Padał
deszcz. Siąpiło z nieba od godziny, nie zapowiadając poprawy przez najbliższą
dobę. Kałuże stały na ulicach. Pod grubym, wystawowym parasolem stał pan Stefan
z żoną Rozalią, czekając na rozpogodzenia. Jednak to nie nadciągało. Zgodzili
się stanowczym kiwnięciem, że muszą wyjść w ten deszcz. Zabrali swoje pakunki,
pani Rozalia naciągnęła na głowę stary kapelusz i wyszli.
Nagle
odbili się od ziemi i skoczyli prosto w kałużę. Ich nogi same powędrowały na
środek ulicy w dzikim tańcu, który rozpoczęli wraz z pierwszym grzmotem
wydobywającym się z nieba. Popatrzyli na siebie — na młode twarze sprzed
pięćdziesięciu pięciu lat, kiedy to Rozalia była najpiękniejszą kobietą w
mieście, a Stefan miał przystojną twarz i nieugięte spojrzenie, w którym
Rozalia zakochała się ponownie. Wzięli się w objęcia i okręcili w deszczu,
zapominając o starości, troskach i kapeluszu, który Rozalia zrzuciła. Krople od
razy zmoczyły jej piękne, długie loki. Ale to nie miało znaczenia, bo znów
mogli razem zatańczyć.
Krótkie i urocze ♥
OdpowiedzUsuńChoć jednocześnie ma to swoje drugie, smutne dno... Starość człowieka ogranicza i zabiera dawne szczęście...
Ooo, jak miło! Bardzo mnie to cieszy :)
Usuń