W mieście faktycznie wszyscy się szykowali do festiwalu. Tłumy przechodziły przez główną ulicę, a po obu stronach drogi rozstawiały się stragany z jedzeniem i zabawkami. Zaczęli piec pierwsze ciastka. Słodki zapach dotarł do Wei Wuxiana. Gdyby tylko mógł, ślinka podeszłaby mu gardła. Zapach był nieziemski, przypominał mu połączenie świeżego miodu i zebranych ziół, do tego podpieczonych szybko w ogniu dla uzyskania idealnej chrupkości.
Zerknął na Lan Wangji. Wydawał się
obojętny wobec tych zapachów. To nic, Wei Wuxian i tak wziął go pod ramię.
Podeszli do straganu, zarządzała nim dwójka tęgich mężczyzn, bardziej
przypominających wojowników, aniżeli przydrożnych straganiarzy. Czoło mieli
przepasane czarnymi tkaninami, wyróżniał ich także tatuaż na prawym
przedramieniu w kształcie... psa.
— Nie lubię psów — skomentował. — Dwa
razy te ciastka.
Zaczął grzebać w swojej szacie. Parę
monet od zmarłych jeszcze mu zostało, a ten zapach był wart swojej ceny.
— Niby mówi, że nie lubi psów, ale
zapach przyciągnął — odezwał się sprzedawca. — Dobry węch — pochwalił Wei
Wuxiana. — Nasze ciastka są najlepsze w tych rejonach. Przepis sprzedała nam
poprzednia mistrzyni klanu Yunmeng Jiang. Pamietasz? — włączył do rozmowy
swojego przyjaciela.
— Miałbym zapomnieć? Jiang Cheng
adoptował ją w trakcie swojej podróży na Zgromadzenie Słońca i Cienia. Gotowała
najlepiej na całym kontynencie. Jak zobaczyła naszego tatka zbierającego zioła,
od razu się z nim zaprzyjaźniła. Zbierał najbardziej aromatyczne zioła.
— Właśnie, właśnie, także proszę
próbować, póki gorące. Albo i nie! Niech chwilę przestygnie. Lepiej się nie
oparzyć.
Ludzkie jedzenie nie dałoby rady ich
poparzyć, ale wzięli sobie uwagę do serca i zaczęli, aż ciastko zacznie mniej
parować. Z bliska wyglądało jeszcze pyszniej, na środku miało dodatkowo
wygniecione symbol sekty Jiang, proste, ale eleganckie i solidnie wykonane.
— Panowie wpadli na festiwal tak
przejazdem? Bo my tu co roku jesteśmy i w sumie znamy już wszystkich gości.
— Tak, pierwszy raz — odpowiedział
ostrożnie Wei Wuxian. — W sumie szukamy przewodnika, podobno też jest tutaj
lalkarzem?
— Mówicie panowie o starym Gu Gu? —
Przełożył drugą partię ciastek na drugą stronę w międzyczasie. — To się
minęliście. Wyruszył ostatnio z jakimiś handlarzami. Podejrzanymi do tego. W
sumie, w innych okolicznościach by się z nimi nie zabrał, festiwal trwa. Musieli
mu naprawdę grubo zapłacić.
— Dlaczego? — interesował się dalej. —
To jakiś wyjątkowy przewodnik?
— Nie, nie — powiedział drugi z
mężczyzn. — Trochę, o co innego chodzi. Oczywiście, nie zdradzimy zbyt wiele,
po prostu zapraszamy na festiwal.. Stary Gu Gu przygotowywał lalki na festiwal.
Co roku zarabiał krocie na nich, więc rzucenie wszystkiego w tak gorącym
okresie to czysta głupota.
Wei Wuxiana niewiele obchodziła praca
tego mężczyzny, nie opuścił swoich ziemi dla festiwalu i zabawy. Z jakiegoś
powodu ten mężczyzna przyniósł do świata duchów coś, co zamieniło go w żywego
dzikiego trupa. Na razie nie uzyskał żadnej wskazówki odnośnie tego wydarzenia.
— A gdzie mieszka? Może go tam
zastaniemy? — Podał jeszcze dwie monety. Tym razem, żeby przekupić mężczyzn.
Długo się nie zastanawiali, wzięli pieniądze i schowali je do kieszeni.
— W sumie łato trafić, trochę na
uboczu, trzeba wyjść z miasta, dom specyficzny, bo zawsze w oknie stoi taka
fioletowa lalka. Nie ma szans przegapić! — zapewnili.
Wei Wuxian i Lan Wangji pożegnali się.
Odeszli kawałek, w połowie drogi przypomnieli sobie o ciastkach, które
trzymali, aż wystygnął. Przez tę całą rozmowę zrobiły się już letnie. Lan Zhan
skosztował ciastka jako pierwszy. Przygryzł je między zębami i jeszcze z
pełnymi ustami stwierdził:
— Niedobre.
Zwątpił. Zapach był przecież
nieziemski, zachęcał ze wszystkich stron do skosztowania wypieku. Spróbował. Od
razu się skrzywił.
— Obrzydliwe.
Wypluł ciastko na bok i skrzywił się z
niesmaku, to połączenie pachniało cudownie, w smaku przypominało tanie
lekarstwo przypisane przez fałszywego lekarza.
Lan Wangji ciągle mielił ciastko w
ustach.
— Weź to wypluj, nie męcz się —
zaproponował We Wuxian.
Połknął.
Wei Wuxian przewrócił oczami. Co za
nieposłuszne dziecko?
— Zawsze tak połykasz wszystko, co ci
nie smakuje? — zapytał. A potem jeszcze złośliwie dodał: — Jak wrócimy, chętnie
to sprawdzę. — I puścił w jego stronę oczko.
Lan Wangji nie zareagował — nie
zrozumiał propozycji albo idealnie maskował tłoczące się w nim emocje. W
milczeniu przeszedł obok Wei Wuxiana, zatrzymał się dopiero przy jednym z
ostatnich domów, które wychodziły już poza teraz miasta. Było tu spokojniej,
ciszej, z dala od panującego w mieście zgiełku związanego z przygotowaniami do
festiwalu. Lan Wangji wskazał na wychodzące na ulicę okno i odparł:
— Lalka.
Wei Wuxian podbiegł. Faktycznie na
witrynie stała lalka, solidnie wykonana, przypominająca człowieka, nie jak
jedne z tych, które wykonywano dla dzieci. Dla postaci uszyto fioletowy strój
na miarę, przy pasie nosił bicz. Wei Wuxian odruchowo uśmiechnął się na widok
tej lalki. Przypominała mu kogoś. Zapomniane wspomnienia czasem niepotrzebnie
platały figle. Jeśli coś wyrzuciło się z pamięci, to powinno zostać porzucone.
Wszedł do domu bez pukania. W środku
panowała ciemność, przynajmniej w pomieszczeniu, w którym znaleźli się na
początku. Nie wyglądało to na pracownię mężczyzny. Uderzał z pokoju zapach
zepsutego jedzenia i alkoholu, do tego na łóżku ustawionym w kącie
pomieszczenia leżała nawarstwiona sterta zniszczonych, brudnych ubrań. Ta
właśnie sterta poruszyła się.
Lan Wangji sięgnął w kierunku swojego
pasa, wyciągnął z pochwy ostrze i skierował przed siebie. Odciągnął Wei Wuxiana
na bok, stając w jego obronie przed niewiadomym. Całkiem słodkie.
Trącił mężczyznę od tyłu, wyciągając
kosmyk włosów poza szpilkę trzymającą jego włosy w luźnym kucu.
— Spokojnie, Lan Zhan, dam sobie radę —
zapewnił.
— Kim jesteście? Klienci? — usłyszeli
kobiecy głos spod sterty.
Wyłoniła się przed ich oczami kobieta,
naga kobieta, o krótko ściętych włosach, kształtnych, obfitych piersiach i
wąskiej talii, na której znajdowała się charakterystyczna blizna po cięciu
nożem. Kobieta ziewnęła szeroko. Narzuciła na siebie jakiś szal, a potem
usiadła na skraju łóżka.
— Jesteś córką właściciela? — zapytał
niewinny, niezdający sobie sprawy z sytuacji Lan Wangji.
Wei Wuxian w tym momencie uzyskał
pewność. Młodzieniec nie zrozumiał jego wcześniejszej propozycji.
Kobieta zaśmiała się głośno, odchyliła
do tyłu i opadła na stertę ubrań, tam wybuchając śmiechem jeszcze raz.
— Córka?! — wykrzyczała. — Jeszcze nikt
nie wpadł na coś takiego. Jesteś… — urwała. Zerknęła na dwójkę mężczyzn, na
policzkach wyłoniły się rumieńce. Oblizała usta, wstała i zrzuciła z siebie
narzutkę.
Wstała naga. Jej pełne piersi poruszyły
się subtelnie, gdy uniosła ręce i wplotła palce w grube włosy. Miała piękne
ciało, nienaruszone, tylko z jedną blizną, ale nieczyste, biło z niego
pożądanie, dłonie wielu mężczyzn spoczęły na niej, jeszcze zanim stała się
kobietą.
Zbliżyła się do Wei Wuxiana i zarzuciła
ręce na szyję. Stanęła na palcach, tak by móc być bliżej ust mężczyzny.
— Myślisz, że jestem jego córką? —
zapytała słodko.
Nie zareagował.
Wyglądała kusząco, najpewniej wyzwalała
pragnienie u wielu mężczyzn, z kolei brakowało jej piękna i wdzięku. Panny
młode zamieszkujące jego ziemie miały w sobie więcej uroku. Były najzwyczajniej
piękne, zachęcały swoją postawią i cudownie spędzało się z nimi czas. Ta
kobieta dążyła tylko do jednego, a tego Wei Wuxian nie był gotowy jej dać.
— Od… — zaczął, nie dokończył.
Nagle obca ręka chwyciła kobietę za
włosy i pociągnęła do tyłu, zabierając z objęcia. Kobieta krzyknęła. Sięgnęła w
kierunku oprawcy, chcąc się od niego wyrwać. Nie zdążyła. Puścił ją i z
powrotem opadła na stos brudnych materiałów.
— Co to… — urwała.
Chłodne spojrzenie Lan Zhana zalało
całe pomieszczenie. Było obce, niepasujące do spokojnej twarzy młodzieńca,
szanującego honor i dobrą postawę wobec innych. Objawiło się w nim coś, czego
sam do końca nie znał i nie rozumiał. Gniew się w nim wezbrał. Zacisnął nawet
prawą pięść, a przez usta wysyczał:
— Moje.
0 Comments:
Prześlij komentarz