Pokiwał zdecydowanie głową. Musiał pochwalić grę aktorską kobiety, nawet przez moment nie domyślił się jej prawdziwych zamiarów, choć wziął pod uwagę fakt, że ze wszystkich zebranych, to ona była najbardziej podejrzana.
Chuchnął. Z jego ust wyleciał dym,
uformował się w kształt dwóch palców, które wyjęły najpierw jedną, potem drugą,
a na końcu trzecią igłę. Wszystkie opuścił na wóz.
— Wiesz, kogo może zabić ta trucizna? —
zadał kobiecie zagadkę.
— Wszystkich, to najsilniejszy jad… —
wysyczała przez zęby. — Umrzesz! — zagroziła mu.
— Ech, umieram, przerażające — zadrwił
z niej. — Czas ucieka, czekam na odpowiedź. Może pomyśl o dzieciach.
Przerażone maluchy cofnęły się w głąb
powozu, z dala od matki, zabierając ze sobą leżący z tyłu sztylet. Ostrze
skierowały nie na oprawcę, a na kobietę. To robiło się coraz ciekawsze.
Ominął matkę, przemknął niezauważony
obok niej, nie zdążyła zareagować, wydawało się, że wciąż jest naprzeciwko. Wei
Wuxian wyciągnął dłoń w stronę dzieci. Popatrzyły na siebie znacząco. Nie
wahały się ani chwili dłużej. Pobiegły, rzucając się Wei Wuxianowi w jego
ramiona.
— Skąd was porwała? — zainteresował
się.
— Z domu, nasi rodzice, oni… —
powiedział starszy chłopiec, młodszy wtulił się w pierś Demonicznego
Patriarchy.
Kobieta ruszyła do przodu. Chwyciła za
kołnierz mężczyzny, z którym podróżowała, i popchnęła go w stronę Wei Wuxiana.
Zeskoczyła z powozu. Dwie igły pognały na Lan Zhana. Zablokował atak bez
większego wysiłku. Miał zamiar za nią ruszyć, gdy Wei Wuxian wydał polecenie:
— Zostań.
Więc został.
Demoniczny Patriarcha się zaśmiał.
Znalazł posłuszne zwierzątko.
Podążył za kobietą.
Nie odpowiedziała na poprzednie
pytanie, choć odpowiedź brzmiała bardzo prosto. Ta trucizna potrafiła zabić
tylko żywych. Cóż mogła uczynić tym, którzy tkwili w zgniliźnie zwłok od lat?
Inaczej wyglądała sprawa kobiety. Nie
pomyślała, że przekroczyła niewłaściwą granicę. Te tereny należały tylko i
wyłącznie do niego. Nie miała prawa wyjść żywa z tego miejsca.
Z ciekawości przyjrzał się wijącej larwie,
wciąż tkwiącej w demonicznej energii. To nie był zły pomysł, żeby sprawdzić,
jak działa.
— Przypilnuj przez chwilę te maluchy,
ok.? — poprosił słodko swojego nowego przyjaciela.
Oddał dzieci w ręce Lan Zhana i oddalił
się. Szedł powoli, nasłuchując ciężkich kroków kobiety. Próbowała uciec. Każda
jej próba wyjścia z lasu kończyła się porażką i zaczynała swój bieg w zupełnie
nowym miejscu. Ogarniał ją coraz większy strach. Wei Wuxian posilał się nim.
Zagubienie kobiety wprowadzało go w rozkoszny stan.
Przemknął między drzewami, tak, aby
mogła go zobaczyć przez kilka sekund. Przemknął z drugiej strony. Zatrzymała
się, odwróciła i zaczęła biec w przeciwną stronę. Zagrodził jej drogę.
Krzyknęła. Upadła na kolana, cała zasapana, ze łzami oczach.
— Przepraszam! Przepraszam! — zaczęła
krzyczeć.
Nienawidził, jak krzyczą. Trochę
godności.
Obszedł ją dookoła. Miała przy sobie
jeszcze kilka igieł. Zastanawiał się, czy będzie ta głupia, by ich jeszcze raz
użyć.
— Jesteś przestępcą — oświadczył.
— Nie, mój panie, nie, nie — zapewniła.
— Potrzebowałam pieniędzy, to jednorazowa sprzedaż, duży pieniądz. Pieniądz…
kusi.
— Zapewne, ale w takim razie, czyje są
te dzieci? Nie twoje.
— Panie, to nie tak. To sieroty.
Znalazłam je w opuszczonym domu, były głodne, nieubrane, brudne! Nakarmiłam je,
ubrałam i umyłam!
— Mam nadzieję, że z tym ubieraniem i
myciem na odwrót — mruknął pod nosem. — Jesteś niesamowitą kobietą. Jak śmiem w
ogóle cię o cokolwiek oskarżać.
— Nie, nie — zaprzeczyła. — Panie,
jesteś nieomylny, a ja głupia. Chciałabym tylko się wytłumaczyć. To znaczy,
wymówka… Panie…
Przesunęła się bliżej na kolanach.
Złapała brzeg szaty mężczyzny i pociągnęła za materiał. Wyszarpnął go z uścisku
kobiety, przez moment bał się, że porwie drogocenną tkaninę. Miał ich wiele,
ale ta była prawie ulubiona.
Zmieszała się. Łzy stanęły w jej
oczach, bała się, że obraziła stojącego przed nią mężczyznę i nic nie było w
stanie zatrzymał jego gniewu. Wypuściła powoli powietrze z płuc. Odchyliła
ciało do tyłu i wyprostowała plecy, jakby szykowała się do ceremoniału.
— Jestem gotowa — odparła.
— Na co? — zdziwił się Wei Wuxian.
— Na śmierć.
Na śmierć…
Nie istniała w tej prośbie większa
filozofia. Kiedy tak patrzył na tę kobietę, widział w niej zmagającą się z
niesprawiedliwym światem osobę, która próbowała wywalczyć swoje miejsce w
systemie i wśród ludzi. Była piękna, przypominała kwiat lilii dzięki jasnej,
nieskazitelnej cerze. Dłonie z kolei miała spracowane, pokryte bruzdami i
cienkimi liniami po bliznach. Pracowała ciężko w swoim życiu i potwierdzało to
zmęczone spojrzenie. Jednak nie zamierzała umrzeć, to potrafił z niej aż za
dobrze wyczytać.
— Kłamca…
Jak tylko wypowiedział jedno słowo,
kobieta sięgnęła szybko za siebie. Tym razem nie rzuciła igłami. Chwyciła
wszystkie i wbiła głęboko w ziemię, w miejscu, gdzie znajdowała się stopa Wei
Wuxiana.
— Mówiłem ci, że tylko żywych możesz
zabić — przypomniał jej, mając wrażenie, że kobieta zwyczajnie go nie słucha.
Zaczęła znowu uciekać. Nie podążył za
nią, przybiła mu stopę do podłoża. Sprytnie, o ile podejmuje się decyzje z
rozsądkiem, świadomością otoczenia i z kim ma do czynienia. Niestety, ta
kobieta dalej nie uświadomiła sobie, gdzie się znalazła. Cała pokora okazała
się tylko fasadą.
Ciekawe, ile z tego, co powiedziała,
było prawdą? Znając jej decyzje, najpewniej szybko się tego dowie przy sądzie.
— Jak to możliwe? — usłyszał głos
kobiety za sobą.
Obejrzał się przez ramię i posłał jej
słodki uśmiech.
Zmieniła tor biegu, zaczęła się po raz
pierwszy kierować w stronę Miasta Duchów. Tam nie pozwoli jej dotrzeć.
Machnięciem ręki uformował ścianę z demonicznej energii. Uderzyła w nią czołem.
Złapała się za obolałą głowę. Nie wiedziała, co się właśnie wydarzyło.
Wyciągnęła rękę i dotknęła dla niej niewidzialnej ściany. Walnęła w nią
pięścią. Oczywiście, że napotkała opór.
Wei Wuxian prychnął.
— Okłamałaś mnie — przypomniał jej.
— Chcę tylko przeżyć! — oburzyła się. —
Czy to coś złego? Całe życie uciekałam, oszukiwałam ludzi, kradłam, zabijałam…
Jakie inne wyjście miałam? Moi rodzice umarli! Brat porzucił w burdelu. Miałam
jedenaście lat, gdy przyszedł do mnie pięćdziesięcioletni kultywator.
Jedenaście!!!
Kłamstwo czy prawda?
Wei Wuxian nie miał sił szukać
odpowiedzi.
Przyprowadził wraz z wiązką demonicznej
energii robala wyjętego z ciała przewodnika. Nie zdążył poznać jego
umiejętności, ale właśnie nadarzyła się okazja.
— Złapcie ją — wydał rozkaz.
Czterech Pustych wyłoniło się z
ukrycia. Otoczyli kobietę, dwóch złapało ją za ramiona, trzeci chwycił za
podbródek, czwarty ruszył po robaka. Wyjął go z mocy Wei Wuxiana i zaniósł do
kobiety. Szarpała się, chciała wyrwać, błagała, by ją puścili.
„Litości” — mówiły jej oczy.
Litość… Piękne słowo, zapomniane przez
Wei Wuxiana. Nikt nie pamiętał o litości, gdy dokonali sądu na nim i jego
rodzinie. Ta kobieta wyrzuciła je swojego słownika, nie oszuka go. Dzieci
powiedziały mu wcześniej prawdę, biegnąc ku niemu, nie w ramiona osoby, która
zarzekała się, że je uratowała.
Pusty wsunął do jej ust robala. Istota
nie była martwa, jednocześnie nie żyła, jak jedne z tych, które żywiły się
zwłokami. Pusty pomógł robalowi wsunąć się niżej.
Zadławiła się. Kaszlnęła. Upadła. Puści
ją puścili.
— Odejdźcie — ponownie wydał polecenie.
Fala demonicznej energii przeszła przez
cały las. Wei Wuxian zadrżał. Wyłaniała się z niej nienawiść, chęć zemsty, była
to czerwonokrwista makabra, trzymała przez wiele lat w ciszy i wypuszczona
nagle przez nagromadzony w sercu ból.
Ta sama energia zaczęła pochłaniać
kobietę od środka. Jej skóra zrobiła się szara, oczy wypełniła wylewająca się
przez gałki krew zamiast łez, wygięła kręgosłup mocno, sprawdzając wrażenie, że
za moment jej ciało pęknie na pół. Tak się nie stało. Kobieta stanęła w
rozkroku, z pochyloną ku ziemi głową. Po jej brodzie spłynęła ślina.
Żyła. Wei Wuxian rozpoznawał żywych,
podobną sytuację dostrzegł u przewodnika. Demoniczna energia pochłonęła go,
stwarzając coś na pozór dzikiego trupa. Z tą różnicą, że ci ludzie wciąż żyli,
choć nieświadomi cierpienia, jakie sprawiała im nagła przemiana. Czyli ten
robal to nie robal, a pasożyt, żerujący na żywym ciele.
— Kto i dlaczego? — zaczął zastanawiać
się, patrząc na biedną kobietę, zawieszoną między śmiercią a życiem.
Pstryknął palcami. Jeden ruch
wystarczył, by cała zgromadzona energia prysła, wyzwalając kobietę z tego
więzienia. Opuściły ją siły, wcześniej demoniczna siła przytrzymała ją w jednym
kawałku. Kiedy Wei Wuxian rozproszył tę moc, z kobiety została tylko pusta
lalka, bliższa śmierci aniżeli życia. Padła, patrząc bezwiednie na
rozścielający się przed nią mech. Subtelny, na jej siły uśmiech przyozdobił ją
zmęczoną twarz. Widziała rodziców, ich ciepłe twarze, wołały ją do siebie.
Chciała wyciągnąć rękę, pobiec do nich, ale oddalali się, a ta trwała w
miejscu.
— Idź za nimi — rozkazał jej Wei
Wuxian.
Raz go nie okłamała. Miała trudne życie
i zrobiła wszystko, by przeżyć. Żałowała swoich czynów, więc zasługiwała na
sposób, na drugą szansę…
Jej ręka opadła, a dusza pobiegła za
rodziną, przybierając postać jedenastoletniej dziewczynki, stęsknionej za
domem…
0 Comments:
Prześlij komentarz