Lan Qiren przestał istnieć? — obawa pojawiła się w myślach obu kultywatorów, którzy stanęli obok spokojnego, niewzruszonego człowieka. Czyżby oboje zawiedli tego biednego chłopca? Myśleli, że zdążą, że przerwą rytuał przywołania duszy, zdrowy rozsądek i zgromadzona przez wieki wiedza podpowiadały porażkę Xue Yanga — nikt przed nim nie dokonał powiązania duszy, nie zdołał zmusić roztrzaskanej duszy do wejścia w ciało, zajmowane już przez inną…
Pomylili się.
Lan Wangji oddalił się od leżących na ziemi rodziców Wei Wuxiana i podbiegł do Xiao Xingchena. Ujął ciało Lan Qirena za policzek i zaczął szukać w spojrzeniu oznak, że ten chłopiec nadal żyje. Jednak wzrok Xiao Xingchena był chłodny, spokojny. Nie odnalazł w nim lęku, jakiegokolwiek zawahania. Ręka mężczyzny opadła bezwładnie.
— Zawiodłem cię — wyszeptał w kierunku nieistniejącego Lan Qirena.
—Mistrzu, nie zawiodłeś tego chłopca — stwierdził Xiao Xingchen.
Sięgnął w kierunku miecza, który ciasno w swoich objęciach trzymał Wei Wuxian, i pochwycił Bichena, wyciągając go z pochwy. Zatańczył w miejscu, nakreślając ostrzem drogę mądrości i pokoju. Na skrajach znaku wyłoniły się płatki śniegu. Xiao Xingchen zatrzymał się i pchnął znak wprost na Xue Yanga. Demoniczny Kultywator nie odsunął się. Przyjął na siebie zimny atak, mrożący krew w jego żyłach.
— A więc to tak — odparł. Zasłonił twarz dłonią i tym razem zaśmiał się żałośnie, kiedy ręka mu sztywniała od chłodu zaklęcia. — Zdrada. Wokół sama zdrada.
Amulet Tygrysa Stygijskiego zapłonął na skórze Xue Yanga, roztapiając znajdujący się wokół niego lód. Zaklęcie prysnęło, pozostawiając za sobą ulatniającą się parę, leniwie rozpraszaną przez machnięcia demonicznego kultywatora.
— Wiesz dobrze, że nie pozwolę ci umrzeć, gdy w końcu do mnie wróciłeś… Prawda? — upewnił się Xue Yang.
Xiao Xingchen wzmocnił uścisk na rękojeści, wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.
— Wrócić mogą tylko ci, którzy chcą powrotu. Żyjesz od dwóch tysięcy lat, a nie wpoiłeś ani jednej prawdy życiowej — skarcił go Xiao Xingchen.
— Wpoiłem ich aż za wiele. Ludzie są okrutni. Sprawiedliwości nie może stać się zadość. Uczciwi cierpią, a kłamcy żyją w przepychu i dobrobycie. Nie było cię tu przez dwa tysiące lat. Nie masz prawa wykładać mi o prawdach życiowych, skoro sam uciekłeś od tego życia, ukochany.
— Nie nazywaj mnie tak. — Przetarł wargi, które wcześniej doznały pocałunku ze strony Xue Yanga. — Uciekłem od potwora, nie od życia.
— Potwora? — fuknął. — Widzisz we mnie tylko zło?
— Widziałem dobro za ślepotą, myślałem, że poznałem człowieka, z którym spożywam wspólny posiłek, z którym śpię w jednym pomieszczeniu. Moja ślepota mnie zdradziła. Zobaczyłem prawdę, gdy było już za późno.
— Zobaczyłeś? Jak? Jesteś ślepy — zadrwił sobie. — Ech, nieważne. Masz teraz oczy. Zdrowe, piękne oczy. Dzięki mnie. Nie potrafisz docenić mojego poświęcenia? A może nie widzisz, co ono dla ciebie oznacza?
Xiao Xingchen nakreślił kolejny znak w powietrzu, jako odpowiedź na wszystkie pytania Xue Yanga.
Taka wdzięczność należała tylko do głupców. Xiao Xingchen nie pamiętał, co się wydarzyło przez ostatnie dwa tysiące lat, ale skoro odnalazł się w nowym ciele, widział, a jego własne myśli zakłócały słowa innej osoby, to Xue Yang zabił niewinną istotę tylko po to, żeby go wskrzesić. Nigdy nie byłby wdzięczny za takie okrucieństwo. Pragnął rozsypać się na tysiące kawałków i nie narodzić się ponownie. Na tę karę zasłużył — za własną głupotę, naiwność, zbyt wielką wiarę w drugiego człowieka, za każdego cukierka i uśmiech, który przynosił do domu wypełnionego słodkim aromatem świeżych wypieków A—Qing. Ukarze siebie, najpierw powstrzyma człowieka, którego nie zdołał pokonać dwa tysiące lat temu.
Xiao Xingchen ruszył gwałtownie przed siebie.
Nagle obca ręka ścisnęła go w nadgarstku i zatrzymała, zanim zdążył wykonać drugi krok. Młodzieniec wydał mu się znajomy, twarz miał przyjemną, pełną życia i zdrowego uśmiechu, a jednocześnie pamiętał ból i krwawe ślady na policzkach tego samego oblicza.
Nie wydarł się z uścisku, należał do kogoś, kto zamierzał powstrzymać Xue Yanga, więc podążył za tym niespodziewanym ostrzeżeniem. W mgnieniu oka Lan Wangji, kultywator, którego miał okazję poznać za życia, i który również znalazł się w centrum tego wydarzenia, podbiegł od tyłu i zabrał Bichena. Lodowe zaklęcie roztrzaskało się w powietrzu.
— To ciało należy do kogoś innego — powiedział mu nagle młodzieniec.
Przypomniał sobie ten głos, bardziej męski we wspomnieniach, ale wszystko łączyło się powoli w całość.
— Wei Wuxian — wypowiedział imię demonicznego kultywatora, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia.
Wei Wuxian skisnął zdecydowanie głową, a potem rzekł:
— Wiem, że chcesz powstrzymać Xue Yanga, ale ten chłopak jeszcze żyje. Minęła dopiero chwilą od zakończonego rytuału. Zabijesz go?
Xiao Xingchen złapał się za głowę. Te myśli… Wcale nie należały do echa martwej osoby, a były wołaniami dziecka uwięzionego za nową podświadomością, która wkradła się do ciała? Czy Xue Yang znowu próbował zrobić z niego głupca? Nie… Ślepo zaczął kierować się zemstą. Wstydził się za swoje zachowanie i brak pomyślunku dla drugiej osoby, która przecież była tak blisko niego.
— Dziękuję szanownemu Wei Wuxianowi za wskazanie temu mistrzowi właściwej drogi.
Pochylił się przez młodzieńcem.
— Nie trzeba, nie, nie, zależy mi na Lan Qirenie. Nie chcę, żeby mu się cokolwiek stało. Nie zasłużył na… taki los — dobrał ostrożnie słowa.
— Rozumiem obawy. — Zacisnął palce na koszuli. — A więc ten chłopiec ma jeszcze szansę…
Zwrócił się w kierunku Xue Yanga. Wszyscy czekali. Nie odważyli się wykonać kolejnego ruchu bez wcześniej ustalone planu. Byli grupą przypadkowych ludzi, nieznających swoich umiejętności, a przede wszystkim nie potrafili przewidzieć możliwości samego Xue Yanga. Pozostawała jeszcze kwestia dodatkowej postaci, niewinnie wyglądającego mężczyzny odzianego w szaty nieistniejącej od wielu lat sekty Wen. Xue Yang od początku działał w zmowie z ówcześnie panującym Wen Ruohanem. Ile wieków ta więź przetrwa w imię szerzenia krzywdy i nieszczęścia?
— Shizhui — Wei Wuxian zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny.
Xue Yang zasłonił twarz, kiedy zaśmiał się kpiąco.
— Nie mam nic do powiedzenia — oświadczył Lan Shishui, ale taka odpowiedź nie dała nikomu satysfakcji.
Jako pierwszy ruszył się Lan Wanji, ale nie na Xue Yanga. Ominął kultywatora i skoczył prosto na Lan Shizhuia. Wypuścił miecz na krótki moment, zamachnął i trzepnął mężczyznę w lewy policzek. Nie obronił się. Przyjął cios i nastawił drugą stronę. Lan Wangji zadrżał. Niewiele emocji wyrażała jego twarz, ale właśnie w tym momencie wszyscy dostrzegli cień bolesnego zawodu, który przemknął przez oblicze Nieśmiertelnego Mistrza.
— Zawiodłem cię — stwierdził lekkim, niezgorszonym tonem, przyznając się do błędu, jaki popełnił w życiu.
Odwrócił się i wrócił na poprzednie miejsce, tym razem kierując miecz prosto na gardło Xue Yanga.
— Naprawię jego błędy — dodał po chwili. — Życie ludzkie składa się z wielu wyborów. Konsekwencje, jakie za sobą niosą, są również częścią tego życia. Nie pytam o powody. Nie szukam tłumaczenia. Jeśli dziecko zbłądzi, odnajdę je i zaprowadzę je we właściwe miejsce.
— Puste mądrości — przerwał Xue Yang. — Na dodatek puste mądrości, które może mają dać wam czas na opracowanie strategii, a może na odzyskanie wsparcia naszego wspólnego przyjaciela. Zdradzę wam jedno. To nie ma znaczenia. Dzikie trupy wkrótce ogarnął całe miasto, kiedy zostanie ono pochłonięte przez demoniczną energię, nakarmię nią amulet Tygrysa Stygijskiego i podążę dalej.
Wei Wuxian zagwizdał.
— Czyli marzy ci się całkowitego zniszczenie świata? Ambitny plan, sam bym na taki nie wpadł — tym razem młodzieniec zadrwił, jakby dostosowywał się do poziomu toczonej rozmowy.
— To nie do końca tak. Nie chcę anihilacji ludzkości, nie wierzę, by realizacja takiego planu dałaby mi jakąkolwiek satysfakcję. Chcę zasiać zniszczenie, aby znów w sercach ludzkich pojawił się lęk, żeby Nocne Łowy powróciły. Zapisałbym się w historii tego świata.
— Mi średnio wyszło z zapisywaniem się w dziejach historii, poza tym często kombinują w różnych zapisach. Wierzysz, że napisali w książkach do historii o mnie i Lan Zhanie jako wrogach? No niepojęte. Także uważaj ze swoimi planami. W sumie udało ci się przywrócić kochanego Xiao Xingchena. Czy trzeba ci czegoś więcej? Może jesteś gotowy przywrócić swoją babcie do życia? Albo zmusić ukochanych, żeby… hm… Kochali cię?
— Milcz — wysyczał przez zęby Xue Yang. — Nie wygrałeś ani jednej bitwy przez swój cięty język, więc po co odwlekasz walkę w czasie? Bo wiesz dobrze, że w obecnym stanie nie jesteś w stanie mnie pokonać — odpowiedział na własne pytanie, spoglądając w kierunku wżartego w ciało amuletu Tygrysa Stygijskiego. — To moje poświęcenie i moja potęga. Wygrałem… Tak, wygrałem.
Przyłożył amulet do własnej piersi i odczekał trzy sekundy, aż energia zgromadziła się w jego sercu. Czerwonokrwiste pasma otoczyły jego skórę. Szykował zaklęcie, jakiego świat do tej pory nie widział, a jednocześnie Wei Wuxian i Lan Wangji nie próbowali go zatrzymać. Zamiast tego stali wpatrzeni w dzieło, w które tworzył ten szaleniec. Xiao Xingchen wybiegł przed dwójkę mężczyzn. Nie chodziło już o zwyczajne powstrzymanie Xue Yanga, a faktycznie ratowanie żyć ludzkich. Wszyscy musieli być gotowi na poświęcenie w tym celu. Nie odzyskał miecza. Wyszeptał przywołanie, którego przybrało postać cienkiej inii mocy na jego dłoni. Zamachnął się tą wiązką w kierunku Xue Yanga. I tu go zatrzymał dotąd niedziałający Lan Shizhui. Nagle się poruszył i złapał Xiao Xingchena w nadgarstku. Wyrwał się gwałtownie, obrócił i zadał cios mężczyźnie. Odparował go, po czym wyciągnął miecz z pochwy. Xiao Xingchen złapał ostrze między dwoma palcami. Wykręcił dłoń, próbując wysunąć miecz z uścisku mężczyzny. Bez skutku.
— Błagam szanownych kultywatorów o pomoc – zwrócił się w kierunku Wei Wuxiana i Lan Wangji. — Razem może…
— Nie ma takiej potrzeby – oświadczył łagodnym tonem Wei Wuxian. Zbliżył się do wskrzeszonego kultywatora i wyciągnął palec, wskazując nim na Xue Yanga.
Pasma demonicznej energii zaczęły drżeć, inaczej niż wcześniej, wyglądały mniej stabilnie. Xue Yang nagle złapał się za głowę. Po policzkach spłynęły krople krwi, wypływające z oczu jak łzy.
— Nie kontrolujesz tej mocy – zorientował się Xiao Xingchen.
— Oczywiście, że kontroluję, zawsze ją kontrolowałem.
— Nie. — Wei Wuxian pokręcił głową. — Ja nie kontrolowałem tego amuletu. Sądzisz, że scalenie z ciałem coś pomogło? Demoniczna energia wiruje w twoim ciele jak mikser i nie da się jej zatrzymać. Umierasz. Albo żeby to ująć w przystępny dla ciebie sposób: zamieniasz się w dzikiego trupa. Demoniczna energia od wewnątrz uśmierca twoje komórki.
— Zamknij się! — wrzasnął Xue Yang.
Xiao Xingchen nie rozumiał. Jeszcze chwilę wcześniej obawiali się potęgi amuletu. A może ta cała rozmowa miała pogłębić efekt używania starożytnego artefaktu? Xiao Xingcheng zdał sobie sprawę, że Wei Wuxian wykluczył go ze swojego planu. Pozostawało tylko pytanie, co z tym dalej?
Xue Yang nigdy nie odpuszczał, nawet w obliczu śmierci. Chwycił między palcami amulet Tygrysa Stygijskiego i próbował wyszarpać go z wyżartej skóry. Ten jednak nie puścił. Stał się jednością z mięśniami, każde tknięcie bolało, jakby wbijał w ciało setki igieł. Dlatego Xue Yang odpuścił. Ręce opadły mu bezwładnie. Poddał się? Xiao Xingchen uwierzyłby w wiele w scenariuszy, które miałyby miejsce przed jego oczami, ale nie w to, że Xue Yang uznałby jakąkolwiek porażkę.
— Stanę się dzikiem trupem? — upewnił się, kierując pytanie w stronę Wei Wuxiana.
Lan Wangji odepchnął się od ziemi, skoczył i złapał pod ramię Lan Shizhuia, a potem wziął i Xiao Xingchena. Razem uciekli bliżej Wei Wuxiana. Demoniczny Patriarcha przegryzł kciuk. Szarpnął nim, krople krwi zawisły w powietrzu, a następnie utworzyły tarczę.
— Domyśliłeś się? — Xue Yang zaśmiał się ostatni raz. — W takim razie, do widzenia.
Zaprzestał jakiejkolwiek walki. Demoniczna energia przeniknęła do żył Xue Yanga, zaczęła krążyć po całym jego ciele, aż dotarła do krwi. Wstrząsnęło nim.
Krąg z kości, pośrodku którego stał, zapalił się krwawym ogniem, zamieniając kości w proch. Demoniczna energia wystrzeliła ku niebiosom, rozniosła się w cztery strony świata. Zaklęcie stworzone przez Wei Wuxiana uchroniło ich wszystkich przed niebezpieczną wiązką energii.
— Dlatego zawsze chciałem cię powstrzymać – odezwał się Lan Wangj, wspominając wszystkie bitwy jakie stoczył z Wei Wuxianem – wszystkie po to, żeby w porę powstrzymać szerzącą się nienawiść i demoniczną energię, która pochłaniała umysł i ciało Wei Wuxiana.
Aby nie stał się taki jak potwór, którego czerwone ślepia zapaliły się w krwawej poświacie.
0 Comments:
Prześlij komentarz