Forgetting Envies] Rozdział 43

                                        

Dzikie trupy powstawały z ziemi i demonicznej energii, niezależnie od tego, jak wiele z nich zniszczył Lan Wangji. Z Wei Wuxianem przebijali się przez nieskończone hordy, nie licząc wrogów, nie patrząc na to, ile ciosów zadali i ile ich jeszcze zostało. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ktokolwiek uwolnił demoniczną energię na taką skalę. Dwa tysiące lat temu sam wywołał rzeź w Nieście bez Nocy, przywołując nieszczęście, jakiego dotąd świat kultywacji nie poznał, ale ta moc różniła od krwawej pożogi, którą spuścił na te ziemie Xue Yang. Była mniej stabilna, co wydawało się absurdem godnym tragikomedii, a niestety wszystko wskazywało na to, że działania Xue Yanga dążyły do tragedii.

Kopnął znajdującego się na jego drodze dzikiego trupa, odrywając głowę od tułowia i posłał część ciała do pozostałych trupów, które odruchowo złapały towarzysza. Popatrzyli się nerwowo na oderwaną głowę. Odrzucili ją na bok i pobiegli w kierunku Wei Wuxiana, ale drogę zagrodził im Lan Wangji, posyłając krótki dźwięk guqinu, który zamienił ich w proch, pozwalając na powrót do ziemi i na spoczynek. Wei Wuxian wyszedł naprzeciw ukochanego i klasnął. Demoniczna energia rozwiała się we wszystkie strony, niszcząc dzikie trupy w promieniu kilometra.

Trupy wciąż przybywały. Energia wydawała się nieskończona, pochodziła z nieokiełznanego źródła, którego Wei Wuxian się domyślał.

— Amulet Tygrysa Strygijskiego — wymówił nazwę przeklętego przedmiotu.

— Twoi rodzice — zauważył prędko Lan Wangji.

— Wiem… — Pot spłynął po czole młodzieńca. Sytuacja robiła się coraz mniej ciekawa. — Ktoś nas wtedy śledził i zabrał fragment, jak tylko wyszliśmy z mojego domu.

— Drugi fragment miał Lan Shizhui. — Ledwo zauważalnie, ale wargi Lan Wangji zadrżały, co wychwycił Wei Wuxian.

Położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął je mocno, obiecując:

— Wyjaśnimy wszystko. Uratujemy naszego syna. Na spokojnie możesz być tatą, mnie już chyba raz wybrał na mamę — zażartował, aby rozluźnić sytuację. I jego ściskał ból w sercu, wiele rzeczy spadło na chłopaka na raz, ale nie dawał po sobie tego poznać. Emocje nie kierowały do zwycięstwa, zazwyczaj przyćmiewały umysł. Wystarczył jeden raz, kiedy pozwolił im przejąć nad sobą kontrolę, i tego jednego razu żałował w życiu najbardziej.

— On jest gotowy poświęcić chłopca, którego wychowywał — świadomość tego faktu przytłaczała Nieśmiertelnego Mistrza. Poszukiwał w swoim zachowaniu błędów, zakładał, że gdzieś, na którymś etapie wychowania tego młodego człowieka, zawiódł: jako ojciec, nauczyciel i przyjaciel.

Walczył całe swoje życie o przyszłość, o kolejne pokolenia i ich szczęście, niewybudowane na krwi i śmierci, a wzniesione na fundamentach szczęścia i wzajemnej troski. Ta troska uderzyła mężczyznę prosto w twarz.

Zostało mu walczyć i naprawić błędy własnego syna.

Otworzył szeroko oczy. Przepaska sekty Lan rozwiązała się i opadła z czoła kultywatora. Wiatr przybrał na sile, energia zebrała się między palcami przyłożonymi do strun instrumentu. Wydał jeden, krótki i zabójczy dźwięk, który rozproszył całą demoniczną energię szalejącą wokół nich.

— Zrobiłem przejście — oświadczył oczywistym tonem i ruszył wyznaczoną przez siebie ścieżką.

Wei Wuxian podskoczył i złapał bladoniebieską przepaskę, zanim uciekła z wiatrem. Pobiegł za ukochanym i przywiązał mu niedbale kawałek materiału. Ten jeden, jedyny raz Lan Wangji nie poprawił symbolu swojej sekty. Myślami był daleko. Nie zdążył dotąd podjąć decyzji, jak dalej postąpić z synem. Co uczyni, jak go zobaczy? To wszystko przyjdzie w ułamku sekundy, kiedy go odnajdzie.

— Musimy się pospieszyć — oświadczył.

— Obyś nie był taki szybki w łóżku, ale masz rację. Musimy… — zanim dokończył, Lan Wangji złapał go w pasie i skoczył na Bichena.

Przebili się przez tarczę z demonicznej energii i wlecieli w sam środek zaklęcia, które sprowadził Xue Yang. Lan Wangji wyczuł niepewność Bichena. Miecz zadrżał od nagromadzonej energii i obniżył się na wysokość drzew, jakby zlękniony nieznaną siłą. Musieli przez to zwolnić. Krążyli między drzewami z uwagą, rozglądając się za tą kryjówką, w której wcześniej znaleźli roztrzaskaną duszę kultywatora. Znajdowała się nie tak daleko od nich, ostatnim razem nie przemierzyli większego obszaru, więc dzieliło ich niewiele od Lan Qirena.

— Teraz wszyscy zginą, najdroższy! — dotarł do nich krzyk Xue Yanga.

Podążyli za tym głosem. Lan Wangji zeskoczył z Bichena, wiedząc, że szybciej dobiegnie niż miecz ich zaniesie wśród gęstniejących gałęzi. Wei Wuxian także się poddał. Odbił się od jednego z drzew, chwycił jednocześnie za rękojeść Bichena i przycisnął go do swojej piersi, po czym dołączył do Lan Wangji, nie zamierzając tracić kolejnych minut.

Zobaczyli ich. Xue Yang trzymał Lan Qirena za policzki, znajdowali się blisko siebie, Lan Shizhui stał kawałek i przyglądał się obojętnie całej sytuacji. U stóp mężczyzn, pośrodku jakiegoś kręgu ktoś leżał. Dwie osoby. Wei Wuxian zadrżał. Strój roboczy wydał mu się znajomy, podobny nosił tata…

— To… — głos mu zadrżał.

Lan Wangji wybiegł naprzeciw i posłał wiązkę energii, która rozproszyła się po okolicy. Odciągnął Lan Qirena od Xue Yanga, rzucił guqin w kierunku Wei Wuxiana, a potem pochwycił leżące na ziemi postaci. Xue Yang potrząsnął głową. W jego oczach pojawił się krwawy blask, po czym padły słowa:

— Zabijcie go.

Z ziemi wyłoniły się kości. Zaczęły obrastać mięśniami, skórą, jakby życie powracało do pogrzebanych ofiar wojen z ostatnich stuleci. Byli rządni zemsty, dalszego przelewu krwi, nie szukali sprawiedliwości. Wei Wuxian wyczuwał ich gniew. Przyćmiewał świadomość wejścia w nową erę, do której nadejścia się przyczynili.

— Zasłużyliście na spokój — odparł troskliwym tonem.

Pochwycił demoniczną energię. Nie miał wolnej ręki. W jednej trzymał guqin, w drugiej Bichen i mógł narzekać, że Lan Wangji dał mu to wszystko na przechowanie. Sam miał zajęte ręce. Odskoczył od atakującego go dzikiego trupa, obrócił się w powietrzu i stanął na głowie mężczyzny. Odbił się od niego, uciekając w powietrze, na gałąź. Dzikie trupy nie chodziły po drzewach. Dało mu to chwilę, ale dzięki temu odciągnął uwagę od Lan Wangji. Xue Yang patrzył tylko na niego, przepełnionym gniewem spojrzeniem. Zdawał się przeszywać młodzieńca nienawiścią i chęcią absolutnego zniszczenia.

Wei Wuxian zdał sobie wtedy sprawę z jednego fakturu: tylko on jest w stanie zatrzymać Xue Yanga.

Wskoczył na jeszcze wyższą gałąź i z góry spojrzał na stworzony z kości krąg łączący duszę, ciało i śmierć. Musiały zostać spełnione wszystkie warunki, by zadziałał. To stało się dla Wei Wuxiana zagadką. Czy demonicznemu kultywatorowi udało się?

Xue Yang nie dał mu szansy na odpowiedź. Wystąpił do przodu i skierował połączony amulet Tygrysa Stygijskiego na Demonicznego Patriarchę. Amulet wżarł się mu w rękę, docierając do mięśni. Rana wokół krwawiła, jednak władza nad przedmiotem oślepiła mężczyzny. Nie czuł nic więcej, oprócz nieograniczonej żądzy spełnienia życzenia, do którego dążył przez dwa tysiące lat.

— I wielki Wei Wuxian pozbawiony swojej ulubionej zabawki. Jak bardzo to boli? — zapytał.

Chłopak wzruszył ramionami.

— Całkiem przyjemnie. Kolorystycznie nigdy nie pasował do mojej szaty, na tobie wygląda najlepiej. Biel komponuje się dobrze z bladością twojej skóry — odpowiedział równie irytującym tonem, co Xue Yang.

Na szybko zerknął za siebie. Lan Wangji znalazł się kawałek dalej, położył dwójkę ludzi i oddał im swoją energię. Nie wyglądało na to, by odzyskali życie, ale liczył, że się myli.

— Możesz odwracać uwagę, możesz próbować uratować o jedną osobę więcej, ale… — Xue Yang zrobił dłuższą przerwę, jakby specjalnie budował napięcie. Podszedł bliżej Lan Qirena i objął go ramieniem, mówiąc: —  Udało mi się. Nie tobie, a mi! Kto teraz jest Demonicznym Mistrzem!? No kto?

Przez moment Wei Wuxianowi wydawało się, że głównym celem Xue Yanga jest przywrócenie do życia bliskiej mu osoby. Mylił się. Za jego czynami kryły się same chore ambicje, które dotarły na szczyt szczyt, gdy w końcu osiągnął swój cel. Czy na tym się skończy? Szczerze w to wątpił. Koniec jednych celów, zradzi kolejne — niebezpieczniejsze, pochłonięte nową żądzą i pragnieniem osiągnięcia mocy.

Jednak o jednym zapomniał.

Może i stał się Demonicznym Mistrzem, ale Demoniczny Patriarcha był i będzie tylko jeden…

— Słuchajcie się mnie — wyszeptał gładkim, kuszącym głosem, płynącym wraz z energią, która docierała do dopiero tworzących się dzikich trupów.

Zatrzymały się na rozkaz Wei Wuxiana.

Xue Yang prychnął. Nie oczekiwał mniej po Demonicznym Patriarchy, ale jednocześnie spodziewał się jego interwencji.

— Mistrzu, zapomniałeś… — Przechylił głowę na bok i kilka razy otworzył i zamknął swoją dłoń, przypominając wszystkim, jak potężne narzędzie dzierży. — Nikt nie ma ze mną szans.

Pstryknął palcami. Dzikie trupy znów zaczęły wyłaniać się z ziemi.

Wei Wuxian zacisnął usta. Przewidział podobny tok wydarzeń, gorzej, że nie ułożył kolejnego planu. To ciało było za słabe, nie ćwiczył zaklęć od dwóch tysięcy lat, Lan Zhan zajmował się nieprzytomną dwójką, Lan Qiren nie ruszał się, a co dziwniejsze, i Lan Shizhui nie zareagował na obecność wrogów. Stał w miejscu, wpatrzony w drzewo, jakby unikał spojrzenia swoich ojców.

Uśmiechnął się. Pozostała mu jeszcze jedna umiejętność, którą opanował do perfekcji i w takich okolicznościach była jak znalazł: wkurzanie ludzi.

— No tak, zapomniałem. Jestem tylko pyłkiem w całym wszechświecie, przy takim znakomitym kultywatorze wstyd mi się do tego przyznawać. Zaszczytem jest zostać zdmuchniętym. Na więcej w życiu nie jestem w stanie liczyć.

— Pyłek? — Xue Yang udał zastanowienie. — Nie wiem, czy zasługujesz na ten tytuł. To obraza dla każdego pyłku na mojej drodze.

— Naprawdę? A myślałem, że pyłek to twój fetysz. Tyle go tutaj było ostatnim razem, kiedy wpadliśmy z Lan Zhanem z wizytą.

Puścił oczko w kierunku Lan Qirena.

Xue Yang zacisnął gniewnie szczękę. Zacisnął pięść. Dzikie trupy na moment zatrzymały się, zdezorientowane przez buzujące w ich mistrzu emocje.

— Ach, przepraszam, pomyliłem się? — Wei Wuxian kontynuował. — Myślałem, że w tym jednym się zgodzimy, a tu niespodzianka. Wiesz, co jeszcze jest dla mnie niespodzianką? Że w ogóle próbowałeś przywrócić swojego przyjaciela, którego… no… doprowadziłeś do tego stanu. Pewnie teraz umiera z wdzięczności?

— Zamknij się! — ryknął. Zacisnął dłoń na ramieniu Lan Qirena, chłopak pisnął z bólu.

— Akurat mało kto jest w stanie doprowadzić mnie do milczenia. Zazwyczaj gadam jeszcze więcej.

— Zamknij się!

— Oj, nie, nie… Niegrzecznie. — Cmoknął ustami. — Wiesz, że gniew bardzo przeszkadza w kontrolowaniu dzikich trupów? Robią się wtedy wyjątkowo niestabilne.

Wskazał palcem na dzikie trupy, które zwijały się z bólu. Zeskoczył z gałęzi i upadł prosto na umarłych, niszcząc ich bazę. Nie miały się podnieść kolejny raz i właśnie tak się stało. Dusze powróciły do krainy umarłych, a ciała zamieniły się w proch, z którego wcześniej powstały. Zamachnął się pochwą od miecza, Bichen wysunął się gładko i poleciał ku niebu. Wei Wuxian złapał go, pochwę wkładając pod pachę.

— Widzisz, ilu mam przyjaciół? A ty jakoś zostałeś… Hm, niech pomyślę. No tak! Sam! — doszedł do oczywistego i wkurzającego wniosku.

Jednak po słowach Wei Wuxiana, dzikie trupy zamarły w miejscu, posłuszne rozkazowi wydanemu przez ich pana. Xue Yang elegancko podniósł dłoń i zamachnął się nią, posyłając ostrą, nasączoną demoniczną mocą energię i rzekł:

— Może i masz przyjaciół, ale wkrótce stracisz rodzinę. Nie boisz się tego?

— Rodzinę? O czym ty…?

Wei Wuxian wstrzymał oddech ze strachu.

Zwrócił cię w kierunku ukochanego, który klęczał pomiędzy dwójką nieprzytomnych osób. Od początku wydawali się Wei Wuxianowi znajomi. Nie widział ich twarzy, ale ubiór, włosy, choćby sylwetka, pasowały do obrazu jego rodziców.

— Mamo… Tato? — wyszeptał przez łzy.

Dzikie trupy wyskoczyły nagle z ziemi. Złapały Wei Wuxiana za ręce i przygnieżdziły do ziemi. Bichen, giqin i Chenqing, którego nie użył od początku walki. Wykorzystali chwilę jego nieuwagi. Powinine wstać, walczyć. Niestety w głębi serca powstała wyrwa, zaczął myśleć tylko o swoich rodzicach, na których sprowadził kolejne nieszczęścia. Jak bardzo złym synem był? Dlaczego zasłużyli na takich los, wychowując w swoim domu potwora?

— Zabijcie go — usłyszał rozkaz Xue Yanga.

Zamiast przypływu ciepła, poczuł… chłód. Pojawiło się kilka płatków śniegu — w lesie, w środku jesieni, kiedy temperatura sięgała piętnastu stopniu. A mimo to padał śnieg.

Lan Qiren wyrwał się z uścisku Xue Yanga, popchnął demonicznego kultywatora i przybiegł na ratunek Wei Wuxianowi. Nie miał w dłoni żadnego miecza, a mimo to zacisnął coś w powietrzu, wykonał zamach i skierował niewidzialny cios na dzikie trupy. Lodowe kolce przebiły ciała. Lan Qiren podniósł Wei Wuxiana i odciągnął go od zamieniających się w słup lodu potworów.

— Błędy przeszłości czas naprawić. Tym razem nie posłużysz się mną, jako narzędziem w rękach mrocznych sił — zadeklarował Lan Qiren głosem kultywatora sprzed dwóch tysięcy lat.

— Xiao Xingchen — zdał sobie sprawę Wei Wuxian.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!