„Święty Mikołaju, wiem, że co roku proszę Cię o to samo, ale…” — Adrien urwał. Złapał kartkę papieru, zgniótł ją i wyrzucił do kosza, w którym pięły się pozostałe, nieudane listy do świętego Mikołaja. Wrzucił długopis do szuflady, po czym zatrzasnął ją i rzucił się na łóżko. Głowę przykrył poduszką, próbując uciec od całego świata, od tych głupich, dziecinnych listów, które zmieniłyby tyle, co nic. Każdej zimy zaczynał ich pisanie, zostawiał na parapecie ostatni, najbardziej udany i czekał, aż w jeden, wigilijny wieczór jego życzenia się spełnią.
Po latach… stracił nadzieję. Przelewane na papier pragnienia pokazywały, jakim był nieudacznikiem i głupcem. Powierzał swoje życie bytowi z mitów i legend, sądząc, że taki zwyczajny wieczór stanie się magiczny specjalnie dla niego.
— Młody – usłyszał nad sobą cichy głos Plagga.
Otarł łzy i podniósł się znad poduszki. Zielone oczy kwami patrzyły na niego z politowaniem, trzymając rozwinięty list, zakończony jednym, bolesnym słowem: „proszę”.
— Wyrzuć to – rozkazał przyjacielowi.
— A dlaczego? No wiesz… — poklepał Adriana po ramieniu —… mam tysiące lat i wiem, że czasami potrzeba cierpliwości i wytrwałości.
— Straciłem oba.
— Wiem, młody. Ech, i co ja ci poradzę? Nie zmienisz ludzi, uwierz mi, jeśli tego dokonasz, staniesz się mistrzem, nawet zacznę się tak do ciebie zwracać – zażartował. W innych okolicznościach Adrien przynajmniej udałby śmiech. Dzisiaj nie miał sił choćby na uśmiech. — Swojego ojca nie zmienisz. Szczególnie jego. Nie zmusisz go do wspólnej, wigilijnej kolacji, nawet jeśli byś go porwał.
— Bądź cicho.
— Nie będę. Potrzebujesz mnie. Poza tym… — złapał Adriena za podbródek i uniósł jego twarz –… w tym roku znowu spędzamy święta razem. Nie jesteś sam!
Nie był sam…
Ta myśl na pewno pocieszała Adriena, ale mu nie wystarczała. Słysząc o świątecznych planach Nino, wstrzymywał łzy, Marinette nie przesadzała, opowiadając o cudownych wypiekach, jakie szykowała jej rodzina, nawet Chloe spędzała święta ze swoimi rodzicami. Tylko nie on…
Był od nich gorszy? Zasłużył na takie traktowanie? W poprzednim życiu popełnił zbrodnię, za którą teraz ponosił karę? Nie rozumiał, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Powinien się już przyzwyczaić do braku posiadania rodziny, do samotnie spędzonych posiłków, do braku miłości i akceptacji, a jednak… nadal walczył, nie poddawał się i po tylu latach zawierzał swoje uczucia postaci z bajek dla dzieci.
— Przepraszam, Plagg, ale… jestem sam.
Wyszedł z pokoju, pozostawiając przyjaciela za drzwiami. Plagg nie podążył za nim, za co Adrien był mu wdzięczny. Potrzebował kilku minut dla siebie, najlepiej z dala od tego domu, gdzieś na placu zabaw, wśród płatków śniegu i radosnych śmiechów, dobiegających z obcych domów. Jednak niezależnie od jego pragnień, ojciec nakazał mu pozostać w domu i przećwiczyć kolejny utwór przed egzaminem w szkole muzycznej.
— Natalie, przygotowałaś dla mnie plan spotkania na dzisiejszy wieczór? — usłyszał głos ojca dobiegający z parteru.
Podszedł do schodów i oparł się o poręcz, spoglądając w dół. Ojciec ubrał czarny płaszcz, nałożył na głowę zgniłozielony kapelusz z ciemną wstążką. Adrienowi nie podobało się połączenie kolorów. Z kolei Natalie wybrała na imprezę granatowy kombinezon, odsłaniający jej ramiona. Do tego wzięła czarną marynarkę.
— Wszystkie spotkania zostały z góry ustalone, po przyjęciu jest zaplanowany drobny pokaz świątecznych ozdób z możliwością wsparcia paryskiego sierocińca – wyjaśniła kobieta.
— Każdego roku organizują podobne akcje i ani razu nie uzbierali na cel, który pierwotnie zakładali. Wielkie wydarzenia tracą przez to na wartości.
— Możliwe – zgodziła się Natalie. — Aczkolwiek takie akcje budują wizerunek, niezbędny do właściwego funkcjonowania w środowisku wielkich ludzi.
— Zdecydowanie tak. A ty, Adrian, nie ćwiczysz jeszcze przygotowanego utworu? — ojciec zwrócił się do chłopaka.
Adrien odruchowo się wzdrygnął. Nie zrobił nic złego, przed ćwiczeniami zawsze spożywał kolację, więc dlaczego czuł się winny?
Wziął głęboki wdech i wyjaśnił ojcu:
— Wyszedłem coś zjeść. To… wigilia, więc może tradycyjną potrawę?
— Przygotowałam kilka do wyboru – wtrąciła się Natalie. — Mam nadzieję, że jedno z nich ci posmakuje.
— Nie wątpię. — Podziękował kobiecie uśmiechem. — Potem zabiorę się za ćwiczenia.
— I bardzo dobrze – pochwalił go ojciec. — Praktyka czyni mistrza. Żeby chodzić wśród wielkich ludzi, trzeba najpierw stać się jednym z nich. Nigdy o tym nie zapominaj.
Wyszli, a Adrien mimo to odpowiedział ojcu:
— Tak, wiem…
Osunął się na podłogę. Usiadł, opierając się o barierkę i wbił puste spojrzenie w sufit. Nie zmienił się przez ostatnie lata, a mimo to tym razem wydawał się jakiś rozmazany.
Ach tak…
Znowu płakał.
Zabrakło mu sił i chęci do dalszego walczenia z tymi łzami. Przybliżył kolana do piersi i w nich schował swoją głowę. Nawet jeśli nikogo wokół nie było, wstydził się każdej przelanej łzy. Był już dorosły, dawno stracił status dziecka, a ta pustka nadal bolała. I kiedy wydawało się, że już ją przezwyciężył, znów powracała, wywracając jego życie do góry nogami.
— Ej, młody, wystarczy… — Plagg pogładził Adriena po włosach. — Nie możesz pozwolić, żeby dłużej cię tak traktowali. Wiem, ucieknij! Zabierz rzeczy i wyrusz w świat! Poznasz nowych ludzi, przeżyjesz przygody. Tylko my dwoje. Kwami i człowiek podbijają glob. Co ty na to?
Propozycja Plagga kusiła, ale nigdy nie miał na to wystarczająco dużo odwagi. Nie wystawił ani razu nogi poza dom bez zgody ojca, przynajmniej nie jako Adrien Agreste. Czarny Kot był inny. A nim nie był...
— Nie. — Pokręcił głową. — Zostanę, zjem kolację i… wrócę do ćwiczeń. Może kiedyś się coś zmieni?
— Wiesz, że niezależnie od tego, co wokół twojego życia się dzieje, jedyną osoba, która może cokolwiek zmienić w twoim życiu, jesteś ty? Nikt inny tego za ciebie nie zrobi i tym bardziej nikt się nie zmieni, jeśli sam nie podejmiesz kroków. To jak z jedzeniem camemberta, możesz poprosić, żeby ktoś go za ciebie zjadł i opisał smak, ale dopiero jak sam go spróbujesz, będziesz w stanie ocenić, jak smakuje.
— Ty i twoje mądrości – prychnął Adrien. — Z każdym camembertem zyskujesz coraz więcej mądrości.
— Dziękuję, no chyba że nagle nauczyłeś się, w jaki sposób używać sarkazmu jak Czarny Kot – zakpił sobie i z niego.
Oboje naraz wybuchnęli śmiechem. Ich głosy odbiły się echem w pustej rezydencji. Nikt nie mógł ich usłyszeć, ale Adrienowi wystarczyła na ten krótki moment sama obecność Plagga – tego głupiutkiego, starożytnego stworka, który wywrócił jego życie do góry nogami.
Trask!
Rozległ się rumor.
Adrien podniósł się gwałtownie i stanął w pozycji obronnej. Rozejrzał się po parterze, nie dostrzegł nikogo. Nie, dźwięk nie dobiegł z okolic wejścia, raczej z jego pokoju. Chwycił stojący przy korytarzu wazon i ruszył powoli w kierunku swojego pokoju.
— Zwariowałeś, może przemień się w Czarnego Kota? — wyszeptał Plagg.
— To ty zwariowałeś. A jak się wytłumaczę z obecności Czarnego Kota w tym domu?
— Wystarczą mi dwie minuty, a znajdę ci przynajmniej sto wyjaśnień. Dla przykładu, przyszedłeś spróbować świąteczny ser rodziny Agreste.
Adrian westchnął. Plagg i jego pomysły, a przez chwilę naprawdę miał wrażenie, że przyjaciel zaoferuje coś mądrego. Przeliczył się.
Nieważne. Zacisnął dłonie na wazonie i przyspieszył kroku, docierając pod pokój w możliwie najszybszy i najcichszy sposób. Słyszał dobiegające zza drzwi krzątanie, wydawało się, że ktoś przeszukuje jego mienie. Nie znał intencji włamywacza, ale sam fakt, że za cel obrał pokój nastolatka, a nie sejf największego projektanta mody w Paryżu, niepokoił Adriana. A co jeśli ktoś okrył jego alterego i szukał pierścienia Czarnego Kota?
Nie przekona się, póki nie zobaczy na własne oczy.
Kopnął drzwi, zapalił światło i pobiegł w kierunku postaci stojącej do niego tyłem. Nagle odwróciła się w jego stronę.
— Stop!!!
Marinette osłoniła twarz przed atakiem, cofnęła się na jednej nodze i nagle poślizgnęła o dywan. Zrobiła fikołka w powietrzu, Adrien rzucił się jej na pomoc, lecz na drodze stanęła mu leżąca na podłodze poduszka. Przesunął się na niej w tył i wykonał pełen szpagat na podłodze. Marinette pisnęła, wywracając się wraz z sofą na drugą stronę.
Plagg wleciał do środka i zawisł nad Adrienem, kręcąc głową.
— Ach, ta młodzież.
Tikki wyfrunęła z torebki Marinette. Podleciała do Plagga, po czym zdzieliła go w pyszczek porządnie, żeby chociaż ten jeden raz zamilkł.
— Skończyłeś? — zapytała.
— Zdecydowanie tak. — Złapał się za uderzony pyszczek. — To bolało.
— I miało. Zero taktu.
— Jestem tylko prostym, domowym kotem, nie wymagaj ode mnie za wiele. Poza tym to było cudowne! — Parsknął śmiechem. — Ta dwójka idealnie do siebie pasuje. Robią z siebie takich idiotów, hi hi…
Tikki znowu zagroziła mu łapką. Zasłonił usta i oddalił się na bezpieczną odległość, za Adriena, który oparł się o stolik i wstał. Kątem oka przyuważył, że Marinette też powoli się podnosi.
— Co tu robisz, Mari?
— Ee… Nic? — odpowiedziała nerwowo.
Zrobiła dwa kroki w bok i coś kopnęła za przewróconą sofę. Adrien przechylił się na bok, Marinette przesunęła się wraz z nim, definitywnie zasłaniając jakiś przedmiot za sobą.
— Mamy prawie dwudziestą, noc, jestem w domu sam, a ty robisz w moim pokoju… „nic”? — zapytał na zaś.
— Dokładnie! — zgodziła się. — Cieszę się, że się rozumiemy. Chyba pojmujemy na tych samych falach. W życiu bym nie zgadła, że tyle nas łączy.
— Te przypadki – kontynuował Adrien. — A jak… weszłaś?
— Przez komin!
Adrien rozejrzał się po pokoju. Odkąd pamiętał, nie było w nim komina.
— Ciekawe. A ten „komin”, gdzie jest?
— Marientte Dupain—cheng, nie rób z siebie głupka, nie wychodzi ci to! — krzyknął z ukrycia Plagg.
— Ja ci dam głupka!
Tikki pognała za Plaggiem, wyganiając go z pokoju.
Zostali sami.
Nerwowa twarz Marinette opadła, zastąpiła ją smętna, zaniepokojona mina, przez którą Adrien poczuł w sercu ukłucie winy. Dziewczyna podniosła z podłogi zapakowany w czerwono—czarny papier prezent z wstążką, do której przyczepiono ręcznie wykonaną gwiazdę. Zapisano na niej imię Adriena.
— To…
Marinette podała Adrienowi prezent.
— To dla mnie? — dokończył.
Skinęła głową.
Przyjął podarunek. Nie odważył się w pierwszej chwili go otworzyć, nie pamiętał, aby kiedykolwiek ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby przekazać mu jakikolwiek prezent. To było dla Adriena dziwnie… obce.
— Mogę otworzyć?
Nie czekając na odpowiedź Marinette, rozerwał papier i wyjął ze środka ciepły, zimowy szalik o jasnobeżowym kolorze. Rozwinął go do końca. Ze środka wypadła jakaś notatka. Podjął ją z ziemi i przeczytał: „zaproszenie na świąteczny obiad w pierwszy dzień świąt do rodziny Dupain—cheng”.
Podniósł głowę.
Policzki Marinette zrobiły się czerwone. Zbliżył się do dziewczyny i położył chłodną dłoń na jej twarzy. Faktycznie płonęła z gorąca.
— Kocham cię – wyznał odruchowo i rzucił się na dziewczynę, wtulając najmocniej, jak tylko potrafił.
— Adrien, na spokojnie, to nic takiego. Moja mama i tak powiedziała, że puste miejsce przy stole jest niepotrzebne i warto, żeby ktoś je zapełnił. Więc… Może ty… Przyjdziesz?
— Tak – mruknął. — Chętnie.
— To fajnie, to dam im znać, ucieszą się. Ja… też się ucieszę – poprawiła swoje zdanie.
— Yhy.
Nie puścił dziewczyny. Zamiast tego zacieśnił na niej ramiona. Kochał ją, szczerze ją kochał i pragnął powiedzieć jej to jeszcze sto razy tego wieczoru, ale po jednym miał ochotę spalić się ze wstydu, więc urwał i zdusił w sobie kolejne „kocham cię”, mając nadzieję, że w najbliższych latach zdąży wyznać jej uczucia te sto razy.
Na ten moment zdał sobie sprawę z innego problemu:
— Ale ja dla ciebie nie mam żadnego prezentu.
— Oj, to nic. Nie potrzebuję. Wystarczy, że zgodzisz się jutro przyjść.
— Tak… Bardzo chętnie.
Ktoś nad nimi kaszlnął. Równocześnie spojrzeli w górę, na dwa kwami lewitujące nad Adrienem i Marinettem z trzymaną między łapkami jemiołą.
— Nie wykpisz się – fuknął Plagg. — Dawaj Marinette prezent, a nie szukaj wymówek.
— Pprezent? — zająknął się.
— Nie udawaj głupka, bo i tak nim jesteś. Całuj, bo nie utrzymamy jemioły zbyt długo. — Skinął w kierunku Marinette. — Będzie tak romantycznie.
— Plagg, jakie romantycznie?! — Adrien miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. — Myślisz, że…
— Phi, tchórz, Czarny Kot to już by się szykował do punktu drugiego.
— Jaki drugi… — urwał.
— Oj, drugi, drugi. — Puścił oczko w kierunku Adriena. — Pamiętaj, że ze mnie bardzo doświadczony kot. No dawaj, nie wstydź się!
Za późno. Adrien płonął w środku. Gdyby tylko przemienił się w Czarnego Kota, może wtedy łatwiej przyszłoby mu pocałowanie Marinette, ale jako ADRIEN? Nie wiedział jak? Co ma zrobić? Może odmówić?
Zmienił zdanie na widok dziewczyny.
Marinette zamarła. Wyglądała tak, jakby czekała na reakcję z jego strony, gotowa na ten wigilijny pocałunek. A on próbował stchórzyć.
Adrien zsunął lewą dłoń po jej ramieniu, odszukał palce i trącił delikatnie. Poruszyła kciukiem, gładząc skórę chłopaka, nadal nie odrywając wzroku. Od oczu Adriena.
Złączył ich palce.
— Mogę? — zapytał, drugą ręką muskając kąciki warg Marinette.
Głowa dziewczyny drgnęła na tak.
Pochylił się nad Marinette i porwał w subtelnym, dziecinnym pocałunku, od którego uciekł po trzech sekundach. Jego serce waliło jak szalone, jakby miało za moment wyskoczyć mu z piersi. Nie ze strachu. Nie z nerwów. Nie z przejęcia. A z pragnienia, aby jeszcze raz zatopić się w jej ustach, tym razem głębiej, mocniej, ale nie na to Marinette wyraziła zgodę. Pozwoliła tylko na jeden pocałunek, więc wypadałoby poprosić o zgodę na kolejny.
— Jeszcze… raz? —wyszeptał niespokojnie.
Marinette przybliżyła się do Adriena.
Tym razem się nie wahał. Obniżył się, chwycił ją w objęciu, podniósł i złapał usta dziewczyny w silnym pocałunku. Wsunęła palce w jego włosy i przesunęła głowę Adriena, aby móc wygodniej zatopić się w jego usta. Smakowała… piernikami. Każdy dotyk jej warg przynosił kolejne pragnienia, które do tej pory w sobie zduszał. Jeszcze chwila i całkowicie się zapomni.
— Niewiele im brakuje do puntu drugiego – skomentował Plagg.
Gwałtownie się od siebie odsunęli. Marinette złapała Tikki i szybko wybiegła z pomieszczenia, tym razem chyba nie planowała użyć komina. A Adrien… opadł na przewróconą sofę.
— Dziękuję – zwrócił się w stronę Plagga.
— Zawsze do usług. Wesołych Świąt, młody, zasłużyłeś! Na następny rok może coś wykombinujemy na punkt drugi.
Poklepał Adriena po ramieniu i odleciał.
Drugi punkt wcale nie wydawał się taki zły...
0 Comments:
Prześlij komentarz