Lan Qiren powtarzał sobie, że nie warto jeszcze tracić nadziei. Wierzył w bliskich mu ludzi, ich bezgraniczne starania, żeby go odnaleźć, zanim będzie za późno, a z drugiej strony martwił się. Nikt nie przybywał z pomocą, tkwił w ciszy i samotności, w oczekiwaniu na dalsze kroki Xue Yanga i Lan Shizhuia. A te nie nadchodziły. Niepewność zżerała chłopaka. W każdej chwili te drzwi miały prawo się otworzyć, zapowiadając jego koniec, bez walki i szansy na ratunek.
Przetarł
łzę z policzka prawym barkiem. Pociągnął nosem, czując, że zaczyna go w środku
łaskotać. Aż tu nagle kichnął. Jego kichnięcie odbiło się echem, roznosząc po
okolicy. Usłyszał dochodzące zza drzwi kroki. Odruchowo przesunął się na bok,
zapominając o przytwierdzających go do ziemi łańcuchach. Szarpnięcie otarło
jego kostki aż do krwi. Lan Qiren syknął z bólu. Oddałby wszystko, żeby wrócić
do domu, pójść grzecznie z A—Qing do szkoły…
—
Dureń — skarcił siebie na głos. Gdyby tylko nie zachował się jak ostatni
idiota, czekałby bezpiecznie w szkole.
—
Mówisz o sobie czy o nas? — Xue Yang wyszedł zza drzwi. Ubrał się w czarny
strój z zielonymi zdobieniami. Nie nosił na sobie symbolu sekt, oficjalnie
wypierając się powiązania z tym światem w przeciwieństwie do drugiego mistrza Lan,
który po dwóch tysiącach lat przypomniał sobie, że kiedyś należał do rodziny Wen.
Żałosne…
Xue
Yang odłożył na drewniany blat stos starych pism, rozwiniętych w połowie i
wziętych bez szacunku dla starożytnej wiedzy. Huanguan—jun od razu ukarałby go
tygodniową medytacją i przepisywaniem wszystkich zasad sekty Lan. W tej chwili
Lan Qiren naprawdę wolałaby za karę przepisywać zasady sekty, i to po stokroć,
zamiast tkwić w jednym pomieszczeniu z demonicznym kultywatorem i zdrajcą.
— Odjęło
mowę? — zażartował Xue Yang.
Nic
nie miał do powiedzenia. Zacisnął usta w wąską linijkę i odwrócił wzrok, niegotowy,
aby patrzeć na los, jaki na niego czekał.
Xue
Yang zaśmiał się gorzko.
Wskoczył
na ten sam blat, na którym położył pisma i usiadł luźno, jakby szykował się na
codzienną rozmowę ze znajomymi, nie na morderstwo. Choć może dla niego to
właśnie stanowiło codzienność?
— To
nic osobistego — napomknął. — Ktoś zdecydował o twoim losie, zanim się
narodziłeś. Zresztą, Wei Wuxian pojawił się na tym świecie w ten sam sposób.
Zastąpił twojego brata, z tą różnicą, że ty miałeś kilkanaście lat, żeby
cieszyć się życiem.
Twarz
Lan Shizhuia zbladła. Złapał Xue Yanga za ramię i wysyczał przez zęby:
—
Wystarczy mu cierpienia. Musisz się jeszcze nad tym dzieckiem pastwić?
Xue
Yang przewrócił oczami.
—
Teraz ty udajesz niewinnego? Hipokryci mnie brzydzą. Mam przez was odruchy
wymiotne. — Udał, że ma ochotę wymiotować, a potem zaśmiał się prosto w twarz
Lan Shizhuia. — Jesteś żałosny. A teraz zabierz temu dzieciakowi kość. Próbował
przerwać krąg.
Wskazał
na miejsce, z którego Lan Qiren zabrał fragment kości. Nie zdołał udać
zdziwienia, odruchowo potrząsnął głową, patrząc błagalnie na swojego mistrza,
aby stanął w jego obronie. Było już za późno na te wszystkie próby. Lan Shizhui
podniósł ucznia i wyciągnął spod niego niewielki, mniejszy od palca fragment
kości. Podał go Xue Yangowi.
—
Dziękuję, dobry z ciebie piesek — zadrwił.
Lan
Shizhui opuścił ze wstydu głowę. Nie odważył się spojrzeć Lan Qirenowi w oczy,
nawet jeśli chłopak zerknął ostatni raz na mistrza. Więcej nie próbował.
Dotarło do chłopaka, że w tym pomieszczeniu przebywa z kimś, kogo w
rzeczywistości nie znał całe swoje życie.
Xue
Yang odłożył fragment kości na miejsce. Palcami przejechał po całym kręgu,
sprawdzając poszczególnie partie zaklęcia. Kiedy skończył, zatrzymał się przed
Lan Qirenem. Ich czoła prawie się stykały, między nimi została niewielka
szpara.
Kusiło…
Lan
Qiren nie zawahał się. Zamachnął się głową i trzasnął Xue Yanga prosto w czoło.
Kultywator cofnął się gwałtownie, złapał za głowę, lecz zamiast krzyku, z jego
ust wydobył się śmiech. Ta sytuacja go bawiła! Lan Qiren napotkał na potwora,
którego dawno pochłonęły demony. Nic nie zostało z człowieczeństwa w tym
mężczyźnie, a nawet jeśli okruchy ludzkości brzmiały w jego sercu, w pewnym
momencie nauczył się je zagłuszać.
—
Brawo, brawo! — Zaklaskał. — Naprawdę jestem z ciebie dumny, chłopaku. Ale
pamiętaj, następnym razem wgryź się w szyję. — Wskazał na swój kark. — Wgryź
się aż do żył, abym wykrwawił się na śmierć, żeby nie została we mnie ani
kropelka krwi. Wtedy dopiero osiągniesz swój cel, a tak? Puk, puk i trochę
czoło poboli.
Gniew
zebrał się w Lan Qirenie. Szarpnął łańcuchami i wykrzyczał:
— To
podejdź jeszcze raz! Nie spudłuję tym razem!
—
Serio? Z takim temperamentem w sekcie Lan ze świecą szukać człowieka, a tu
akurat taki stanął przede mną — zadrwił Xue Yang. — Gdybym wiedział, nawet nie
próbowałbym cię wykorzystywać, jako naczynia, ale… — Pstryknął palcami. W jego
dłoni pojawił się fragment starożytnego amuletu. — Przedstawienie czas zacząć.
Lan
Qiren nie znał tych symboli. Wątpił, by ich mistrz kiedykolwiek wspomniał o
czymś, co na sam widok budziło grozę. Demoniczna energia wydobywała się z
przedmiotu strumieniem, wypływała z niego, ściekając między palcami Xue Yanga,
który trzymał ten przeklęty amulet, ciesząc się każdą kroplą łaskoczącą jego
skórę. A to wszystko działo się za sprawą tylko fragmentu. Nie wyobrażał sobie
siły drzemiącej w całości.
Wstrząsnęło
chłopakiem.
Nagle
w pamięci pojawił się rysunek ze starożytnej księgi, którą Hanguang—jun
pokazywał uczniom w chwili słabości i zwątpienia, kiedy udawało im się
podręczyć jego uczucia i wydobyć wspomnienia z młodzieńczych lat. Pismo
przedstawiało historię Wei Wuxiana, jako Demonicznego Patriarchy, który
zrewolucjonizował świat kultywatorów swoimi poczynaniami i wynalazkami. Lan
Qiren przypomniał sobie o jednym przedmiocie, przeklętym, który doprowadził Wei
Wuxiana do zniszczenia. I według legend ten przedmiot został zniszczony wraz z
samym twórcą…
—
Amulet Tygrysa Stygijskiego — wyszeptał chłopak.
Xue
Yang zwrócił się w kierunku Lan Qirena i skinął z aprobatą.
—
Czegoś was uczą w tej sekcie.
Podrzucił
fragment, złapał go w dłoń, a kiedy ją otworzył, w środku znalazły się dwie
części, nie jedna. Pęknięcie pasowało do siebie, łączyło dwa fragmenty w całość,
oddzieloną od siebie dwa tysiące lat temu. Lan Qiren w moment stracił
jakąkolwiek nadzieję na ratunek. Ten amulet był przekleństwem w częściach, nie
wyobrażał sobie mocy zebranej w całości, którą dawniej posługiwał się Wei
Wuxian. Demonicznego Patriarchę pochłonęła ta moc, jak zamierzał ją kontrolować
ktoś pokroju Xue Yanga?
W tej
samej chwili, kiedy Lan Qiren o tym pomyślał, drzwi od korytarza prowadzącego
do dawnego domu Xue Yanga, otworzyły się. Dwójka postaci stanęła w cieniu,
pochylona i przerażona, widział z daleka drżące ciała.
Xue
Yang podszedł do nich i szarpnął za ubrania, zmuszając do wejścia w środek
kręgu. Lan Qiren odruchowo przesunął na bok, niestety w niefortunnym momencie
zatrzymały go łańcuchy i wpadł na mężczyznę w średnim wieku, ubranego w roboczy
strój, poplamiony smarem i oblepiony opiłkami żelaza. Kobieta utrzymała
równowagę i stanęła kawałek dalej, nie odważyła się podejść zbyt blisko Xue
Yanga, więc trzymała się wnętrza kręgu. Miała piękne włosy, upuszczone na ramiona,
wyglądała na twardą, niezłomną osobę o silnym spojrzeniu i woli, aby walczyć do
końca, ale z jakiegoś powodu nie wydała z siebie ani jednego słowa.
—
Drobna rada, chłopcze. Choć w sumie… i tak zaraz przestaniesz istnieć —
zażartował sobie. — Rada jest jedna: nigdy niczego nie wyrzucaj, szczególnie w
okolice własnego podwórka. Bo ktoś może wrócić i przy okazji porwać twoich
rodziców.
Lan
Qiren nie rozpoznał tych ludzi, nie wyrzucał niczego na podwórko. Pamiętał tylko,
że mistrz z Wei Wuxianem wyruszyli do dawnych Kopców Pogrzebowych, do miasta rodzinnego
chłopaka, a to prowadziło do jednego: ci ludzie są rodzicami Wei Wuxiana.
— Po
co ci oni?! —oburzył się. — Nie wystarczę ci? Musisz w to mieszać niewinnych
ludzi? Ile jeszcze zabierzesz ofiar, zanim dopniesz swego?!
—Niewinnych?
— Prychnął. — Nie określaj ich mianem świętych, skoro przez tyle lat z
uwielbieniem wychowywali mojego mistrza i mentora.
— Nie
nazywaj go tak! — znów ryknął. Nie znał Wei Wuxiana, nie ufał mu do granic
możliwości, ale jednego był pewien — nigdy nie wypuściłby na świat ucznia
kierującego się tylko rządzą krwi. Wystarczyły mu jego własne demony, nie
potrzebował cudzych.
—
Masz rację — stwierdził Xue Yang. — Nigdy nie doświadczyłem tego zaszczytu.
Demoniczny Patriarcha ukrył wiedzę przed światem. Chciałem podążać za jego
mądrościami, służyć mu i pokazać własne umiejętności, ale… on nigdy nie
otworzyłby się przed światem ze swoją mocą. Wolał ją ukryć. Może i dobrze.
Dzięki temu nie zostało na tym świecie więcej demonicznych kultywatorów. Tylko
moja wiedza przetrwała.
Uśmiechnął
się szeroko. Rozłożył ramiona i zebrał w otwartych dłoniach demoniczną energię
wychodzącą z podłoża. Każdy gromadzący się na jego skórze pozostawiał ślad w
postaci cienkiej linii przypominającej cięcie. Nie były to rany. Nie znalazła
się na nich krew, prędzej okazała się scaloną wiąską, która próbowała zachować
stały kształt, zanim zostanie wykorzystana. Lan Qiren bał się każdej sekundy.
Nie mógł odgadnąć, kiedy ta moc się roztrzaska. Odniósł wrażenie, że Xue Yang w
każdej sekundzie był gotowy zawładnąć tą mocą, od realizacji tego planu
dzieliła go jego własna chciwość. Żądał więcej, pragnął pokazać całemu światu,
na co go stać i udowodnić wszystkim, że nawet jeśli Wei Wuxian był i będzie
Demonicznym Patriarchą, to pojawił się nowy i silniejszy kultywator, który po
tych wszystkich latach go przerósł.
—
Nigdy… — Lan Qiren zacisnął gniewnie szczękę. — Nigdy nie prześcigniesz Wei
Wuxiana — odparł zdecydowanym tonem.
Krwawe
łzy wypłynęły spod powiek mężczyzny.
—
Przekonamy się — obiecał. — Nikt nie siedzi na tronie wiecznie. Chwała wielu
musi w końcu przeminąć, a miejsce dla potomnych się otwiera. Na mnie przyszedł
ten czas. Teraz.
Złączył
obie dłonie, wiążąc ze sobą dwie strony zaklęcia. Moc przybrała kształt czarnej
dziury. Unosiła się przez moment przed Xue Yangiem i nagle wybuchła. Uderzyła w
znajdujących się w pomieszczeniu wiązką demonicznej energii, która wbiła się w
ciała jak w kolce. Lan Qiren miał wrażenie, że w jego ustach zebrała się krew.
Odruchowo kaszlnął powietrzem, osuwając się jak bok. Rodzice Wei Wuxiana stracili
przytomność – a przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy się nie ruszali.
Demoniczna energia nie powinna ich zabić, a jednak i ta myśl przeraziła
chłopaka. Wbił brodę w ziemię i przesunął się w stronę małżeństwa,
wystarczająco blisko ich piersi, które były nieruchome.
— Ty…
wróciłeś… — usłyszał ciepły, przepełniony miłością głos Xue Yanga, zupełnie
obcy od tego, którego dotąd używał. Zabrzmiała w nim tęsknota. Nie pasowała do
tego potwora.
Do
kogo się tak zwracał?
Oprócz
nich, nikogo więcej nie było w pomieszczeniu. Nikt nowy się nie pojawił.
„Mówił
o mnie” – usłyszał we własnych myślach Lan Qiren. Wydał mu się jednocześnie
obcy i strasznie znajomy, nosił w sobie nutę elegancji, przypominającą tę,
którą posługiwał się mistrz. Wyobraził sobie mężczyznę kroczącego o poranku
wśród świeżego śniegu. Jakby patrzył we własne odbicie, tylko że to odbicie
miało osłonięte oczy.
„Pomogę
ci” – ponownie się odezwał.
Pyłki
duszy zebrane w ofiarnym kręgu zadrżały. Xue Yang napiął mięśnie na ten widok,
wiedząc, że nie zmarnował dwóch tysięcy lat. Opłacało się czekać. W oczach
pojawił się blask szczerej radości, odebranej okrutnie, kiedy Xiao Xingchen
odebrał sobie życie.
Teraz
powracał wraz z całym szczęściem płynących z lat spędzonych w tej mizernej chatce,
z cukierkiem przy poduszce, który znajdował każdego wieczoru, i uśmiechami wrogów
i przyjaciół w jednym.
Fragmenty
duszy Xiao Xingchena zamieniły się w płatki śniegu, otulające ciała rodziców
Wei Wuxiana.
Lan
Qiren powoli rozchylił powieki. Świat wydał mu się inny. Świat wydał mu się
obcy. Ale jedna twarz okazała się znajoma — na jej widok w sercu mężczyzny
wezbrał się nieobliczalny gniew, bezradność stłumiła uczucie obrzydzenie, ale
na końcu znowu pojawiła się ta sama nienawiść, co dwa tysiące lat temu.
—Nie…
Nie miałeś prawa — oświadczył Xiao Xingchen głosem Lan Qiren.
Stali
się w tym momencie jednym.
Xiao
Xingchen sprawnym ruchem ręki uwolnił się z więzów i pognał w kierunku Xue
Yanga, uderzając go wiąską energii w brzuch. Roztrzaskała jego wewnętrzne
źródło na tysiące fragmentów, które rozniosły się po ciele nieobliczalną siłą.
Krąg, amulet Tygrysa Stygijskiego zostały przerwane. Wiąska czerwonego światła
wzniosła się ku niebu, przecinając chmury, docierając poza sferę. Ziemia
zatrzęsła się, pękając, a z jej wnętrza wydobyły się z dawno uśpione demony…
Xue
Yang odepchnął od siebie Xiao Xingchen i prychnął, łapiąc się za brzuch.
—
Teraz wszyscy zginął, najdroższy! — ryknął, rzucając się na Xiao Xingchen w
ciele Lan Qirena. Otulił go swoich ramieniem i złożył krwawy pocałunek na ustach,
pieczętując zaklęcie, które miało sprowadzić na te ziemie… śmierć.
0 Comments:
Prześlij komentarz