Zabrali
Natsu, zakuli w kajdany, zamrozili i wywieźli poza miasto, a przynajmniej poza
zgliszcza pozostawione po walce Pogromcy Smoków z Acnologią. O przykrytej gruzami, spalonej i zdradzonej
Lucy zapomnieli, choć Zeref podejrzewał, że prędzej przyjęli prawdę o jej
śmierci.
Miasto spłonęło.
Widmo śmierci i zniszczenia zawisło nad Magnolią. Ogień zostawił po sobie tylko
popiół, dym dawno przykrył popołudniowe niebo.
Zeref
kroczył wolno między dawnymi ulicami miasta, rozglądając się za znajomymi
miejscami, za jakimikolwiek pozostałościami po walce. Odnalazł tylko cisze i
smutek. Przyklęknął na środku placu i złożył pokłon temu miastu, błagając o
wybaczenie, przepraszając.
— Lucy?!
— zawołał za kobietą.
Oszukiwał
się.
Jej
śmierć dokonała się. Nikt i nic nie potrafiło zmienić biegu przeznaczenia i
jeśli próbowała oszukać własny los to szukała zguby. To, co ją czekało, winno
się dokonać.
—
Przepraszam — wypowiedział słowo na głos ku uldze własnego sumienia, a potem
westchnął.
Po raz
kolejny należało odejść i wrócić dopiero, gdy koło przeznaczenia wezwie go po
raz kolejny.
—N… —
dotarł do Zerefa słaby, ledwo słyszalny jęk.
Niemożliwe.
Pobiegł w
kierunku źródła dźwięku, do opadniętego stosu popiołów, z którego zabrano
Natsu. Wbiegł do środka i zamachnął się rękoma, odsuwając pył na bok. Uderzył w
coś. Sięgnął głębiej i nagle złapał czyjąś rękę.
Niemożliwe.
Nieprawdopodobne.
Zaprzeczające
wszystkim prawom.
Zeref pociągnął
za złapane ramię i wyszedł na pusty kawałek drogi, kładąc na nim spalone zwłoki
przynależące do kobiety. Poparzenia wżarły się głęboko, dotarły do mięśni, nie
znalazł ani jednego skrawka zdrowej skóry, a mimo to miał wrażenie, że klatka
kobiety się podnosi. Zawisnął nad jej piersią i się wsłuchał.
Na
początku nic. A potem nastąpiło ciche bicie serca.
— Ty…
żyjesz…
Na jego
oczach jeden fragment mięśni zagoił się. Proces dokonywał się powoli, jakby
tkanki same regenerowały się. Niestety ogień wciąż trawił Lucy. Nie pozwalał odrodzić się skórze. Mimo to
Zeref dostrzegł cień szansy, to jedno światło na drodze, wskazujące inną
ścieżkę od tej, którą wyznaczyło im przeznaczenie.
Przypomniał
sobie.
Na drodze
handlowej, kilka lat temu, kiedy Lucy pokonała wielkiego węża, ten pozostawił
dzieci w jej ciele. Rany zagoiły się, wydawało się, że zniszczył tamtego dnia
pasożyty. Pomylił się. Nigdy nie opuściły komórek Lucy, gojąc każdą jej ranę,
chroniąc przed śmiercią. Poparzenia okazały się za poważne, ale to nie
zabierało Lucy szans na przeżycie.
Zeref
zdjął z siebie materiał i owinął nim Lucy. Wziął dziewczynę na ramiona, niosąc
najdelikatniej, jak tylko pozwalała mu jego siła. I odszedł — w ciszy, wśród
popiołów i nieświadomości bogów, że przeznaczona dla śmierci kobieta nie oddała
swojego ostatniego oddechu.
0 Comments:
Prześlij komentarz