Liczyły się sekundy.
Lan Wangji wyczuł wiszącą nad Zaciszem Obłoków śmierć. Powietrze stało się ciężkie, a wraz z tym i jego serce zaczynało bić szybciej, choć pod pozorami ucisku w piersi wydawało się, że za moment stanie i nie zabije po raz kolejny. Przeżył coś podobnego wieki temu, kiedy armia zbliżała się do jego domu, siejąc po drodze zniszczenie i przynosząc tylko śmierć. Wtedy wiedział, że nadchodzi ostatnie spotkanie z wieloma członkami jego sekty, dziś próbował odrzucić to przeczucie i zawalczyć z całych sił o drogich mu ludzi.
Przemknął na mieczu nad całym Zaciszem Obłoków, udając się w kierunku swojej rezydencji. To z tego miejsca wydobywała się najsilniejsza energia. Do tego demoniczna i nie pochodziła od Wen Ninga. Umiał odróżnić źródło mocy, dwa tysiące lat temu nauczył się, jak odróżnić siłę Wei Wuxiana od innych, od tych, którzy spiskowali przeciw niemu i próbowali przypisać mu zbrodnie, których nie dokonał. Ta sama energia wkroczyła do jego domu.
Nie wybaczy.
Tym jednym stwierdzeniem odrzucił wszystkie nauki, leżące u podstaw sekty Lan. Nie zawsze te nauki były właściwe…
— Hanguang—jun! — zawołali dwaj uczniowie, klęczący nad Cao Baozhai.
Zeskoczył z miecza. Obrócił się w powietrzu i gładko wylądował na ziemi, dotykając powierzchni tylko lewą stoją. Odepchnął mocą dwójkę uczniów na bok i sam przystąpił do oddawania energii ten kobiecie. Jej stan był krytyczny, z trudem oddychała, chwyciła ją gorączka, a do tego krwawienie nie ustawało.
Lan Wangji widział nieliczne szanse na uratowanie jej życia starymi sposobami, ale czasem należało podjąć to ryzyko. Skupił w dwóch palcach wiązkę energii i cisnął ją prosto w ranę kobiety. Chwyciły nią konwulsje. Z obu stron wsparci mistrza uczniowie, przytrzymując kobietę za głowę i za nogi. Drgawki stawały się coraz silniejsze, nieprzytomny organizm reagował na ból regeneracyjny. Wiązka energii scalała uszkodzone komórki. Rana była zbyt głęboka, więc Lan Wangji postanowił odbudować najważniejsze organy.
Nagle ręka Cao Baozhai złapała Nieśmiertelnego Mistrza za szatę. Uczniowie nie zdołali zareagować. Otworzyli oczy ze zdumienia, nie wierząc, że w tym stanie była gotowa jeszcze się ruszyć. Oczy miała przymknięte, ale za to usta zaczęły się poruszać, jakby chciała ostatkiem sił przekazać wiadomość o porwanym chłopcu.
Lan Wangji uszanował jej poświęcenie.
Pochylił ucho nad jej twarzą i wsłuchał się w ostatnie pojękiwania.
— Lan Shizhui… zabrał… chłopca… — dotarły do Lan Wangji słowa.
Odsunął się i zagryzł wargę aż do krwi. Strużka pociekła po jego brodzie, skapując na leczoną ranę kobiety, którą zadał jego własny syn.
Czyżby był głupcem przez dwa tysiące lat?
Rozrysował znak w powietrzu, trzy linie od życia, trzy od spokoju i ostatnie trzy dla ducha. Cisnął je w tors kobiety, po czym rzekł:
— Zabierzcie ją do szpitala.
— Mistrzu, dzwoniłem, nie chcieli przybyć – przypomniał uczeń. Czuł się bezradny, jakakolwiek pomoc z jego strony kończyła się klęską, nie potrafił nawet wezwać karetki.
— Przyjmą ją, jeśli przyniesiecie ranną osobę na izbę przyjęć — wyjaśnił Lan Wangji, wstając. — Inaczej nie uratujemy jej życia. Wezwij taksówkę. Pojedź tam i uratuj ją.
Podał uczniowi parę banknotów, które wyciągnął zza szaty. Jego rola na tym się skończyła. Oddalił się w kierunku rezydencji, usiadł na trawie, nieopodal miejsca, na którym widniały ślady krwi. Gniew się w nim wezbrał. Gdyby nie wieki kultywacji, rozgromiłby całe to miejsce. Powoli zaczynał rozumieć, co oznaczały wyrzuty sumienia powstałe przez własne błędy, nawet jeśli pierwotnie niosły za sobą same dobre chęci.
Lan Shizhui stał za wszystkim… Jedna myśl odbijała się w jego głowie długo, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego. Zdał sobie sprawę, że pozna prawdę tylko wtedy, kiedy sam zapyta o nią ucznia i syna.
Zbadał ziemię wokół Zacisza Obłoków. Jak podejrzewał, została skażona silną, demoniczną energią, która ciągle rosła w siłę. Pojedyncze pasma mocy wiązały się ze sobą, budując coraz mocniejszą twierdzę, jakby tworzyły bazę do potężniejszego zaklęcia. Tereny wokół Zacisza Obłoków nie raz w ciągu wieków stały się grobem dla mas. Ciała już dawno zamieniły się w proch, ale wiele dusz czekało na ponowną szansę przebudzenia się na tym świecie.
Wei Ying dobiegł wraz z Wen Ningiem do rezydencji. Oboje rozejrzeli się po miejscu zbrodni, wyczuwając kumulującą się demoniczną energię. Z niepokoju przymknęli na moment oczy. Wei Wuxian usiadł obok ukochanego, kładąc na jego ramieniu swoją głowę. Wziął głęboki wdech i wyszeptał:
— Boję się tego, co planują. Bardzo się boję.
Lan Wangji zgodził się z nim kiwnięciem. To już nie chodziło tylko o niepokój, ale i o skalę. Jeśli zostanie uruchomione niewłaściwe zaklęcie, całe miasto może się stać pożogą dla dzikich trupów. Współczesny świat oddalił się od kultywatorów, więc nie byli gotowi na podobną walkę.
Mężczyznom pozostało jedno.
— Musimy odnaleźć Xue Yanga i Lan Shizhuia – oświadczył Lan Wangji.
Ten sam pomysł przemknął Wei Wuxianowi przez myśl i jednocześnie pojawił się ten sam problem.
— Gdzie się ukryli? — zapytał Wei Wuxian. — Możemy spróbować z kryjówką, w której zebrali fragmenty duszy, ale co dalej? Czy oni naprawdę chcą wykorzystać ciało Lan Qirena jako naczynie?
— Nie wiem… — wysapał Lan Wangji. — Ja już nic nie wiem.
Wei Wuxian znieruchomiał na widok bolesnych łez wydobywających się z oczu Lan Wangji. Chwycił go w kojącym uścisku i ucałował w czoło, obiecując, że wszystko będzie dobrze. Złapał się na kolejnym kłamstwie. Nawet jeśli uratują cały świat, nic nie zmieni prawdy, że Lan Shizhui, chłopiec, który dla nich dwóch był jak syn, dokonał tych wszystkich zbrodni. Dla Wei Wuxiana A—Qian był martwy od dwóch tysięcy lat, ale dla Lan Zhana? To właśnie przez ten cały czas traktował to dziecko jak własnego syna, następce, drogiego ucznia, któremu powierzył całego siebie…
— Gdzie popełniłem błąd? — zadał jeszcze jedno pytanie, na które nikt nie znał właściwej odpowiedzi.
— Odnajdziemy go i zapytamy, obiecuję – zadeklarował Wei Wuxian. — Może za jego zachowaniem kryje się jakieś wytłumaczenie. Czasami wystarczy kogoś wysłuchać.
— Słuchałem go… — wtrącił Lan Wangji. — Słuchałem, bo nie chciałem popełnić tego samego błędu.
Wei Wuxian położył głowę ukochanego na swojej piersi. Nie zamierzał go wypuszczać ze swojego objęcia. Miał wrażenie, że wystarczy jedna chwila nieuwagi i Lan Wangji zrobi coś głupiego. Nieśmiertelny Mistrz nie znał ludzi, oddalił się od nich, a co gorsza, nie znał własnych i obcych uczuć. Niewiele brakowało do nieszczęścia…
Ziemia się zatrzęsła. Wei Wuxian odruchowo wyciągnął flet i zamachnął się nim przed sobą, jakby atakował niewidzialnego przeciwnika. Nie… Ogarnęły go złe przeczucia. Jedno drgnięcie mocy wystarczyło, żeby wzmocnić czujność Demonicznego Patriarchy.
Wei Wuxian sięgnął w kierunku ziemi. Położył na niej dłoń i zaczerpnął wydobywającej się z niej energii.
— Ona jest nasiąknięta krwią – doszedł do wniosku.
Nie wiedział, czy dosłownie, ale na tych ziemiach dokonano wielu nieszczęść. Demoniczna energia osiągała swój szczyt, przynajmniej ten znany Wei Wuxianowi, a potem zaczęła go przekraczać. Czyżby Xue Yang prześcignął go w swoim życiu pod względem umiejętności?
Rozległo się klekotanie łańcuchów. W pierwszym odruchu kultywatorzy zwrócili się w kierunku Wen Ninga. To nie był on, stał w tym samym miejscu, nie poruszając się na widok demonicznej energii. Starał się ją ignorować i czerpać siłę tylko ze strony mistrza Wei.
Jednen z magazynów Zacisza Obłoków roztrzaskał się na setki fragmentów. Drewniane ściany pękły, rozkruszyły się i opadły pod wpływem ciężaru dachu. Z ich zgliszczy wydobyła się szara ręka.
— Song Lan – przypomnieli sobie jednocześnie.
Dziki trup zaatakował. Wei Wuxian obrócił się i cisnął w demona Chenqinga, odpychając go na odległość dwóch rezydencji. Lan Wangji przywołał miecz i cisnął ostrze w pierś dzikiego trupa. Zawył z bólu. Jednak ten ból był od dawna zapomnianym uczuciem, zagubionym wśród tysięcy lat niewoli i cierpienia duszy, bez trudu wyrwał miecz z własnej piersi i odrzucił go na bok. Ta chwila wystarczyła Wei Wuxianowi na aktywację zaklęcia. Cisnął je w Song Lana, przyciskając go do ziemi.
Zaparł się rękoma, walczył, podnosząc na wysokość butów, by za moment znów ulec sile kultywatora.
Lan Wangji wyciągnął zza pleców guqin. Melodia wsparła Wei Wuxiana, ale Song Lan nadal walczył. Jeden rozkaz determinował całą jego śmierć, nie pozwalał się poddać, a tym bardziej odejść.
Martwe serce Wen Ninga pękało z bólu na ten widok.
To mógłby być on. Nim też ktoś sterował, nakazując czynienie zła. Ta świadomość nie tylko go przytłaczała, bał się o to, co uczynił bez świadomości swoich czynów.
Song Lan zasługiwał na wolność.
Na ostatni oddech spokoju i spędzenie ostatnich dni, odkupując grzechy, jakie popełnił, nawet nie z własnej woli.
— Mistrzu Wei… — zaczął Wen Ning – uratuj go.
Wei Wuxian zamrugał ze zdziwienia. Prośba ze strony przyjaciela wprowadziła go w zakłopotanie – od początku planował wygrać, przywrócenie świadomości wydawało się z najprostszych rozwiązań, ale nie jemu przypadało decydowanie o tym.
Uśmiechnął się chytrze.
— Lan Zhan, mój wielki mistrzu, przytrzymaj go na moment, proszę – zwrócił się do ukochanego.
Wypuścił Song Lana ze swojego zaklęcia, w porę Lan Wangji przytrzymał go, przyduszając do ziemi swoją melodią.
Wei Wuxian wiedział, co należy teraz uczynić. Podszedł bliżej, przysuwając flet do swoich ust. Rozpoczął krwawy, gwałtowny utwór, który wrył się w Song Lana. Dziki trup osłonił swoje uszy, ale ta melodia i tak przez niego przenikała. Dźwięki łączyły się z jego duszą, wyłaniając z niej fragmenty duszy. Zaklęcie wymagało skupienia, wymagało spełnienia trzech warunków duszy – akceptacji, cierpienia i życia. Wszystkiego brakowało u Song Lana, dlatego musiał przedostać się do jego wspomnień, wydobyć to, co Xue Yang zamknął w nim po śmierci.
W myślach pozostawił ostatnie przepraszam. Nikt nie zasługiwał, żeby naruszać jego podświadomość.
Stanął twarzą w twarz z Song Lanem i zagrał ostrą, szarpaną melodię, która wstrząsnęła i Wen Ningiem. Nie przestał. Skoro walczyli, to należało zakończyć to, co rozpoczęli.
Wei Wuxian zamknął oczy, wdzierając się siłą do podświadomości Song Lana. Panowała w niej zaskakująca… jasność, jakby wszedł do nasłonecznionego pomieszczenia, zaraz po odwiedzeniu ciemnej piwnicy. Jednak odnalazł wewnątrz… pustkę. Wszedł głębiej, spodziewając się bolesnych fragmentów z życia Song Lana, nagłych ataków ze strony najgłębiej skrywanych sekretów.
Nic…
Opuścił gardę i pewnym krokiem poszedł dalej, aż dostrzegł mały, nieznaczący punkt w oddali. Rozejrzał się. Tylko ta jedna kropka stanowiła jakiekolwiek zaczepienie, więc podążył w jej stronę.
— Nie znam cię? — usłyszał świadomy, chłodny męski głos.
Na miejscu kropki pojawił się medytujący mężczyzna, siedzący ze skrzyżowanymi nogami pośrodku pustego pomieszczenia. Wskazał na wolne miejsce przed sobą. Tam Wei Wuxian usiadł.
— I tak, i nie, walczymy już drugi raz – wyjaśnił Song Lanowi.
Wyglądał inaczej.
Przed Wei Wuxianem znajdował się mężczyzna o solidnej budowie ciała, z ostrymi rysami twarzy, które pasowały do wojownika, a nie kultywatura polegającego na zaklęciach i magicznych mieczach. Za tymi ostrymi rysami kryła się swoista uroda, nie wpasowywała się w kanon piękna Wei Wuxiana, ale dla niego najpiękniejszym mężczyzną na świecie zawsze będzie Lan Zhan.
Song Lan był odziany w prostą, ciemną szatę, przypominającą nocne odzienie do snu, długie włosy zebrał w wysokim kucu, w którym zaplątał męską szpilkę – jedyną ozdobę, jaką miał na sobie.
— Wiesz, co to za miejsce? — zapytał wojownika.
Song Lan pokręcił głową.
— Zawsze podejrzewałem, że to miejsce do odpokutowania – zasugerował. — Nie?
— To twoja podświadomość – Wei Wuxian zdecydował się na szczerość. — Xue Yang wykorzystał twoje martwe ciało i przywrócił jako dzikiego trupa.
Song Lan zacisnął gniewnie pięść. Zamachnął się nią o podłogę i trzasnął własną podświadomość, rozłupując ją na pół. Po jednej stronie pęknięcia znalazł się Song Lan, po drugiej Wei Wuxian.
— Xue Yang… To on… — wysyczał przez zęby. Wierzył, że odpokutowuje za swoje grzechy, a to wszystko okazało się zwykłym kłamstwem? Od początku robił za marionetkę w rękach człowieka, który nie tylko doprowadził do jego śmierci, ale również nędznie wykorzystał drogiego mu człowieka, brata w swej nędznej zemście?
— Potrzebujemy twojej pomocy – wyznał Wei Wuxian. — Xue Yang pragnie wskrzesić Xiao Xingchena.
— Po co?! — ryknął. — Czy nadal pragnie siać nienawiść i zniszczenie rękoma tego biednego, niewinnego człowieka? Ile jeszcze krzywd wyrządzi, zanim ktoś sprowadzi go na drogę sprawiedliwych i w końcu wymierzy zasłużoną karę?
Wei Wuxian westchnął. Temperamentem Song Lan przypominał mu Jiang Chenga, choć czemu się w sumie dziwił? Był uwięziony we własnej podświadomości przez dwa tysiące lat, zabity za sprawą Xue Yanga i zmuszony do służby. Nie miał prawa wymagać od niego spokoju.
— Możesz mi nie uwierzyć, ale motywy Xue Yanga tym razem nie są takie proste. Dlatego potrzebujemy twojej pomocy – kontynuował szybko, na ile to było możliwe. Podświadomość Song Lana robiła się krucha, mogła zostać zniszczona w każdej chwili, wraz z Wei Wuxianem uwiezionym w środku.
— Co… Co mam zrobić? — zapytał Song Lan.
Wei Wuxian przyłożył kciuk do jego czoła, nacisnął na jego skórę i rozkazał:
— Obudź się!
0 Comments:
Prześlij komentarz