Stracił panowanie nad czasem.
Zeref ignorował każdy wschód słońca i zanim się obejrzał, czerwona kula zanikała za horyzontem, a on się tylko zastanawiał, który dzień właśnie stracił. Wydawało mu się, że ostatnie wydarzenia z atakiem Acnologii na Fiore miały miejsce rok temu, ale z drugiej strony czy od tamtego dnia nie doświadczył dwóch zim? Nie pożegnał letniego skwaru? Nie zaznał wiosny i jesieni? Nie ufał dłużej umysłowi, zawodził go coraz częściej, wypełniony myślami o przyszłości i możliwościach, jakie niosła za sobą jego wiedza sprzed czterystu lat, a ta zawodziła każdego dnia coraz bardziej.
Obejrzał się przez ramię i rozejrzał za
słońcem. Czerwona ula wyłaniała się z nad horyzontu. Była piękna, intensywna,
przywodziła na myśl poranki, kiedy to z ojcem wychodził na pole. Wierzył, że
słońce to jeden z ognistych smoków i że pewnego dnia zejdzie, by pożreć całą
rodzinę w ramach kary, jeśli przynajmniej jeden raz go nie pozdrowi. Tego
poranka, kiedy spłonął ich dom, chyba zaspał…
Zeref westchnął. Zostawił za sobą przeszłość i
dotarł do małego targowiska na uboczu miasta odbudowanego po ataku Acnologii — ze
zgliszczy, drewna i tektury. Bezdomni ukrywali się za chwiejnymi ścianami
budynków, trzymając w ostrzegawczym geście wykonane na szybko nożyki, które
ledwo przecinały stary, zwietrzały chleb. Zeref zignorował ich ciekawskie
spojrzenia i podążył śladem magii, złotej wstęgi, która wiernie go prowadziła
do jedynego straganu z magicznymi ziołami w tej okolicy.
Przystanął przed wyłożoną na ziemi strzechą i
ogarnął na bok proste zioła proponowane przez dawną, starą zielarkę, o
zmęczonym spojrzeniu, pragnącym spokojnej śmierci wśród rodziny, nie z głodu
czy z zimna. Kobieta chuchnęła na wysuszone ręce i wskazała na kwiat z mroźnych
krain. Zeref nie pytał o jego pochodzenie. Obrócił w dłoni zachowany w świetnym
stanie kwiat o różowo—czerwonych płatkach, które wydzielały zapach
przypominający plastry miodu. Miał właściwości gojące, ale przede wszystkim
wierzono w jego duchowe zdolności. Według legend przywracał spokój duszy
dręczonej koszmarami i wyrzutami sumienia.
— Mogę dostarczyć kilka dzikich królików —
zaproponował zielarce.
Pokręciła głową.
— To nie wystarczy. Chcę posłać wnuczkę do
szkoły, planują odbudować szkołę na lato i wtedy dzieci wrócą do… nauki.
Zeref sięgnął do meszka z kryształami. Dotąd
waluta zanikła, barter stał się powszechnym narzędziem w sprzedaży towaru,
głównie przez panujący głód i biedę. Chleb ceniono bardziej niż kryształy,
kawałek mięsa traktowano jak nowego boga, niewielu mogło pozwolić sobie na coś
słodkiego. Skoro kryształy wracały do obiegu, rząd podjął odpowiednie kroki, by
przywrócić gospodarkę i odbudować państwo.
— Kryształy? — spytał stanowczym tonem, podając
kobiecie proponowaną sumę. Przeliczyła pieniądze i tym razem zgodziła się
skinięciem.
Zabrał ze sobą kwiat i oddalił od straganu wraz
z trzema mężczyznami, którzy podążyli jego śladem. Przymknął oczy,
przepraszając w głębi serca za los, czyhający na tych młodych ludzi. Śmierć
należało traktować jak ostateczność, o ile nie jest się uosobieniem śmierci.
Jeden z mężczyzn wyszedł przed Zerefa.
Zagrodził mu drogę i uderzył ostrzegawczo kijem o ziemię. Dwóch jego kolegów
zostało w tyle, pozostawiając Zerefa bez drogi do ucieczki.
— Widzieliśmy, że masz kryształy. Może się
podzielisz z biednymi? —zapytał opryszek.
— Niestety, nie mogę. Te pieniądze są dla mojej
drogiej przyjaciółki, nie oddam ich — oświadczył. — Proszę, odejdźcie, nie
sprawiajcie niepotrzebnych problemów.
Ustawili się do ataku. Głupcy nie zamierzali
odpuścić.
Zeref pstryknął palcami. Z szyi mężczyzn
wytrysnęła krew, odruchowo chwycili się na ranę, ale zanim odgadli, co się
wydarzyło, upadli na ziemię, wijąc się w konwulsjach. Próbowali odzyskać
oddech, kręcili się po drodze, jeden nawet wyciągnął dłoń w kierunku Zerefa.
Czarny Mag podwinął szatę i ominął młodzieńców,
mówiąc:
— Prosiłem.
Ruszył za miasto, do oddalonego o dwie godziny
drogi miejsca zwanego „Zaciszem Pustelnika”, w którym dawniej podróżni
znajdowali schronienie przed burzą, niespodziewany ciepły posiłek i dwa łóżka
do spania. Teraz nikt nie podróżował, nie przez pustkowia, gdzie od dobrych
kilku miesięcy nie padało, a dzika zwierzyna udawała na polowania mniejszych
ofiar ukrywających się wśród suchych traw.
Zeref otoczył Zacisze Pustelnika magicznym
polem ostrzegającym przez zagrożeniem. Na więcej ochrony nie było go stać,
zużył zbyt wiele mocy na przywołanie E.N.D. Zapłacił cenę, a do końca swoich
dni nie zapomni o jej konsekwencjach.
Sapnął ze zmęczenia.
Otworzył stare, klekoczące drzwi o niskiej
framudze. Przechodził do środka skulony, do ciasnego, drewnianego domu, którego
tylną ścianę tworzył wilgotny fragment kamiennej ściany od boku jaskini.
Sprawdził, czy pali się w piecu — ogień jeszcze się tlił, dlatego dorzucił
trochę wysuszonych liści i kiedy ponownie pojawiły się pomarańczowe płomienie,
wrzucił do środka dwa kawałki drewna.
Zakupiony kwiat odłożył na stół i przykrył go
ścierką, planując zasuszyć roślinę i dopiero potem dodać jej do przyrządzanego
eliksiru. Ale to z czasem…
Zdjął wierzchnią szatę i powiesił przy piecu.
Miał wrażenie, że lepi się do niego od potu. Możliwe, że padało, a przypadkiem
nie zwrócił na to uwagi. Niewiele interesowała go pogoda.
— Jak się dzisiaj czujesz? — zapytał na głos,
zwracając swoje spojrzenie na leżącą po drugiej stronie pomieszczenia kobietę
owiniętą w bandaże.
Oddychała nierównomiernie, oczy miała lekko
rozchylone, nawet jeśli od początku utrzymywała się w nieprzytomnym stanie.
Rany na jej brzuchu ponownie się otworzyły. Krew zdążyła przesiąknąć niedawno
wymienione bandaże i zabrudzić otulającą ją kołdrę. Zeref przysiadł się do
niej. Przyłożył do bandaży świeży kawałek materiału i zerknął na pranie —
jeszcze nie wyschło, nie miał, z czego wykonać nowych bandaży.
— Kupiłem nowy kwiat, możliwe, że ci pomoże —
mówił dalej do kobiety. — Lucy, może już czas się obudzić? — Sięgnął w kierunku
jej włosów i odgarnął je na bok, odsłaniając bladą, wychudzoną twarz, która
ciągle pozostawała w śnie.
Czasem nachodziła Zerefa ochota, żeby siłą ją
wybudzić — znał kilka dobrych zaklęć, które przerywały nawet wieczny sen.
Użyłby go na wrogach, nie zawahałaby się wykorzystać do swoich eksperymentów
zwykłego człowieka, ale nie odważył się dotknąć Lucy. Tylko ona pokonała
przeznaczenie, odwróciła swój los i nawet jeśli znalazła się w stanie
graniczącym ze śmiercią, to jeszcze żyła. Pragnął o nią walczyć i przywrócić do
życia, którym cieszyła się dawniej.
— Szkoda, że ten proces zajmuje tak długo —
narzekał, oddalając się od Lucy. Nastawił wodę w garnku i sporządził prosty
napar ziołowy dla relaksu.
Usiadł przy wilgotnej, kamiennej ścianie ich
kryjówki i zaczerpnął ze środka naczynia odrobinę herbaty. Dostał od niej
dreszczy. Nie był przyzwyczajony do funkcjonowania w takich warunkach, od
prawie dwustu latach żył w swojej rezydencji. I tam by wrócił, gdyby nie
ryzyko, że ktoś odnajdzie Lucy.
— Ciekawe, jak radzi sobie twoja rodzina?
Palec Lucy drgnął.
Zeref zerwał się z miejsca i podbiegł do
kobiety, łapiąc ją za dłoń. Rozmasował wierzch skóry, szukając jeszcze jednego
odruchu, który potwierdził jej wcześniejszą reakcję. To nie przypadek, że
zadrżała. Jej kciuk ponownie się poruszył.
Odzyskała czucie!
Zeref opuścił jej dłoń na łóżko i sam opadł na
podłogę. Zaczesał włosy do tyłu, podśmiewując się pod nosem. Po raz pierwszy, odkąd zajął się Lucy po
ataku Acnologii i szaleństwie Natsu, jej ciało zareagowało.
Pobiegł do szafki z ziołami. Wyciągnął na stół
przygotowane worki zasuszonych liści i kwiatów, po czym sięgnął do drewnianej
ściany, postukując w nią. Kiedy dotarł do głuchego dźwięku, skierował palce
odrobinę wyżej i wyciągnął drewniany fragment ścianki. Dalej kryła się wnęka
wielkości dwóch książek położonych na siebie. Wnętrze zdążyło się zakurzyć,
wydobywał się z niego przyjemny zapach, stęchły. Mimo to włożył do środka rękę,
wydobywając zamknięty w szklanym pojemniku bladoniebieski płatek od kwiatu.
Ostrożnie przyniósł go do Lucy i rozwinął
bandaże na jej piersi. Przyłożył do zagojonego fragmentu skóry dłoń i wymówił
trzy zaklęcia odnowienia:
Reante.
Warros.
Heseria.
Cień Czarnego Maga zadrżał. Obejrzał się przez
ramię i zgonił go jednym spojrzeniem. Cień uspokoił się, Zeref powrócił trzech
zaklęć, badając reakcję kobiety. Tym razem nie pojawiła się żadna oznaka życia.
Westchnął ciężko, opadając na podłogę. Powoli
tracił wiarę w swoje umiejętności.
Odłożył płatek na miejsce i schował go w ten
sam sposób, co wcześniej. Nikt więcej nie powinien wiedzieć o istnieniu tego
artefaktu, na pewno nie ktoś żywy. Setki lat strzeżono tej tajemnicy, wcześniej
setki lat toczono krwawe wojny o jeden płatek kwiatu, który wyłonił się z ziemi
po wielkich wojnach bogów. Gdy krew największych wojowników spadła na ziemię,
kiedy boginie lamentowały nad swoimi mężami, a łzy poiły roślinność. Z tych
nieszczęść i bólu zrodził się kwiat, symbol nowego porządku, nadziei i końca
walk.
— Jeden liść wystarczy do nastania pokoju,
jedna łodyga do wstąpienia na trony bogów, a kwiat przywraca utracone życie —
zacytował. Legendy przekazywano, każdą wzbogacano o kolejną, magiczną
właściwość rośliny, aż prawdy w słowach pozostało niewiele. Zeref żył
wystarczająco długo na tym świecie, aby nie zapomnieć…
„Przywraca to, co zostało utracone” — ostatnie
słowa jego dawnego mistrza zapadły mu głęboko w pamięć i na szczęście ni wyzbył
się ich, kiedy utracił imię, śmiertelność i całe życie.
Zeref przyłożył dwa palce do rozgrzanego
policzka dziewczyny. Wyglądała niewinnie, śpiąc w tych nasiąkniętych krwią
bandażach. Jakby śniła. Nie zamierzał zbyt wcześnie obudzić ją z tego snu, ale
jeśli nadejdzie taka potrzeba, nie zawaha się użyć wszystkich metod, aby
przywrócić Lucy do dawnego życia. Jeśli tak się stanie, pozostanie żywym
dowodem na to, że los da się odmieć. A skoro tak, i dla Zerefa istniała szansa
na spokojną i zasłużoną śmierć.
Rozległ się trzask za drzwiami. Zaczesał
palcami włosy do tyłu i wyszedł przed dom. Stała przed nim trzęsąca się
kobieta, mająca nie więcej niż czterdzieści ludzkich lat. Zacisnęła mocno usta,
aż do krwi, która spłynęła na jej podbródek, a potem skapnęła na ziemię.
Trzymała przy sobie strzelbę myśliwską. Z lufy wydobywał się dym. Najpewniej
stąd wydobył się trzask.
Zeref obejrzał się przez ramię, na skałę, w
której widniała dziura od kuli. Uśmiechnął się delikatnie i zapytał kobietę:
— Czyżbym uczynił coś złego?
— Oddaj… — wysapała ciężko. — Oddaj moją córkę.
Jeszcze raz zerknął w kierunku kryjówki,
wewnątrz znajdowała się Lucy, a dobrze wiedział, że Layla Heartfilia nie żyje
od dwudziestu lat.
— Nie jestem w posiadaniu pani dziecka, proszę
odejść — próbował załatwić sprawę grzecznie, zanim dojdzie do niepotrzebnego
rozlewu krwi. Matki zawsze należało oszczędzać, szczególnie te walczące o dobro
swoich dzieci.
— Kłamiesz! — ryknęła. — Odella zniknęła zaraz
po tym, jak wyszedłeś z miasta. To ty!
Przyłożyła broń do czoła Zerefa. Odtrącił ją na
bok.
Kobieta cofnęła się o kilka kroków, oddychała
coraz ciężej, łzy najpewniej przysłaniały jej widok.
— Nie mam twojego dziecka — dał ponownie do
zrozumienia. — Szukaj winnego w innym miejscu, ewentualnie szukaj dziecka, może
poszła się bawić za miasto.
Złapał za lufę od strzelby i pociągnął ją,
wyrywając kobiecie broń. Cisnął nią o skałę, roztrzaskując na drobne fragmenty.
Kobieta chwyciła się za policzki i krzyknęła za
strachu. Podwinęła suknię, po czym pobiegła w kierunku miasta, wydzierając się
na cały głos o potworze z Zacisza Pustelnika. Zeref wrócił do tymczasowego domu
i udał się na środek pomieszczenia. Usiadł w pozycji do medytacji i oddał się
własnym myślom. Jedna z nich przyćmiła większość jego rozważań.
„Chyba czas odejść”.
0 Comments:
Prześlij komentarz