[Pogromca smoków] Rozdział 86

            

Przegrał całe życie.

Nie… Natsu Dragneel rozszarpał własne życie gołymi rękoma, pociągając za sobą wszystkich ludzi, na których mu zależało. Codziennie wracał do pustego domu, zastanawiając się, co doprowadziło do tego szaleństwa? Dlaczego stracił nad sobą panowanie i zaciągnął do grobu ukochaną Lucy, a potem pozwolił jedynemu dziecku uciec z domu?

Czwarty raz tego dnia się rozpłakał. Jednak szybko otarł łzy i na przydrożnym drzewie przybił wiadomość o poszukiwanej Nashi. Ostatnimi czasy droga prowadząca z Magnolii do Crocus stała się popularna, zaraz po opuszczeniu z jej okolic dzikich stworzeń, które po śmierci króla lasu nękały podróżnych. Istniała duża szansa, że ktoś napotkał na Nashi i dał radę ją zidentyfikować. Jakikolwiek znak znaczył dla Natsu wszystko. Wystarczyła mu wieść, że córeczka żyje i to pozwoliłoby mu obudzić się na nowo — uwierzyć w siebie i wyruszyć w podróż, by odnaleźć dziecko.

A tak?

Tkwił jak skończony idiota w zgliszczach Magnolii, z dnia na dzień stając się wrakiem człowieka, wstydzącym się wyjść do ludzi w innym celu niż poszukiwanie córki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiał z żywym człowiekiem, wydawało mu się, że powoli zapomniał nawet przyjaciół z Fairy Tail.

— Pan Natsu? — usłyszał za sobą znajomy głos.

Odwrócił się gwałtownie. Czy zmysły go nie myliły? Przecież posiadał słuch Pogromcy Smoków, więc jakim prawem ktokolwiek był w stanie przejść obok bez postawienia za sobą najcichszego dźwięku?

— Proszę pana? — zapytał ponownie stojący przed nim chłopak.

Był przeciętnego wzrostu, o głowę niższy od Natsu i zwyczajnej budowy, co dało się zauważyć przez przylegający do chłopaka czarny kostium ze złotymi wstawkami. Na pewno robiły wrażenie, szczególnie wśród zubożałych mieszkańców Magnolii. Brakowało szmat na okrycie w chłodny dzień, a ten dzieciak nosił strój godny samego księcia Fiore. Nie należał jednak do rodziny królewskiej. Nosił na piersi trzy ordery przypominające te, którymi nowy władca Fiore nagrodził zasłużonych w czasie walki z Acnologią. Natsu odmówił przyjęcia medali. Nie zasługiwał na nie, ale inni zapracowali na ten zaszczyt.

W tym chłopaku było coś znajomego. Przyjazna twarz wzbudzała zaufanie, przypominała mu kogoś z przeszłości, ale nie potrafił wygrzebać z pamięci imienia.

— A no tak… — Zaśmiał się chłopak. — Maury — przypomniał Natsu swoje imię.

— Jak ty… urosłeś — podsumował Natsu, inna odpowiedź nie przyszła mu na myśl. — Co u rodziców?

— Mama jak zawsze surowa. Mam wrażenie, że z wiekiem robi się tylko coraz bardziej wymagająca. A tata? Narzeka na rany po bitwie z Acnologią. Bardzo mu dokuczają. Czasami ma trudności ze wstawaniem. Oboje… — urwał na moment. — Oboje tęsknią za przyjaciółmi i dawnymi czasami.

Natsu parsknął.

— Wątpię, że po tym, co zrobiłem, mam prawo być ich przyjacielem.

— Oni widzą to inaczej.

Pokręcił głową. Niezależnie od tego, co powiedzieli temu dziecku, sprawa wyglądała inaczej. Nigdy nie uwierzy, że Gray i Erza wybaczyliby mu. Nie po tym, jak na ich oczach zamordował Lucy.

— Czasami nie warto się oszukiwać — dał Mauremu dobrą radę.

— Czasami też warto zaufać ludziom — odparł słowa Natsu. — Nawet jeśli jedni przywiążą cię do łóżka i będą próbowali zagłodzić na śmierć, drudzy otoczą cię miłością, na którą zasługujesz.

Argumenty były sensowne i momentami poddawał się tej słabości, pragnąc powrócić do dawnych czasów, o których wspomniał Maury — do przygód w gildii Fairy Tail, do regularnych zniszczeń budynku, który i tak odbudowali w krótkim czasie, do przyjęć, pili do ostatniej beczki piwa, a potem konali z wycieczenia na podłodze. Niestety, te czasy nigdy więcej nie powrócą.

Położył na wizerunku córki pokrytą w bruzdach dłoń, tę samą, którą zabił Lucy. Wyrządził wiele zła, nie dało się cofnąć czasu, naprawić błędów i świadoma tego Nashi wybrała ucieczkę — od potwora, jakim był jej ojciec. Nie zasługiwał na wybaczenie.

— Nie… — odpowiedział w końcu. — Nie zapracowałem na jakąkolwiek dobroć z waszej strony. Najpierw muszę najpierw naprawić parę błędów.

— Dobrze wiesz, że nie byłeś świadomy swoich czynów. Ktoś tobą kontrolował. — Maury dalej o niego walczył. — Poza tym… — Oderwał od Natsu wzrok i zerknął podejrzliwie za siebie, jakby ktoś miał ich podsłuchiwać. — Tata chce ci coś powiedzieć. To ważne.

Natsu nie zmienił miejsca zamieszkania, nie oddalił się od Magnolii, złudnie wierząc, że pewnego dnia Nashi wróci do niego z własnej woli. Ten dzień jeszcze nie nastąpił. Nikt nie odwiedził Natsu w jego samotności, nawet jeśli całe Fairy Tail pozostało wierne temu miastu i wspomogło je w odbudowie. Gray w każdej chwili mógł zajrzeć do Natsu w sprawie, o której wspomniał Maury. Skoro tego nie uczynił jego stan był poważniejszy niż wskazywałyby na to wyjaśnienia chłopaka.

— Odnajdę Nashi — powiedział stanowczym tonem. — Nie mam czasu… na inne sprawy.

— A herbata? — zaproponował Maury.

Natsu otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Takiej propozycji nawet przez moment nie brał pod uwagę. Poza tym, nie pamiętał, kiedy ostatnio wypił herbatę.

—To tylko herbata — ciągnął dalej Maury — Nie zabije, a i przy okazji można coś ciekawego usłyszeć. O Nashi — dodał, próbując zmieniać zdanie Natsu.

Maury to dobry chłopiec, nie zasłużył na chłodne traktowanie ze strony Natsu, więc jeśli chodziło tylko o herbatę, to czemu nie? Zerknął do portfela. Zachował w nim kilka kryształów w razie potrzeby. Oszczędności, które nagromadzili z Lucy ukrył w lesie, zakopując na głębokość trzech metrów, tak na wszelki wypadek.

— To jak?

— Zapłacę — zgodził się Natsu. —Za siebie i za ciebie.

— Serio?! Nie trzeba, proszę dać spokój. Ostatnio sporo pomagałem przy czyszczeniu szlaków handlowych. Serio, tak dobrze płacą. Może polecić pana.

— Nie! — krzyknął odruchowo. W głowie pojawił się obraz płonącej Lucy, nigdy więcej nie użyje swojej mocy. — Zostanę przy drobnych pracach. Lepiej nie nadużywać mocy.

Maury wydał z siebie niepewne „rozumiem”, ukrywając zaniepokojenie za prostym, choć sztucznym uśmiechem, który sprawdził, że Natsu w sercu poczuł ukłucie winy. Pogromca Smoków dobrze wiedział, że chłopak ma dobre intencje, a zachowywał się jak niedojrzały dzieciak, którym pewnie był. Erza nie raz mu przypominała, że czas dorosnąć.

— To w takim razie herbata?! — Natsu przywołał na szybko poprzedni temat. Poklepał Maurego po plecach i zaczął go prowadzić w kierunku miasta. Ogłoszenia z wizerunkiem Nashi schował do tylnej kieszeni spodni. Miał nadzieję, że po drodze mu nie wypadną, a nawet jeśli, może ktoś z ciekawości podniesie ogłoszenie i rozpozna Nashi?

Tak, należało szukać jakichkolwiek światełek w tunelu.

— Widzę, że masz sporo medali na piersi. To od walki z Acnologią czy jeszcze czymś innym na nie zasłużyłeś? — poprowadził dalej rozmowę.

— Oj, różnie. Jeden za walkę, drugi za pomoc w rozproszeniu nadciągającej rewolucji.

— Rewolucji? — zdziwił się Natsu. — Nie słyszałem o żadnej rewolucji.

— Nic dziwnego. Udało się zgasić w zarodku. Choć… nie wszystkich udało się uratować. Ludzie byli głodni, zmęczeni, bez dachu nad głową, dzieci umierały na ulicach w ramionach matek, ojcowie zaczęli atakować arystokratów. Zresztą, sam przywaliłem kilku dobrze spasionym debilom i zabrałem spiżarnię z zapasami żywności. Prędzej by się zepsuła, a oni trzymali ją tylko dla siebie, kiedy widzieli, ze na ulicach ludzie giną z głodu i proszą o kawałek chleba. Nie o duszonego królika w sosie chrzanowym, a o cholerny kawałek chleba.

—Stałeś się bohaterem dla tych ludzi — doszedł do wniosku Natsu.

— Nie wiem, czy bohaterem. Nie nazywałbym się bohaterem. Bohaterowie umierają, a dobrze wiedzy, kto z nas wszystkich najbardziej zasłużył na medale. Niestety Lucy nigdy ich nie otrzymała.

— Była odważna.

— Oj, była, ale i głupia. Porwała się na walkę, której wiedziała, że nie wygra.

— Chciała mnie uratować! — oburzył się Natsu. —  Tylko szkoda, że jej poświęcenie poszło na marne.

— Nie poszło — zaprzeczył Maury. — Bez jej ofiary nie dożylibyśmy jutra. Panie Natsu, najpewniej nie odzyskałbyś nad sobą kontroli i zabił wszystkich dookoła.

Natsu dostał dreszczy na samą myśl o tym, jakiej makabry dokonałby, gdyby nie Lucy. Maury miał racje, ocaliła nie tylko Natsu, ale i wszystkich dookoła. Była jednym z bohaterów, którzy zasługiwali na pomniki, zamiast tego przy wejściu do Magnolii wieszcze krzyczeli o nadejściu zbawiciela, który uratuje cały świat. Było ich przynajmniej pięciu, do tego mężczyzn w sile wieku, ale wychudzonych do tego stopnia, że skóra naciągała się na wyeksponowanych kościach. Ubrali się w stare worki po mące, chodzili boso po kamieniach i ostrej roślinności, zaczepiając wchodzących do miasta. Jeden z nich dostrzegł Maurego. Wskazał na chłopaka palcem i wykrzyczał:

— To jeden z potworów rządu! Niedługo nadciągnie sprawiedliwość, przybędzie wybawca, który wymaże zło z tego świata, a swoje wierne sługi nagrodzi zastawionym stołem i miejscem przy swoim boku.

Maury odsunął mężczyznę na bok i wszedł do miasta, nie słuchając dłużej jego gadaniny. Natsu popatrzył się na tego człowieka z politowaniem. Jak można wierzyć w takie głupoty? Ludzie potrzebowali nadziei, ale żerowanie na fałszywych obietnicach należało tępić.

—Zbawiciel może zwrócić ci córkę.

Natsu przystanął. Obejrzał się przez ramię i zadrżał na wspomnienie o Nashi. Skąd o niej wiedział? Cofnął się do granicy miasta, chwycił człowieka za ubiór i podniósł na wysokość swojej głowy, tak aby popatrzyć mu prosto w oczy.

— Puszczaj! Nie masz wstydu…

Natsu szarpnął mężczyzną, uderzył jego ciałem o mury miasta tak mocno, że rozległ się grzmot.

Zwrócił na siebie uwagę. Co z tego? Niewielu rozpoznawało w nim Natsu Dragneela, więc nie miał czego się obawiać. Zamiast tego wolał zakończyć sprawę z fałszywym sługą, który zapowiadał przyjście zbawiciela.

— Skąd wiesz o mojej córce? — wysyczał przez zęby.

— Zbawiciel mi powiedział — przyrzekł na własne życie. — Nigdy nie okłamałbym nikogo.

— Jaki zbawiciel?

— Najprawdziwszy. Przybędzie i uratuje nas wszystkich! Obiecał mi. Objawił się w snach. On istnieje!

Wydawał się świadomy swoich słów. Z trudem Natsu to przyznawał, ale nie widział w oczach tego człowieka szaleństwa.

Do uszu Natsu dotarły szepty. Rozejrzał się nerwowo po placu, na którym zebrała się grupa ludzi. Patrzyli na całe zdarzenie z ciekawością, rozmawiając między sobą o tym, co zrobili ci biedni ludzie, że wkurzyli jednego z magów. Sprawiedliwość — padło słowo z ust jednej z kobiet. Inni się zaśmiali, że w końcu zrobią porządek z tymi fałszywymi prorokami. Nikt nie próbował ich ratować.

Natsu zwrócił się w kierunku trzymanego przez siebie mężczyzny. Zaciskał na jego szyi dłoń, z siłą, która wystarczyła, żeby złamać komuś kart. Fartem uniknął tego czynu. Puścił mężczyznę i uciekł w kierunku miasta, przepychając się przez tłumy.

Maury złapał go za rękę i oboje udali się do wąskiej uliczki, wypełnionej smrodem i odorem, drażniącym ostro nozdrza Natsu. Nie zdołał wytrzymać atakujących go zapachów. Wyprzedził Maurego, po czym wyskoczył na dawny plan handlowy. Teraz zostały z niego tylko wspomnienia. Usunęli wszystkie zniszczone posągi, nie postawili na nowo słynnych drewnianych budek, w tym najlepiej ze świeżo pieczonym mięskiem. A zjadłby, podzielił się z Lucy i Nashi, obiecał im wspólny posiłek. Pamiętał, że ostatni raz zjedli kanapki na dworcu. Próbował oszukać Lucy na kanapkę z samym mięskiem, ale kazała wziąć dla zdrowia mieszaną z warzywami. Naprawdę się o niego troszczyła… Czy kiedykolwiek to docenił?

— Panie Natsu? — Z alejki wybiegł zasapany Maury. — To już za wiele. Co się dzieje? Śmierć pana goniła czy co? I co się stało przed miastem?

Gdyby wiedział, odpowiedziałby. Nie wiedział, więc jak miał wyjaśnić cokolwiek Mauremu?

— Nic — burknął. — Wkurzył mnie facet i tyle. Próbował wciągnąć w jakąś przepowiednię.

— Na pewno tylko o to chodziło? — drążył Maury. Stanął naprzeciw Natsu, gotowy wycisnąć każdą odpowiedź. — Przeznaczenie i przepowiednie to niebezpieczne narzędzia w rękach ludzkich. Często słowa potrafią przemienić się w rzeczywistość, a wtedy nie każdy potrafi poradzić sobie z konsekwencjami wypowiedzianej przeszłości.

Natsu przewrócił oczami i szczerze się zapytał:

— Serio? Myślisz, że coś z tego rozumiem? Co druga osoba w Magnolii powie ci, że do mnie należy mówić prostymi, zrozumiałymi zdaniami! — Prychnął. — Przeznaczenie i te całe bzdety. Po co mi to? Straciłem dwie najbliższe mi osoby, wystarczy. Co gorszego może się wydarzyć?

— Może zostać zniszczone to, o co walczyła ludzi. Może zginąć ktoś, za kogo Lucy oddała życie.

Dwójka dzieci przebiegła obok Natsu, wyglądali na rodzeństwo, mieli podobny, ciemny kolor włosów i przyjemne twarzyczki, na których rysował się szczery, szeroki uśmiech. Ganiali się po odbudowujących się zgliszczach Magnolii, łapiąc uciekającego owada, którego co jakiś czas puszczali na wolność, żeby rozpocząć zabawę od nowa. Jakby zapomnieli o wszystkich otaczających ich nieszczęściach i próbowali żyć dalej, jak sprzed wojny z Acnologią.

Maury wyjął z kieszeni po cukierku i poczęstował dzieci. Podziękowały głośno, chowając słodycz do dziurawych spodnim. Oboje oddalili się w stronę zawalonego domu mieszkalnego, skąd dobiegły inne hałasy, dalej należące do dzieci.

— Sierociniec. Przynajmniej sierociniec dla pozorów — wyjaśnił Maury. — Każde z nich straciło całe rodziny w trakcie wojny i patrz, żyją dalej.

— I to miała być ta herbata? — fuknął Natsu. — Chciałeś mnie tu zaprowadzić i pokazać te dzieci? Żeby wzbudzić litość czy co?

Maury chwycił Natsu za kołnierz, szarpnął nim i popchnął na stojącą ścianę budynku. Kurz wzbił się w powietrze. Część dzieci usłyszała zamieszki, jakby nauczone doświadczeniem zebrały się w jednym miejscu. Najstarsi, wyglądali na nastolatków, zabrali młodsze przybrane rodzeństwo i oddalili się, zostawiając za sobą wszystkie rzeczy.

Maury nie puścił Natsu zacieśnił na nim uścisk, ale nie odezwał się słowem. Jego ręce drżały ze strachu, rozluźniając dłoń. Natsu wydostał się z pułapki i oddalił na bezpieczną odległość, zamierzając odejść do swojej samotności. Zmarnował czas na „herbatę”, żałosne…

— Potrzebujemy twojej pomocy — wyjęczał Maury. — Acnologia powróci. Wkrótce. Znowu zapragnie wszystkich zabić. Pomóż nam, bo bez ciebie… nie damy rady.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!