Zeref opadł na drzewo i oniemiał. Jego sposób postrzegania na świat zmienił się. Dotąd nie doświadczył niczego, co potrafiłoby powstrzymać atak Acnologii, oprócz jego samego, a teraz nadeszło coś nowego, niezwykłego, nie z tego świata.
W lewej
ręce trzymał księgę E.N.D. Kolejne strony zapisywały się w nienaturalnym
tempie, nie starczyło świeżej krwi na wypełnienie tych stron, bolała go
świadomość, że oto właśnie następuje nowy etap w dziejach historii, ale E.N.D.
nie stał za tym obronnym zaklęciem.
— Ty
potworze! — usłyszał kobiecy głos obok siebie.
Obrócił
się i w tym samym momencie Lucy trzasnęła Czarnego Maga w policzek. Zachwiał
się i uderzył plecami o drzewo. Kobieta przytrzymała go i ponownie zdzieliła w
twarz, tym razem z drugiej strony.
Wyszarpnęła
od niego księgę E.N.D., otwierając ją na dopiero zapisujących się stronach.
— Jak to
zatrzymać?! — wykrzyknęła i pokazała na już zapełniony fragment kartki. —
Obiecałeś mi.
—
Sytuacja wymagała zmian.
— Jakich
„zmian”? Moje dziecko. Mój mąż. Czy dla ciebie nic już się nie liczy?
— Liczy
się dla mnie wszystko, ale są pewne priorytety Lucy. Nashi ma swoje
przeznaczenie do wypełnienia, a Acnologia w innym wypadku dotarłby do was i
zabił wszystkich.
— Teraz
też by nas zabił! — Wskazała w kierunku Acnologii. — Gdyby nie Maury… On nie
powinien korzystać z tej mocy!
— To jego
moc, nie masz prawa jej zaprzeczać.
— Ty
gnoju.
Zeref
odepchnął Lucy, odebrał jej księgę E.N.D. i zaczął doglądać sytuacji. Niewiele
się zmieniło. Acnologia wahał się nad kolejnym atakiem, poprzedni zawiódł, a
nie wiedział, kto stał za odparciem tej morderczej siły.
I to
doprowadziło go do zguby. Natsu nagle natarł na Acnologię. Utworzył nad sobą
ogromną ognistą kulę i cisnął nią w kark bestii. Acnologia splunął ktwią. Jego
łuski opadły zwęglone na ziemię wraz z jego cielskiem.
Lucy
rzuciła się w kierunku swojego męża — w porę zatrzymał ją Zeref, łapiąc w
silnym objęciu.
— Puść
mnie, tam jest moje dziecko i mąż.
— Natsu
można powstrzymać — oświadczył jej.
Lucy
uspokoiła się na moment. Przestała się wiercić i czekała na dalsze wyjaśnienia
ze strony Czarnego Maga.
— Niedługo
straci nad sobą całkowitą kontrolę. Sam nie przewidziałem, że do tego dojdzie.
Drzemie w nim większa moc niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
— To ty
do tego doprowadziłeś — zarzuciła mu.
— Zgadza
się — przyznał. — I teraz należy to naprawić.
Wystarczy, że Natsu dotknie księgi E.N.D. Ona już pochłonie jego moc.
Lucy
zerknęła w kierunku księgi.
— Czy
zdołam do niego w ogóle podejść? — zawahała się.
— Jeśli
nie ty, to kto? Zaryzykujesz życie swojej córeczki?
Przez jej
twarz przemknął cień przerażenia.
— Nigdy! — zadeklarowała. — Jesteś potworem. Jak w ogóle mogłam ci
zaufać?
— Gdybyś
mi nie zaufała, już dokonałoby się zniszczenie przewyższające wszystko, co do
tej pory znałaś — uświadomił ją.
Rozległ
się wybuch Przeszyła ich fala niewzmożonego ciepła. Zeref odruchowo odwrócił
Lucy i osłonił ją własnym, nieśmiertelnym ciałem. Przyjął na siebie wszelkie
obrażenia. Jego ciało jakby zapaliło się od wewnątrz. Ból stał się
niewyobrażalny, ale każda jego komórka od razu rozpoczęła proces odbudowy. Na
szczęście nieznana siła nie skrzywdziła Lucy.
Puścił
kobietę i obejrzał się w kierunku źródła mocy.
Natsu
stał na gruzach miasta. Jego twarz oplotły czarno—krwiste symbole demonów,
powoli przemierzające w kierunku serca. Z jego ust wydobył się pełny cierpienia
ryk.
Acnologia
wykorzystał chwilę słabości wroga. Zamachnął się skrzydłami i uciekł, skąd
przybył, pozostawiając za sobą gruzy, zniszczenie i jedną plamę krwi
potwierdzającą jego przegraną. Jeszcze tu wróci, ale ten jeden raz podjął
ucieczkę.
Lucy
wyrwała księgę E.N.D. z rąk Zerefa i zeskoczyła ze wzniesienia.
— Uratuję
go! — obiecała z całego swojego serca.
Zeref
zacisnął usta w wąską linijkę i załkał.
Oj,
biedne dziecko. Nie wątpił, że Lucy uratuje Natsu, ale za jaką cenę, skoro w
jej przeznaczeniu leżała śmierć?
Pokręcił
głową. Dziś dokonało się już wszystko, czemu nie dała rady zapobiec, a
pozostało już tylko ostatnie — całkowite poświęcenie.
***
Lucy
dawno straciła siły do biegu. Miała wrażenie, że za moment upadnie i więcej nie
wstanie, a mimo to cały czas nogi prowadziły ją w kierunku Natsu wraz z księgą
E.N.D., którą niosła pod pachą. Łzy cisnęły się jej do oczu. Jeszcze nie
płakała. Próbowała zdusić w sobie ból i świadomość tego, co ją czeka. Bo
przecież przeznaczenie prowadziło ją do jednego: do śmierci.
Mogła się
oszukiwać, ale twarz Zerefa zdradziła wszystko. Nie powiedział jej wprost, za
co była na niego wściekła. Jednak to nie zmieniło końca drogi, do którego
właśnie zmierzała.
Przeznaczenia
naprawdę nie dało się pokonać.
— Natsu!
— zawołała za mężem.
Nikt jej
nie odpowiedział.
Rozejrzała
się dookoła. Widziała zgliszcza miasta, tumany kurzu unosiły się w powietrzu,
ciężko było oddychać, paliły się domy, a na dodatek wszędzie pozostały ślady
krwi. Widok przyprawił Lucy o mdłości. Błagała, żeby ta krew należała do
przeklętego Acnologii. Zasłużył na coś
gorszego od śmierci — na wieczne tortury, cierpienie, aby zaznał tego samego
bólu, który zesłał na niewinnych ludzi. Przynajmniej Magnolię zdążyli
ewakuować.
— Natsu,
odezwij się! — błagała, żeby ją usłyszał.
Zza
budynku zobaczyła wystającą rękę. Pobiegła odruchowo w tamtym kierunku. Ktoś
znajdował się pod gruzami budynku. Odepchnęła fragment drewnianej ściany.
Strzepnęła gruz z ciała.
Odskoczyła
z przerażenia. Ciało nie należało do człowieka. Było oblane krwią, zgniecione,
rozszarpane. Głowę roztrzaskano, jakby w dłoniach, a potem wyrzucono na ten
śmietnik, aby dusza nie zaznała spokoju nawet po śmierci.
— Pomocy
— zawołała cicho Lucy. Jej głos ugrzązł w gardle, łzy w końcu spłynęły z oczu.
Tak
bardzo się bała. Ten koszmar wydawał się nierealny, jakby znalazła się tu przypadkiem.
Nie powinna tu być. Jeszcze raz zerknęła na ciało. Odruchowo zebrało jej się na
wymioty. Odwróciła się i wymiotowała na ulicę, straciła jakiekolwiek siły na
walkę. To było dla niej za dużo.
I wtedy
przypadkiem zauważyła coś na lewej stronie pasa u zmarłej. Niepewnie otrzepała
fragment kurzu, znajdując pod nim czarny symbol wróżek…
— Ca…
Cana? — zapytała ciała. — CANA!!! — ryknęła na całe miasto.
Jej głos
uniósł się przerażającym echem. Zawisła nad ciałem, sprawdziła puls, nie
wyczuła go. Jak miała niby cokolwiek wyczuć?! Nie żyła. Najdroższa przyjaciółka
nie żyła…
Lucy
opuściła bezwładnie ręce.
Do tego
doprowadziła ta bezsensowna wojna? Do jeszcze mniej sensownej śmierci?
Usta Lucy
zadrżały. Jeszcze raz pragnęła zawołać po pomoc, ale zamiast tego zagryzła wargę
i wstała. Odeszła chwiejnym, słabym krokiem. To nie miało sensu. Nie widziała
potrzeby wzywania pomocy. Cana nie żyła, do tego zginęła śmiercią niepotrzebną,
nikomu nie pomagając.
— Zabiję
cię, zabiję cię, zabiję… — zaczęła deklarować, patrząc w kierunku nieba, skąd
uciekł Acnologia.
Wstąpił
na nią niewyobrażalny gniew. Zdawała sobie sprawę, że pragnęła zemsty i nie
zamierzała sobie jej żałować. Rozszarpie go kiedyś, tego przeklętego smoka, a
jego truchło rzuci na widok tłumu, aby patrzyli na marne zwłoki króla smoków i
śmiali się z jego żałosnego losu.
Jednak
najpierw musiała pamiętać o żywych. Natsu na nią czekał. Sapał ciężko na środku
gruzów, z których unosiła się para. Jego temperatura była za wysoka na ludzkie
standardy. Wystarczyło, że Lucy podeszła bliżej i już czuła, że zaczyna ją do
ciepło parzyć.
— Natsu —
zwróciła się do męża.
Podniósł
głowę. Przynajmniej ją rozumiał.
— Musisz
wrócić do domu — mówiła dalej, wykonując jeden krok do przodu. — Nashi na
ciebie czeka. Ja na ciebie czekam — podkreśliła, wierzą, że to przekona
mężczyznę o powrocie.
Tym razem
nie zareagował. Zadrżała z niepokoju. Bała się postawić kolejny krok w obawie,
że ten będzie jej ostatnim. Te drżenia doprowadzały ją do szału. Świadomość
śmierci przytłaczała. To właśnie był ten moment, kiedy mogło dojść do
najgorszego, a jeszcze do niczego nie doszło.
Podniosła
głowę, odszukując spojrzenia Natsu. Jeśli je odnajdzie, istniała szansa, że się
opamięta, wróci do zmysłów i wszystko się zakończy tak, jak powinno.
Nie
popatrzył na Lucy.
Otarła
łzy z policzków. Zacisnęła powieki, wyduszając z siebie ostatni płacz, by dalej
ruszyć przed siebie i zostawić za sobą lęk.
— Natsu —
wyszeptała do męża. — Przepraszam. Teraz już wszystko będzie dobrze. Razem damy
sobie radę. Naprawimy wszystko. Wrócimy do domu.
Zbliżyła
się, wystawiając przed siebie księgę E.N.D. Na jej widok Natsu zadrżał.
Lucy
wciągnęła głęboko powietrze.
—
Wystarczy, że… że jej dotkniesz. Naprawdę wystarczy, że muśniesz mocą. Nic
więcej…
Rozejrzała
się nerwowo. Nigdzie nie dostrzegła Nashi, przynajmniej tego cierpienia
oszczędziło dziewczynie przeznaczenie. Da radę. Może popełniła błąd i pomyliła
wydarzenia. Jeszcze nie przyszedł czas na jej śmierć.
Pięść
Natsu zapaliła się.
Lucy
odruchowo wykonała krok w tył. Skarciła się w myślach za ten błąd. Następnym
razem nie ucieknie, tylko ona była w stanie uratować męża.
— Damy
radę — mówiła dalej, wspierając Natsu i siebie.
Przysunęła
księgę E.N.D. bliżej pięści Pogromcy Smoków. Samoistnie otworzyła się pośrodku,
na jednej z jeszcze niewypełnionych stron. Natsu zacharczał jak dzikie zwierzę.
Pierwszy raz usłyszała podobny dźwięk wydobywający się z jego gardła. Jakby
zatracił swoje człowieczeństwo.
—MAMO?! —
rozległ się krzyk.
Natsu
przebił się rozżarzoną pięścią przez księgę. Zapłonęła. Fale gorąca uderzyły w
Lucy, parząc ją w ręce, pierś, praktycznie całe ciało. Zachwiała się, ale tym
razem nie odeszła, aby zniszczyć E.N.D. na dobre. Księga musiała spłonąć.
— Ma…mo?
— dotarł do niej słaby głos Nashi.
Zerknęła
na swój prawy bok. Córeczka płakała, nogi jej się trzęsły i cały czas coś
próbowała powiedzieć. Nie potrafiła się domyślić. Chciała poprosić ją o
odejście na bezpieczną odległość, ale wtedy dotarło do niej, że nie jest w
stanie nic powiedzieć. Zachłysnęła się i kaszlnęła. Oblała twarz Natsu własną
krwią.
To…
zabolało.
Odetchnęła
spokojnie, przynajmniej tak się kobiecie zdawało, ale prawda była inna. Nerwowo
szukała powietrza, nie dała rady wziąć jednego wdechu. Dusiła się. Zabrakło jej
tchu.
Pięść
Natsu przebiła księgę E.N.D. Ogień chłonął
resztki papieru, ale dłoń nie zatrzymała się na okładce, a na piersi Lucy.
Puściła
księgę i wysunęła się z ręki Natsu, stając o własnych siłach. Zakręciło jej się
w głowie, przez szalejące gorąco, przez pochłaniający ją ogień.
— MAMO! —
usłyszała wrzask własnego dziecko.
Nashi
zaczęła biec w stronę matki, w ostatniej chwili odciągnął ją od niej Gray i
zabrał z dala od tego pogromu.
Lucy
opadła na kolana. Ból wyżerał ją od środka, mimo to nie wrzasnęła ani razu,
krew zaległa w jej ustach.
Przewróciła
się na bok i zsunęła po stercie gruzu, zaczął przysypywać ją, przestała widzieć
słońce. Naprawdę spotkała swój koniec… Bolało, miała dość, pragnęła wrócić do
domu, pomocy, niech ktoś przyjdzie.
Nikt nie
przyszedł.
Oczy Lucy
samoistnie opadły.
0 Comments:
Prześlij komentarz