Jego oczom ukazał się młodzieniec, nie jeden z tych starych pryków, których ciało dawno zapomniało o młodości, a ci czuli się i szaleli, jakby dopiero ukończyli nauki w swoich sektach. Siedzący przed nim młodzieniec był przystojny, miał porcelanową skórę. Na plecy opadały mu czarne, proste włosy. Jasne oczy patrzyły głęboko na trzymany przez niego instrument, jego spojrzenie wydawało się odległe i nieobecne. Twarz urzekła Wei Wuxiana najbardziej. Rysy twarzy miał przystojne, wyrafinowane, przywodziły na myśl wypolerowany jadeit. Nosił na sobie białą szatę, inną od tych, w których do tej pory widywał zmarłych. A na czole miał zawiązaną opaskę z wyszytymi wzorami chmur.
Wei Wuxian zamarł w miejscu.
Melodia grana na instrumencie przez
młodzieńca uderzyła prosto w niego, przywołując wspomnienia pięknych lasów,
skropionych w promieniach porannego słońca, kiedy rosa opadała ze wstających do
życia roślin.
Wyciągnął odruchowo przed siebie dłoń.
Zadrżała mu. Poczuł na swojej twarzy coś mokrego Sięgnął palcami i otarł z
policzków krople łez.
— Kim on jest? — zapytał na głos.
Młodzieniec urwał melodię. Zerknął w
kierunku Wei Wuxiana i pozdrowił go skinieniem, a następnie napił się z czarki
herbaty.
Wei Wuxian mia wiele pytań, ale pierwsze
brzmiało: Kto mu zaparzył herbatę?!
Na pewno jedna z panien młodych. Żadna
nie odmówiłaby przystojnemu młodzieńcowi, sam by mu zrobił herbaty, gdyby tylko
poprosił.
— Wiesz, dlaczego się tutaj znalazłeś?
— zapytał ciężkim tonem Wei Wuxian, powracając do swojej roli sędzi.
Wkroczył na stos z ciał i wszedł na sam
szczyt, bo czym usiadł na swoich tronie. Z góry młodzieniec wydawał się jeszcze
piękniejszy, wyglądał jak porcelanowa lalka. Aż kusiło go, żeby zabrać go do
siebie i postawić na widoku, jakby stanowił początek nowej kolekcji. Choć
wątpił, by ktokolwiek inny dorównał mu urodą.
— Tak — odpowiedział spokojnie. —
Umarłem i dotarłem do zaświatów, by zostać tu osądzony.
Wei Wuxian zmarszczył czoło. Tego
scenariusza nie przygotował. Nikt wcześniej nie zaakceptował śmierci, a ten
przyszedł ze świadomością, że nie żyje i do tego był przygotowany na osąd.
Panna młoda miała rację, ten młodzieniec okazał się co najmniej fascynujący.
— Skąd wiesz, że umarłeś? — Wei Wuxian
postanowił się z nim jeszcze podroczyć. — Przeczucie?
— Nie. Istnieją legendy o przejściu do podziemi.
O strażniku skąpanym w czerni i czerwieni. Niektórzy powiadają, że na tronie
spoczywa Demoniczny Patriarcha.
— Wierzysz, że nim jestem?
— Jesteś nim? — dopytał, biorąc kolejny
łyk herbaty.
To pomyłka. Wei Wuxian po chwili
przebywania z mnichem był przekonany, że człowiek taki jak on powinien zasiąść
w niebiosach wraz z bogami, a nie zostać osądzonym przed bramami zaświatów.
— Przynieście mi jego życiorys —
powiedział od niechcenia, pierwszy raz odkąd zasiadł na tym tronie.
Panna młoda pospieszyła się. Na tacy
przyniosła zwinięte zapiski dotyczące życia tego mężczyzny. Nie odeszła, kiedy
je podała. Zaczęła zerkać nieskromnie w kierunku młodzieńca, jakby liczyła na
jego uwagę.
— Co ty robisz? — zapytał kobiety.
— Mój panie, ja…
— Za życia zdradził cię i porzucił
przystojny, z dobrego domu chłopak, a ty po chwili od pierwszego spotkania
zaczynasz podrywać jego. — Wskazał na młodzieńca, jak na warzywo na targu. —
Czy jest młodzieniec zainteresowany?
Zerknął w kierunku panny młodej i
odparł:
— Niestety, ale wiem, że miłowałem
tylko jednego człowieka w życiu. Proszę o wybaczenie, jeśli nie przyjdę miłości
pięknej panienki.
Nawet serce Wei Wuxiana zaczęło topnieć
na dźwięk tych słów, nie wyobrażał sobie, jak mocno rozgrzał zimne serce panny
młodej swoimi słowami.
Tym bardziej musiał poznać prawdę o tym
młodzieńcu. Rozwinął jego życiorys. Na samej górze zapisków widniało jego imię
i tytuł: Lan Wangji, drugi mistrz sekty Lan. Dalej kartka była pusta. Wei
Wuxian przewrócił ją na drugą stronę, dał pod światło, próbował otworzyć i
zamknąć, ale nadal nic.
Panna młoda zainteresowała się i
dopytała:
— Czy coś się stało, mój mistrzu?
— To na pewno właściwy życiorys? —
upewnił się. — Nie ma drugiej strony?
— Nie, mój panie, jest zawsze tylko
jedna. Czy coś z nim nie tak?
— Jest puste.
Podał pannie młodej papier. Sama go
przejrzała, by zobaczyć na własne oczy, że jej pan mówi prawdę. Zaskoczyło to
ją. Przysunęła dłoń bliżej twarz i z przejęcia nerwowo zaczęła gładzić papier.
— Jak to się stało? — zapytała z
zaniepokojeniem w głosie. — Panie, to nie ja…
— Wiem — przerwał jej. — Sam nigdy
wcześniej nie słyszałem o podobnym przypadku. Zawsze na tych kartach znajduje
się życiorys zmarłego. Tym razem… — Popatrzył się na młodzieńca, zwanego Lan
Wangji. — Kim on jest? Nawet nie wiem, czym jest sekta Lan.
— A to znana sekta, walczyła u boku
innych sekt w trakcie wydarzeń w Mieście bez Nocy.
— Czyli i on walczył, aby mnie
zgładzić? — zaczął się zastanawiać. — On ma mniej niż dwadzieścia lat!
— Mam panie ponad sześćdziesiąt, mój panie
— wtrącił się Lan Wangji.
Jak?
Wei Wysunął się do przodu. Nigdy
wcześniej nie napotkał na kultywatora, który po śmierci stałby o kilkadziesiąt
lat młodszy. Obecność Lan Wangji zaprzeczała wszystkim prawom, jakie do tej
pory stanęły mu na drodze. Śmierć wiązała się z uwolnieniem ducha, który
zachowywał ostatnie wspomnienie, widok siebie, niektórzy nawet snuli teorie, że
to właśnie lustro odbija duszę, a nie ciało. Dlaczego ten chłopak był młodszy o
tyle lat?!
Obsunął się na tronie i wbił spojrzenie
w czarny sufit, wprowadzając w zamyślenie. Czyżby bogowie zaczęli z nim igrać?
W tych okolicznościach nawet nie miał prawa osądzić tego młodzieńca, nie znając
jeszcze przeszłości, win i zbrodni. A skoro znalazł się w jego pieczarze, na
tym sądzie, to nie prowadził życia bez skazy.
— Opowiedz mi o sobie — zaczął od
najprostszej z możliwości.
— Wybacz mi, panie. — Schylił czoło w
ramach przeprosin. — Nie posiadam żadnych wspomnień.
— Kłamiesz. Przed chwilą podałeś mi, że
umarłeś w wieku sześćdziesięciu lat — podniósł głos. Nie znosił kłamców. Prawda
szybko wychodzi na jaw, szczególnie w tym miejscu.
— Nie kłamię. Znam tylko kilka faktów,
które połączyłem ze sobą. Znałem Demonicznego Patriarchę, Wei Wuxiana. Jego
śmierć nastąpiła pięćdziesiąt lat temu. Skoro go znałem, musiałem wtedy mieć
kilkanaście lat. Dlatego wyznałem wcześniej, że umarłem w wieku ponad
sześćdziesięciu lat — wyjaśnił, do tego zrozumiale.
Wei Wuxian podrapał się po włosach i
zastanowił, czy wierzyć temu, co powiedział młodzieniec. Wyjaśnienie wydało się
rozsądne, z wyjątkiem jednej informacji.
— Skąd wiesz, że znałeś Wei Wuxiana?
— Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Po prostu… — Przybliżył rękę do piersi, do miejsca, gdzie znajdowało się jego
serce. — Dłużej nie bije, ale nadal czuję, po śmierci pragnąłem się z nim
spotkać.
Wei Wuxian wziął głębszy wdech. Duchy
nie oddychały, ta czynność zwyczajnie koiła, pozwalając na moment znowu stać
się człowiekiem. Zamierzał uwierzyć kultywatorowi.
— Dajcie mu miecz — rozkazał. — Pusty,
przybądź! — potem wezwał jednego ze swoich sług.
Najsilniejszy z Pustych zjawił się
przed Lan Wangji, przygotowany do walki, z dwoma mieczami u swojego boku. Żądza
krwi w nim urosła, za pustą twarzą ukrył dawnie pragnienia, które miał zostawić
na ziemi, wśród żywych. Wei Wuxiana nie dała rady zwodzić ta maska. Za nią
widział dawnego wojownika, który na widok miecza, znowu ożył.
Pochylił się w ramach pozdrowienia
przed Lan Wangji. Dawny mistrz uczynił ten sam gest, a potem przyjął ostrze.
Przejechał po gładkiej powietrzni dwoma palcami, lustrując kształt miecza.
Rękojeść złapał w silnym uścisku, jakby niepewnie badał, czy zdoła użyć tej
broni. W końcu ogłosił:
— To dobry miecz.
Obaj uznali to za znak do walki.
Lan Wangji zadał piersi cios, Pusty
odparował go i przeniósł ciężar ciała do przodu, próbując zepchnąć dawnego
mistrza. Jednak ten podskoczył i zamiast zadać cios, Pusty poczuł, jak na jego
ostrzu spoczywa dodatkowy ciężar. Lan Wangji stanął subtelnie na powierzchni
ostrza, a potem zamachnął się ostrzem. Pusty wypuścił rękojeść z dłoni. Uciekł.
Natarł od tyłu i próbował uderzyć ręką w bok Lan Wangji. Ten nie pozwolił na
atak bez broni. Zabrał miecz Pustego i rzucił mu go w chwili, gdy na siebie
natarli. Dźwięk uderzającej o siebie stali rozbrzmiał w całej grocie. Brzmiał inaczej
od dźwięków nieudolnych przeciwników, którzy walczyli ze sobą jeszcze tego
samego dnia. Tu pojawiła się melodia, gracja, z jaką poruszali się dwaj
przeciwnicy. Ich ciała zrównały się do podobnego tempa, aby ta walka mogła
dłużej trwać.
Maska Pustego opadła.
Wei Wuxian gwałtownie podniósł się z
tronu. Wystąpił trochę do przodu i prawie poślizgnął się na zwłokach, które
tworzyły stos prowadzący do jego tronu. W porę utrzymał równowagę, ale to nie
to teraz nabrało na znaczeniu, a Pusty bez maski.
Jego twarz odkryła się po raz pierwszy
od kilkuset lat. Umarł jako niesłusznie skazany wojownik, za niepopełnione
morderstwo. Kochał walkę, pojedynki, zmierzał po świecie w poszukiwaniu rywala,
kogoś, kto zapełni jego żądzę walki, pozwoli się wykazać i nauczy nowych
umiejętności.
To właśnie się wydarzyło.
Pusty uśmiechnął się chytrze. Cofnął
miecz i skoczył, wykonując cios w powietrzu, który Lan Wangji odparował
nieznaczącym, subtelny ruchem miecza. Jego nadgarstek wydawał się praktycznie
nie ruszać. Lan Wangji sunął się po podłodze, omijając każdą przeszkodę, która
stanęła mu na drodze. Pusty wiedział, że to jego ostatnia walka. Okręcił się w
miejscu, po czym zadał cios z boku mistrza. Tamten i tak go odparował.
Jeszcze raz.
Jeszcze jeden.
Wypuścił miecz. Wzrok Lan Wangji
podążył za opuszczonym ostrzem. Jednak Pusty nie zostawił tym razem swojej
broni. Skoczył. Odbił się od miecza i wylądował za młodzieńcem. Do miecza
przywiązał kawałek swojej szaty. Pociągnął za nią. Złapał miecz i ostatni raz
zamachnął się ostrzem, kiedy Lan Wangji się obracał.
W oczach mistrza nie dostrzegł
niepokoju. Nie martwił się przegraną, nie dbał o zwycięstwo… Wykorzystał tylko
umiejętności, które nabył za życia. Zatrzymał się. Zamknął oczy i jakby
wsłuchał w świst powietrza. W odpowiednim momencie wykonał ruch ręką, za sobą,
odpychając uderzenie, które wykonał Pusty.
Wei Wuxian upadł na tron ze zmęczenia.
Od samego patrzenia jego ciało stało się ciężkie. Lan Wangji wydawał się
nieporuszony walką. Okręcił miecz i oddał go właścicielowi, mówiąc:
— Dziękuję za cudowną walkę.
Pusty zaśmiał się.
Wbił swój miecz w ziemię i nie przyjął
ostrza od Lan Wangji. Jego ciało nagle stało się lekkie, pozbawione poczucia
winy i chęci zemsty. Ludzie, którzy niesprawiedliwie go osądzili, przestali
mieć znaczenie. Odwrócił się w kierunku swojego pana i padł na oba kolana.
Czoło przyłożył do samej ziemi i nim odszedł, jego oczy rzekły:
— Tego mi było potrzeba.
Wei Wuxian nie zatrzymał jednego ze
swoich Pustych. Pozwolił mu wykorzystać tę szansę na ponowne odrodzenie.
Zasłużył na lepsze życie. Był to dobry sługa i człowiek.
—Nadzwyczajna walka — skomentował
umiejętności młodzieńca. — Potwierdzam, byłeś mistrzem sekty i kultywatorem.
— Dziękuje za uznanie. — Zerknął na
trzymany przez siebie miecz. — Co mam z nim uczynić?
— Na razie weź — powiedział od
niechcenia. Nie miał planu, jak dalej postąpić z Lan Wangji. Walka niewiele
wyjaśniła, oprócz tego, że faktycznie młodzieniec posiadał umiejętności godne
najsłynniejszych kultywatorów. Gorzej, że przez to utracił jednego z Pustych,
którzy byli jego cennymi zasobami — wiernymi, pracowitymi i znakomitymi w
sztukach walki.
Lan Wangji zaspokoił pragnienie dobrej
walki jednego z nich. Żaden ze zmarłych, którzy wcześniej tu przybyli, tego nie
dokonał. Ich umiejętności wahały się między przeciętnymi, a kończyły na
żałosnych, czego ostatnio zresztą doświadczył. Lan Wangji udowodnił, że jest
kimś więcej.
Dlaczego znalazł się na pograniczu
zaświatów, a nie wstąpił do miejsca, gdzie zasiadają bogowie?
Dlaczego nic nie pamiętał, a jego
życiorys okazał się pusty?
Te dwa pytania zaczęły zadręczać Wei
Wuxiana, z drugiej strony zwyczajnie go zaciekawiły.
Przesunął się na tronie z kości, po
czym poklepał wolne siedzenie obok siebie, mówiąc:
— Usiądź. Porozmawiajmy.
0 Comments:
Prześlij komentarz