[Drunken Dreams of the Past] Rozdział 1.3

 

Kobieta nadal dostojnie szła przez stos zwłok. Nie miała na sobie butów, każdy jej krok nie pozostawiał po sobie żadnego dźwięku. Gdy była żywa, uchodziła za piękność. Wielu ustawiało się na jej drodze, chwalając za urodę, za piękno. Kwiaty, prezenty otrzymywała od wielbicieli każdego poranka. Nie odpowiedziała na zaloty żadnego z tych mężczyzn, była wierna swojemu ukochanemu, ale ten ją zdradził. Nie ufała dłużej mężczyznom, tylko swojemu panu, któremu służyła z wdzięcznością za możliwość dokonania zemsty, nawet w imieniu innej, która straciła swoje życie w podobny do niej sposób.

Uśmiechnęła się do pozostałych mężczyzn. Odsunęli się szybko i zaczęli się tłumaczyć:

— Nigdy nie skrzywdziłem kobiety.

— Nie uderzyłem kwiatkiem.

— Ja wiernie służyłem żonie i kochance. Zabrałem ją do siebie wraz z dzieckiem. Naprawdę! — zaklinał się artysta.

Popatrzyła się na Wei Wuxiana. Potwierdził ich słowa znaczącym kiwnięciem.

Zgodziła się, żeby ich oszczędzić od losu, który czekał na zdrajcę kobiet. Oddaliła się za kotarę i zamknęła ją za sobą, nie chcąc, aby niepotrzebne dźwięki zakłóciły ucztę jej pana.

— Co teraz z wami mam zrobić? — zaczął się zastanawiać.

— Nic — odparł zwycięzca z poprzedniej walki. — Ja wygrałem!

— Aaa, tak! — przypomniał sobie. — Zapomniałem, że należy ci się nagroda. Niektórzy mówią, że zwycięzca bierze wszystko.

— A więc… — Przełknął głośno ślinę. — Mogę odejść?

— Odejść? — zdziwił się Wei Wuxian. — Nie pamiętam, żebym coś wspominał o jakimś odchodzeniu.

— Kłamca — wysyczał mistrz. — Jak długo będziesz się nad nami pastwił? Wiem, że nie prowadziłem życia godnego najlepszej śmierci, ale nie zasłużyłem na cierpienie i spotkanie z tobą.

Wei Wuxian postukał się opuszkiem palca w usta i pomyślał przez chwilę.

— Naprawdę? — Udał zdziwienie. — Po mojej lewej to przejście do osobistych komnat. Pokojów „innej” rozkoszy. Oczywiście znajdę tam to, czego akurat zapragnę. Po mojej prawicy, to zejście do zaświatów, do podziemia, cierpienia i wiecznego nieszczęścia.

— I nas wszystkich to czeka?! — przerwał mu mężczyzna.

Wei Wuxian miał dzisiaj zaskakująco dużo cierpliwości. I czasu. Nikt go nie gonił, na polanie nie tworzyły się kolejki.

— Do mnie nie trafią prawi, uczciwi czy godni zostania bogami. Jeśli twoje zasługi na ziemi, twoje umiejętności, zdolności i osiągnięcia przewyższą innych ludzi, możecie stać się bogami. Ale wy… trafiliście do mnie. Nie do Miasta Demonów, nie na ścieżkę do ponownego narodzenia się, a do mnie. — Usiadł na tronie i dumnie wypiął pierś. — Wiecie, co to oznacza?

— Że przekupiłeś bogów! — oburzył się.

Wei Wuxian parsknął śmiechem. Rozsiadł się wygodnie na swoim tronie i machnął ręką od niechcenia.

— Aż takie wysokie mniemanie macie o mnie? Sądzicie, że ci, którzy za życia mną gardzili, którzy doprowadzili do śmierci i zniszczenia mojej rodziny, klanu, przyjaciół i mnie samego, są tu ściągani dzięki mojej niegodziwości i zasadzkom? Tu trafiają tylko ci, którzy na to zasłużyli — ogłosił stanowczym, zdecydowanym tonem. — Ty, wielki zwycięzco tej walki, ilu niewinnych zabiłeś? Byłeś sędzią, który miał sądzić sprawiedliwie. A tu raz, dwa rączka przyjęła coś, czego nie powinna. Winni wymykali się sprawiedliwości, a niewinnych sądziłeś jadem i torturami, aż akceptowali oskarżenia, aby ich cierpienie się skończyło.

Demoniczna energia zawirowała wokół dłoni Wei Wuxiana. Uderzył o siedzenie i w ten cała grota się zatrzęsła. Kości zsunęły z wielkiej góry wraz z obślizgłymi robalami, które zaczęły wysuwać się zza zwłok. Jeden z potworów wypełznął na podłoże przed mistrzów.

Zwycięzca przesunął miecz po ziemi. Podniósł go na nieznaczną wysokość, po czym opuścił na robala i przepołowił. Zaśmiał się Wei Wuxianowi prosto w twarz za nieudolną próbę wystraszenia ich. Tym razem już się nie bał.

— Lepiej zerknij pod nogi — zaproponował kulturalnie.

I faktycznie spojrzał pod nogi.

Przepołowiony robal zaczął się wić. Dwie części, z których wypłynęła gęsta substancja przypominająca rozdrobnioną galaretę, została, a dalsze fragmenty zaczęły przesuwać się dalej.

Mistrz wykorzystał miecz. Uderzył połówkę robala po kilka razy, rozdrabiając go na kilkanaście fragmentów. Zamierzał go zgnieść, tak że nic więcej po nim nie zostanie. Zaczął oddychać ciężko, męczył się szybciej niż za życia. Po jego długiej, białej brodzie zaczął spływać pot. Starcze oczy nie nadążały za robakami, które wciąż odżywały. Rozmazał mu się obraz. Stał niewyraźnie.

Zachwiał się na zmęczonych nogach.

Wbity w ziemię miecz pozwolił mu zachować równowagę.

Wei Wuxian zaklaskał, gratulując zadziwiającej walki. Starzec nie pozwolił mu zaznać satysfakcji i odwrócił od niego wzrok. Popełnił błąd. Stracił z oczu gromadę pełzających robali. Na nodze poczuł coś mokrego. Gwałtownie trzepnął nogę, zrzucając z siebie pierwsze stworzenie, które zdążyło się na niego wślizgnąć. Na tym się jednak nie skończyło. Od razu na drugiej nodze pojawiło się to samo uczucie.

— Artysto, skradłeś utwory wielu twórców i podpisałeś się pod nimi. Ostatecznie popełnili samobójstwo, nie mogąc znieść tego, że ktoś osiągnął sukces na ich dziełach. Ale… widzę, że jesteś tylko jednym, żałosnym robakiem, więc jeśli pomożesz przyjacielowi, przepuszczę cię.

Artysta energicznie pokiwał głową. Bez chwycili zawahania wstał i pobiegł do zwycięzcy pojedynku.

—  Co ty robisz, głupcze?! — ryknął. Nic poza tym nie dał rady zrobić.

Artysta miał więcej siły. Chwycił go w mocnym uścisku i przycisnął do ziemi. Miecz kopnął. Broń przesunęła się na długość ramienia, ale żaden z nich nie dałby rady go dłużej dosięgnąć.

— Przestań! Puść!

— Nie! Myślisz, że zmarnuje taką okazję? — Zalał się łzami. Łzy zmieszały się z krwią z odciętego ucha i skapnęły na twarz leżącego pod nim mężczyzny. — Chcę odejść. Nie zamierzam cierpieć. Za dużo cierpiałem.

— On cię nie puści, on… Nie ufaj temu potworowi!!!

Kilkanaście robaków przesunęło się po tułowiu mężczyzny. Łaskotały go przez biały ubiór, zostawiając za sobą przezroczystą maź, która oprócz samej lepkiej konsystencji nic nie robiła. Robale żyły na zwłokach, konsumując małe robaczki przylegające go rozkładających się organów. Cieszyło ich ciepło produkowane w trakcie procesu rozkładu, szczególnie w momencie, kiedy wnętrze zwłok było jeszcze ciepłe. I do tego ciepła dążyły. Kierowały się instynktem, nie posiadały mózgu, skomplikowanych organów, ich zachowania były przewidywalne i proste.

Wei Wuxian obserwował swoje zwierzątka przez wiele lat. Cieszył go ich rozwój, nowe zachowania i to, jak były użyteczne dla jego sprawy.

— Otwórz mu usta — rozkazał artyście.

Obaj popatrzyli na Wei Wuxiana z przerażeniem w oczach. Uświadomili sobie cel, do którego zmierzały robactwa. Mistrz zaczął się ruszać, wyszarpnął jedną rękę, ale chwilę później artysta złapał i ją. Ściągnął swoją białą opaskę z czoła i przywiązał nią ręce mężczyzny. Przyklęknął na jego dłoniach, a potem zmusił usta do otwarcia.

Robaki zadrżały z radości. Przyspieszyły, kierując się w stronę źródła ciepła, w stronę organów. Mistrz kręcił nogami, szarpał głową, za wszelką cenę chciał się wyrwać. Jego spojrzenie błagało Wei Wuxiana, żeby ten go wypuścił.

— Nie — rzucił krótkie Wei Wuxian. — Czy ktoś miał dla mnie litość? Czy byłeś litościwy dla skazanych przez siebie ludzi?

Wycharczał przez półotwarte usta.

— Ups, nie rozumiem — zadrwił. — Przykro mi, ale nie jestem w stanie spełnić twojej ostatniej prośby. Może…

Pierwszy z robali dotarł na miejsce. Przejechał mazią po brodzie mężczyzny i na moment zawahał się nad dalszym czynem.

— Spodobałeś mu się. Prawie ci zazdroszczę. Prawie…

Robal wślizgnął się do wnętrza mężczyzny. Rozciągnął jego usta, nie mogąc wejść za pierwszy podejściem. Był za gruby. Artysta puścił mistrza i odsunął się od niego, niesiony konwulsjami i obrzydzeniem. O mało nie wymiotował. Wypluł tylko ślinę.

Robal wszedł jeszcze głębiej, rozpychając gardło, przedostając się w kierunku ciepła, miękkich, soczystych organów. Blokował przejście dla innych, więc zaczął przesuwać się szybciej w głąb ciała.

Mistrz dławił się. Ciało mu zesztywniało, w oczach stanęły bolesne łzy. Plecy wygiął w odruchowy łuk. Nic nie przychodziło mu na ratunek. Robale wpychały się na siłę, jakby robiły wyścigi, kto dostanie się pierwszy. Zaczęły mu niektóre przegryzać skórę. Bolesny krzyk zamarł mu na ustach.

— Cudowny widok. Prawie rozkoszny i… nudny? Co sądzisz? — zwrócił się do artysty.

— Mogę… — Przełknął głośno ślinę. — Mogę przejść?

— Przejść? — Wei Wuxian uniósł brew ze zdziwienia. — Dlaczego?

— Ja… Ja… — zaplątał się, szukając odpowiedniej odpowiedzi. — Bo zasłużyłem, żeby znaleźć się w zaświatach i odpokutować za swoje grzechy!

Rzucił się na podłogę i pokornie pokłonił przed Wei Wuxianem.

Czekał.

Wei Wuxian zamachał nogą, a potem ziewnął szeroko, znudzony zadawanymi torturami i reakcją tych ludzi. Nie walczyli, byli słali, starzy, bez talentu i siły. Spotkał dawniej wytrwalszych, pełnych szacunku, kultury i potęgi, dzięki której najnudniejsze dni stawały się blaskiem radości w jego wiecznej każe i roli, jaką miał spełniać w tym piekle. Artysta był najgorszym ze wszystkich, potulnym psem, przylegającym do nogi i błagającym o każdy okruszek zrzucony ze stołu.

— A może jeszcze z tobą się pobawię? — zaproponował, druzgocąc nadzieje ostatniego z mężczyzn.

Nagle grota się zatrzęsła. Wei Wuxian powstał z tronu i upadł na jedno kolano, chyląc czoło, zanim głos rozbrzmiał w sali:

— Demoniczny Patriarcho, przyjdź na chwilę. Zostaw tych umarłych. Musimy porozmawiać.

— Tak, Królu Duchów. Przybędę natychmiast — obiecał.

Komunikat się urwał i nastała cisza.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!