Pięć
lat później…
Dwóch członków sekty Lan przygotowało drewniane pałki, które przyłożyli
do wystawionych po raz pierwszy od pięciuset lat bębnów. Na znak mistrza
uderzyli w dźwięk melodii przywołującej dusze zmarłych. Wszyscy, którzy odeszli
w spokoju, odnajdując w zaświatach nadzieję na ponowne narodzenie, przybyli
tego szczególnego dnia w postaci srebrnych motyli przyozdabiających
tysiącletnie drzewo. Ludzie patrzyli z zachwytem na roślinę, robili zdjęcia, ale
ani jedno z nich nie uwieczniło blasku drzewa. Wszystkie utrwaliły codzienną zieleń,
a blask dusz pozostał tylko w ich wspomnieniach.
Dziennikarze ustawili się wzdłuż alejki wraz z gośćmi specjalnymi
i przypadkowymi osobami zdecydowanymi na doświadczenie historycznego
wydarzenia.
Dwójka młodych kultywatorów ruszyła w dźwięk bębnów, niosąc na
białych poduszkach dwa zwoje — jeden z pierwotnymi zasadami sekty Lan, drugi z
przyrzeczeniem składanym przez kultywatorów. Młodzi byli ubrani w cienkie,
proste szaty. Ich czoło przepasała opaska z wyszytym symbolem chmur. Na końcu całej
procesji pojawił się jeszcze obecny mistrz sekty Lan, Lan Wangji. W
przeciwieństwie do reszty uczniów sam nałożył na siebie współczesny, biały
garnitur. Włosy miał związane swoją opaską. Jedynym kolorem, który go wyróżniał,
była bordowa chusta zastępująca krawat.
— Nieśmiertelny Mistrzu, chcemy cię serdecznie powitać! — zawołali
jednocześnie członkowie sekty Lan.
Pozdrowił ich skinięciem, a potem dał znak, by ustały wszystkie
dźwięki. Bębny przestały grać.
— Świat się zmienił przez te dwa tysiące lat. Doświadczyłem
przemian, w które dziś niewielu potrafi uwierzyć. Jednak dziś chciałbym, żeby
wszyscy zobaczyli na własne oczy przemianę, zaakceptowaną przez ludzi, przez
rząd — mówiąc to wskazał na siedzącą na wózku Cao Baozhai — i przez ostatnich
członków sekt. Odchodzimy od tradycji ku lepszemu jutru.
Zaklaskał. A—Qing wraz z Lan Qirenem ruszyli do przodu.
Przyklęknęli przed mistrzem i przybranym ojcem. Podali mu zwoje, chyląc swoje
czoła. Lan Wangji rozwinął pierwsze z pism. Podszedł do palącego się płomienia
przy wejściu do głównej sali nauk i podpalił zbiór pierwotnych zasad sekty Lan.
Płomienie zajęły stary papier. Dym wzniósł się ku niebu, zabierając ze sobą pył
i wspomnienia ukryte w dawnej tradycji.
Drugi zwój rozłożył na platformie i przeczytał:
— „Bronić ludzi, bronić świata, niszczyć zło i sprowadzać pokój”.
Pierwsze słowa przyrzeczenia, ważne wczoraj, aktualne dziś.
— Przyrzekamy — obwieścili jednocześnie uczniowie sekty Lan wraz z
przybyłymi przedstawicielami pozostałych sekt.
Lan Wangji uśmiechnął się subtelnie na widok zdenerwowanych twarzy
młodych ludzi, rozpoczynających nową ścieżkę w swoim życiu. Zwinął zwój i
odłożył go z powrotem na poduszkę. Wyłuskał z resztek swojej kultywacyjnej bazy
odrobinę energii i posłał ją ku niebu, tworząc coś na wzór fajerwerków.
Błękitne światła zaczęły migać, przyciągając uwagę mediów i zebranych gości.
Wei Wuxian wyskoczył przed wszystkim i rozpoczął gromkie owacje,
za którymi podążyli pozostali. Jako jedyny ubrał się w czerwień i czerń.
Nałożył perukę z długimi włosami, a za pas włożył flet. Jego strój przypominał
bardziej cosplay niż część jego wizerunku sprzed dwóch tysięcy lat. Jedynie Lan
Wangji poczuł ciepłe ukłucie w sercu — gorzko słodkie ukłucie, które
przypomniało mu przeszłość, a jednocześnie potwierdziło, że miłość jego życia
zamierza mu towarzyszyć do końca jego dni.
— Młodzi kultywatorzy, od dziś jesteście mistrzami jednej sekty.
Prowadźcie ją zgodnie z dawnymi naukami, ale tym razem ku świetlanej
przyszłości. Świat się zmienia i dziś kultywacja podąży tym śladem.
A—Qing i Lan Qiren wstali, pozdrowili mistrza, a potem zwrócili się
w kierunku publiczności. Znowu rozległy się oklaski. Dziennikarze zasypali
gradem pytań młodych ludzi, o przyszłość, o plany, o wykształcenie i relacje. Kultywatorzy
przygotowali wcześniej odpowiedzi, ale w chwili prawdy zjadła ich trema.
Nerwowo rozejrzeli się za Nieśmiertelnym Mistrzem, szukając w nim wsparcia. Nie
znaleźli go. Popatrzyli na siebie ze zdziwieniem w oczach. Żadne z nich nie
wiedziało, dokąd udał się Lan Wangji. Rozejrzeli się jeszcze za Wei Wuxianem.
Kiedy i jego nie wyszukali w tłumie, zrozumieli, że nadszedł właśnie ten czas…
By odejść.
Lan Wangji wyszedł bocznym wyjściem i udał się w umówione miejsce,
przed swoją rezydencję, w której zostawił spakowaną torbę. Wei Wuxian machał
już do niego z oddali. Chłopak uśmiechał się od ucha od ucha, trzymając aparat
fotograficzny z włączonym fleszem. Zrobił na szybko dwa zdjęcia.
Wei Wuxian przebrał się w luźny ubiór — jeansowe spodnie, luźny
podkoszulek i w połowie rozpiętą bluzę z napisem „time not to die”. Obok stały
trzy walizki, jedna torba na sprzęt fotograficzny i do tego siatka z
przekąskami. Chłopak podbiegł do ukochanego i rzucił mu się w ramiona.
Pocałował go mocno, a potem powiedział:
— Lan Zhan! Za trzy godziny mamy samolot do Berlina. Na pewno nie
chcesz tu zostać?
Lan Wangji pokręcił głową.
— Oj, Lan Zhan. — Założył kosmyk włosów za ucho mężczyzny. — Nawet
nie wiesz, jak byłem zazdrosny o tę przemowę! W życiu nie usłyszałem, żeby tyle
słów padło z twoich ust. To jakaś nowa umiejętność czy w ten sposób zżera cię
trema?
— To był mój obowiązek — odpowiedział krótko.
Wei Wuxian parsknął śmiechem.
— Tak, tak, Nieśmiertelny Mistrzu, a teraz zostaw już ten
obowiązek i udaj się ze mną w świat. Mam tyleeeee — zademonstrował, rozkładając
ręce — pomysłów na nowy album. Ostatnie zdjęcia z dzikimi trupami sprzedały się
w tydzień. Chcę poszukać teraz istot, które nawiedzają inne kontynenty.
Słyszałem o czymś takim jak „wampiry”! Może zahaczymy o Transylwanię?
— Mamy… czas.
— Tak, mamy. Dla siebie,
mój najdroższy. Już nic nas tu nie trzyma. Lan Shizhui odszedł wraz z Jiang
Chengiem. Oby narodzili się ponownie w lepszym życiu. Moja mała siostrzyczka
będzie mieszkać z rodzinami. Sekta Lan została rozwiązana, a nowo utworzoną
organizacją będzie przewodzić A—Qing i Lan Qiren. — Westchnął po skończonej
przemowie. — Nic nas już tu nie trzyma.
— Nic.
Przytulił do się Wei Yinga i wpatrzył w jego rozradowane,
podekscytowane oczy. Czekał na niego dwa tysiące lat, śniąc, błagając, prosząc,
by ujrzeć go choćby ten jeden raz. Życzenie spełniło się w nadmiarze. Nie miało
znaczenia, czy spędzą ze sobą kolejnych dziesięć czy dwadzieścia lat, nie
potrafili przewidzieć, jak bardzo ostatnia walka zniszczyła ich ciała, dlatego
chcieli się cieszyć chwilą, tym pięknym tu i teraz, kiedy słodka melodia grana
przez wiatr przemknęła obok nich. Wpatrzonych w siebie z miłością i
świadomością, że w końcu się odnaleźli…
KONIEC
0 Comments:
Prześlij komentarz