[Forgetting Envies] Rozdział 41

                                       

A—Qing wrzuciła torbę do szafki i zatrzasnęła ją na oczach pozostałych uczniów, którzy zawsze widzieli ją jako porządną, spokojną uczennicę, dbającą o porządek i chętnie udzielającą się w samorządzie uczniowskim z myślą o swojej świetlanej przymości i wyjeździe na studia do stolicy. Nikt wcześniej nie widział jej wściekłej, zazwyczaj A—Qing interweniowała, kiedy na korytarzach robiło się za głośno, zdawała sobie dobrze z tego sprawę, ale tym razem nie zdołała zdusić buzujących w niej emocji.

Lan Qiren coraz mocniej szargał jej nerwy, każdego poranka starała się zaciągnąć go na zajęcia, a ten chował się przed nią w porę, udając, że szkoła i jego przyszłość nic nie znaczą. Na pewno nie z takich podejściem! Każdy błąd przeważał szalę, jedno potknięcie pozostawiało piętno, którego nie zmywało proste „przepraszam”. Lan Qiren przypominał ją w każdym aspekcie: stracił młodo rodziców, został przygarnięty i otoczony opieką osób praktycznie obcych, a na końcu został uwikłany w wydarzenia, które zazwyczaj nie dotykały zwykłych śmiertelników. Dlatego nie zamierzała patrzeć na niego każdego dnia i odchodzić, jakby jej to nie dotyczyło, jeśli miała moc coś zmienić. Nie wybaczyłaby sobie ignorancji.

— A—Qing, czy coś dręczy? Od pewnego czasu martwimy się o ciebie. Wiemy, że wiele się zmieniło od zamieszkałaś w sekcie Lan, ale mimo wszystko to nie powód do takiego zachowania. Co się dzieje? — lawina pytań wypłynęła z ust wicedyrektora szkoły, Nie Huaisanga, wybranego w ramach zastępstwa po ataku dzikiego trupa na szkołę. Wyglądał młodo, jak na osobę, która szczyciła się piętnastoletnim doświadczeniem w nauczaniu młodzieży. Nikt nie znał go za dobrze, jeszcze więcej pytań pojawiło się, gdy nikt nie znalazł o nim informacji w Internecie, a pierwsze plotki dotyczące jego osoby zakwitły, gdy uczniowie zauważyli jedno: zawsze pojawiał się niespodziewanie.

Wychodził zza korytarza.

Wchodził do pomieszczenia.

Stawał za tobą i zaczynał rozmowę, której nikt nie chciał z nim odbyć. Wszystkich tym irytował, ale A—Qing nie znosiła w nim czegoś innego — głupiego wachlarza, w kolorze zgniłej zieleni, noszonego w prawej kieszeni i zaczepiającego każdego, kto przechodził obok Nie Huaisanga. Niewysokiego mężczyzny, o kobiecych, delikatnych rysach twarzy i charakterystycznej bliźnie na szyi jak od otarć sznura.

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, wyglądał z pozoru naturalnie, ale na sam widok tego uśmiechu dostała dreszczy. Chowała się za nim obłuda, fałsz, chęć wydobycia z człowieka wszystkiego, co ukrywał w sobie. Czuła się przy nim naga, jakby zdążył poznać każdy z jej sekretów.

A—Qing skinęła nieśmiało i odparła:

— Moja babcia niedawno umarła.

— Tak, tak, to takie smutne stracić kogoś bliskiego. Kiedyś miałem brata, może i nauczał mnie swoją silną, męską ręką, to kochałem go z całego serca. Do dziś nie mogę pogodzić się z jego…., że tak powiem śmiercią.

— Śmiercią? — dopytała odruchowo.

—Mój brat został zamordowany. Długo próbowałem zemsty, ale nie mogłem w pełni jej dokonać. — Zaśmiał się cierpko. — Przeznaczenie potrafi być złudne. Kreują się często ścieżki, po których można długo błądzić. Na końcu prowadzą do miejsca, do którego nigdy nie chciało się dojść. Miej to na uwadze przy podejmowaniu swoich przyszłych decyzji.

Zimny pot oblał A—Qing.

Dźwięk dzwonka rozległ się po korytarzach, uczniowie zaczęli rozchodzić się do klas, ale Nie Huaisang i A—Qing nie ruszyli się z miejsca. Pozostali mijali ich, na moment odwracając wzrok i zastanawiając się, czy szykują się kolejne kłopoty. W innych okolicznościach najpewniej zainteresowaliby się bardziej obecnością osobistości, jaką był ten mężczyzna, ale ostatni atak dzikiego trupa nauczył wszystkich, że nie warto mieszać się w sprawy innych. Po kilku minutach zrobiło się pusto.

— Nie pochwalam czynów mojego brata — odpowiedziała stanowczo i z głębi serca. Nie zamierzała dłużej uczestniczyć w planach swojego brata, tym bardziej wspomagać go w jakichkolwiek działaniach. Wystarczająco dużo nieszczęścia już sprowadziła na innych.

— Nie wszyscy są co do tego przekonani — mruknął pod nosem Nie Huaisang. Wyciągnął z kieszeni wachlarz i rozłożył go na oczach dziewczyny.

Czuła się nim oczarowana. Podążała za każdym machnięciem, za każdym świstem powierza, który cudem docierał do jej uszu. Drgnęła nogą — zamierzała się cofnąć i uciec w porę na zajęcia, pod wymówką, że nie może opuszczać lekcji. Nie dała rady ruszyć się o krok. Nie Huaisang z kolei był coraz bliżej niej. Jego ruchy trwały w harmonii z każdym machnięciem wachlarzem — jednostajnym, dostojnym, godnym człowieka wysoko urodzonego. Z bliska… przerażał.

—Wystraszyłem cię? — udał zdziwienie. — Nie do końca taki był mój cel. Chciałem tylko porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś o twoim bracie — jego planach, dalszych krokach.

— Nic nie wiem! — wykrzyczała.

Zasłoniła za późno usta. Jej głos rozniósł się echem między korytarzami, a mimo to nikt nie raczył wyjrzeć z klasy. Nie Huaisang złożył wachlarz i pomachał przed nosem A—Qing palcem.

— Niegrzecznie — skarcił dziewczynę. — Starałem się być miły, zaufać ci, ale wiedzieć, kiedy należy zakończyć zabawę, to umiejętność godna największych mistrzów, moja droga.

— Ja naprawdę nic nie wiem — zarzekła się. — Chcę być szczęśliwa, naprawdę. Sekta Lan bardzo ciepło mnie przyjęła. Nikt nie odmówił mi pomocy. Potraktowali mnie ciepło, dlatego nie mam powodu, żeby kłamać.

Nie Huaisang westchnął.

— Kłamca nie okłamie drugiego kłamcę, szczególnie takiego, który przez dwa życia oszukiwał ludzi — dał jej do zrozumienia, że nie pozwoli A—Qing na fałsz. Wachlarzem trzasnął o szafkę. Nie zniszczył jej, nie zadrapał, wystarczył przerażający dźwięk samego uderzenia, przez który dziewczyna podskoczyła w miejscu.

Znowu nikt nie zareagował. Domyślała się już dawno, że wielu ludzi po ostatnich wydarzeniach wyrobiła sobie mechanizm obronny, w takich sytuacjach jak ta przypominający, że należy trzymać się z dala od kłopotów. Mimo to... błagała, żeby ktoś ruszył jej na pomoc. Nie Huaisang przytłoczył ją — swoją osobą, chłodnym uśmiechem i postawą, która przypominała jej mistrza Lan. Nikt w dzisiejszych czas nie zachowywał idealnie wyprostowanej postawy, która jeszcze dwa tysiące lat temu była wyrazem dostojeństwa i wysokiej pozycji w społeczeństwie.

— Ja naprawdę nie chcę mieć nic wspólnego z moim bratem — zapewniła. — Kochałam go, nadal kocham, to moja jedyna rodzina, ale to nie znaczy, że akceptuję jego czyny. Chcę... uciec od tego. Proszę mi uwierzyć.

Złączyła obie dłonie i przycisnęła je do piersi. Serce biło w niej jak szalone. Wzięła wdech, zrobiła wydech, wszystko po to, żeby zdusić w zarodku buzujące emocje.

Dalej drżała...

Nie Huaisang wykonał krok na przód. Czuła na sobie ciepło jego ciała, miała wrażenie, że spróbuje ją spalić, jeśli za moment nie wyzna prawdy. Ale to była prawda, niczego więcej nie ukrywała. Wszystkie informacje przekonała już właściwym organom, nawet podała mistrzowi Lan adres, pod którym znaleźli kryjówkę Xue Yanga. Nic więcej nie pozostało.

— Cao Baozhai udała się do Zacisza Obłoków. Straciłem z nią kontakt — ciszę przerwał mężczyzna. — Brakuje nadal kilku informacji, żeby zamknąć do końca sprawę. Co jest celem Xue Yanga?

— Nie wiem.

— Dlaczego za cel obrał sobie szkołę i tych uczniów?

— Nie wiem.

— Dlaczego do tej pory nie pozbawił cię życia?

— Nie wiem! — wykrzyczała.

Przed jej oczami mignęło wspomnienie przypominające fragment snu, który często pojawiał się w burzowe, ciężkie noce. Wspomnienie pełne bólu, w którym widziała Xue Yanga śmiejącego się nad ciałami zamordowanych ludzi. Śmiał się i śmiał, a ona patrzyła, choć nie powinna. Jej oczy były białe, jak pierwszy śnieg. Te oczy udawały ślepotę. Nawet jeśli miecz zwracano ku jej twarzy, nie wzdrygnęła się. Nawet jeśli gwałt miał przed nią miejsce, udawała, że dźwięki należą do jakiegoś hucznego wydarzenia i oddalała się. Wtedy, ten jeden raz, nie odwróciła się. Patrzyła wprost na człowieka, którego nazwała bratem, na skąpanego we krwi swoich ofiar Xue Yanga, powoli zwracającego swoje zawistne spojrzenie w kierunku A-Qing.

Wzdrygnęła się i wróciła do rzeczywistości.

Nie Huaisang skinął głową, domyślając się, czego właśnie doświadczyła nastolatka. Położył dłoń na jej ramieniu i rzekł:

— Xue Yang oślepił cię, wyrwał język i zabił w poprzednim życiu.

Ta świadomość uderzyła w A—Qing mocniej niż jak młot walił o kowadło. Przez kilka sekund walczyła, aby zapobiec tej prawdzie, zepchnąć ją na poziom fałszu, ale... ostatecznie nie umiała jej zaprzeczyć. Xue Yang zabił ją w poprzednim życiu.

W obecnej rzeczywistości był jej najdroższym bratem, który stawał w jej obronie, niezależnie od okoliczności, sytuacji, siły wroga. Wystarczył jeden płacz, aby Xue Yang usłyszał ją i przybiegł na pomoc, wziął w swoje ramiona i zaniósł do domu, gdzie siadali na kanapie i zajadali się prażonymi ciastkami ryżowymi z sproszkowanym chilli.

— Pomóż nam go powstrzymać. Podaj nam potrzebne informacje — podjął kolejną próbuję, ale A—Qing nigdy nie poznała odpowiedzi na pytania, które zadawał jej mężczyzna.

Pokręciła znacząco głową.

— Nigdy mi niczego nie mówił — zapewniła. — Ukrywał się w swoim pokoju, zabraniał nam tam wchodzić, kiedy pracował. Wiele razy pukałam, ale nie odpowiadał. Mówił... — urwała. Jedna rzecz jej się przypomniała. Pasowała do poprzedniego życia, do obrazu mnicha w białej, pięknej szacie, którego oczy zasłaniał materiał. — Xiao Xingchen… Kiedyś go wspomniał i to, że miał dobrego przyjaciela, którego skrzywdził. Że... chciałby go przeprosić i naprawić swoje błędy.

— Czyli zdradził ci parę szczegółów? — Nie Huaisang zaczął się z nią droczyć.

— To nie tak! — oburzyła się. — Łączę ze sobą fakty. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku niewiele znaczą, chcę pomóc. Pragnę pomóc bratu i pomóc wam. Nie zamierzam patrzeć, jak znowu cierpią niewinni.

— Bardzo szlachetne słowa, ale... przypadkiem przez twoje czyny już nie ucierpieli?

Odpowiedzialność za swoje czyny... Ile razy padły z ust Wei Wuxiana podobne słowa? Narodził się ponownie i otrzymał tak jak ona drugą szansę, aby zaznać w życiu szczęścia. Mary przeszłości jednak goniły i jego. Byli podobni, jednocześnie różniło ich tak wiele. Wei Wuxian nauczył się czegoś z przeszłości, ona z kolei ciągle dokonywała tych samych pomyłek.

Sięgnęła w stronę szyi, na której jeszcze nie tak dawno wisiał kamień gromadzący, a obok niego fragment amuletu Tygrysa Stygijskiego. Specjalnie dla brata nauczyła się specjalnych znaków kultywacyjnych przyciągających zło. Dla niego z rana wybrała się metrem, wsiadła do najbardziej zatłoczonego przedziału i tam zostawiła znaki na skórze nauczyciela i jednej uczennicy, a wysiadając z metra, rzuciła kamień gromadzenia z amuletem, doprowadzając do tragedii, o której mówiono tygodniami.

Żółć podeszła jej do gardła. Odwróciła się i oparła o szafkę, mając wrażenie, że za moment osunie się zemdlona na podłogę. Nie Huaisang rozłożył wachlarz i pomachał nim przed twarzą. Miała wrażenie, że patrzy na nią z góry — z politowaniem i zgorszeniem w oczach. Nie potrzebował usłyszeć od niej prawdy. On przyszedł tu już wiadomością, że o wszystkim wie i od A—Qing zależało, z jakim wyrokiem zostanie stąd wyprowadzona.

— A więc? — pogonił ją.

Zagryzła wargę do krwi. Zmusiła się do wyprostowania, po czym otworzyła usta, lecz zanim zaczęła zdanie, podłoga zatrzęsła się. Trzęsienia dokonywały się ze wszystkich stron, chwilę później rozległy się krzyki w klasach. Sufit pękł. Dziewczyna nie myślała dwa razy. Zauważyła otwarte okno. Pobiegła w tę stronę i wyskoczyła na plac przed szkołą. Ziemia wybruździła kostkę brukową, wyłoniły się nierówne tereny, wypychające stojące na parkingu samochody na siebie. A trzęsieniom nie było końca.

— Wszyscy na dwór, już! — usłyszała rozkaz Nie Huaisanga.

Zajął się bezpieczeństwem uczniów. Zignorował A—Qing. Takiej okazji nie doświadczało się zbyt często, odruchowo zaczęła biec w stronę bramy, ale zatrzymała się na widok krwistego strumienia światła, które wydobyło się z wnętrza ziemi. Przecięło chmury, rozpraszając je na boki. Zamiast nich pojawiła się smuga rozprzestrzeniająca nad całym miastem. Zakryła słońce. Czerwona poświata otoczyła wszystko na oczach A—Qing.

"Obiecuję, że tym razem naprawię swoje błędy. Nie bój się, kiedy zobaczysz czerwień. Będzie ona oznaczała, że nasza rodzina znowu stanie się kompletna. Nic już nam nie zagrozi. A—Qing, zaufaj mi" — przypomniała sobie słowa brat.

Uderzył w dziewczynę silny wiatr, niszcząc ściągnięte w dwa koki włosy. Nie wiedziała, czy to przez pyłki, które przedostały się do jej oczu czy przez oślepiające, czerwone światło, ale zaczęła płakać ciężkimi, grubymi łzami.

Bała się.

Bała się strasznie.

Brat pozostawił jej tyle niespełnionych obietnic i wcale nie czuła radości na wieść, że część z nich ma się spełnić. Miała wrażenie, że za moment uczucie strachu rozsadzi ją od środka. Nie do tego dążyła i na pewno nie akceptowała, że takie zakończenie pragnął widzieć jej brat.

Cena, jaką mieli oboje zapłacić, nie była tego warta.

Za dużo już zapłacili.

— Nigdy więcej…  — wyszeptała, po czym pobiegła w kierunku, z którego wydobywało się światło w nadziei, że ten znajdzie brata.


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!