[Forgetting Envies] Rozdział 42

                                       

Lan Qiren powtarzał sobie, że nie warto jeszcze tracić nadziei. Wierzył w bliskich mu ludzi, ich bezgraniczne starania, żeby go odnaleźć, zanim będzie za późno, a z drugiej strony martwił się. Nikt nie przybywał z pomocą, tkwił w ciszy i samotności, w oczekiwaniu na dalsze kroki Xue Yanga i Lan Shizhuia. A te nie nadchodziły. Niepewność zżerała chłopaka. W każdej chwili te drzwi miały prawo się otworzyć, zapowiadając jego koniec, bez walki i szansy na ratunek.

Przetarł łzę z policzka prawym barkiem. Pociągnął nosem, czując, że zaczyna go w środku łaskotać. Aż tu nagle kichnął. Jego kichnięcie odbiło się echem, roznosząc po okolicy. Usłyszał dochodzące zza drzwi kroki. Odruchowo przesunął się na bok, zapominając o przytwierdzających go do ziemi łańcuchach. Szarpnięcie otarło jego kostki aż do krwi. Lan Qiren syknął z bólu. Oddałby wszystko, żeby wrócić do domu, pójść grzecznie z A—Qing do szkoły…

— Dureń — skarcił siebie na głos. Gdyby tylko nie zachował się jak ostatni idiota, czekałby bezpiecznie w szkole.

— Mówisz o sobie czy o nas? — Xue Yang wyszedł zza drzwi. Ubrał się w czarny strój z zielonymi zdobieniami. Nie nosił na sobie symbolu sekt, oficjalnie wypierając się powiązania z tym światem w przeciwieństwie do drugiego mistrza Lan, który po dwóch tysiącach lat przypomniał sobie, że kiedyś należał do rodziny Wen. Żałosne…

Xue Yang odłożył na drewniany blat stos starych pism, rozwiniętych w połowie i wziętych bez szacunku dla starożytnej wiedzy. Huanguan—jun od razu ukarałby go tygodniową medytacją i przepisywaniem wszystkich zasad sekty Lan. W tej chwili Lan Qiren naprawdę wolałaby za karę przepisywać zasady sekty, i to po stokroć, zamiast tkwić w jednym pomieszczeniu z demonicznym kultywatorem i zdrajcą.

— Odjęło mowę? — zażartował Xue Yang.

Nic nie miał do powiedzenia. Zacisnął usta w wąską linijkę i odwrócił wzrok, niegotowy, aby patrzeć na los, jaki na niego czekał.

Xue Yang zaśmiał się gorzko.

Wskoczył na ten sam blat, na którym położył pisma i usiadł luźno, jakby szykował się na codzienną rozmowę ze znajomymi, nie na morderstwo. Choć może dla niego to właśnie stanowiło codzienność?

— To nic osobistego — napomknął. — Ktoś zdecydował o twoim losie, zanim się narodziłeś. Zresztą, Wei Wuxian pojawił się na tym świecie w ten sam sposób. Zastąpił twojego brata, z tą różnicą, że ty miałeś kilkanaście lat, żeby cieszyć się życiem.

Twarz Lan Shizhuia zbladła. Złapał Xue Yanga za ramię i wysyczał przez zęby:

— Wystarczy mu cierpienia. Musisz się jeszcze nad tym dzieckiem pastwić?

Xue Yang przewrócił oczami.

— Teraz ty udajesz niewinnego? Hipokryci mnie brzydzą. Mam przez was odruchy wymiotne. — Udał, że ma ochotę wymiotować, a potem zaśmiał się prosto w twarz Lan Shizhuia. — Jesteś żałosny. A teraz zabierz temu dzieciakowi kość. Próbował przerwać krąg.

Wskazał na miejsce, z którego Lan Qiren zabrał fragment kości. Nie zdołał udać zdziwienia, odruchowo potrząsnął głową, patrząc błagalnie na swojego mistrza, aby stanął w jego obronie. Było już za późno na te wszystkie próby. Lan Shizhui podniósł ucznia i wyciągnął spod niego niewielki, mniejszy od palca fragment kości. Podał go Xue Yangowi.

— Dziękuję, dobry z ciebie piesek — zadrwił.

Lan Shizhui opuścił ze wstydu głowę. Nie odważył się spojrzeć Lan Qirenowi w oczy, nawet jeśli chłopak zerknął ostatni raz na mistrza. Więcej nie próbował. Dotarło do chłopaka, że w tym pomieszczeniu przebywa z kimś, kogo w rzeczywistości nie znał całe swoje życie.

Xue Yang odłożył fragment kości na miejsce. Palcami przejechał po całym kręgu, sprawdzając poszczególnie partie zaklęcia. Kiedy skończył, zatrzymał się przed Lan Qirenem. Ich czoła prawie się stykały, między nimi została niewielka szpara.

Kusiło…

Lan Qiren nie zawahał się. Zamachnął się głową i trzasnął Xue Yanga prosto w czoło. Kultywator cofnął się gwałtownie, złapał za głowę, lecz zamiast krzyku, z jego ust wydobył się śmiech. Ta sytuacja go bawiła! Lan Qiren napotkał na potwora, którego dawno pochłonęły demony. Nic nie zostało z człowieczeństwa w tym mężczyźnie, a nawet jeśli okruchy ludzkości brzmiały w jego sercu, w pewnym momencie nauczył się je zagłuszać.

— Brawo, brawo! — Zaklaskał. — Naprawdę jestem z ciebie dumny, chłopaku. Ale pamiętaj, następnym razem wgryź się w szyję. — Wskazał na swój kark. — Wgryź się aż do żył, abym wykrwawił się na śmierć, żeby nie została we mnie ani kropelka krwi. Wtedy dopiero osiągniesz swój cel, a tak? Puk, puk i trochę czoło poboli.

Gniew zebrał się w Lan Qirenie. Szarpnął łańcuchami i wykrzyczał:

— To podejdź jeszcze raz! Nie spudłuję tym razem!

— Serio? Z takim temperamentem w sekcie Lan ze świecą szukać człowieka, a tu akurat taki stanął przede mną — zadrwił Xue Yang. — Gdybym wiedział, nawet nie próbowałbym cię wykorzystywać, jako naczynia, ale… — Pstryknął palcami. W jego dłoni pojawił się fragment starożytnego amuletu. — Przedstawienie czas zacząć.

Lan Qiren nie znał tych symboli. Wątpił, by ich mistrz kiedykolwiek wspomniał o czymś, co na sam widok budziło grozę. Demoniczna energia wydobywała się z przedmiotu strumieniem, wypływała z niego, ściekając między palcami Xue Yanga, który trzymał ten przeklęty amulet, ciesząc się każdą kroplą łaskoczącą jego skórę. A to wszystko działo się za sprawą tylko fragmentu. Nie wyobrażał sobie siły drzemiącej w całości.

Wstrząsnęło chłopakiem.

Nagle w pamięci pojawił się rysunek ze starożytnej księgi, którą Hanguang—jun pokazywał uczniom w chwili słabości i zwątpienia, kiedy udawało im się podręczyć jego uczucia i wydobyć wspomnienia z młodzieńczych lat. Pismo przedstawiało historię Wei Wuxiana, jako Demonicznego Patriarchy, który zrewolucjonizował świat kultywatorów swoimi poczynaniami i wynalazkami. Lan Qiren przypomniał sobie o jednym przedmiocie, przeklętym, który doprowadził Wei Wuxiana do zniszczenia. I według legend ten przedmiot został zniszczony wraz z samym twórcą…

— Amulet Tygrysa Stygijskiego — wyszeptał chłopak.

Xue Yang zwrócił się w kierunku Lan Qirena i skinął z aprobatą.

— Czegoś was uczą w tej sekcie.

Podrzucił fragment, złapał go w dłoń, a kiedy ją otworzył, w środku znalazły się dwie części, nie jedna. Pęknięcie pasowało do siebie, łączyło dwa fragmenty w całość, oddzieloną od siebie dwa tysiące lat temu. Lan Qiren w moment stracił jakąkolwiek nadzieję na ratunek. Ten amulet był przekleństwem w częściach, nie wyobrażał sobie mocy zebranej w całości, którą dawniej posługiwał się Wei Wuxian. Demonicznego Patriarchę pochłonęła ta moc, jak zamierzał ją kontrolować ktoś pokroju Xue Yanga?

W tej samej chwili, kiedy Lan Qiren o tym pomyślał, drzwi od korytarza prowadzącego do dawnego domu Xue Yanga, otworzyły się. Dwójka postaci stanęła w cieniu, pochylona i przerażona, widział z daleka drżące ciała.

Xue Yang podszedł do nich i szarpnął za ubrania, zmuszając do wejścia w środek kręgu. Lan Qiren odruchowo przesunął na bok, niestety w niefortunnym momencie zatrzymały go łańcuchy i wpadł na mężczyznę w średnim wieku, ubranego w roboczy strój, poplamiony smarem i oblepiony opiłkami żelaza. Kobieta utrzymała równowagę i stanęła kawałek dalej, nie odważyła się podejść zbyt blisko Xue Yanga, więc trzymała się wnętrza kręgu. Miała piękne włosy, upuszczone na ramiona, wyglądała na twardą, niezłomną osobę o silnym spojrzeniu i woli, aby walczyć do końca, ale z jakiegoś powodu nie wydała z siebie ani jednego słowa.

— Drobna rada, chłopcze. Choć w sumie… i tak zaraz przestaniesz istnieć — zażartował sobie. — Rada jest jedna: nigdy niczego nie wyrzucaj, szczególnie w okolice własnego podwórka. Bo ktoś może wrócić i przy okazji porwać twoich rodziców.

Lan Qiren nie rozpoznał tych ludzi, nie wyrzucał niczego na podwórko. Pamiętał tylko, że mistrz z Wei Wuxianem wyruszyli do dawnych Kopców Pogrzebowych, do miasta rodzinnego chłopaka, a to prowadziło do jednego: ci ludzie są rodzicami Wei Wuxiana.

— Po co ci oni?! —oburzył się. — Nie wystarczę ci? Musisz w to mieszać niewinnych ludzi? Ile jeszcze zabierzesz ofiar, zanim dopniesz swego?!

—Niewinnych? — Prychnął. — Nie określaj ich mianem świętych, skoro przez tyle lat z uwielbieniem wychowywali mojego mistrza i mentora.

— Nie nazywaj go tak! — znów ryknął. Nie znał Wei Wuxiana, nie ufał mu do granic możliwości, ale jednego był pewien — nigdy nie wypuściłby na świat ucznia kierującego się tylko rządzą krwi. Wystarczyły mu jego własne demony, nie potrzebował cudzych.

— Masz rację — stwierdził Xue Yang. — Nigdy nie doświadczyłem tego zaszczytu. Demoniczny Patriarcha ukrył wiedzę przed światem. Chciałem podążać za jego mądrościami, służyć mu i pokazać własne umiejętności, ale… on nigdy nie otworzyłby się przed światem ze swoją mocą. Wolał ją ukryć. Może i dobrze. Dzięki temu nie zostało na tym świecie więcej demonicznych kultywatorów. Tylko moja wiedza przetrwała.

Uśmiechnął się szeroko. Rozłożył ramiona i zebrał w otwartych dłoniach demoniczną energię wychodzącą z podłoża. Każdy gromadzący się na jego skórze pozostawiał ślad w postaci cienkiej linii przypominającej cięcie. Nie były to rany. Nie znalazła się na nich krew, prędzej okazała się scaloną wiąską, która próbowała zachować stały kształt, zanim zostanie wykorzystana. Lan Qiren bał się każdej sekundy. Nie mógł odgadnąć, kiedy ta moc się roztrzaska. Odniósł wrażenie, że Xue Yang w każdej sekundzie był gotowy zawładnąć tą mocą, od realizacji tego planu dzieliła go jego własna chciwość. Żądał więcej, pragnął pokazać całemu światu, na co go stać i udowodnić wszystkim, że nawet jeśli Wei Wuxian był i będzie Demonicznym Patriarchą, to pojawił się nowy i silniejszy kultywator, który po tych wszystkich latach go przerósł.

— Nigdy… — Lan Qiren zacisnął gniewnie szczękę. — Nigdy nie prześcigniesz Wei Wuxiana — odparł zdecydowanym tonem.

Krwawe łzy wypłynęły spod powiek mężczyzny.

— Przekonamy się — obiecał. — Nikt nie siedzi na tronie wiecznie. Chwała wielu musi w końcu przeminąć, a miejsce dla potomnych się otwiera. Na mnie przyszedł ten czas. Teraz.

Złączył obie dłonie, wiążąc ze sobą dwie strony zaklęcia. Moc przybrała kształt czarnej dziury. Unosiła się przez moment przed Xue Yangiem i nagle wybuchła. Uderzyła w znajdujących się w pomieszczeniu wiązką demonicznej energii, która wbiła się w ciała jak w kolce. Lan Qiren miał wrażenie, że w jego ustach zebrała się krew. Odruchowo kaszlnął powietrzem, osuwając się jak bok. Rodzice Wei Wuxiana stracili przytomność – a przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy się nie ruszali. Demoniczna energia nie powinna ich zabić, a jednak i ta myśl przeraziła chłopaka. Wbił brodę w ziemię i przesunął się w stronę małżeństwa, wystarczająco blisko ich piersi, które były nieruchome.

— Ty… wróciłeś… — usłyszał ciepły, przepełniony miłością głos Xue Yanga, zupełnie obcy od tego, którego dotąd używał. Zabrzmiała w nim tęsknota. Nie pasowała do tego potwora.

Do kogo się tak zwracał?

Oprócz nich, nikogo więcej nie było w pomieszczeniu. Nikt nowy się nie pojawił.

„Mówił o mnie” – usłyszał we własnych myślach Lan Qiren. Wydał mu się jednocześnie obcy i strasznie znajomy, nosił w sobie nutę elegancji, przypominającą tę, którą posługiwał się mistrz. Wyobraził sobie mężczyznę kroczącego o poranku wśród świeżego śniegu. Jakby patrzył we własne odbicie, tylko że to odbicie miało osłonięte oczy.

„Pomogę ci” – ponownie się odezwał.

Pyłki duszy zebrane w ofiarnym kręgu zadrżały. Xue Yang napiął mięśnie na ten widok, wiedząc, że nie zmarnował dwóch tysięcy lat. Opłacało się czekać. W oczach pojawił się blask szczerej radości, odebranej okrutnie, kiedy Xiao Xingchen odebrał sobie życie.

Teraz powracał wraz z całym szczęściem płynących z lat spędzonych w tej mizernej chatce, z cukierkiem przy poduszce, który znajdował każdego wieczoru, i uśmiechami wrogów i przyjaciół w jednym.

Fragmenty duszy Xiao Xingchena zamieniły się w płatki śniegu, otulające ciała rodziców Wei Wuxiana.

Lan Qiren powoli rozchylił powieki. Świat wydał mu się inny. Świat wydał mu się obcy. Ale jedna twarz okazała się znajoma — na jej widok w sercu mężczyzny wezbrał się nieobliczalny gniew, bezradność stłumiła uczucie obrzydzenie, ale na końcu znowu pojawiła się ta sama nienawiść, co dwa tysiące lat temu.

—Nie… Nie miałeś prawa — oświadczył Xiao Xingchen głosem Lan Qiren.

Stali się w tym momencie jednym.

Xiao Xingchen sprawnym ruchem ręki uwolnił się z więzów i pognał w kierunku Xue Yanga, uderzając go wiąską energii w brzuch. Roztrzaskała jego wewnętrzne źródło na tysiące fragmentów, które rozniosły się po ciele nieobliczalną siłą. Krąg, amulet Tygrysa Stygijskiego zostały przerwane. Wiąska czerwonego światła wzniosła się ku niebu, przecinając chmury, docierając poza sferę. Ziemia zatrzęsła się, pękając, a z jej wnętrza wydobyły się z dawno uśpione demony…

Xue Yang odepchnął od siebie Xiao Xingchen i prychnął, łapiąc się za brzuch.

— Teraz wszyscy zginął, najdroższy! — ryknął, rzucając się na Xiao Xingchen w ciele Lan Qirena. Otulił go swoich ramieniem i złożył krwawy pocałunek na ustach, pieczętując zaklęcie, które miało sprowadzić na te ziemie…  śmierć.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!