Rodzice odetchnęli z ulgą.
Zaprosili dwóch mężczyzn do środka, do skromnie urządzonej kuchni z miejscem na palenisko. Na stole przygotowano posiłek, nikt się nie spodziewał gości, więc placów było tylko pięć. Rodzice czekali na swoje ukochane dzieci, bali się, że wrócą głodne i każdego dnia czekało na nich coś do zjedzenia. Chłopiec pobiegł do misy i wyciągnął z niej dwa placki. Podał jeden Wei Wuxianowi, a drugi Lan Wangji, mówiąc:
— To mój i Lia, dziękujemy za ratunek!
Wei Wuxian przełamał swój placek na
pół, tak samo uczynił i jego nowy przyjaciel. Oddali po połowie dzieciom.
— Przyszliśmy spróbować, a nie zjeść
wam wszystko — dał do zrozumienia chłopcu. — Cieszę się, że dotrzymujesz słowa.
Widzę, że czeka się niezwykła przyszłość. Podążaj za swoją mądrością, uczyń z
niej swój atut, nie słuchaj głupszych od siebie i wywalcz swoje miejsce na
świecie. Staniesz się w przyszłości wielki.
Jin ugryzł niepewnie placek, zawstydził
się tak bardzo, że całe jego policzki zrobiły się czerwone. Uciekł w kierunku
mamy i wtulił się w jej nogi, szukając u kobiety ratunku. Zaśmiała się ciepło.
— Dziękujemy za te słowa. Będziemy
ciężko pracować, żeby te słowa się spełniły — zapewniła.
Wei Wuxian wyjął ze swojej kieszeni
monetę, zwyczajną, jedną z tych, które czasami przynosili zmarli, aby w czasie
sądu otrzymać odpowiedni wyrok. Gromadził je chętnie, błyszczały, ale skoro
należały do żywych, w mieście duchów nie mógł z nich skorzystać. Zostawił jedną
z takich monet na stole.
— Nie możemy tego przyjąć — powiedział
szybko ojciec, głowa rodziny.
— Możecie i to zrobicie. To jest…
Rozległ się trzask.
Wszyscy zwrócili się w stronę wejścia
do drugiego pomieszczenia, do sypialni i samotni starszego mężczyzny. Wyglądał,
jakby miał niewiele więcej niż sześćdziesiąt lat, miał mocno podkrążone oczy od
niewyspania, twarz suchą i zmęczoną, do tego ciało było wychudzone, jakby
trawione chorobą. Jednak spojrzenie miał ciepłe, budzące zaufanie i szacunek.
Wei Wuxian wiedział, że nie napotka tego człowieka w swoim królestwie, tacy jak
on trafiali do wiecznego koła reinkarnacji, otrzymując szansę na kolejne,
lepsze życie.
— Tato, opuściłeś pudełko — rzekła kobieta.
U stóp staruszka znajdowało się
roztrzaskane puzderko, z którego wypadła stara, podniszczona opaska sekty Lan
wraz z czerwonokrwistym grzebieniem, przypominającym własność kobiety, nie
mężczyzny. Wei Wuxian przyklęknął przed tym człowiekiem i podniósł mu rzeczy.
Podał prosto do rąk i wtedy dopiero zobaczył gromadzące się w oczach tego
starca łzy. Znalazł w sobie ostatnie siły i podniósł słabą dłoń, aby dotknąć
twarzy Wei Wuxiana.
— Ta…to? — wyszeptał niewyraźnie. — I
tato — dodał, patrząc tym razem na Lan Wangji.
— Przepraszam, na bogów, przepraszam,
mój tata ma problemy ze zdrowiem. Traci pamięć i…
— Nic się nie stało — przerwał jej Wei
Wuxian. — Jak masz na imię?
— To ja… A—Yuan, Lan Shizhui…
Przypominacie moich… ojców. Przepraszam. Nie chciałem.
— Cii. — Wei Wuxian uspokoił mężczyznę.
Ujął jego dłoń i rzekł ciepło: — Nic się nie stało. Cieszę się, że wyglądam,
jak jeden… z twoich ojców. Niestety nie należałem i nie należę do sekty Lan [od
autorki: jeszcze xd].
— Nie, nie — zaprzeczył. — Nie był z sekty
Lan. Ja do niej… też już nie należę. Ja…
— Przepraszam bardzo — przerwała
kobieta. Podeszła do swojego ojca i przykryła go szalem. Pomogła mu usiąść na
ławie w kuchni. — Mój ojciec należał do sekty Lan, sama byłam jej częścią.
Niestety po odejściu mistrza wszystko się zmieniło. Zostaliśmy zaatakowani
pewnej nocy. Mój ojciec walczył z całych sił, niestety wpłynęło to na jego
umysł i ciało. Byłam wtedy w ciąży. Musieliśmy odejść, bo winą za śmierć wielu
uczniów obarczono mojego ojca.
— To przeszłość — przypomniał jej
ojciec. — Dom to nie miejsce, dom to ludzie — powiedział zdecydowanym głosem,
jakby cytował czyjeś słowa, wygrzebując je z zakamarków słabej pamięci.
Córka wzruszyła się. Przysiadłą się do
mężczyzny i wtuliła się w jego ramię, przypominając sobie dni, kiedy była małą
córeczką tatusia i to on tulił ją z całych sił, nie na odwrót.
— Pamiętam mojego dziadka słabo, był
mistrzem sekty i cudownym człowiekiem. Kochał mnie, wiem, że mnie kochał —
powtórzyła, aby ukształtować właściwy obraz osoby, o której właśnie mówili. —
Wiele się zmieniło, kiedy odszedł, ale… Nie mam mu tego za złe. Nawet jeśli
nieszczęścia od chwili jego odejścia zaczęły się ciągnąć za tą rodziną, nadal
uważam, że podjął słuszną decyzję.
— Dlaczego? — wtrącił się pierwszy raz
od początku rozmowy Lan Wangji.
— Bo i tak poświęcił czterdzieści lat
swojego życia dla nas. Cierpiał. Bardzo cierpiał. Czasami wspominał o ukochanej
osobie, którą utracił w czasie wojny. Nie mógł sobie tego wybaczyć — wyjaśniła
kobieta. — Coś… Coś w nim pękło po tych czterdziestu latach i odszedł.
Przepraszam za te rodzinne opowieści i dziękuję. — Pogładziła ojca po głowie. —
Tata bardzo się ucieszył na widok szanownych mistrzów. Dziękuję.
Wei Wuxian w milczeniu objął słabe
ciało mężczyzny, jego zmęczoną życiem twarz, która na ich widok odzyskała
odrobinę blasku. Nie stał się młodszy, nie odzyskał wigoru, ale w oczach
pojawił się ciepły blask radości, który poruszył i martwym sercem Wei Wuxiana.
To był przyjemny, skromny widok, napawał i jego radością. Kobieta nie musiała
im dziękować, sam doświadczył czegoś nowego w trakcie tej podróży.
— Mamo, a może powiesz coś o tym całym
przewodniku z naszego miasta? — odezwał się jeszcze raz chłopak. — Chyba pan
chce czegoś się o nim dowiedzieć?
Wei Wuxian uniósł brwi ze zdumienia.
Jaka niezrozumiała mądrość tkwiła w tym dziecku. Zapowiadał mu świetlaną
przyszłość, to dziecko nie zginie w tłumie. Wyróżniał się już w tak młodym
wieku, niezwykłe!
— O przewodniku? — zdziwiła się
kobieta.
Nagle pięść starca uderzyła o blat. Stół
zatrząsł się. Kobieta złapała ojca za rękę i przyciągnęła do siebie,
sprawdzając, czy przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy tym uderzeniem.
— To lalkarz. — Łza spłynęła po
policzku Lan Shizhuia. — Niedługo festiwal. Tam, ta lalka… — Wziął głębszy
wdech i załkał ciężko. Wziął od córki kawałek tkaniny i otarł powieki. Na
policzkach ominął łzy.
— Mówicie o lalkarzu. Tworzy co roku
kukiełki, wiem, że też robi za przewodnika za przejeżdżających tędy handlarzy.
Tym razem najwyraźniej napotkał na złych ludzi.
— Jaki festiwal? — włączył się znowu
Lan Wangji, ignorując wypowiedz kobiety i wracając do tego, co powiedział
starzec.
— Nie, nie… — Pokręcił głową. — Nie
zabijajcie go.
Wei Wuxian położył dłoń na piersi Lan
Zhana i odsunął go od starca. Przynieśli mu wiele radości, ale od kiedy zaczęli
obdarowywać go samym smutkiem, należało odejść. Lan Wangji trwał uparcie w
miejscu, wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony, a mimo to Wei Wuxian wyczuwał
otaczające go napięcie. Zamierzał męczyć starca dalej. Wei Wuxian nie wyraził
na to przyzwolenia.
— Wystarczy — groźny rozkaz przemknął
przez pomieszczenie.
Lan Wangji rozchylił usta, chciał coś
dodać, ostatecznie usłuchał polecenia i odsunął się na bok. Pozostali zdusili
zdanie na ten temat w sobie, najpewniej wystraszyli się agresywnej reakcji Wei
Wuxiana. Może to lepiej, nie zasługiwał na nic więcej od pogardy i strachu.
— Dziękujemy. — Pozdrowił domowników. —
Proszę pilnować na przyszłość dzieci i dać temu chłopcu szansę. To mądry
młodzieniec, bardzo mądry młodzieniec.
Ojciec trącił chłopca w ramię. Dzieciak
zawstydził się znowu, próbował ukryć się za mamą, ale ojciec zastawił mu drogę.
Pokręcił głową. Na ustach prawie się cisnęło: „dorosły mężczyzna nie ucieka”.
Chłopiec poddał się. Lan Jin pochylił się przed Wei Wuxianem i rzekł głośno:
— Dziękuję, nie zawiodę mistrza! —
wykrzyczał i chwilę później i tak uciekł w ramiona matki.
Goście wyszli. Wei Wuxian dalej miał
wrażenie, że zostawili za sobą jakąś niedokończoną sprawę. Lan Shizhui… Nie
znał tego starca, pięćdziesiąt lat temu, kiedy Wei Wuxian poruszał się wśród
żywych, musiał być dzieckiem — wplątanym w wir wojny, śmierci i zniszczenia,
jakie niósł za sobą Demoniczny Patriarcha. Czy go znał? Czy zostawił to dziecko
z niespełnioną obietnicą? Na żadne z pytań nie znalazł odpowiedzi.
Twarz Lan Wangji wydawała się równie
zagubiona. I jego wspomnienia skryły się za mgłą, a jedyny kierunek wyznaczało
martwe serce, wysyłające, co jakiś czas dezorientujące sygnały.
Oboje westchnęli w tym samym momencie.
— Lan Zhan, chodźmy do miasta. Chcę się
dowiedzieć coś o tym przewodniku — postanowił zająć czymś innym umysł.
— Hm — mruknął i posłusznie podążył za
Wei Wuxian.
0 Comments:
Prześlij komentarz