Zegar tykał. Nie dosłownie, nie słyszał tykania, choć ten
dźwięk odruchowo odbijał się w jego myślach za każdy razem, gdy wskazówka
zegara się przesuwała. W biurze zostało mniej niż sześć osób. Zbliżała się
północ. Termin był na dziś. Zerknął na nieodhaczone taski: na trzy niezaakceptowane
projekty i dwa budżety czekające na wstępne kalkulacje. Kierownik dawno poszedł
do domu, do żony, dzieci i mieszkającej dwa domy dalej kochanki, rzucając
krótkie: „do jutra”.
A więc miał czas z zadaniami do jutra, skoro dzisiaj i tak
nikt niczego nie zatwierdzi.
Zaśmiał się.
Jaki to zaszczyt i wielkie szczęście, że udało mu się
wydłużyć termin!
— Kierownik poszedł do domu? — zapytał współpracownik.
Zapomniał jak ma na imię, byli z innych projektów, nie potrzebowali znać się na
ty.
— Tak, mam czas do rana ze wszystkim.
— Ja już skończyłem — pochwalił się. — Pierwszy raz, odkąd
tu pracuję. Pewnie jutro dadzą mi coś nowego.
— To posiedź tu dłużej. Prześpij się na kanapie? —
zaproponował.
— Nie… — Machnął ręką od niechcenia. — Nie widziałam
dzieci od paru dni. Może zaskoczę je śniadaniem z rana?
— W sumie… niezły plan. Ja… Na szczęście nie mam rodziny.
— Może i lepiej. Przynajmniej za nikim nie tęsknisz —
mówiąc to wyłączył komputer i zgasił światło nad swoim stanowiskiem.
Wyszedł.
I został sam. Nie zauważył, że inni uciekli do domu. Na
całe szczęście zostawili światło w kuchni. Filiżankę miał już pustą. Wytarł ją
od niechcenia rękawem od swetra i poszedł na chwilę na przerwę. Wyjął z lodówki
otwarte mleko. Powąchał. Jeszcze nie śmierdziało, więc włożył do kartonu rurkę
do ekspresu i wybrał ulubione cappuccino.
Parę kropel wyleciało ze środka, a potem maszyna wydała
długi, skrzeczący dźwięk. Na ekranie pojawił się komunikat.
„Proszę skontaktować się z serwisem”
— Ekspres nie działa — uzmysłowił sobie. — Hm… Idę do
domu.
0 Comments:
Prześlij komentarz