A—Qing wrzuciła torbę do szafki i zatrzasnęła ją na oczach pozostałych uczniów, którzy zawsze widzieli ją jako porządną, spokojną uczennicę, dbającą o porządek i chętnie udzielającą się w samorządzie uczniowskim z myślą o swojej świetlanej przymości i wyjeździe na studia do stolicy. Nikt wcześniej nie widział jej wściekłej, zazwyczaj A—Qing interweniowała, kiedy na korytarzach robiło się za głośno, zdawała sobie dobrze z tego sprawę, ale tym razem nie zdołała zdusić buzujących w niej emocji.
Lan
Qiren coraz mocniej szargał jej nerwy, każdego poranka starała się zaciągnąć go
na zajęcia, a ten chował się przed nią w porę, udając, że szkoła i jego
przyszłość nic nie znaczą. Na pewno nie z takich podejściem! Każdy błąd
przeważał szalę, jedno potknięcie pozostawiało piętno, którego nie zmywało
proste „przepraszam”. Lan Qiren przypominał ją w każdym aspekcie: stracił młodo
rodziców, został przygarnięty i otoczony opieką osób praktycznie obcych, a na
końcu został uwikłany w wydarzenia, które zazwyczaj nie dotykały zwykłych
śmiertelników. Dlatego nie zamierzała patrzeć na niego każdego dnia i
odchodzić, jakby jej to nie dotyczyło, jeśli miała moc coś zmienić. Nie
wybaczyłaby sobie ignorancji.
—
A—Qing, czy coś dręczy? Od pewnego czasu martwimy się o ciebie. Wiemy, że wiele
się zmieniło od zamieszkałaś w sekcie Lan, ale mimo wszystko to nie powód do
takiego zachowania. Co się dzieje? — lawina pytań wypłynęła z ust wicedyrektora
szkoły, Nie Huaisanga, wybranego w ramach zastępstwa po ataku dzikiego trupa na
szkołę. Wyglądał młodo, jak na osobę, która szczyciła się piętnastoletnim
doświadczeniem w nauczaniu młodzieży. Nikt nie znał go za dobrze, jeszcze
więcej pytań pojawiło się, gdy nikt nie znalazł o nim informacji w Internecie,
a pierwsze plotki dotyczące jego osoby zakwitły, gdy uczniowie zauważyli jedno:
zawsze pojawiał się niespodziewanie.
Wychodził
zza korytarza.
Wchodził
do pomieszczenia.
Stawał
za tobą i zaczynał rozmowę, której nikt nie chciał z nim odbyć. Wszystkich tym
irytował, ale A—Qing nie znosiła w nim czegoś innego — głupiego wachlarza, w
kolorze zgniłej zieleni, noszonego w prawej kieszeni i zaczepiającego każdego,
kto przechodził obok Nie Huaisanga. Niewysokiego mężczyzny, o kobiecych,
delikatnych rysach twarzy i charakterystycznej bliźnie na szyi jak od otarć
sznura.
Mężczyzna
uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, wyglądał z pozoru naturalnie, ale na sam
widok tego uśmiechu dostała dreszczy. Chowała się za nim obłuda, fałsz, chęć
wydobycia z człowieka wszystkiego, co ukrywał w sobie. Czuła się przy nim naga,
jakby zdążył poznać każdy z jej sekretów.
A—Qing
skinęła nieśmiało i odparła:
—
Moja babcia niedawno umarła.
—
Tak, tak, to takie smutne stracić kogoś bliskiego. Kiedyś miałem brata, może i
nauczał mnie swoją silną, męską ręką, to kochałem go z całego serca. Do dziś
nie mogę pogodzić się z jego…., że tak powiem śmiercią.
—
Śmiercią? — dopytała odruchowo.
—Mój
brat został zamordowany. Długo próbowałem zemsty, ale nie mogłem w pełni jej
dokonać. — Zaśmiał się cierpko. — Przeznaczenie potrafi być złudne. Kreują się
często ścieżki, po których można długo błądzić. Na końcu prowadzą do miejsca,
do którego nigdy nie chciało się dojść. Miej to na uwadze przy podejmowaniu
swoich przyszłych decyzji.
Zimny
pot oblał A—Qing.
Dźwięk
dzwonka rozległ się po korytarzach, uczniowie zaczęli rozchodzić się do klas,
ale Nie Huaisang i A—Qing nie ruszyli się z miejsca. Pozostali mijali ich, na
moment odwracając wzrok i zastanawiając się, czy szykują się kolejne kłopoty. W
innych okolicznościach najpewniej zainteresowaliby się bardziej obecnością
osobistości, jaką był ten mężczyzna, ale ostatni atak dzikiego trupa nauczył
wszystkich, że nie warto mieszać się w sprawy innych. Po kilku minutach zrobiło
się pusto.
— Nie
pochwalam czynów mojego brata — odpowiedziała stanowczo i z głębi serca. Nie
zamierzała dłużej uczestniczyć w planach swojego brata, tym bardziej wspomagać
go w jakichkolwiek działaniach. Wystarczająco dużo nieszczęścia już sprowadziła
na innych.
— Nie
wszyscy są co do tego przekonani — mruknął pod nosem Nie Huaisang. Wyciągnął z
kieszeni wachlarz i rozłożył go na oczach dziewczyny.
Czuła
się nim oczarowana. Podążała za każdym machnięciem, za każdym świstem powierza,
który cudem docierał do jej uszu. Drgnęła nogą — zamierzała się cofnąć i uciec
w porę na zajęcia, pod wymówką, że nie może opuszczać lekcji. Nie dała rady
ruszyć się o krok. Nie Huaisang z kolei był coraz bliżej niej. Jego ruchy
trwały w harmonii z każdym machnięciem wachlarzem — jednostajnym, dostojnym,
godnym człowieka wysoko urodzonego. Z bliska… przerażał.
—Wystraszyłem
cię? — udał zdziwienie. — Nie do końca taki był mój cel. Chciałem tylko
porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś o twoim bracie — jego planach, dalszych
krokach.
— Nic
nie wiem! — wykrzyczała.
Zasłoniła
za późno usta. Jej głos rozniósł się echem między korytarzami, a mimo to nikt
nie raczył wyjrzeć z klasy. Nie Huaisang złożył wachlarz i pomachał przed nosem
A—Qing palcem.
—
Niegrzecznie — skarcił dziewczynę. — Starałem się być miły, zaufać ci, ale
wiedzieć, kiedy należy zakończyć zabawę, to umiejętność godna największych
mistrzów, moja droga.
— Ja
naprawdę nic nie wiem — zarzekła się. — Chcę być szczęśliwa, naprawdę. Sekta
Lan bardzo ciepło mnie przyjęła. Nikt nie odmówił mi pomocy. Potraktowali mnie
ciepło, dlatego nie mam powodu, żeby kłamać.
Nie
Huaisang westchnął.
—
Kłamca nie okłamie drugiego kłamcę, szczególnie takiego, który przez dwa życia
oszukiwał ludzi — dał jej do zrozumienia, że nie pozwoli A—Qing na fałsz.
Wachlarzem trzasnął o szafkę. Nie zniszczył jej, nie zadrapał, wystarczył
przerażający dźwięk samego uderzenia, przez który dziewczyna podskoczyła w
miejscu.
Znowu
nikt nie zareagował. Domyślała się już dawno, że wielu ludzi po ostatnich
wydarzeniach wyrobiła sobie mechanizm obronny, w takich sytuacjach jak ta
przypominający, że należy trzymać się z dala od kłopotów. Mimo to... błagała,
żeby ktoś ruszył jej na pomoc. Nie Huaisang przytłoczył ją — swoją osobą,
chłodnym uśmiechem i postawą, która przypominała jej mistrza Lan. Nikt w
dzisiejszych czas nie zachowywał idealnie wyprostowanej postawy, która jeszcze
dwa tysiące lat temu była wyrazem dostojeństwa i wysokiej pozycji w
społeczeństwie.
— Ja
naprawdę nie chcę mieć nic wspólnego z moim bratem — zapewniła. — Kochałam go,
nadal kocham, to moja jedyna rodzina, ale to nie znaczy, że akceptuję jego
czyny. Chcę... uciec od tego. Proszę mi uwierzyć.
Złączyła
obie dłonie i przycisnęła je do piersi. Serce biło w niej jak szalone. Wzięła
wdech, zrobiła wydech, wszystko po to, żeby zdusić w zarodku buzujące emocje.
Dalej
drżała...
Nie
Huaisang wykonał krok na przód. Czuła na sobie ciepło jego ciała, miała
wrażenie, że spróbuje ją spalić, jeśli za moment nie wyzna prawdy. Ale to była
prawda, niczego więcej nie ukrywała. Wszystkie informacje przekonała już
właściwym organom, nawet podała mistrzowi Lan adres, pod którym znaleźli
kryjówkę Xue Yanga. Nic więcej nie pozostało.
— Cao
Baozhai udała się do Zacisza Obłoków. Straciłem z nią kontakt — ciszę przerwał
mężczyzna. — Brakuje nadal kilku informacji, żeby zamknąć do końca sprawę. Co
jest celem Xue Yanga?
— Nie
wiem.
—
Dlaczego za cel obrał sobie szkołę i tych uczniów?
— Nie
wiem.
—
Dlaczego do tej pory nie pozbawił cię życia?
— Nie
wiem! — wykrzyczała.
Przed
jej oczami mignęło wspomnienie przypominające fragment snu, który często
pojawiał się w burzowe, ciężkie noce. Wspomnienie pełne bólu, w którym widziała
Xue Yanga śmiejącego się nad ciałami zamordowanych ludzi. Śmiał się i śmiał, a
ona patrzyła, choć nie powinna. Jej oczy były białe, jak pierwszy śnieg. Te
oczy udawały ślepotę. Nawet jeśli miecz zwracano ku jej twarzy, nie wzdrygnęła
się. Nawet jeśli gwałt miał przed nią miejsce, udawała, że dźwięki należą do
jakiegoś hucznego wydarzenia i oddalała się. Wtedy, ten jeden raz, nie
odwróciła się. Patrzyła wprost na człowieka, którego nazwała bratem, na skąpanego
we krwi swoich ofiar Xue Yanga, powoli zwracającego swoje zawistne spojrzenie w
kierunku A-Qing.
Wzdrygnęła
się i wróciła do rzeczywistości.
Nie
Huaisang skinął głową, domyślając się, czego właśnie doświadczyła nastolatka.
Położył dłoń na jej ramieniu i rzekł:
— Xue
Yang oślepił cię, wyrwał język i zabił w poprzednim życiu.
Ta
świadomość uderzyła w A—Qing mocniej niż jak młot walił o kowadło. Przez kilka
sekund walczyła, aby zapobiec tej prawdzie, zepchnąć ją na poziom fałszu,
ale... ostatecznie nie umiała jej zaprzeczyć. Xue Yang zabił ją w poprzednim
życiu.
W
obecnej rzeczywistości był jej najdroższym bratem, który stawał w jej obronie,
niezależnie od okoliczności, sytuacji, siły wroga. Wystarczył jeden płacz, aby
Xue Yang usłyszał ją i przybiegł na pomoc, wziął w swoje ramiona i zaniósł do
domu, gdzie siadali na kanapie i zajadali się prażonymi ciastkami ryżowymi z
sproszkowanym chilli.
—
Pomóż nam go powstrzymać. Podaj nam potrzebne informacje — podjął kolejną
próbuję, ale A—Qing nigdy nie poznała odpowiedzi na pytania, które zadawał jej
mężczyzna.
Pokręciła
znacząco głową.
—
Nigdy mi niczego nie mówił — zapewniła. — Ukrywał się w swoim pokoju, zabraniał
nam tam wchodzić, kiedy pracował. Wiele razy pukałam, ale nie odpowiadał.
Mówił... — urwała. Jedna rzecz jej się przypomniała. Pasowała do poprzedniego
życia, do obrazu mnicha w białej, pięknej szacie, którego oczy zasłaniał
materiał. — Xiao Xingchen… Kiedyś go wspomniał i to, że miał dobrego
przyjaciela, którego skrzywdził. Że... chciałby go przeprosić i naprawić swoje
błędy.
—
Czyli zdradził ci parę szczegółów? — Nie Huaisang zaczął się z nią droczyć.
— To
nie tak! — oburzyła się. — Łączę ze sobą fakty. Nawet jeśli w ostatecznym
rozrachunku niewiele znaczą, chcę pomóc. Pragnę pomóc bratu i pomóc wam. Nie
zamierzam patrzeć, jak znowu cierpią niewinni.
—
Bardzo szlachetne słowa, ale... przypadkiem przez twoje czyny już nie
ucierpieli?
Odpowiedzialność
za swoje czyny... Ile razy padły z ust Wei Wuxiana podobne słowa? Narodził się
ponownie i otrzymał tak jak ona drugą szansę, aby zaznać w życiu szczęścia.
Mary przeszłości jednak goniły i jego. Byli podobni, jednocześnie różniło ich
tak wiele. Wei Wuxian nauczył się czegoś z przeszłości, ona z kolei ciągle
dokonywała tych samych pomyłek.
Sięgnęła
w stronę szyi, na której jeszcze nie tak dawno wisiał kamień gromadzący, a obok
niego fragment amuletu Tygrysa Stygijskiego. Specjalnie dla brata nauczyła się
specjalnych znaków kultywacyjnych przyciągających zło. Dla niego z rana wybrała
się metrem, wsiadła do najbardziej zatłoczonego przedziału i tam zostawiła
znaki na skórze nauczyciela i jednej uczennicy, a wysiadając z metra, rzuciła
kamień gromadzenia z amuletem, doprowadzając do tragedii, o której mówiono
tygodniami.
Żółć
podeszła jej do gardła. Odwróciła się i oparła o szafkę, mając wrażenie, że za
moment osunie się zemdlona na podłogę. Nie Huaisang rozłożył wachlarz i
pomachał nim przed twarzą. Miała wrażenie, że patrzy na nią z góry — z politowaniem
i zgorszeniem w oczach. Nie potrzebował usłyszeć od niej prawdy. On przyszedł
tu już wiadomością, że o wszystkim wie i od A—Qing zależało, z jakim wyrokiem
zostanie stąd wyprowadzona.
— A
więc? — pogonił ją.
Zagryzła
wargę do krwi. Zmusiła się do wyprostowania, po czym otworzyła usta, lecz zanim
zaczęła zdanie, podłoga zatrzęsła się. Trzęsienia dokonywały się ze wszystkich
stron, chwilę później rozległy się krzyki w klasach. Sufit pękł. Dziewczyna nie
myślała dwa razy. Zauważyła otwarte okno. Pobiegła w tę stronę i wyskoczyła na
plac przed szkołą. Ziemia wybruździła kostkę brukową, wyłoniły się nierówne
tereny, wypychające stojące na parkingu samochody na siebie. A trzęsieniom nie
było końca.
—
Wszyscy na dwór, już! — usłyszała rozkaz Nie Huaisanga.
Zajął
się bezpieczeństwem uczniów. Zignorował A—Qing. Takiej okazji nie doświadczało
się zbyt często, odruchowo zaczęła biec w stronę bramy, ale zatrzymała się na
widok krwistego strumienia światła, które wydobyło się z wnętrza ziemi.
Przecięło chmury, rozpraszając je na boki. Zamiast nich pojawiła się smuga
rozprzestrzeniająca nad całym miastem. Zakryła słońce. Czerwona poświata
otoczyła wszystko na oczach A—Qing.
"Obiecuję,
że tym razem naprawię swoje błędy. Nie bój się, kiedy zobaczysz czerwień.
Będzie ona oznaczała, że nasza rodzina znowu stanie się kompletna. Nic już nam
nie zagrozi. A—Qing, zaufaj mi" — przypomniała sobie słowa brat.
Uderzył
w dziewczynę silny wiatr, niszcząc ściągnięte w dwa koki włosy. Nie wiedziała,
czy to przez pyłki, które przedostały się do jej oczu czy przez oślepiające,
czerwone światło, ale zaczęła płakać ciężkimi, grubymi łzami.
Bała
się.
Bała
się strasznie.
Brat
pozostawił jej tyle niespełnionych obietnic i wcale nie czuła radości na wieść,
że część z nich ma się spełnić. Miała wrażenie, że za moment uczucie strachu
rozsadzi ją od środka. Nie do tego dążyła i na pewno nie akceptowała, że takie
zakończenie pragnął widzieć jej brat.
Cena,
jaką mieli oboje zapłacić, nie była tego warta.
Za
dużo już zapłacili.
— Nigdy
więcej… — wyszeptała, po czym pobiegła w
kierunku, z którego wydobywało się światło w nadziei, że ten znajdzie brata.
0 Comments:
Prześlij komentarz