[Pogromca smoków] Rozdział 85

           

Stracił panowanie nad czasem.

Zeref ignorował każdy wschód słońca i zanim się obejrzał, czerwona kula zanikała za horyzontem, a on się tylko zastanawiał, który dzień właśnie stracił. Wydawało mu się, że ostatnie wydarzenia z atakiem Acnologii na Fiore miały miejsce rok temu, ale z drugiej strony czy od tamtego dnia nie doświadczył dwóch zim? Nie pożegnał letniego skwaru? Nie zaznał wiosny i jesieni? Nie ufał dłużej umysłowi, zawodził go coraz częściej, wypełniony myślami o przyszłości i możliwościach, jakie niosła za sobą jego wiedza sprzed czterystu lat, a ta zawodziła każdego dnia coraz bardziej.

Obejrzał się przez ramię i rozejrzał za słońcem. Czerwona ula wyłaniała się z nad horyzontu. Była piękna, intensywna, przywodziła na myśl poranki, kiedy to z ojcem wychodził na pole. Wierzył, że słońce to jeden z ognistych smoków i że pewnego dnia zejdzie, by pożreć całą rodzinę w ramach kary, jeśli przynajmniej jeden raz go nie pozdrowi. Tego poranka, kiedy spłonął ich dom, chyba zaspał…

Zeref westchnął. Zostawił za sobą przeszłość i dotarł do małego targowiska na uboczu miasta odbudowanego po ataku Acnologii — ze zgliszczy, drewna i tektury. Bezdomni ukrywali się za chwiejnymi ścianami budynków, trzymając w ostrzegawczym geście wykonane na szybko nożyki, które ledwo przecinały stary, zwietrzały chleb. Zeref zignorował ich ciekawskie spojrzenia i podążył śladem magii, złotej wstęgi, która wiernie go prowadziła do jedynego straganu z magicznymi ziołami w tej okolicy.

Przystanął przed wyłożoną na ziemi strzechą i ogarnął na bok proste zioła proponowane przez dawną, starą zielarkę, o zmęczonym spojrzeniu, pragnącym spokojnej śmierci wśród rodziny, nie z głodu czy z zimna. Kobieta chuchnęła na wysuszone ręce i wskazała na kwiat z mroźnych krain. Zeref nie pytał o jego pochodzenie. Obrócił w dłoni zachowany w świetnym stanie kwiat o różowo—czerwonych płatkach, które wydzielały zapach przypominający plastry miodu. Miał właściwości gojące, ale przede wszystkim wierzono w jego duchowe zdolności. Według legend przywracał spokój duszy dręczonej koszmarami i wyrzutami sumienia.

— Mogę dostarczyć kilka dzikich królików — zaproponował zielarce.

Pokręciła głową.

— To nie wystarczy. Chcę posłać wnuczkę do szkoły, planują odbudować szkołę na lato i wtedy dzieci wrócą do… nauki.

Zeref sięgnął do meszka z kryształami. Dotąd waluta zanikła, barter stał się powszechnym narzędziem w sprzedaży towaru, głównie przez panujący głód i biedę. Chleb ceniono bardziej niż kryształy, kawałek mięsa traktowano jak nowego boga, niewielu mogło pozwolić sobie na coś słodkiego. Skoro kryształy wracały do obiegu, rząd podjął odpowiednie kroki, by przywrócić gospodarkę i odbudować państwo.

— Kryształy? — spytał stanowczym tonem, podając kobiecie proponowaną sumę. Przeliczyła pieniądze i tym razem zgodziła się skinięciem.

Zabrał ze sobą kwiat i oddalił od straganu wraz z trzema mężczyznami, którzy podążyli jego śladem. Przymknął oczy, przepraszając w głębi serca za los, czyhający na tych młodych ludzi. Śmierć należało traktować jak ostateczność, o ile nie jest się uosobieniem śmierci.

Jeden z mężczyzn wyszedł przed Zerefa. Zagrodził mu drogę i uderzył ostrzegawczo kijem o ziemię. Dwóch jego kolegów zostało w tyle, pozostawiając Zerefa bez drogi do ucieczki.

— Widzieliśmy, że masz kryształy. Może się podzielisz z biednymi? —zapytał opryszek.

— Niestety, nie mogę. Te pieniądze są dla mojej drogiej przyjaciółki, nie oddam ich — oświadczył. — Proszę, odejdźcie, nie sprawiajcie niepotrzebnych problemów.

Ustawili się do ataku. Głupcy nie zamierzali odpuścić.

Zeref pstryknął palcami. Z szyi mężczyzn wytrysnęła krew, odruchowo chwycili się na ranę, ale zanim odgadli, co się wydarzyło, upadli na ziemię, wijąc się w konwulsjach. Próbowali odzyskać oddech, kręcili się po drodze, jeden nawet wyciągnął dłoń w kierunku Zerefa.

Czarny Mag podwinął szatę i ominął młodzieńców, mówiąc:

— Prosiłem.

Ruszył za miasto, do oddalonego o dwie godziny drogi miejsca zwanego „Zaciszem Pustelnika”, w którym dawniej podróżni znajdowali schronienie przed burzą, niespodziewany ciepły posiłek i dwa łóżka do spania. Teraz nikt nie podróżował, nie przez pustkowia, gdzie od dobrych kilku miesięcy nie padało, a dzika zwierzyna udawała na polowania mniejszych ofiar ukrywających się wśród suchych traw.

Zeref otoczył Zacisze Pustelnika magicznym polem ostrzegającym przez zagrożeniem. Na więcej ochrony nie było go stać, zużył zbyt wiele mocy na przywołanie E.N.D. Zapłacił cenę, a do końca swoich dni nie zapomni o jej konsekwencjach.

Sapnął ze zmęczenia.

Otworzył stare, klekoczące drzwi o niskiej framudze. Przechodził do środka skulony, do ciasnego, drewnianego domu, którego tylną ścianę tworzył wilgotny fragment kamiennej ściany od boku jaskini. Sprawdził, czy pali się w piecu — ogień jeszcze się tlił, dlatego dorzucił trochę wysuszonych liści i kiedy ponownie pojawiły się pomarańczowe płomienie, wrzucił do środka dwa kawałki drewna.

Zakupiony kwiat odłożył na stół i przykrył go ścierką, planując zasuszyć roślinę i dopiero potem dodać jej do przyrządzanego eliksiru. Ale to z czasem…

Zdjął wierzchnią szatę i powiesił przy piecu. Miał wrażenie, że lepi się do niego od potu. Możliwe, że padało, a przypadkiem nie zwrócił na to uwagi. Niewiele interesowała go pogoda.

— Jak się dzisiaj czujesz? — zapytał na głos, zwracając swoje spojrzenie na leżącą po drugiej stronie pomieszczenia kobietę owiniętą w bandaże.

Oddychała nierównomiernie, oczy miała lekko rozchylone, nawet jeśli od początku utrzymywała się w nieprzytomnym stanie. Rany na jej brzuchu ponownie się otworzyły. Krew zdążyła przesiąknąć niedawno wymienione bandaże i zabrudzić otulającą ją kołdrę. Zeref przysiadł się do niej. Przyłożył do bandaży świeży kawałek materiału i zerknął na pranie — jeszcze nie wyschło, nie miał, z czego wykonać nowych bandaży.

— Kupiłem nowy kwiat, możliwe, że ci pomoże — mówił dalej do kobiety. — Lucy, może już czas się obudzić? — Sięgnął w kierunku jej włosów i odgarnął je na bok, odsłaniając bladą, wychudzoną twarz, która ciągle pozostawała w śnie.

Czasem nachodziła Zerefa ochota, żeby siłą ją wybudzić — znał kilka dobrych zaklęć, które przerywały nawet wieczny sen. Użyłby go na wrogach, nie zawahałaby się wykorzystać do swoich eksperymentów zwykłego człowieka, ale nie odważył się dotknąć Lucy. Tylko ona pokonała przeznaczenie, odwróciła swój los i nawet jeśli znalazła się w stanie graniczącym ze śmiercią, to jeszcze żyła. Pragnął o nią walczyć i przywrócić do życia, którym cieszyła się dawniej.

— Szkoda, że ten proces zajmuje tak długo — narzekał, oddalając się od Lucy. Nastawił wodę w garnku i sporządził prosty napar ziołowy dla relaksu.

Usiadł przy wilgotnej, kamiennej ścianie ich kryjówki i zaczerpnął ze środka naczynia odrobinę herbaty. Dostał od niej dreszczy. Nie był przyzwyczajony do funkcjonowania w takich warunkach, od prawie dwustu latach żył w swojej rezydencji. I tam by wrócił, gdyby nie ryzyko, że ktoś odnajdzie Lucy.

— Ciekawe, jak radzi sobie twoja rodzina?

Palec Lucy drgnął.

Zeref zerwał się z miejsca i podbiegł do kobiety, łapiąc ją za dłoń. Rozmasował wierzch skóry, szukając jeszcze jednego odruchu, który potwierdził jej wcześniejszą reakcję. To nie przypadek, że zadrżała. Jej kciuk ponownie się poruszył.

Odzyskała czucie!

Zeref opuścił jej dłoń na łóżko i sam opadł na podłogę. Zaczesał włosy do tyłu, podśmiewując się pod nosem.  Po raz pierwszy, odkąd zajął się Lucy po ataku Acnologii i szaleństwie Natsu, jej ciało zareagowało.

Pobiegł do szafki z ziołami. Wyciągnął na stół przygotowane worki zasuszonych liści i kwiatów, po czym sięgnął do drewnianej ściany, postukując w nią. Kiedy dotarł do głuchego dźwięku, skierował palce odrobinę wyżej i wyciągnął drewniany fragment ścianki. Dalej kryła się wnęka wielkości dwóch książek położonych na siebie. Wnętrze zdążyło się zakurzyć, wydobywał się z niego przyjemny zapach, stęchły. Mimo to włożył do środka rękę, wydobywając zamknięty w szklanym pojemniku bladoniebieski płatek od kwiatu.

Ostrożnie przyniósł go do Lucy i rozwinął bandaże na jej piersi. Przyłożył do zagojonego fragmentu skóry dłoń i wymówił trzy zaklęcia odnowienia:

Reante.

Warros.

Heseria.

Cień Czarnego Maga zadrżał. Obejrzał się przez ramię i zgonił go jednym spojrzeniem. Cień uspokoił się, Zeref powrócił trzech zaklęć, badając reakcję kobiety. Tym razem nie pojawiła się żadna oznaka życia.

Westchnął ciężko, opadając na podłogę. Powoli tracił wiarę w swoje umiejętności.

Odłożył płatek na miejsce i schował go w ten sam sposób, co wcześniej. Nikt więcej nie powinien wiedzieć o istnieniu tego artefaktu, na pewno nie ktoś żywy. Setki lat strzeżono tej tajemnicy, wcześniej setki lat toczono krwawe wojny o jeden płatek kwiatu, który wyłonił się z ziemi po wielkich wojnach bogów. Gdy krew największych wojowników spadła na ziemię, kiedy boginie lamentowały nad swoimi mężami, a łzy poiły roślinność. Z tych nieszczęść i bólu zrodził się kwiat, symbol nowego porządku, nadziei i końca walk.

— Jeden liść wystarczy do nastania pokoju, jedna łodyga do wstąpienia na trony bogów, a kwiat przywraca utracone życie — zacytował. Legendy przekazywano, każdą wzbogacano o kolejną, magiczną właściwość rośliny, aż prawdy w słowach pozostało niewiele. Zeref żył wystarczająco długo na tym świecie, aby nie zapomnieć…

„Przywraca to, co zostało utracone” — ostatnie słowa jego dawnego mistrza zapadły mu głęboko w pamięć i na szczęście ni wyzbył się ich, kiedy utracił imię, śmiertelność i całe życie.

Zeref przyłożył dwa palce do rozgrzanego policzka dziewczyny. Wyglądała niewinnie, śpiąc w tych nasiąkniętych krwią bandażach. Jakby śniła. Nie zamierzał zbyt wcześnie obudzić ją z tego snu, ale jeśli nadejdzie taka potrzeba, nie zawaha się użyć wszystkich metod, aby przywrócić Lucy do dawnego życia. Jeśli tak się stanie, pozostanie żywym dowodem na to, że los da się odmieć. A skoro tak, i dla Zerefa istniała szansa na spokojną i zasłużoną śmierć.

Rozległ się trzask za drzwiami. Zaczesał palcami włosy do tyłu i wyszedł przed dom. Stała przed nim trzęsąca się kobieta, mająca nie więcej niż czterdzieści ludzkich lat. Zacisnęła mocno usta, aż do krwi, która spłynęła na jej podbródek, a potem skapnęła na ziemię. Trzymała przy sobie strzelbę myśliwską. Z lufy wydobywał się dym. Najpewniej stąd wydobył się trzask.

Zeref obejrzał się przez ramię, na skałę, w której widniała dziura od kuli. Uśmiechnął się delikatnie i zapytał kobietę:

— Czyżbym uczynił coś złego?

— Oddaj… — wysapała ciężko. — Oddaj moją córkę.

Jeszcze raz zerknął w kierunku kryjówki, wewnątrz znajdowała się Lucy, a dobrze wiedział, że Layla Heartfilia nie żyje od dwudziestu lat.

— Nie jestem w posiadaniu pani dziecka, proszę odejść — próbował załatwić sprawę grzecznie, zanim dojdzie do niepotrzebnego rozlewu krwi. Matki zawsze należało oszczędzać, szczególnie te walczące o dobro swoich dzieci.

— Kłamiesz! — ryknęła. — Odella zniknęła zaraz po tym, jak wyszedłeś z miasta. To ty!

Przyłożyła broń do czoła Zerefa. Odtrącił ją na bok.

Kobieta cofnęła się o kilka kroków, oddychała coraz ciężej, łzy najpewniej przysłaniały jej widok.

— Nie mam twojego dziecka — dał ponownie do zrozumienia. — Szukaj winnego w innym miejscu, ewentualnie szukaj dziecka, może poszła się bawić za miasto.

Złapał za lufę od strzelby i pociągnął ją, wyrywając kobiecie broń. Cisnął nią o skałę, roztrzaskując na drobne fragmenty.

Kobieta chwyciła się za policzki i krzyknęła za strachu. Podwinęła suknię, po czym pobiegła w kierunku miasta, wydzierając się na cały głos o potworze z Zacisza Pustelnika. Zeref wrócił do tymczasowego domu i udał się na środek pomieszczenia. Usiadł w pozycji do medytacji i oddał się własnym myślom. Jedna z nich przyćmiła większość jego rozważań.

„Chyba czas odejść”.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!