[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 2.4

  

Pokiwał zdecydowanie głową. Musiał pochwalić grę aktorską kobiety, nawet przez moment nie domyślił się jej prawdziwych zamiarów, choć wziął pod uwagę fakt, że ze wszystkich zebranych, to ona była najbardziej podejrzana.

Chuchnął. Z jego ust wyleciał dym, uformował się w kształt dwóch palców, które wyjęły najpierw jedną, potem drugą, a na końcu trzecią igłę. Wszystkie opuścił na wóz.

— Wiesz, kogo może zabić ta trucizna? — zadał kobiecie zagadkę.

— Wszystkich, to najsilniejszy jad… — wysyczała przez zęby. — Umrzesz! — zagroziła mu.

— Ech, umieram, przerażające — zadrwił z niej. — Czas ucieka, czekam na odpowiedź. Może pomyśl o dzieciach.

Przerażone maluchy cofnęły się w głąb powozu, z dala od matki, zabierając ze sobą leżący z tyłu sztylet. Ostrze skierowały nie na oprawcę, a na kobietę. To robiło się coraz ciekawsze.

Ominął matkę, przemknął niezauważony obok niej, nie zdążyła zareagować, wydawało się, że wciąż jest naprzeciwko. Wei Wuxian wyciągnął dłoń w stronę dzieci. Popatrzyły na siebie znacząco. Nie wahały się ani chwili dłużej. Pobiegły, rzucając się Wei Wuxianowi w jego ramiona.

— Skąd was porwała? — zainteresował się.

— Z domu, nasi rodzice, oni… — powiedział starszy chłopiec, młodszy wtulił się w pierś Demonicznego Patriarchy.

Kobieta ruszyła do przodu. Chwyciła za kołnierz mężczyzny, z którym podróżowała, i popchnęła go w stronę Wei Wuxiana. Zeskoczyła z powozu. Dwie igły pognały na Lan Zhana. Zablokował atak bez większego wysiłku. Miał zamiar za nią ruszyć, gdy Wei Wuxian wydał polecenie:

— Zostań.

Więc został.

Demoniczny Patriarcha się zaśmiał. Znalazł posłuszne zwierzątko.

Podążył za kobietą.

Nie odpowiedziała na poprzednie pytanie, choć odpowiedź brzmiała bardzo prosto. Ta trucizna potrafiła zabić tylko żywych. Cóż mogła uczynić tym, którzy tkwili w zgniliźnie zwłok od lat?

Inaczej wyglądała sprawa kobiety. Nie pomyślała, że przekroczyła niewłaściwą granicę. Te tereny należały tylko i wyłącznie do niego. Nie miała prawa wyjść żywa z tego miejsca.

Z ciekawości przyjrzał się wijącej larwie, wciąż tkwiącej w demonicznej energii. To nie był zły pomysł, żeby sprawdzić, jak działa.

— Przypilnuj przez chwilę te maluchy, ok.? — poprosił słodko swojego nowego przyjaciela.

Oddał dzieci w ręce Lan Zhana i oddalił się. Szedł powoli, nasłuchując ciężkich kroków kobiety. Próbowała uciec. Każda jej próba wyjścia z lasu kończyła się porażką i zaczynała swój bieg w zupełnie nowym miejscu. Ogarniał ją coraz większy strach. Wei Wuxian posilał się nim. Zagubienie kobiety wprowadzało go w rozkoszny stan.

Przemknął między drzewami, tak, aby mogła go zobaczyć przez kilka sekund. Przemknął z drugiej strony. Zatrzymała się, odwróciła i zaczęła biec w przeciwną stronę. Zagrodził jej drogę. Krzyknęła. Upadła na kolana, cała zasapana, ze łzami oczach.

— Przepraszam! Przepraszam! — zaczęła krzyczeć.

Nienawidził, jak krzyczą. Trochę godności.

Obszedł ją dookoła. Miała przy sobie jeszcze kilka igieł. Zastanawiał się, czy będzie ta głupia, by ich jeszcze raz użyć.

— Jesteś przestępcą — oświadczył.

— Nie, mój panie, nie, nie — zapewniła. — Potrzebowałam pieniędzy, to jednorazowa sprzedaż, duży pieniądz. Pieniądz… kusi.

— Zapewne, ale w takim razie, czyje są te dzieci? Nie twoje.

— Panie, to nie tak. To sieroty. Znalazłam je w opuszczonym domu, były głodne, nieubrane, brudne! Nakarmiłam je, ubrałam i umyłam!

— Mam nadzieję, że z tym ubieraniem i myciem na odwrót — mruknął pod nosem. — Jesteś niesamowitą kobietą. Jak śmiem w ogóle cię o cokolwiek oskarżać.

— Nie, nie — zaprzeczyła. — Panie, jesteś nieomylny, a ja głupia. Chciałabym tylko się wytłumaczyć. To znaczy, wymówka… Panie…

Przesunęła się bliżej na kolanach. Złapała brzeg szaty mężczyzny i pociągnęła za materiał. Wyszarpnął go z uścisku kobiety, przez moment bał się, że porwie drogocenną tkaninę. Miał ich wiele, ale ta była prawie ulubiona.

Zmieszała się. Łzy stanęły w jej oczach, bała się, że obraziła stojącego przed nią mężczyznę i nic nie było w stanie zatrzymał jego gniewu. Wypuściła powoli powietrze z płuc. Odchyliła ciało do tyłu i wyprostowała plecy, jakby szykowała się do ceremoniału.

— Jestem gotowa — odparła.

— Na co? — zdziwił się Wei Wuxian.

— Na śmierć.

Na śmierć…

Nie istniała w tej prośbie większa filozofia. Kiedy tak patrzył na tę kobietę, widział w niej zmagającą się z niesprawiedliwym światem osobę, która próbowała wywalczyć swoje miejsce w systemie i wśród ludzi. Była piękna, przypominała kwiat lilii dzięki jasnej, nieskazitelnej cerze. Dłonie z kolei miała spracowane, pokryte bruzdami i cienkimi liniami po bliznach. Pracowała ciężko w swoim życiu i potwierdzało to zmęczone spojrzenie. Jednak nie zamierzała umrzeć, to potrafił z niej aż za dobrze wyczytać.

— Kłamca…

Jak tylko wypowiedział jedno słowo, kobieta sięgnęła szybko za siebie. Tym razem nie rzuciła igłami. Chwyciła wszystkie i wbiła głęboko w ziemię, w miejscu, gdzie znajdowała się stopa Wei Wuxiana.

— Mówiłem ci, że tylko żywych możesz zabić — przypomniał jej, mając wrażenie, że kobieta zwyczajnie go nie słucha.

Zaczęła znowu uciekać. Nie podążył za nią, przybiła mu stopę do podłoża. Sprytnie, o ile podejmuje się decyzje z rozsądkiem, świadomością otoczenia i z kim ma do czynienia. Niestety, ta kobieta dalej nie uświadomiła sobie, gdzie się znalazła. Cała pokora okazała się tylko fasadą.

Ciekawe, ile z tego, co powiedziała, było prawdą? Znając jej decyzje, najpewniej szybko się tego dowie przy sądzie.

— Jak to możliwe? — usłyszał głos kobiety za sobą.

Obejrzał się przez ramię i posłał jej słodki uśmiech.

Zmieniła tor biegu, zaczęła się po raz pierwszy kierować w stronę Miasta Duchów. Tam nie pozwoli jej dotrzeć. Machnięciem ręki uformował ścianę z demonicznej energii. Uderzyła w nią czołem. Złapała się za obolałą głowę. Nie wiedziała, co się właśnie wydarzyło. Wyciągnęła rękę i dotknęła dla niej niewidzialnej ściany. Walnęła w nią pięścią. Oczywiście, że napotkała opór.

Wei Wuxian prychnął.

— Okłamałaś mnie — przypomniał jej.

— Chcę tylko przeżyć! — oburzyła się. — Czy to coś złego? Całe życie uciekałam, oszukiwałam ludzi, kradłam, zabijałam… Jakie inne wyjście miałam? Moi rodzice umarli! Brat porzucił w burdelu. Miałam jedenaście lat, gdy przyszedł do mnie pięćdziesięcioletni kultywator. Jedenaście!!!

Kłamstwo czy prawda?

Wei Wuxian nie miał sił szukać odpowiedzi.

Przyprowadził wraz z wiązką demonicznej energii robala wyjętego z ciała przewodnika. Nie zdążył poznać jego umiejętności, ale właśnie nadarzyła się okazja.

— Złapcie ją — wydał rozkaz.

Czterech Pustych wyłoniło się z ukrycia. Otoczyli kobietę, dwóch złapało ją za ramiona, trzeci chwycił za podbródek, czwarty ruszył po robaka. Wyjął go z mocy Wei Wuxiana i zaniósł do kobiety. Szarpała się, chciała wyrwać, błagała, by ją puścili.

„Litości” — mówiły jej oczy.

Litość… Piękne słowo, zapomniane przez Wei Wuxiana. Nikt nie pamiętał o litości, gdy dokonali sądu na nim i jego rodzinie. Ta kobieta wyrzuciła je swojego słownika, nie oszuka go. Dzieci powiedziały mu wcześniej prawdę, biegnąc ku niemu, nie w ramiona osoby, która zarzekała się, że je uratowała.

Pusty wsunął do jej ust robala. Istota nie była martwa, jednocześnie nie żyła, jak jedne z tych, które żywiły się zwłokami. Pusty pomógł robalowi wsunąć się niżej.

Zadławiła się. Kaszlnęła. Upadła. Puści ją puścili.

— Odejdźcie — ponownie wydał polecenie.

Fala demonicznej energii przeszła przez cały las. Wei Wuxian zadrżał. Wyłaniała się z niej nienawiść, chęć zemsty, była to czerwonokrwista makabra, trzymała przez wiele lat w ciszy i wypuszczona nagle przez nagromadzony w sercu ból.

Ta sama energia zaczęła pochłaniać kobietę od środka. Jej skóra zrobiła się szara, oczy wypełniła wylewająca się przez gałki krew zamiast łez, wygięła kręgosłup mocno, sprawdzając wrażenie, że za moment jej ciało pęknie na pół. Tak się nie stało. Kobieta stanęła w rozkroku, z pochyloną ku ziemi głową. Po jej brodzie spłynęła ślina.

Żyła. Wei Wuxian rozpoznawał żywych, podobną sytuację dostrzegł u przewodnika. Demoniczna energia pochłonęła go, stwarzając coś na pozór dzikiego trupa. Z tą różnicą, że ci ludzie wciąż żyli, choć nieświadomi cierpienia, jakie sprawiała im nagła przemiana. Czyli ten robal to nie robal, a pasożyt, żerujący na żywym ciele.

— Kto i dlaczego? — zaczął zastanawiać się, patrząc na biedną kobietę, zawieszoną między śmiercią a życiem.

Pstryknął palcami. Jeden ruch wystarczył, by cała zgromadzona energia prysła, wyzwalając kobietę z tego więzienia. Opuściły ją siły, wcześniej demoniczna siła przytrzymała ją w jednym kawałku. Kiedy Wei Wuxian rozproszył tę moc, z kobiety została tylko pusta lalka, bliższa śmierci aniżeli życia. Padła, patrząc bezwiednie na rozścielający się przed nią mech. Subtelny, na jej siły uśmiech przyozdobił ją zmęczoną twarz. Widziała rodziców, ich ciepłe twarze, wołały ją do siebie. Chciała wyciągnąć rękę, pobiec do nich, ale oddalali się, a ta trwała w miejscu.

— Idź za nimi — rozkazał jej Wei Wuxian.

Raz go nie okłamała. Miała trudne życie i zrobiła wszystko, by przeżyć. Żałowała swoich czynów, więc zasługiwała na sposób, na drugą szansę…

Jej ręka opadła, a dusza pobiegła za rodziną, przybierając postać jedenastoletniej dziewczynki, stęsknionej za domem…


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!