Dusze zostały odesłane do koła reinkarnacji. Z początku wątpił w swój zamglony osąd, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się spotkać z grupą młodych ludzi w wieku około trzydziestu lat, którzy w niefortunnych okolicznościach stracili życie na ścieżce górskiej. Nie byli mędrcami, godnymi zstąpienia na trony bogów, ale i w życiu nie dokonali żadnych poważnych zbrodni, które sprowadziłyby ich na drogi podziemia i wiecznego cierpienia. Podjął decyzję, by dać im drugą szansę, wypuścił bez tortur i gróźb, a przede wszystkim pierwszy raz podszedł do sądu z otwartym umysłem, na spokojnie i bez zbędnych emocji.
— Mistrzu, czy przygotować coś dla ciebie? — zapytała w przejściu do komnat panna młoda.
— Może coś słodkiego? Myślisz, że zostało cos dobrego z Miasta Duchów?
— Tak, Władca Miasta zarządził, by ten tydzień był tygodniem słodkich bułeczek, więc dostaliśmy w prezencie kilka skrzynek. — Pokazała na stojące na blacie smakołyki. — Czy zanieść je wszystkie do komnaty?
— Żartujesz? Podgrzej i przynieść dla mnie i mojego gościa po kilka, resztą poczęstuj panny młode i Pustych.
Oddalił się, przechodząc obok skrzynek z bułeczkami. Zatrzymał się i zastanowił nad własnym zachowaniem. Nie, te bułeczki nie powinny czekać dłużej niż to jest konieczne. Odsłonił okrywający je materiał i podebrał jedną. Podrzucił nią, co zauważyła panna młoda.
Zaśmiała się niewinnie.
Wei Wuxian bez żadnych wyrzutów ugryzł pierwszy kęs, zanim wszedł do swojej komnaty. Bułeczka była przepyszna, dawno nie jadł wypełnienia ze słodkiej, czerwonej fasoli i odrobiny kakao. Zapisał sobie w myślach, żeby podziękować później swojemu mistrzowi za cudowny prezent i (oby) nie ostatni posiłek.
— Lan Zhan zaraz dostaniemy poczęstunek — obwieścił w pokoju.
Odpowiedziała mu cisza.
Lan Wangji siedział w skupieniu w kącie pomieszczenia, trzymając w jednej dłoni zapaloną świecę, a w drugiej pusty zwój. Czytał go tak, jakby faktycznie zawierał jakieś zapiski. Lalkę Demonicznego Patriarchy znalazł na kolanach mężczyzny.
Przysiadł się do niego, biorąc drugi gryz bułeczki. Oderwał kawałek i włożył Lan Zhanowi do ust, mówiąc:
— To nie trucizna.
Przyjął poczęstujesz, ale nie skomentował jego smaku. Wrócił do pustej lektury.
— Myślisz, że jeśli wystarczająco mocno się skupić to coś się tam pojawi? — zażartował sobie.
— Może? — odpowiedział niepewnie. — Chciałbym.
— Ja bym chciał wiele rzeczy, a widzisz, jak mi wszystko wychodzi. Tkwię w tym padole już pół wieku i dalej nie odzyskałem wspomnień, więc nie sądzę, że tobie sie to uda w kilka dni.
— Ja nie jestem sędzią — podkreślił różnicę.
— Co racja, to racja. — Dokończył bułkę. — Dobra, wystarczy o wspomnieniach. Nie po to cię tutaj przyprowadziłem.
Lan Wangji zwinął posłusznie zwój i odłożył go na bok, przy zapalonej świecy.
— Czym mogę służyć, o panie? — zapytał potulnie.
— Powiedz mi, Lan Zhan, jesteś takim przystojnym mężczyzną, czy masz odpowiednie doświadczenie, by mi dzisiaj towarzyszyć?
Usiadł przy nim, dotknął delikatnej twarzy młodzieńca. Skórę miał gładką, delikatną, jakby należała do młodego panicza, który nigdy wcześniej nie zaznał trudów życia.
— Panie, wybacz, jeśli cię urażę, ale naprawdę nie posiadam żadnym wspomnień — wyjaśnił. Na szczęście się nie odsunął.
Wei Wuxian cmoknął. Wiedział, że będzie ciężko, ale skoro postanowił się trochę podroczyć z tym chłopcem, to nie zamierzał teraz się poddać.
— Czy w waszej sekcie tak bardzo dbacie o czystość? To jakiś rodzaj kultywacji?
— Wątpię. — Zastanowił się przez chwilę na poważnie. — Sekta Lan szanuje czystość, ale i oddanie. Nie żyjemy w całkowitym odcięciu od ludzkich przyjemności.
— Ach tak? Sądzisz, że ich zaznałeś?
— Nie — odpowiedział szybko, pod koniec wypowiedzi Wei Wuxiana, jakby zamierzał mu przerwać.
— Nie? — Dmuchnął Lan Zhanowi na ucho. Nie zareagował. — To jest tego rodzaju "nie", bo żyję w celibacie, czy "nie", bo swoją cnotę zostawiłem dla kogoś wyjątkowego?
Ucho Lan Wangji zrobiło się czerwone. Wei Wuxin trącił w nie złośliwie.
— Jestem ciekaw, jaka to kobieta musiała namieszać ci w głowie? Była piękna? A może wykształcona? Robiła ci dobrą herbatę? Powiedz coś, Lan Zhan. — Trącił mężczyznę w ramię. — Nie wstydź się, jesteśmy mężczyznami. To normalne rozmawiać o kobietach.
— Zamilcz — mruknął.
Wei Wuxian udał, że tego nie usłyszał:
— Możesz powtórzyć?
— Proszę, zamilcz.
Wcześniej nie było tam tego "proszę", ale skoro rozpoczął udawanie, to je kontynuował i nie zwrócił Lan Wangji uwagi.
— Nie rozumiem, czego się tak wstydzisz, Lan Zhan.
— To nie wstyd, to hańba — odpowiedział, odsuwając się kawałek od Wei Wuxiana.
— Hańba? Czyli zrobiłeś coś sprzecznego z zasadami swojej sekty?
— Nie wiem... — Znowu przeniósł się dalej. — Takie mam przeczucie.
Wei Wuxian nie wytrzymał.
Położył się luźno na udach mężczyzny. Wyciągnął dłoń w kierunku jego twarzy i palcami musnął jego policzek. Lan Zhan pogrążył się w zamyśleniu, dręczony wątpliwościami i hańbą, która dręczyła jego serce nawet po śmierci.
— Ja, tak dla przykładu, bardzo czuję się tu samotny — zaczął się zwierzać, aby zdobyć zaufanie młodzieńca, aby ten dopuścił go do siebie. — Jest tak tu pusto, cicho. Robię codziennie to samo. Dopiero twoje przybycie zmieniło wszystko.
— Panny młode mogą ci służyć.
Złapał rękę Wei Wuxiana i odsunął od siebie, ale zamiast odciągnąć się od dotyku, ucałował wierzch dłoni.
— Tak, mogą mi służyć, ale... nie chcę tego. Zasługują na coś więcej, ja im tego nigdy nie dam — wyjaśnił lakonicznie, ufając, że Lan Wangji go zrozumie.
— W takim razie, co mogę ci panie dać? Czego ode mnie oczekujesz?
— W sumie najlepiej alkoholu — zażartował.
Lan Wangji sięgnął w kierunku swojego rękawa i wyjął z niego Uśmiech Cesarza, przepyszny alkohol, który najlepiej się sprzedawał w mieście pod Zaciszem Obłoków. Wei Wuxian aż się podniósł z wrażenia. Odetkał wieko i wziął głęboki wdech, badając, czy zmysły go nie mylą. To był Uśmiech Cesarza, żadna podróbka. Zapach wydawał się nostalgiczny, jakby przywoływał wspomnienia młodzieńczych lat, choć w rzeczywistości Wei Wuxian nadal nic nie pamiętał.
— Jak to zdobyłeś?! — zapytał, nie wierząc, by Lan Zhanowi udało się dokonać takiego cudu. Przecież od kiedy tylko pojawił się w świecie zmarłych, nieprzerwanie mu towarzyszył. Nie miał okazji, żeby niespostrzeżenie udać się do Miasta Duchów i tam kupić alkohol.
— Ukradłem — odparł niewinnie.
— Ukradłeś? Skąd?
— Z miasta.
— Duchów? — próbował upewnić się dalej.
Lan Wangji pokręcił głową, a Wei Wuxian zbladłby, gdyby tylko mógł.
— Żywych?
— Tak — potwierdził Lan Wangji.
— Ale jak?!
— Jak biegliśmy, przypadkiem zauważyłem naczynie. To je wziąłem.
— Wziąłeś? Jak?
— Wyciągnąłem rękę i schowałem do rękawa.
— Dlaczego?! — wykrzyczał.
— Instynkt...
Wei Wuxian załamał ręce. Utwierdził się w przekonaniu, że ma do czynienia z dzieckiem — zamkniętym od lat w samotni, nieświadomym otaczającego go świata i sprawiającego pozory grzecznego, rozrabiając na prawo i lewo. Jako władca i sędzia powinien zesłać go na karę, nawet za czyny, których dokonał w świecie żywych, ale ten Uśmiech Cesarza... był świetną łapówką. Jeden raz zdobył trunek od przemytnika, który udał się do domu rozkoszy, przemycił za dużą opłatą małe naczynie, które starczyło na kilka siorpnięć. Na nogach trzymał pełne naczynie, wystarczające na ukojenie cierpień i poprawę nastroju.
Wybrał łapówkę.
— Tym razem wybaczę, ale pamiętaj, że nie wolno przynosić do świata umarłych nic ze świata żywych — skarcił go na delikatnie, starając się utrzymać właściwy wizerunek srogiego i silnego sędzi.
— Obiecuję, że to się nie powtórzy — zapewnił, a na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech.
To już nie chodziło o bycie złośliwym, Lan Wangji sam się o prosił, jakby przewidywał każdy ruch Wei Wuxiana i postępował zgodnie z tym, co sobie zażyczył mężczyzna. Nie spotkał nikogo podobnego przez pięćdziesiąt lat męki i samotności.
Czy ta samotność właśnie się skończyła? Odrobinę bał się, że fałszywe marzenia, nadzieje przyćmią zdrowy rozsądek. Nie po to budował swoją potęgę przez lata, by teraz zburzyć ją przez szczenięce uczucie.
Jednak pomimo tych myśli, pocałował Lan Zhana w policzek.
Młodzieniec zamarł. Odłożył na bok kukiełkę, w końcu po tych wszystkich przygodach, co ucieszyło Wei Wuxiana. Nalał do dwóch naczyń Uśmiech Cesarza. Podał jedną z czarek Lan Zhanowi.
Zawahał się.
Jeśli faktycznie sekta Lan żyła w czystości ciała, to zapewne i wstrzymywali się od alkoholu.
— Umarłeś, nie obowiązują cię żadne zasady sekty — kusił dalej mężczyzna.
Wziął drobny łyk, na spróbowanie. Wei Wuxian nie zmuszał go kolejnych. To i tak był jakiś początek.
Nagle głowa Lan Wangji poleciała na bok. W porę zatrzymał się przy stercie ubrań, uderzając w miękką powierzchnię, a nie coś twardego.
— Lan Zhan? — zapytał. — Co się stało?
Trącił młodzieńca w policzek. Udało mu się przekręcić jego głowę. Twarz miał rozpaloną, czerwoną od gorączki, a do tego wyglądał na nieprzytomnego.
— Niemożliwe — mruknął Wei Wuxian. — Ty się... upiłeś? Jednym... łykiem? To się tak da? — zadawał pytanie powoli, z dystansem i niepewnością. Nie napotkał jeszcze na ducha, demona, boga czy człowieka, który po jednym, do tego tak drobnym łyku, padłby pijany.
Westchnął zawodząco. Miał trochę inne plany wobec tego młodzieńca, ale do ich realizacji potrzebował kogoś przynajmniej przytomnego.
— Trudno...
Chwycił Uśmiech Cesarza, cały, nie tę drobną czarkę i wlał w siebie jedną czwartą alkoholu. Smakował wybornie, dla takiego smaku warto było umrzeć jeszcze raz, choć nie zamierzał tego realizować.
— Wei Ying — odezwał się nagle Lan Wangji.
Znowu to przezwisko. Budziło w Wei Wuxianie tylko gniew. Nie chował wobec niego żadnego, konkretnego wspomnienia, nikt w świecie umarłych go tak nie nazywał, a mimo to w ustach Lan Zhana wydawało się takie... niewłaściwe. Zamierzał go jeszcze raz za to zbesztać, ale oddalił ten pomysł. Nie wygrałby bitwy z pijanym człowiekiem.
— Wei Ying — tym razem go wołał. Jego głos brzmiał tak smutno, jakby chwilę wcześniej utracił kogoś bliskiego.
Położył dłoń na jego głowie i pogładził włosy, mówiąc:
— Jestem tutaj, nie bój się.
Otworzył gwałtownie oczy. Wei Wuxian aż się wzdrygnął. Cofnął rękę, lecz Lan Wangji pochwycił ją w silnym uścisku. Przyciągnął do siebie mężczyznę, rzucił go na ziemię i przydusił do niej.
— Co ty robisz, głupcze? — spytał Wei Wuxian stanowczym, władczym tonem, wskazując młodzieńcowi, że przekroczył granice.
— Wei Ying. — W oczach Lan Wangji pojawiły się łzy. — Uśmiechnij się do mnie.
Odruchowo się uśmiechnął.
Lan Wangji odetchnął i sam się uśmiechnął szeroko, a w tym uśmiechu tkwiła nieskończona ulga. Pewnie sam nie rozumiał uczuć, które mu towarzyszą. Nie posiadał wspomnień, ale serce nie zapominało. Pewnie wspominał dawnego ukochanego, którego utracił. Potrzebował po śmierci ciepła i bliskości. Wei Wuxian nie zamierzał mu tego zapewnić. Pragnął czegoś innego — prostej przyjemności, zapełniającej chłodną noc.
— Och, Lan Zhan, ale z ciebie... — nie dokończył.
Lan Wangji zamknął mu usta swoimi. Oddali się słodkim, niewymuszonym pocałunkom o smaku alkoholu i słodkich bułeczek. Wei Wuxian nie pamiętał, by kiedykolwiek poznał podobny dotyk, a z drugiej strony nie wydawał mu się aż tak obcy. Nie zastanawiał się nad tym za bardzo. Pocałunki były przyjemne, zajmowały jego usta, kiedy pomału próbował wyrwać się z zaskakująco silnego uścisku młodzieńca.
I w końcu wysunął ręce. Otoczył szyję młodzieńca, przysuwając go bliżej siebie. Tak, aby ich ciała się dotknęły. Zsunął wierzchnią szatę z młodzieńca. Pozostał w białej, cienkiej koszuli, przez którą Wei Wuxian wyczuł rysujące się na plecach silne mięśnie. To ciało nie należało do mnicha, a do wojownika — od początku tak twierdził, ale w tych okolicznościach bezsprzecznie potwierdził swoją tezę.
Lan Wangji zsunął się z warg Wei Wuxiana, przeszedł odrobinę niżej, na szyję, gdzie zaczął ją pieszczotliwie podgryzać. Wei Wuxian zaśmiał się i zażartował:
— Mówiłem, że jesteś moim szczeniaczkiem.
Jakby dla potwierdzenia tego żartu, Lan Zhan przejechał językiem po szyi mężczyzny. Chwyciły go rozkoszne dreszcze. Wydał z siebie westchniecie, po czym rzekł:
— Nie przerywaj.
Nie odda młodzieńca w tych okolicznościach. Nawet jeśli wszystko skończy się na jednej nocy, to warto spędzić taką raz na pięćdziesiąt lat. Schował męski honor, dumę i wszystkie swoje przekonania, gotowy oddać się całkowicie temu młodzieńcowi.
— Czy mogę? — zapytał, rozsuwając szaty Wei Wuxiana.
— Zabawne — mruknął. — Może warto poczekać, jak już pytasz?
Lan Wangji mrugnął niewinnie tymi oczętami. Nie wyglądał na pijanego, zeszła z niego wcześniejsza czerwień i Wei Wuxian był prawie gotowy stwierdzić, że młodzieniec wytrzeźwiał... Tak się nie stało. Potwierdzała pijany stan dziwna nieobecność Lan Zhana, jakby myślami odpłynął gdzieś zupełnie indziej.
— Lan Zhan... — założył kosmyk włosów za ucho młodzieńca — co się dzieje w twojej głowie?
— Ty — odpowiedział niewinnie, całując łopatkę mężczyzny.
— Ja?
— Należysz do mnie — przerwał pocałunek tym zdaniem.
— Chyba na za dużo sobie pozwalasz — zauważył.
— Nie — burknął.
— A dlaczego tak sądzisz?
Tym razem podniósł głowę wyżej. Pochylił się nad Wei Wuxianem. Jego czarne włosy opadły na mężczyznę, przykrywając go jak drobnym, atłasowym materiałem.
— To tylko sen — odpowiedział w końcu.
Pragnienia często miały swoje odzwierciedlenie w snach. Tylko tam człowiek czuł się bezpiecznie, nie obowiązywały go żadne normy, a przede wszystkim te pragnienia pozostawały w czterech ścianach i nie wychodziły dalej. To dlatego Lan Wangji pozwolił sobie na tak wiele...
Wei Wuxian przysunął się bliżej ucha mężczyzny i wyszeptał mu na nie:
— Tak, to tylko sen.
— Na pewno?
— Tylko w śnie możesz sobie pozwolić na tak wiele. Czego jeszcze pragniesz? Jak zamieszasz sprawić mi przyjemność?
— Nie wiem — wysapał. Otworzył szeroko usta i pochłonął Wei Wuxiana w silnym pocałunku, jakby całował ukochanego po latach rozłąki.
Ten dotyk doprowadzał Wei Wuxiana do szału. Nie wiedział, do kogo młodzieniec kierował swoje pragnienia, o kim śnił i komu oddawał te całunki, ale... i nie przejmował się tym. Liczyło się tu i teraz, ciepły dotyk, upojna, inna noc i fala rozkoszy, którą zamierzał przyjąć.
Lan Wangji rozsunął szaty Wei Wuxiana, nie zdjął ich całkowicie. Podniósł wierzchni ubiór, a rękę wsunął do spodni mężczyzny.
Wei Wuxian jęknął. Przyjemny dreszcz rozszedł się po całym jego ciele, kiedy Lan Zhan go ujął, a potem zaczął masować. Chyba kciukiem, choć to była ostatnia rzecz, nad którą chciał się teraz zastanawiać. Ruchy młodzieńca były płynne, niewymuszone, nie używał zbyt dużo siły, jakby praktyce wykonywał takie „masaże" od lat, a używał do tego tylko swojej dłoni i tych pięknych, długich palców.
— Jeszcze troszkę, Lan Zhan, nie przerywaj — mówił mu do ucha między pocałunkami. W końcu odsunął się i polizał szyję Lan Zhana. Próbował dotrzeć i swoją ręką do młodzieńca, ale ten go zatrzymał.
Pchnął Wei Wuxiana do samego podłoża i nie pozwolił mu się ruszyć. Sam zszedł niżej, docierając twarzą do pasa Wei Wuxiana. Tak się pochylił. Rozsunął nogi mężczyzny bez pytania i objął ustami jego męskość.
Wei Wuxian zasłonił swoje usta, inaczej nie zdołałby zdusić w sobie okrzyku rozkoszy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w życiu zaznał podobnej przyjemności. Lan Zhan starał się, pochłaniał go w spokojnych, eleganckich ruchach. Nawet w tych okolicznościach był niezrównanie piękny.
— Mistrzu, gege, jak możesz być taki wspaniały? — wysapał.
Lan Zhan, jakby złośliwie, użył języka, zmuszając Wei Wuxiana, by znowu zamilknął.
Było to dla niego za wiele. Wstrzymywał się, nie zamierzał zbyt szybko kończyć, przecież ucierpiałaby na tym jego duma, ale fale rozkoszy roznosiły się po nim zbyt często. Miał ochotę wygiąć się w łuk, krzyczeć na cały świat umarłych. Szkoda, że następnego dnia ze wstydu by się schował w środek stosu z ubrań. Dlatego dusił w sobie ten głos.
Aż w końcu nie wytrzymał.
Lan Wangji zakrztusił się. Odsunął się od Wei Wuxiana i wytarł rękawem własnej szaty twarz.
— Lan Zhan, doprowadzisz mnie do drugiej śmierci — odparł.
Wzrok młodzieńca stał się jeszcze bardziej nieobecny. Patrzył na Wei Wuxiana jak w pustą przestrzeń. Jego głowa zaczęła kiwać się na boki. Wei Wuxian wstał i w porę złapał Lan Zhana, kiedy ten osunął się na ziemię. Zasnął. Dosłownie zasnął na rękach Wei Wuxiana jak małe dziecko, do tego półnagi.
Wei Wucian odsunął mu włosy z twarzy i sprawdził czoło. Było rozpalone od alkoholu i wysiłku.
Zaśmiał się. Nie sądził, że doprowadzi tego chłopca do zemdlenia. Może to i dobrze? Zasłużył na odpoczynek po odbyciu owocnej służby.
Wziął młodzieńca na ręce i wskoczył na stos z ubrań, na swoje łoże, tym razem nie wzywając szkieletów. Nie zachowałby twarzy, gdyby zobaczyli go w obecnym stanie.
Położył Lan Wangji na jednej ze swoich poduszek, po czym przykrył go grubym kocem. Sam ułożył się obok, wtulając w śpiącego młodzieńca. Wykorzystał go do granic możliwości. Ewentualną złość zachowa na kolejny poranek, a póki co odbierze ciepło, na które czekał przez pięćdziesiąt lat...
0 Comments:
Prześlij komentarz