę i coś do jedzenia — wydał polecanie. — Postaram się wybadać sprawę szybko.
Wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia. Pozwolił słudze czekać niepotrzebnie przed tronem. Dwie panny młode zajęły się obsłużeniem gościa, podały mu ciepły napój ziołowy z miodem i ciasteczkami, ale nie poczęstował się niczym z tacy. Zaniepokojone nieobecnością swojego pana, zapewniły słudze rozrywkę, demonstrując swoją grę na instrumentach.
Dźwięki niosły się po całej grocie. Nie dorównały umiejętnościom Lan Wangji, nadal brakowało im lat treningów, ale muzyka była przyjemna i kojąca.
Wei Wuxian wyszedł na spokojnie.
Przyklęknął przed sługą i pozdrowił go:
— Wysłanniku Zanikającego Księżyca, witaj w moich skromnych progach.
Sługa nosił maskę duchów, był ubrany w czarną szatę, a jego nadgarstki osłaniały białe bandaże. Wei Wuxian widział, co się za nimi skrywa — przeklęte znamiona, symbol wygnanego, wyrzuconego z tronu boga. Ten jeden sługa zawsze przynosił najtrudniejsze i najbardziej tajemne misje. Był jednym z nielicznych, których Hua Cheng darzył szacunkiem oraz zaufaniem.
— Demoniczny Patriarcho, proszę, wstań — poprosił i wskazał na miejsce naprzeciw siebie.
Wei Wuxian oddalił panny młode i nakazał, by nikt im nie przeszkadzał w rozmowie. Przysiadł się do wysłannika.
— Czy to prawda, że Król Duchów zniknął? — upewnił się Wei Wuxian.
— I tak, i nie. — Dopiero po tych słowach odsunął maskę do przodu i zaczerpnął łyk naparu. — Nie przebywa obecnie w Mieście Duchów i to... z własnej woli. Ma... misję do spełnienia.
— Książę?
— Książę — potwierdził. — Co więcej, niektóre demony i duchy faktycznie zapragnęły zasiąść na tronie. Władca Miasta postanowił nie mieszkać się w sprawy tych głupców.
— Ech... Od razu wiedziałem, że to głupcy.
— Ale... —wyjął zza szaty list i podał go Wei Wuxianowi — pozostawił dla ciebie jasne instrukcje, co należy z tym zrobić.
— Instrukcje?
Otworzył list.
„Wiem, co zrobiłeś. Wieści niosą się szybko, ale odwróciłeś uwagę kultywatorów dzięki twojej drobnej akcji z dzikimi trupami. Mogłem spędzić spokojną noc z gege." Wei Wuxian zweryfikował ostatnie zdanie. Hua Cheng bardzo szybko przerzucił się z „mój najcudowniejszy książę" na „gege". Cieszył się. Osiemset lat to wystarczająco długo, żeby czekać na miłość swojego życia. „Zamierzam spędzić z nim jeszcze parę dni, wyruszamy w podróż! Zajmij się Miastem Duchów w moim imieniu i zniszcz każdego, kto będzie próbował mi się sprzeciwić".
Złożył list i schował go tym razem za swoją szatę. W międzyczasie Wysłannik Zanikającego Księżyca zdążył wypić i zjeść wszystko, co przygotowały mu panny młode.
— Kto ośmielił się rzucić wyzwanie Królowi Duchów? — zapytał, zanim sługa odszedł.
— Na imię ma Jin Guangyao.
0 Comments:
Prześlij komentarz