[Forgetting Envies] Rozdział 46

                                           

Wei Wuxian wziął głęboki wdech. Amulet Tygrysa Stygijskiego od początku nie był zabawką, a narzędziem zemsty, z którego nie wahał się korzystać. To było przekleństwo poprzedniego życia i koszmar obecnego, ale…

—… pragnę to naprawić — dokończył myśl, która na długo utknęła mu w głowie. Jeśli grzechy nie zostały mu wybaczone, to dlaczego otrzymał drugą szansę, by żyć? Kto zlitowałby się nad duszą potwora? — Przeszłość zostawmy w mrokach dnia wczorajszego, dziś nauczymy się wybacz sobie błędy, zacznijmy patrzeć w przyszłość i cieszyć się tym, co przyniesie nad jutro. Przepraszam. — Wei Wuxian ujął w obie dłonie twarz Xue Yanga, pochłoniętego nienawiścią amuletu.

Przeciwnik pokręcił głową ze zmieszania. Nie oczekiwał przeprosin, nie ze strony swojego stwórcy, tym bardziej przepełnionych spokojem i miłością. Nie takiego mistrza znał.

Odepchnął od siebie Wei Wuxiana i uciekł dalej, co rusz zerkając na ruchy Lan Wangji. Nie atakował.

Amulet pamiętał kultywatora, dźwięk jego miecza, subtelne ruchy i powiewającą na wietrze szatę skąpaną we krwi. Za każdym razem próbował zatrzymać Wei Wuxiana przed dokonaniem masakry. Wydawał się znienawidzonym wrogiem, przecież zawsze kierował się nienawiścią i zazdrością wobec mistrza, więc co się zmieniło? Kiedy to się zmieniło? Dlaczego stali ramię w ramię, w zaufaniu i wspólnej trosce?

 — Możemy znowu działać razem. Znam twoją nienawiść wobec ludzi, którzy przynieśli śmierć i zniszczenie, którzy odebrali ci ukochanych.

— Oni już dawno nie żyją — ogłosił. — Wszyscy nie żyją. Nienawiści wystarczy.

— Ja zrodziłem się z nienawiści. Jestem nienawiścią.

— Więc może czas, żeby odejść? Pozwolić nienawiści zaznać spokoju?

Spokoju?

Xue Yang zerknął w kierunku krwawego nieba, z którego opadała demoniczna energia, siejąc w mieście zniszczenie i chaos. Tego właśnie pragnął. Na własne oczy ponownie ujrzeć wojnę, zaznać śmierci, doświadczyć cierpienia i rozpaczy wrogów i tych, którzy stanęli mu na drodze. Miałby to oddać i pozwolić swojej nienawiści odejść?

— Nigdy — wysyczał przez zęby.

Lan Wangji zareagował w porę. Ominął Xue Yanga, złapał Wei Wuxiana i oddalili się nim pasmo demonicznej energii wystrzeliło z palca przeciwnika. Była to cienka wiązka, przypominająca nić, kierowana wolą amuletu Tygrysa Stygijskiego. Zmieniła nagle swój tor, Wei Wuxian nie nadążył za tym ruchem, oddał się w ręce ukochanego i pozwolił zabrać siebie dalej. Uciekali. Nić podążała za nimi. Znowu przeskoczyli znaczną odległość, ukrywając się wśród drzew, a mimo to wiązka energia odnajdywała ich.

— Myśl — skarcił siebie Wei Wuxian. Nic nie przychodziło mu na myśl. Sądził, że znał wystarczająco swój twór, przecież to jego własne emocje doprowadziły do powstania tego artefaktu, ale poza samym stworzeniem, nie łączyło ich już nic więcej — a szczególnie od momentu, w którym Wei Wuxian obiecał zostawić przeszłość, poprzednie życie za sobą.

— On cię nie posłucha — dał mu do zrozumienia Lan Wangji.

— Mój kochany, skąd przyszło ci to na myśl? Ach, mój Lan Zhan zawsze taki mądry.

— Walczymy. Koniec z żartami — próbował uciszyć Wei Wuxiana i czasem zapominał, że próbował uciszyć TEGO Wei Wuxiana.

— Oj, kochanie, nie denerwuj się tak, chciałem być tylko miły. Walczymy na śmierć i życie, trochę radości nam nie zaszkodzi.

Coś jasnego mignęło przed twarzą młodzieńca. Przez sekundę. Chwilę później w drzewie odnaleźli wyżartą dziurę, z której zaczęła się sączyć demoniczna energia. Wypłynęła na korę, wysączając z rośliny całe życie. Liście opadły na ziemię, gałęzie zeschły, pozostawiając obu mężczyzn w zdumieniu. Radość czy nie radość, żaden z nich nie potrafił znaleźć sposobu by pokonać amulet Tygrysa Stygijskiego w ciele Xue Yanga.

Lan Wangji puścił Wei Wuxiana na ziemię. Chłopak trzasnął głową o pień, miał wrażenie, że bolesny impuls sparaliżował całe jego ciało. W pierwszej chwili nie dał rad wstać. Mrugnął mocno kilka razy, a za każdym z nich zamazany obraz Lan Zhana oddalał się.

— Co ty robisz? — zapytał, tym razem poważnie.

Nieśmiertelny Mistrz wyciągnął miecz i przeciął nim powietrze, odpychając kolejną wiązkę energii. Odebrało mu to większość mocy. Opadł na kolano i podparł się pochwą od miecza. Wei Wuxian nadal nie widział wyraźnie, ale wśród tych zamazanych obrazów dostrzegł plamę krwi na ziemi przed Lan Zhanem.

— Wystarczy — wyszeptał. — To jakiś żart?

— Nie — odparł Nieśmiertelny Mistrz. Wyprostował się, jak gdyby wcześniejszy atak nie wyrządził mu żadnej krzywdy.

Otrzepał swoją szatę z brudu, przecież jedna z zasad nakazywała szanowanie oficjalnego ubioru sekty, ale czy naprawdę to teraz było takie ważne? Wei Wuxian nie myślał trzeźwo, jedno uderzenie doprowadziło go do tego żałosnego stanu. To ciało było za słabe, poddawało się po każdym ruchu. A wiedział jedno. Wiedział, że jeśli teraz nie wstanie i nie podąży za swoim Lan Zhanem nigdy więcej go już nie zobaczy. Odnajdzie jego zwłoki po wielu dniach, o ile wcześniej świat nie pogrąży się w ciemnościach, i będzie trzymał w ramionach ukochanego, powtarzając jego imię i błagając, by otworzył oczy. Doświadczy tego samego, co Lan Zhan dwa tysiące lat temu.

— Kocham cię — wyznał. Jego głos był zdecydowany. Nie żałował tych słów, nie zawarł w ich żartu, kpiny czy obojętności, wyzwanie spłynęło prosto z jego serca, które zamknęło w sobie te uczucia jeszcze dwa tysiące lat temu.

Lan Wangji obejrzał się przed ramię. Ujawnił na bladej twarzy przepiękny, szeroki uśmiech, którego nigdy wcześniej Wei Wuxian nie widział. Nawet nie musiał wymówić „kocham cię”, bo ten uśmiech zdradził wszystkie uczucia, z którymi walczył mężczyzna przez ten cały czas. Tylko że ten uśmiech oznaczał pożegnanie, nie kolejne wyznanie na przyszłe lata spędzone razem w tym życiu.

Wei Wuxian uderzył się w udo. Pochylił do przodu i przewrócił na twarz. Wyciągnął rękę, po czym chwycił się wystającego badyla znad ziemi i przyciągnął bliżej Lan Wangji. Dlaczego ta głowa wciąż go bolała? Skąd te mroczki przed oczami? Tracił moc, demoniczne siły przestawały słuchać jego głosu, szły za istotą będącą ich częścią, aby zjednoczyć się i wspólnie podbić cały świat. Nie mógł do tego dopuścić, a jednocześnie widok oddalającego się Lan Wangji niszczył jego serce.

Jaki sens dalszego życie, jeśli znowu straci bliską mu osobę?

Jaki…

Rozległ się dźwięk delikatnych dzwoneczków, jakby poruszanych przez wiatr instrumentów pozostawionych w wiosenny dzień na dworze. Przyniosły ukojenie, by moment później pochwycić serce w niepokoju i zastanowieniu. Wei Wuxian zerknął w swój prawy bok. Zobaczył czarne buty przeplatane srebrnymi łańcuchami, a zaraz nad nimi dojrzał krwawoczerwony materiał, swobodnie opadający na ciele przystojnego, młodego mężczyzny, z niedbale związanymi włosami w kuc, który zwisał krzywo z lewej strony.

Nieznany młodzieniec przechylił niewinnie głowę na bok. Było coś niewinnego w jego zachowaniu, jakby Wei Wuxian miał do czynienia z chłopakiem w jego wieku, który chwilę temu uciekł z lekcji. Wszystko by pasowało, gdyby nie to, że znajdowali się wewnątrz zaklęcia obronnego. Nikt nie miał prawa wyjść z tego miejsca, ani tym bardziej do niego wejść.

— Już się poddajesz? — zapytał tajemniczy mężczyzna. Jego głos brzmiał dojrzalej niż wskazywałaby na to młodzieńcza twarz.

— Heh… — Wei Wuxian westchnął. — Nie.

— To dlaczego się poddajesz? Myślisz, że możesz ot tak zmarnować wszystkie moje starania? I do tego zmarnować wysiłek mojego drogiego gege?

— Ja…

— Zamilcz — rozkazał i Wei Wuxian zamilknął. — To niedopuszczalne, żeby gege tak się natrudził na… marne. Niedopuszczalne — powtórzył, kręcąc głową. — I jak zamierzasz to teraz naprawić?

Wei Wuxian nie śmiał się odezwać, dlatego minęła chwila, zanim młodzieniec zrozumiał, co się dzieje i wyraził zgodę na mówienie machnięciem dłoni.

— Muszę zamienić się z ukochanym — ogłosił. — To moja odpowiedzialność, mój twór.

— Głupota. Gege zawsze powtarza, że razem jesteśmy silniejsi i nic nie jest w stanie nas zatrzymać. Ach, ma na mnie taki wpływ… Potrafi sprawdzić, że moje martwe serce znowu bije.  Nigdy nie doznałeś czegoś podobnego?

— Przecież wszystko wiesz, mój Demoniczny Królu — ogłosił nieświadomie tytuł młodzieńca. Skąd go znał? No tak… Dwa tysiące lat był martwy.

— Wystarczy czasami jedna modlitwa, żeby przybyć z pomocą.  Jedna prośba, aby zmienić przeznaczenie. Jeden dobry człowiek uratuje cały naród. Setki razy słyszałem melodię guqina wołającą o utraconą miłość, o ponowne pojawienie się najdroższej osoby.

— I ten przystojny dureń jest gotowy sam się poświęcić — rzekł Wei Wuxian przez łzy. — Kochany głupek. Niczego się nie nauczył się przez dwa tysiące lat.

— Może potrzeba mu kilku dodatkowych stuleci z bliską mu osobą, żeby nauczył się tej mądrości? — zapytał chytrze młodzieniec.

— Nie… Wystarczy jedno, ludzkie życie.

— Starość i spokojna śmierć? — zaproponował.

Ten układ wydawał się jednym z najpiękniejszych snów, o jakich słyszał Wei Wuxian.

Zgodził się znacząco kiwnięciem. Na znak zawarcia tego paktu Demoniczny Król wyciągnął rękę, którą Wei Wuian przyjął. Demoniczna energia wypłynęła z ciała mężczyzny, rozchodząc się wokół lasu, aż dotarła do granicy, do tarczy, która chroniła wyznaczony przez amulet Tygrysa Stygijskiego teren. Jednak ta moc miała już należeć tylko do Demonicznego Patriarchy.

Była to zapomniana przez niego potęga. Nie… Siła, która dawniej należała do Wei Wuxiana, a przez te dwa tysiące lat zagubiła się, nie potrafiąc odnaleźć swojego prawowitego właściciela. To się zmieniło. Wei Wuxian przyjął ją jak zagubione dziecko, które w końcu powróciło do swojego domu.

— Dziękuję… — wyszeptał w kierunku oddalającego się młodzieńca. Kojarzył skądś tę twarz, ale imię rozmyło się w niewyraźnych wspomnieniach sprzed lat.

— San Lang. Wystarczy San Lang — przedstawił się i zniknął za tarczą z demonicznej energii.

Chenching szczypał Wei Wuxiana od buzującym w nim energii. Przypomniał sobie dawne czasy, walki i swoją własną siłę, nie tę, którą czerpał z amuletu Tygrysa Stygijskiego.

Wei Wuxian odwrócił się i podążył śladem Lan Wangji. Nie mógł odejść za daleko, a mimo to trwała dookoła cisza. Cisza zapowiadała nieszczęście. Cisza oznaczała śmierć. Cisza… Próbował oddalić od siebie inne pomysły, przecież Lan Zhan nie zginąłby tak łatwo.

I miał rację. Stali naprzeciw siebie, z opuszczoną bronią, tak samo bezbronni, choć Wei Wuxian próbował nie poddać się temu złudzeniu. Amulet w ciele Xue Yanga nie poddałby się tak łatwo.

— Uszanuję wolę Nieśmiertelnego Mistrza i zapewnię mu spokojną śmierć — zapewnił Xue Yang.

Wei Wuxian dostał dreszczy. Przesłyszał się? Śmierć? Do tego bez walki?

Lan Wangji tylko potulnie skinął głową. Wsunął Bichena do pochwy, odwrócił się i odłożył miecz przy drzewie, opierając go o pień. Guqin położył na ziemi, wśród pięknego, bajecznego mchu. A potem sam usiadł, poddając się medytacji.

— Nieśmiertelny Mistrzu, to był zaszczyt — odpowiedział na pożegnanie Xue Yang.

Wystawił przed siebie otwartą dłoń, uwalniając wcześniej zamkniętą kulę czystej demonicznej energii. Wei Wuxian nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Podążył za ciekawością, za tym fragmentem niewiadomej, za której stworzeniem stał jego własny twór. Wziął głęboki wdech, a potem wyskoczył zza krzaków, stając na drodze zgromadzonej energii. Złapał ją. Owinął wokół palców ku zdumieniu dwójki mężczyzn, a na końcu cisnął nią w Xue Yanga.

Amulet odepchnął własne zaklęcie. Zacisnął gniewnie szczękę i wysyczał:

— To jest bez sensu.

— Trudno się z tym nie zgodzić. — Wzruszył ramionami. — Ale taka chyba natura ludzka. Uwielbiamy walczyć o swoje, nie poddawać się i trwać we wszystkim do końca, szczególnie jeśli na tym końcu czeka ktoś ukochany.

Zerknął przez ramię na Lan Wangji. Rumieńce pojawiły się na twarzy mężczyzny. Najpewniej miał ochotę zapaść się pod ziemię po tym, co zrobił, i Wei Wuxian obiecał sobie, że nigdy mu tego nie zapomni. Ale nie był to najlepszy czas na złośliwości.

Uniósł rękę i przywołał demoniczną energię ze źródła, z samego amuletu Tygrysa Stygijskiego wżartego w ciało Xue Yang. Ta energia od początku do niego należała. Nie pozwoli, żeby kolejni ludzie doznali krzywdy z jego winy.

— Nie możesz! — zezłościł się Xue Yang. Odruchowo cofnął się, ale energia nadal kumulowała się w dłoni Wei Wuxiana. Była poza jego kontrolą. Rzucił Wei Wuxianowi wściekłe spojrzenie. — To trwa już za długo.

Wbił palce we własną pierś. Przekręcił w niej amulet Tygrysa Stygijskiego, przybliżając go do swojego serca, tak, że się zetknął z ciepłą powierzchnią organu. Demoniczna energia popłynęła wraz z krwią przez cały organizm Xue Yang. Czarne żyły wyłoniły się na skórze. Zaśmiał się. Teraz nikt nie odbierze mu tej mocy.

Gwałtownie ruszył na Wei Wuxiana.

Nie było czasu na dalsze gromadzenie energii. Wei Wuxian zamierzał wykorzystać to, co zdobył. Musiało mu wystarczyć, jeśli nie, cały ten świat czeka zagłada. Zamachnął się, celował prosto w pierś Xue Yanga, nie liczył się z dalszymi konsekwencjami, był gotowy przyjąć cios przeciwnika.

— WYSTARCZY! — rozległ się kobiecy krzyk.

Odruchowo zwrócili się w stronę, z której dobiegł do nich głos.

A—Qing wyszła zza drzewa.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!