Dzikie trupy powstawały z ziemi i demonicznej energii, niezależnie od tego, jak wiele z nich zniszczył Lan Wangji. Z Wei Wuxianem przebijali się przez nieskończone hordy, nie licząc wrogów, nie patrząc na to, ile ciosów zadali i ile ich jeszcze zostało. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ktokolwiek uwolnił demoniczną energię na taką skalę. Dwa tysiące lat temu sam wywołał rzeź w Nieście bez Nocy, przywołując nieszczęście, jakiego dotąd świat kultywacji nie poznał, ale ta moc różniła od krwawej pożogi, którą spuścił na te ziemie Xue Yang. Była mniej stabilna, co wydawało się absurdem godnym tragikomedii, a niestety wszystko wskazywało na to, że działania Xue Yanga dążyły do tragedii.
Kopnął
znajdującego się na jego drodze dzikiego trupa, odrywając głowę od tułowia i
posłał część ciała do pozostałych trupów, które odruchowo złapały towarzysza.
Popatrzyli się nerwowo na oderwaną głowę. Odrzucili ją na bok i pobiegli w
kierunku Wei Wuxiana, ale drogę zagrodził im Lan Wangji, posyłając krótki
dźwięk guqinu, który zamienił ich w proch, pozwalając na powrót do ziemi i na
spoczynek. Wei Wuxian wyszedł naprzeciw ukochanego i klasnął. Demoniczna
energia rozwiała się we wszystkie strony, niszcząc dzikie trupy w promieniu
kilometra.
Trupy
wciąż przybywały. Energia wydawała się nieskończona, pochodziła z
nieokiełznanego źródła, którego Wei Wuxian się domyślał.
—
Amulet Tygrysa Strygijskiego — wymówił nazwę przeklętego przedmiotu.
—
Twoi rodzice — zauważył prędko Lan Wangji.
—
Wiem… — Pot spłynął po czole młodzieńca. Sytuacja robiła się coraz mniej
ciekawa. — Ktoś nas wtedy śledził i zabrał fragment, jak tylko wyszliśmy z
mojego domu.
—
Drugi fragment miał Lan Shizhui. — Ledwo zauważalnie, ale wargi Lan Wangji
zadrżały, co wychwycił Wei Wuxian.
Położył
dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął je mocno, obiecując:
—
Wyjaśnimy wszystko. Uratujemy naszego syna. Na spokojnie możesz być tatą, mnie
już chyba raz wybrał na mamę — zażartował, aby rozluźnić sytuację. I jego
ściskał ból w sercu, wiele rzeczy spadło na chłopaka na raz, ale nie dawał po
sobie tego poznać. Emocje nie kierowały do zwycięstwa, zazwyczaj przyćmiewały
umysł. Wystarczył jeden raz, kiedy pozwolił im przejąć nad sobą kontrolę, i
tego jednego razu żałował w życiu najbardziej.
— On
jest gotowy poświęcić chłopca, którego wychowywał — świadomość tego faktu
przytłaczała Nieśmiertelnego Mistrza. Poszukiwał w swoim zachowaniu błędów,
zakładał, że gdzieś, na którymś etapie wychowania tego młodego człowieka,
zawiódł: jako ojciec, nauczyciel i przyjaciel.
Walczył
całe swoje życie o przyszłość, o kolejne pokolenia i ich szczęście,
niewybudowane na krwi i śmierci, a wzniesione na fundamentach szczęścia i
wzajemnej troski. Ta troska uderzyła mężczyznę prosto w twarz.
Zostało
mu walczyć i naprawić błędy własnego syna.
Otworzył
szeroko oczy. Przepaska sekty Lan rozwiązała się i opadła z czoła kultywatora.
Wiatr przybrał na sile, energia zebrała się między palcami przyłożonymi do
strun instrumentu. Wydał jeden, krótki i zabójczy dźwięk, który rozproszył całą
demoniczną energię szalejącą wokół nich.
—
Zrobiłem przejście — oświadczył oczywistym tonem i ruszył wyznaczoną przez
siebie ścieżką.
Wei
Wuxian podskoczył i złapał bladoniebieską przepaskę, zanim uciekła z wiatrem.
Pobiegł za ukochanym i przywiązał mu niedbale kawałek materiału. Ten jeden,
jedyny raz Lan Wangji nie poprawił symbolu swojej sekty. Myślami był daleko.
Nie zdążył dotąd podjąć decyzji, jak dalej postąpić z synem. Co uczyni, jak go
zobaczy? To wszystko przyjdzie w ułamku sekundy, kiedy go odnajdzie.
—
Musimy się pospieszyć — oświadczył.
—
Obyś nie był taki szybki w łóżku, ale masz rację. Musimy… — zanim dokończył,
Lan Wangji złapał go w pasie i skoczył na Bichena.
Przebili
się przez tarczę z demonicznej energii i wlecieli w sam środek zaklęcia, które
sprowadził Xue Yang. Lan Wangji wyczuł niepewność Bichena. Miecz zadrżał od
nagromadzonej energii i obniżył się na wysokość drzew, jakby zlękniony nieznaną
siłą. Musieli przez to zwolnić. Krążyli między drzewami z uwagą, rozglądając
się za tą kryjówką, w której wcześniej znaleźli roztrzaskaną duszę kultywatora.
Znajdowała się nie tak daleko od nich, ostatnim razem nie przemierzyli
większego obszaru, więc dzieliło ich niewiele od Lan Qirena.
— Teraz
wszyscy zginą, najdroższy! — dotarł do nich krzyk Xue Yanga.
Podążyli
za tym głosem. Lan Wangji zeskoczył z Bichena, wiedząc, że szybciej dobiegnie
niż miecz ich zaniesie wśród gęstniejących gałęzi. Wei Wuxian także się poddał.
Odbił się od jednego z drzew, chwycił jednocześnie za rękojeść Bichena i
przycisnął go do swojej piersi, po czym dołączył do Lan Wangji, nie zamierzając
tracić kolejnych minut.
Zobaczyli
ich. Xue Yang trzymał Lan Qirena za policzki, znajdowali się blisko siebie, Lan
Shizhui stał kawałek i przyglądał się obojętnie całej sytuacji. U stóp
mężczyzn, pośrodku jakiegoś kręgu ktoś leżał. Dwie osoby. Wei Wuxian zadrżał.
Strój roboczy wydał mu się znajomy, podobny nosił tata…
— To…
— głos mu zadrżał.
Lan
Wangji wybiegł naprzeciw i posłał wiązkę energii, która rozproszyła się po
okolicy. Odciągnął Lan Qirena od Xue Yanga, rzucił guqin w kierunku Wei
Wuxiana, a potem pochwycił leżące na ziemi postaci. Xue Yang potrząsnął głową.
W jego oczach pojawił się krwawy blask, po czym padły słowa:
—
Zabijcie go.
Z
ziemi wyłoniły się kości. Zaczęły obrastać mięśniami, skórą, jakby życie
powracało do pogrzebanych ofiar wojen z ostatnich stuleci. Byli rządni zemsty,
dalszego przelewu krwi, nie szukali sprawiedliwości. Wei Wuxian wyczuwał ich
gniew. Przyćmiewał świadomość wejścia w nową erę, do której nadejścia się
przyczynili.
—
Zasłużyliście na spokój — odparł troskliwym tonem.
Pochwycił
demoniczną energię. Nie miał wolnej ręki. W jednej trzymał guqin, w drugiej Bichen
i mógł narzekać, że Lan Wangji dał mu to wszystko na przechowanie. Sam miał
zajęte ręce. Odskoczył od atakującego go dzikiego trupa, obrócił się w
powietrzu i stanął na głowie mężczyzny. Odbił się od niego, uciekając w
powietrze, na gałąź. Dzikie trupy nie chodziły po drzewach. Dało mu to chwilę,
ale dzięki temu odciągnął uwagę od Lan Wangji. Xue Yang patrzył tylko na niego,
przepełnionym gniewem spojrzeniem. Zdawał się przeszywać młodzieńca nienawiścią
i chęcią absolutnego zniszczenia.
Wei
Wuxian zdał sobie wtedy sprawę z jednego fakturu: tylko on jest w stanie
zatrzymać Xue Yanga.
Wskoczył
na jeszcze wyższą gałąź i z góry spojrzał na stworzony z kości krąg łączący
duszę, ciało i śmierć. Musiały zostać spełnione wszystkie warunki, by
zadziałał. To stało się dla Wei Wuxiana zagadką. Czy demonicznemu kultywatorowi
udało się?
Xue
Yang nie dał mu szansy na odpowiedź. Wystąpił do przodu i skierował połączony
amulet Tygrysa Stygijskiego na Demonicznego Patriarchę. Amulet wżarł się mu w
rękę, docierając do mięśni. Rana wokół krwawiła, jednak władza nad przedmiotem
oślepiła mężczyzny. Nie czuł nic więcej, oprócz nieograniczonej żądzy
spełnienia życzenia, do którego dążył przez dwa tysiące lat.
— I
wielki Wei Wuxian pozbawiony swojej ulubionej zabawki. Jak bardzo to boli? —
zapytał.
Chłopak
wzruszył ramionami.
—
Całkiem przyjemnie. Kolorystycznie nigdy nie pasował do mojej szaty, na tobie
wygląda najlepiej. Biel komponuje się dobrze z bladością twojej skóry —
odpowiedział równie irytującym tonem, co Xue Yang.
Na
szybko zerknął za siebie. Lan Wangji znalazł się kawałek dalej, położył dwójkę
ludzi i oddał im swoją energię. Nie wyglądało na to, by odzyskali życie, ale
liczył, że się myli.
—
Możesz odwracać uwagę, możesz próbować uratować o jedną osobę więcej, ale… — Xue
Yang zrobił dłuższą przerwę, jakby specjalnie budował napięcie. Podszedł bliżej
Lan Qirena i objął go ramieniem, mówiąc: —
Udało mi się. Nie tobie, a mi! Kto teraz jest Demonicznym Mistrzem!? No
kto?
Przez
moment Wei Wuxianowi wydawało się, że głównym celem Xue Yanga jest przywrócenie
do życia bliskiej mu osoby. Mylił się. Za jego czynami kryły się same chore
ambicje, które dotarły na szczyt szczyt, gdy w końcu osiągnął swój cel. Czy na
tym się skończy? Szczerze w to wątpił. Koniec jednych celów, zradzi kolejne —
niebezpieczniejsze, pochłonięte nową żądzą i pragnieniem osiągnięcia mocy.
Jednak
o jednym zapomniał.
Może
i stał się Demonicznym Mistrzem, ale Demoniczny Patriarcha był i będzie tylko
jeden…
—
Słuchajcie się mnie — wyszeptał gładkim, kuszącym głosem, płynącym wraz z
energią, która docierała do dopiero tworzących się dzikich trupów.
Zatrzymały
się na rozkaz Wei Wuxiana.
Xue
Yang prychnął. Nie oczekiwał mniej po Demonicznym Patriarchy, ale jednocześnie
spodziewał się jego interwencji.
—
Mistrzu, zapomniałeś… — Przechylił głowę na bok i kilka razy otworzył i zamknął
swoją dłoń, przypominając wszystkim, jak potężne narzędzie dzierży. — Nikt nie
ma ze mną szans.
Pstryknął
palcami. Dzikie trupy znów zaczęły wyłaniać się z ziemi.
Wei
Wuxian zacisnął usta. Przewidział podobny tok wydarzeń, gorzej, że nie ułożył
kolejnego planu. To ciało było za słabe, nie ćwiczył zaklęć od dwóch tysięcy
lat, Lan Zhan zajmował się nieprzytomną dwójką, Lan Qiren nie ruszał się, a co
dziwniejsze, i Lan Shizhui nie zareagował na obecność wrogów. Stał w miejscu,
wpatrzony w drzewo, jakby unikał spojrzenia swoich ojców.
Uśmiechnął
się. Pozostała mu jeszcze jedna umiejętność, którą opanował do perfekcji i w
takich okolicznościach była jak znalazł: wkurzanie ludzi.
— No
tak, zapomniałem. Jestem tylko pyłkiem w całym wszechświecie, przy takim
znakomitym kultywatorze wstyd mi się do tego przyznawać. Zaszczytem jest zostać
zdmuchniętym. Na więcej w życiu nie jestem w stanie liczyć.
—
Pyłek? — Xue Yang udał zastanowienie. — Nie wiem, czy zasługujesz na ten tytuł.
To obraza dla każdego pyłku na mojej drodze.
—
Naprawdę? A myślałem, że pyłek to twój fetysz. Tyle go tutaj było ostatnim
razem, kiedy wpadliśmy z Lan Zhanem z wizytą.
Puścił
oczko w kierunku Lan Qirena.
Xue
Yang zacisnął gniewnie szczękę. Zacisnął pięść. Dzikie trupy na moment zatrzymały
się, zdezorientowane przez buzujące w ich mistrzu emocje.
—
Ach, przepraszam, pomyliłem się? — Wei Wuxian kontynuował. — Myślałem, że w tym
jednym się zgodzimy, a tu niespodzianka. Wiesz, co jeszcze jest dla mnie
niespodzianką? Że w ogóle próbowałeś przywrócić swojego przyjaciela, którego…
no… doprowadziłeś do tego stanu. Pewnie teraz umiera z wdzięczności?
—
Zamknij się! — ryknął. Zacisnął dłoń na ramieniu Lan Qirena, chłopak pisnął z
bólu.
—
Akurat mało kto jest w stanie doprowadzić mnie do milczenia. Zazwyczaj gadam
jeszcze więcej.
—
Zamknij się!
— Oj,
nie, nie… Niegrzecznie. — Cmoknął ustami. — Wiesz, że gniew bardzo przeszkadza
w kontrolowaniu dzikich trupów? Robią się wtedy wyjątkowo niestabilne.
Wskazał
palcem na dzikie trupy, które zwijały się z bólu. Zeskoczył z gałęzi i upadł
prosto na umarłych, niszcząc ich bazę. Nie miały się podnieść kolejny raz i
właśnie tak się stało. Dusze powróciły do krainy umarłych, a ciała zamieniły
się w proch, z którego wcześniej powstały. Zamachnął się pochwą od miecza,
Bichen wysunął się gładko i poleciał ku niebu. Wei Wuxian złapał go, pochwę
wkładając pod pachę.
—
Widzisz, ilu mam przyjaciół? A ty jakoś zostałeś… Hm, niech pomyślę. No tak!
Sam! — doszedł do oczywistego i wkurzającego wniosku.
Jednak
po słowach Wei Wuxiana, dzikie trupy zamarły w miejscu, posłuszne rozkazowi
wydanemu przez ich pana. Xue Yang elegancko podniósł dłoń i zamachnął się nią,
posyłając ostrą, nasączoną demoniczną mocą energię i rzekł:
—
Może i masz przyjaciół, ale wkrótce stracisz rodzinę. Nie boisz się tego?
—
Rodzinę? O czym ty…?
Wei
Wuxian wstrzymał oddech ze strachu.
Zwrócił
cię w kierunku ukochanego, który klęczał pomiędzy dwójką nieprzytomnych osób.
Od początku wydawali się Wei Wuxianowi znajomi. Nie widział ich twarzy, ale
ubiór, włosy, choćby sylwetka, pasowały do obrazu jego rodziców.
—
Mamo… Tato? — wyszeptał przez łzy.
Dzikie
trupy wyskoczyły nagle z ziemi. Złapały Wei Wuxiana za ręce i przygnieżdziły do
ziemi. Bichen, giqin i Chenqing, którego nie użył od początku walki. Wykorzystali
chwilę jego nieuwagi. Powinine wstać, walczyć. Niestety w głębi serca powstała
wyrwa, zaczął myśleć tylko o swoich rodzicach, na których sprowadził kolejne
nieszczęścia. Jak bardzo złym synem był? Dlaczego zasłużyli na takich los,
wychowując w swoim domu potwora?
—
Zabijcie go — usłyszał rozkaz Xue Yanga.
Zamiast
przypływu ciepła, poczuł… chłód. Pojawiło się kilka płatków śniegu — w lesie, w
środku jesieni, kiedy temperatura sięgała piętnastu stopniu. A mimo to padał
śnieg.
Lan
Qiren wyrwał się z uścisku Xue Yanga, popchnął demonicznego kultywatora i
przybiegł na ratunek Wei Wuxianowi. Nie miał w dłoni żadnego miecza, a mimo to
zacisnął coś w powietrzu, wykonał zamach i skierował niewidzialny cios na
dzikie trupy. Lodowe kolce przebiły ciała. Lan Qiren podniósł Wei Wuxiana i
odciągnął go od zamieniających się w słup lodu potworów.
—
Błędy przeszłości czas naprawić. Tym razem nie posłużysz się mną, jako
narzędziem w rękach mrocznych sił — zadeklarował Lan Qiren głosem kultywatora sprzed
dwóch tysięcy lat.
— Xiao
Xingchen — zdał sobie sprawę Wei Wuxian.
0 Comments:
Prześlij komentarz