[Pogromca smoków] Rozdział 83

         

Zeref opadł na drzewo i oniemiał. Jego sposób postrzegania na świat zmienił się. Dotąd nie doświadczył niczego, co potrafiłoby powstrzymać atak Acnologii, oprócz jego samego, a teraz nadeszło coś nowego, niezwykłego, nie z tego świata.

W lewej ręce trzymał księgę E.N.D. Kolejne strony zapisywały się w nienaturalnym tempie, nie starczyło świeżej krwi na wypełnienie tych stron, bolała go świadomość, że oto właśnie następuje nowy etap w dziejach historii, ale E.N.D. nie stał za tym obronnym zaklęciem.

— Ty potworze! — usłyszał kobiecy głos obok siebie.

Obrócił się i w tym samym momencie Lucy trzasnęła Czarnego Maga w policzek. Zachwiał się i uderzył plecami o drzewo. Kobieta przytrzymała go i ponownie zdzieliła w twarz, tym razem z drugiej strony.

Wyszarpnęła od niego księgę E.N.D., otwierając ją na dopiero zapisujących się stronach.

— Jak to zatrzymać?! — wykrzyknęła i pokazała na już zapełniony fragment kartki. — Obiecałeś mi.

— Sytuacja wymagała zmian.

— Jakich „zmian”? Moje dziecko. Mój mąż. Czy dla ciebie nic już się nie liczy?

— Liczy się dla mnie wszystko, ale są pewne priorytety Lucy. Nashi ma swoje przeznaczenie do wypełnienia, a Acnologia w innym wypadku dotarłby do was i zabił wszystkich.

— Teraz też by nas zabił! — Wskazała w kierunku Acnologii. — Gdyby nie Maury… On nie powinien korzystać z tej mocy!

— To jego moc, nie masz prawa jej zaprzeczać.

— Ty gnoju.

Zeref odepchnął Lucy, odebrał jej księgę E.N.D. i zaczął doglądać sytuacji. Niewiele się zmieniło. Acnologia wahał się nad kolejnym atakiem, poprzedni zawiódł, a nie wiedział, kto stał za odparciem tej morderczej siły.

I to doprowadziło go do zguby. Natsu nagle natarł na Acnologię. Utworzył nad sobą ogromną ognistą kulę i cisnął nią w kark bestii. Acnologia splunął ktwią. Jego łuski opadły zwęglone na ziemię wraz z jego cielskiem.

Lucy rzuciła się w kierunku swojego męża — w porę zatrzymał ją Zeref, łapiąc w silnym objęciu.

— Puść mnie, tam jest moje dziecko i mąż.

— Natsu można powstrzymać — oświadczył jej.

Lucy uspokoiła się na moment. Przestała się wiercić i czekała na dalsze wyjaśnienia ze strony Czarnego Maga.

— Niedługo straci nad sobą całkowitą kontrolę. Sam nie przewidziałem, że do tego dojdzie. Drzemie w nim większa moc niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

— To ty do tego doprowadziłeś — zarzuciła mu.

— Zgadza się — przyznał. — I teraz należy to naprawić.  Wystarczy, że Natsu dotknie księgi E.N.D. Ona już pochłonie jego moc.

Lucy zerknęła w kierunku księgi.

— Czy zdołam do niego w ogóle podejść? — zawahała się.

— Jeśli nie ty, to kto? Zaryzykujesz życie swojej córeczki?

Przez jej twarz przemknął cień przerażenia.

 — Nigdy! — zadeklarowała.  — Jesteś potworem. Jak w ogóle mogłam ci zaufać?

— Gdybyś mi nie zaufała, już dokonałoby się zniszczenie przewyższające wszystko, co do tej pory znałaś — uświadomił ją.

Rozległ się wybuch Przeszyła ich fala niewzmożonego ciepła. Zeref odruchowo odwrócił Lucy i osłonił ją własnym, nieśmiertelnym ciałem. Przyjął na siebie wszelkie obrażenia. Jego ciało jakby zapaliło się od wewnątrz. Ból stał się niewyobrażalny, ale każda jego komórka od razu rozpoczęła proces odbudowy. Na szczęście nieznana siła nie skrzywdziła Lucy.

Puścił kobietę i obejrzał się w kierunku źródła mocy.

Natsu stał na gruzach miasta. Jego twarz oplotły czarno—krwiste symbole demonów, powoli przemierzające w kierunku serca. Z jego ust wydobył się pełny cierpienia ryk.

Acnologia wykorzystał chwilę słabości wroga. Zamachnął się skrzydłami i uciekł, skąd przybył, pozostawiając za sobą gruzy, zniszczenie i jedną plamę krwi potwierdzającą jego przegraną. Jeszcze tu wróci, ale ten jeden raz podjął ucieczkę.

Lucy wyrwała księgę E.N.D. z rąk Zerefa i zeskoczyła ze wzniesienia.

— Uratuję go! — obiecała z całego swojego serca.

Zeref zacisnął usta w wąską linijkę i załkał.

Oj, biedne dziecko. Nie wątpił, że Lucy uratuje Natsu, ale za jaką cenę, skoro w jej przeznaczeniu leżała śmierć?

Pokręcił głową. Dziś dokonało się już wszystko, czemu nie dała rady zapobiec, a pozostało już tylko ostatnie — całkowite poświęcenie.

 

***

 

Lucy dawno straciła siły do biegu. Miała wrażenie, że za moment upadnie i więcej nie wstanie, a mimo to cały czas nogi prowadziły ją w kierunku Natsu wraz z księgą E.N.D., którą niosła pod pachą. Łzy cisnęły się jej do oczu. Jeszcze nie płakała. Próbowała zdusić w sobie ból i świadomość tego, co ją czeka. Bo przecież przeznaczenie prowadziło ją do jednego: do śmierci.

Mogła się oszukiwać, ale twarz Zerefa zdradziła wszystko. Nie powiedział jej wprost, za co była na niego wściekła. Jednak to nie zmieniło końca drogi, do którego właśnie zmierzała.

Przeznaczenia naprawdę nie dało się pokonać.

— Natsu! — zawołała za mężem.

Nikt jej nie odpowiedział.

Rozejrzała się dookoła. Widziała zgliszcza miasta, tumany kurzu unosiły się w powietrzu, ciężko było oddychać, paliły się domy, a na dodatek wszędzie pozostały ślady krwi. Widok przyprawił Lucy o mdłości. Błagała, żeby ta krew należała do przeklętego Acnologii.  Zasłużył na coś gorszego od śmierci — na wieczne tortury, cierpienie, aby zaznał tego samego bólu, który zesłał na niewinnych ludzi. Przynajmniej Magnolię zdążyli ewakuować.

— Natsu, odezwij się! — błagała, żeby ją usłyszał.

Zza budynku zobaczyła wystającą rękę. Pobiegła odruchowo w tamtym kierunku. Ktoś znajdował się pod gruzami budynku. Odepchnęła fragment drewnianej ściany. Strzepnęła gruz z ciała.

Odskoczyła z przerażenia. Ciało nie należało do człowieka. Było oblane krwią, zgniecione, rozszarpane. Głowę roztrzaskano, jakby w dłoniach, a potem wyrzucono na ten śmietnik, aby dusza nie zaznała spokoju nawet po śmierci.

— Pomocy — zawołała cicho Lucy. Jej głos ugrzązł w gardle, łzy w końcu spłynęły z oczu.

Tak bardzo się bała. Ten koszmar wydawał się nierealny, jakby znalazła się tu przypadkiem. Nie powinna tu być. Jeszcze raz zerknęła na ciało. Odruchowo zebrało jej się na wymioty. Odwróciła się i wymiotowała na ulicę, straciła jakiekolwiek siły na walkę. To było dla niej za dużo.

I wtedy przypadkiem zauważyła coś na lewej stronie pasa u zmarłej. Niepewnie otrzepała fragment kurzu, znajdując pod nim czarny symbol wróżek…

— Ca… Cana? — zapytała ciała. — CANA!!! — ryknęła na całe miasto.

Jej głos uniósł się przerażającym echem. Zawisła nad ciałem, sprawdziła puls, nie wyczuła go. Jak miała niby cokolwiek wyczuć?! Nie żyła. Najdroższa przyjaciółka nie żyła…

Lucy opuściła bezwładnie ręce.

Do tego doprowadziła ta bezsensowna wojna? Do jeszcze mniej sensownej śmierci?

Usta Lucy zadrżały. Jeszcze raz pragnęła zawołać po pomoc, ale zamiast tego zagryzła wargę i wstała. Odeszła chwiejnym, słabym krokiem. To nie miało sensu. Nie widziała potrzeby wzywania pomocy. Cana nie żyła, do tego zginęła śmiercią niepotrzebną, nikomu nie pomagając.

— Zabiję cię, zabiję cię, zabiję… — zaczęła deklarować, patrząc w kierunku nieba, skąd uciekł Acnologia.

Wstąpił na nią niewyobrażalny gniew. Zdawała sobie sprawę, że pragnęła zemsty i nie zamierzała sobie jej żałować. Rozszarpie go kiedyś, tego przeklętego smoka, a jego truchło rzuci na widok tłumu, aby patrzyli na marne zwłoki króla smoków i śmiali się z jego żałosnego losu.

Jednak najpierw musiała pamiętać o żywych. Natsu na nią czekał. Sapał ciężko na środku gruzów, z których unosiła się para. Jego temperatura była za wysoka na ludzkie standardy. Wystarczyło, że Lucy podeszła bliżej i już czuła, że zaczyna ją do ciepło parzyć.

— Natsu — zwróciła się do męża.

Podniósł głowę. Przynajmniej ją rozumiał.

— Musisz wrócić do domu — mówiła dalej, wykonując jeden krok do przodu. — Nashi na ciebie czeka. Ja na ciebie czekam — podkreśliła, wierzą, że to przekona mężczyznę o powrocie.

Tym razem nie zareagował. Zadrżała z niepokoju. Bała się postawić kolejny krok w obawie, że ten będzie jej ostatnim. Te drżenia doprowadzały ją do szału. Świadomość śmierci przytłaczała. To właśnie był ten moment, kiedy mogło dojść do najgorszego, a jeszcze do niczego nie doszło.

Podniosła głowę, odszukując spojrzenia Natsu. Jeśli je odnajdzie, istniała szansa, że się opamięta, wróci do zmysłów i wszystko się zakończy tak, jak powinno.

Nie popatrzył na Lucy.

Otarła łzy z policzków. Zacisnęła powieki, wyduszając z siebie ostatni płacz, by dalej ruszyć przed siebie i zostawić za sobą lęk.

— Natsu — wyszeptała do męża. — Przepraszam. Teraz już wszystko będzie dobrze. Razem damy sobie radę. Naprawimy wszystko. Wrócimy do domu.

Zbliżyła się, wystawiając przed siebie księgę E.N.D. Na jej widok Natsu zadrżał.

Lucy wciągnęła głęboko powietrze.

— Wystarczy, że… że jej dotkniesz. Naprawdę wystarczy, że muśniesz mocą. Nic więcej…

Rozejrzała się nerwowo. Nigdzie nie dostrzegła Nashi, przynajmniej tego cierpienia oszczędziło dziewczynie przeznaczenie. Da radę. Może popełniła błąd i pomyliła wydarzenia. Jeszcze nie przyszedł czas na jej śmierć.

Pięść Natsu zapaliła się.

Lucy odruchowo wykonała krok w tył. Skarciła się w myślach za ten błąd. Następnym razem nie ucieknie, tylko ona była w stanie uratować męża.

— Damy radę — mówiła dalej, wspierając Natsu i siebie.

Przysunęła księgę E.N.D. bliżej pięści Pogromcy Smoków. Samoistnie otworzyła się pośrodku, na jednej z jeszcze niewypełnionych stron. Natsu zacharczał jak dzikie zwierzę. Pierwszy raz usłyszała podobny dźwięk wydobywający się z jego gardła. Jakby zatracił swoje człowieczeństwo.

—MAMO?! — rozległ się krzyk.

Natsu przebił się rozżarzoną pięścią przez księgę. Zapłonęła. Fale gorąca uderzyły w Lucy, parząc ją w ręce, pierś, praktycznie całe ciało. Zachwiała się, ale tym razem nie odeszła, aby zniszczyć E.N.D. na dobre. Księga musiała spłonąć.

— Ma…mo? — dotarł do niej słaby głos Nashi.

Zerknęła na swój prawy bok. Córeczka płakała, nogi jej się trzęsły i cały czas coś próbowała powiedzieć. Nie potrafiła się domyślić. Chciała poprosić ją o odejście na bezpieczną odległość, ale wtedy dotarło do niej, że nie jest w stanie nic powiedzieć. Zachłysnęła się i kaszlnęła. Oblała twarz Natsu własną krwią.

To… zabolało.

Odetchnęła spokojnie, przynajmniej tak się kobiecie zdawało, ale prawda była inna. Nerwowo szukała powietrza, nie dała rady wziąć jednego wdechu. Dusiła się. Zabrakło jej tchu.

Pięść Natsu przebiła księgę E.N.D.  Ogień chłonął resztki papieru, ale dłoń nie zatrzymała się na okładce, a na piersi Lucy.

Puściła księgę i wysunęła się z ręki Natsu, stając o własnych siłach. Zakręciło jej się w głowie, przez szalejące gorąco, przez pochłaniający ją ogień.

— MAMO! — usłyszała wrzask własnego dziecko.

Nashi zaczęła biec w stronę matki, w ostatniej chwili odciągnął ją od niej Gray i zabrał z dala od tego pogromu.

Lucy opadła na kolana. Ból wyżerał ją od środka, mimo to nie wrzasnęła ani razu, krew zaległa w jej ustach.

Przewróciła się na bok i zsunęła po stercie gruzu, zaczął przysypywać ją, przestała widzieć słońce. Naprawdę spotkała swój koniec… Bolało, miała dość, pragnęła wrócić do domu, pomocy, niech ktoś przyjdzie.

Nikt nie przyszedł.

Oczy Lucy samoistnie opadły.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!