Lan
Qiren znalazł sobie nową kryjówkę między rezydencją mistrza, a częścią ogrodów,
do której nikt nie zaglądał. Otoczyła go cisza i spokój, dając chwilę
wytchnienia w pędzących ostatnio dniach. Odebrały mu chęć do pójścia do szkoły,
udał się jak co dzień z pozostałymi tradycyjną trasa, ale uciekł, zanim dotarli
do szkoły. Błąkanie się po mieście nie należało do jego zainteresowań, a
najbezpieczniej czuł się w domu, obok mistrza i pozostałych uczniów, którzy
byli gotowi go ochronić w każdej chwili.
Nie
przewidział, że Nieśmiertelny Mistrz opuści rezydencję przed południem i uda
się na spacer po ogrodach. Miał na sobie poranną szatę, włosów nie przeczesał
poprawnie, luźno zostawił je opuszczone wraz z przepaską sekty, która zsunęła
mu się z czoła. Przeszedł główną ścieżką ciężkim, lekko chwiejnym krokiem, w
którym nadal nosił niezachwianą elegancję i nienaturalne piękno, podziwiane
przez wszystkich uczniów.
—
Szkoła? — Lan Wangji spytał krótko, nawet nie zerkając w stronę Lan Qirena.
Chłopak
zeskoczył z gałęzi. Założył ręce za głową i dołączył do mistrza w spacerze.
—
Boję się. Nie mam ochoty. Jakoś... — nie znalazł kolejnej wymówki.
—
Szkoła pozwala odkrywać talenty. Nie zmarnuj swojej szansy — wytłumaczył mu Lan
Wangji, omijając temat samego wagarowania. — Czy coś cię dręczy?
Lan
Qiren przystanął, a wraz z nim i mistrz.
— W
sumie... to wszystko. Niby wszyscy gratulowali mi odwagi, poza tym chwalili
moje umiejętności, niektórzy wspomnieli, że nadaję się na kultywatora, ale
jakoś nikt mnie zapytał, czego ja chcę. Zresztą... Mnie nikt nigdy o nic mnie
nie pytał — dodał ciszej, wiedząc, że Nieśmiertelny Mistrz i tak usłyszy jego
słowa. Może właśnie tego pragnął, nie ciszy, nie spokoju, a rozmowy i powrotu
do tego, o czym powinien zapomnieć.
Lan
Wangji wziął głębszy wdech, poprawił przepaskę na czole, przygotowując się do
roli, jaką przejął, wraz z przyjęciem tytułu mistrza sekty: nauczyciela,
mistrza, głowę domu, ale i ojca, dla wielu, wielu dzieci, którzy stracili
rodziców, nim ich poznali.
—
Mistrzu, podobno moja... moja mama miała talent? — zapytał nieśmiało Lan Qiren,
powtarzając jedną z wielu plotek usłyszanych przypadkiem.
—
Twoja mama nie przypominała członka naszej sekty. Była głucha na nauki, ślepa
na nasze zasady i niepełnosprawna dla technik.
Oboje
zaśmiali się cicho na wspomnienie o Lan Siren, matce Lan Qirena i jednej z
ostatnich z krwi sekty Lan.
—
Pewnie sprawiała sporo kłopotów?
—
Każdy dzień wypełniała problemami, ale i radością. Udzielała się chętnie w
domach dziecka, pilnowała ulic przed złymi ludźmi i pomagała chętnie przy
sprzątaniu ulic i miejsc publicznych. Często sobie żartowała, sprawiając, że w
najsmutniejsze dni na twarzach ludzi pojawiał się uśmiech. Była wyjątkowa,
piękna i dobra, dlatego twój ojciec się w niej zakochał.
Chłopak
zarumienił się niewinnie. Pierwszy raz usłyszał o mamie tak wiele, zazwyczaj
dowiadywał się o niej ze zdjęć, z gdzieś zasłyszanych plotek, ale nigdy z ust
mistrza.
—
Wyobrażałem ją sobie inaczej.
Lan
Wangji położył dłoń na ramieniu chłopaka.
—
Niepotrzebnie. Oczy są do patrzenia, uszy do słuchania, ale nie warto ufać
zmysłom, kiedy potrafią nas okłamywać. Wielu widziało Lan Siren jako wredną
osobę, która nienawidziła zasad i sprawiała kłopoty, inni słyszeli o jej
dobrych uczynkach. Jedni i drudzy mieli rację. A to dziecko udowodniło
najwięcej, wydając na świat tak cudownego chłopca.
Uszczypnął
policzek Lan Qirena.
—
Mistrzu, ale... Skoro tak... To? — Opuścił głowę. — To dlaczego uciekła?
—
Sekta przeżywała i przeżywa ciężkie czasy, ludzie potrzebują pomocy, ale często
ludzie sprawiają, że ta pomoc jest potrzebna. Nienawiść szerzy się łatwo, a
twoją mamę albo nienawidzono, albo kochano. Ona chciała z twoim ojcem dla
ciebie jak najlepiej. Nie zatrzymałem ich...
—...
i zginęli w wypadku? — dokończył za niego chłopiec.
Ten
sam artykuł śnił mu się nocami — jedna wzmianka o wypadku, w którym zginęła
młoda para pod kołami samochodu ciężarowego, a dziecko przeżyło cudem na tylnym
siedzeniu, przykryte przez fotelik. Jedna z przypadkowych osób, ta sama która
wezwała karetkę, zrobiła kilka zdjęć, sprzedając je później do pobliskiej
gazety za grosze. Bezwładna ręka matki Lan Qirena wystawała zza rozwalonego
okna, zakrwawiona, blada, ale ostatnimi siłami wskazująca na tyły — jako znak,
że tam jest jej dziecko.
—
Czy... Czy myślisz mistrzu, że uda mi się z nią kiedyś porozmawiać? Wiesz...
Przez melodię? Mogę nawet się nauczyć...
—
„Jestem z ciebie dumna. Wyrosłeś na wspaniałego chłopca. Cieszę się, że
dostałam szansę, aby otrzymać tak wspaniałe dziecko” — to były, są i będą jej słowa,
nie musisz zakłócać spokoju jej duszy, wiedząc, że innej odpowiedzi byś od niej
nie otrzymał. Kochała cię. To jedyna prawda, jaką potrzebujesz znać, bo inna
nie jest ci potrzebna.
Łzy
napłynęły Lan Qirenowi do oczu. Otarł je rękawem od mundurka, ale za moment
znów się rozpłakał. Odwrócił się w stronę mistrza i wtulił w jego szaty,
obejmując go mocno, pierwszy raz odkąd był mały.
— Nie
chcę nikogo więcej stracić! — wykrzyczał, choć dobrze znał zasady sekty. — Boję
się, bardzo się boję. Czasami mi się wydaje, że niewiele trzeba do tragedii.
Ten dziki trup w szkole... Czy kiedyś takie rzeczy były codziennością?
— W
dawnych czasach byliśmy przyzwyczajeni do demonicznej energii, ale to wcale nie
dawało nam prawa do spokojnych nocy. Każdy dzień mógł być dla nas ostatni.
Wielu zmarło w obronie tych, którzy nie potrafili sami się obronić. Nie wierz
chłopcze w złudne wyobrażenie świata, w którym wszyscy żyją w harmonii.
Harmonia zawsze była utopijną wizją śniących na jawie.
— Ale
to nie znaczy, że nie mogła być prawdziwa? — Widział na własne oczy potęgę Wei
Wuxiana i swojego mistrza, którym nic nie potrafiło się równać. Jeśli dwóch
ludzi dotarło do takiej potęgi, co innych wstrzymywało? — Jeśli byśmy stworzyli
oddziały chroniące ludzi? Albo pozwolili rządowi mieszać się w sprawy sekty,
może wtedy?
— Co
wtedy by się wydarzyło?
—
Spokój. Bezpieczeństwo? — rzucił luźno, choć jak tylko wypowiedział te słowa,
coś w nim pękło. Czy właśnie tak nie funkcjonował ten świat, a niebezpieczeństwo
nadal czaiło się na ulicach? — Przepraszam, to głupie...
Zawstydził
się, kiedy w końcu do niego dotarło, jaką propozycję złożył.
—
Nic, co prowadzi ku dobru, nie powinno być nazywane głupie. Jeśli sam włożysz
energię w pracę, aby ten świat uczynić lepszym, to dlaczego twój mistrz miałby
cię przed tym powstrzymywać? Dla mnie już za późno na życzenia, dla ciebie może
troszkę za wcześnie, ale to nie oznacza, że masz zrezygnować.
—
Mistrzu...
— Na
wszystko potrzeba czasu i cierpliwości, a na razie za uciekanie z lekcji
przepisz dwukrotnie wszystkie zasady naszej sekty.
Lan
Qiren o mało nie zadławił się własną śliną. Otworzył szeroko oczy i posłał
mistrzowi błagalne spojrzenie, licząc na zrozumienie i łaskę z jego strony.
Poważna twarz Lan Wangji potwierdziła obawy chłopaka, że tym nikt razem nikt mu
nie odpuści.
— To
ponad trzy tysiące zasad — przypomniał mistrzowi, jakby sądził, że ten
zapomniał o wielkiej skale i wykutych na nich regułach sekty Lan.
—
Skoro zapomniałeś o dokładnej liczbie zasad to warto, żebyś razem trzykrotnie
je przepisał. Masz dużo czasu w związku z opuszczeniem lekcji, także...
— To
nie fair! — krzyknął niespodziewanie. — Ten cały Wei Wuxian łamie zasady na
prawo i lewo, a ani razu nie dostał takiej kary.
— W
poprzednim życiu Wei Ying przepisał nasze zasady dziesiątki razy i nic się z
nich nie nauczył. Oficjalnie jeszcze nie należy do naszej sekty, więc...
—
„Oficjalnie jeszcze nie należy”? — przerwał mężczyźnie Lan Qiren, wyłapując z
wypowiedzi mistrza najciekawszy fragment. — Mistrzu, wydaje mi się, że nie
traktujesz go jak przyjaciela. Szczególnie po poranku — dodał ciszej.
—
Chłopcze...
—
Nie, nie, mistrzu, ja rozumiem, dwa tysiące lat samotności doprowadza ludzi do
szaleństwa. Cieszę się, że w końcu poznałeś kogoś bliskiego. Nie życzyłem ci
jego, ale... też nie jest zły...
— Wei
Ying jest lepszy niż ludzie go postrzegają. Zasługuje na szczęście, nie na
mnie, nie na... — urwał, świadomy, do czego prowadzą jego słowa. — W życiu
nasze wybory prowadzą do rzeczywistości, którą dla siebie budujemy. Zawsze będę
żałował swoich, kolejnych nie zamierzam popełnić...
Lan
Qiren delikatnie się zarumienił. Niewiele mówiło się o prywatnym życiu jego
mistrza, a nawet jeśli plotki schodziły do poziomu insynuacji, przyniesionych
przez wiatr informacji i wyobraźni uczniów, którzy tworzyli własną wizję
Nieśmiertelnego Mistrza. Lan Qiren doświadczył coś zupełnie odmiennego od tego,
co zazwyczaj sobie wyobrażał, myśląc o uczuciach swojego nauczyciela. Nigdy nie
podejrzewał, że Hanguang—jun kiedyś kochał i kiedyś utracił tę miłość.
— W
takim razie życzę ci Nieśmiertelny Mistrzu szczęścia, obyś pewnego dnia
zostawił śmiertelne troski i podążył drogą, którą zawsze pragnąłeś iść —
pozdrowił mistrza tymi słowami, w milczeniu obiecując sobie, że uczyni, co w
swojej mocy, by wspomóc mistrza w tej wędrówce.
—
Dziękuję, a teraz wybacz mi chłopcze, muszę oddalić się do Wei Yinga...
Odszedł,
ale nie w stronę, o której myślał Lan Qiren. Chwilę przed ucieczką na drzewo
kątem oka przyuważył oddającego się Wei Wuxiana w drugą stronę ogrodów i
rezydencji, w której dawniej przebywał dawny mistrz, Lan Xichen.
—
Mistrzu, Wei Wuxian poszedł w kierunku stawów — zatrzymał na chwilę mistrza. —
Pewnie znowu się tam obija...
Lan
Wangji zawrócił w milczeniu. Nie widział sensu w oddaleniu się Wei Wuxiana w
tamto miejsce, nawet jeśli zechciał uciec od problemów i na kilka godzin
pozostać w samotności. Nie rozumiał go czasem i to bolało Nieśmiertelnego
Mistrza najbardziej. Po dwóch tysiącach lat, kiedy w końcu otrzymał szansę, aby
coś zmienić, zrealizować chowane w sobie pragnienia, to chował się w swoim
własnym świecie i znów pozwalał, aby Wei Wuxian wyrwał się z jego uścisku.
— Nie
mam prawa...
Przystanął.
Jedny machnięciem ręki zmiótł jeden rząd kwiatów, posyłając je w powietrze wraz
z nasilającym się w górach wiatrem. Wściekłość buzowała w nim. Gdyby nie
miejsce, nie znajdujący się niedaleko Lan Qiren, złamałby najchętniej wszystkie
zasady, aby dać ujściu tym emocjom.
Nic
nie dawało mu prawa do tych czynów.
Nagle
piorun trzasnął z nieba. Błysk oświecił całą okolicę, rozległ się huk, a chwilę
później jedno z pobliskich drzew spadło na drogę, blokując jedyne przejście do
Zacisza Obłoków. Rozpętała się burza. Deszcz opadł gwałtownie z jeszcze do
niedawna czystego nieba.
— Wen
Ying... — wypowiedział imię ukochanego. — Wen Ning! — wykrzyczał i ruszył w kierunku
stawu.
Nie
wyczuwał jego Qi, jakby zanikło pod wpływem nagłej dewastacji. Ostatni raz
wydarzyło się podobnego dwa tysiące lat temu, chwilę przed śmiercią Wei
Wuxiana...
Lan
Wangji nie zamierzał ponownie stracić bliskiej mu osoby. Zdusił w sobie łzy i
pognał w kierunku wskazanym przez Lan Qirena. Zastał tam pustkę.
Grzmoty
waliły przez burzowe chmury, zapowiadając zbliżające się nieszczęście. W stawie
woda podniosła się do poziomu trawnika, na który się wylała, pochłaniając
drobne rośliny znajdujące się zbyt blisko ziemi.
— Wei
Ying! — wypowiedział imię chłopaka jeszcze raz.
Zdawało
się, że minęła wieczność. Dla serca Nieśmiertelnego Mistrza było to więcej niż
potrafił zdzierżyć. W głębi jeszcze rościł sobie prawo do nadziei, że
nieobecność Wei Wuxiana jest przypadkowa, ale myśli o jego odejściu nie
przestawały zaprzątać głowy Lan Wangji. Już wcześniej próbował ucieczki.
Kolejny raz nie powinien być zaskakujący, a mimo to...
— Lan
Zhan! — dotarł do kultywatora głos Wei Wuxiana, uwięzione w tajemnym przejściu,
do którego zaczęła przedostawać się woda.
Telefon
chłopaka padł, z trudem zdążył przejść połowę schodów. Zaczął się po nich
ślizgać. Woda obmyła zebrany przez laty brud, uwydatniając stare, starte
panele, po których nie dało się chodzić. Każdy krok groził załamaniem. W swoim
pierwotnym ciele nie za bardzo by się przejmował taką drobnostką, ale obecne
pozostawało wiele do życia. Nie chciał zrobić sobie krzywdy i zostać kaleką do
końca życia.
— Wei
Ying. — Twarz Lan Wangji wychyliła się z otworu. Wyciągnął rękę ku chłopakowi.
Nie
zastanawiał się dwa razy — skończył, łapiąc Nieśmiertelnego Mistrza w silnym
uścisku. Pociągnął go i wystawił prosto na ulewę, która w moment zmoczyła ich
obu. Wei Wuxian schował skrzynię z notatkami pod swoją szatę, nie mógł pozwolić
na dalsze zniszczenie zapisków.
— Do
środka! — rozkazał Lan Wangji.
Wziął
Wei Wuxiana na ręce i bez gadania zaprowadził do wnętrza rezydencji. Rzucił
chłopaka na łóżko. Wyciągnął z szafy dwa zestawy narzut, śnieżnobiałych,
przeznaczonych tylko dla specjalnych gości. Chwycił za wierzchnią szatę Wei
Wuxiana i zdarł ją z chłopaka, nie dając mu okazji do zaooponowania.
Wei
Wuxian usiadł półnagi na brzegu łóżka. Jego twarz zapaliła się czerwienią z
chwilowego wstydu. Nie umiał pozbyć się wrażenia, że ich relacje stają się za
intymne.
— Lan
Zhan, Lan Zhan, nie tak szybko. Za dużo w tobie wigoru.
Zignorował
komentarz chłopaka i przystąpił do wycierania jego ciała. Po nim samym spływały
krople, których nie otarł. Wyciągnął z szafy kilka czystych wierzchnich szat.
Podał każdą z nich Wei Yingowi, czekając, aż wybierze jedną. Jednak Wei Wuxian
rozsunął ręce Nieśmiertelnego Mistrza na bok, podskoczył i cmoknął mężczyznę w
usta.
— Nic
mi nie będzie, to tylko woda — zapewnił.
Lan
Wangji odwrócił wzrok. Powoli osunął się na podłogę i na niej usiadł ze
skrzyżowanymi nogami, a twarz próbował ukryć za włosami, niestety nieudolnie,
bo nawet uszy zaczerwieniły mu się ze wstydu.
— Nie
odszedłeś... — wymamrotał w końcu.
—
Gdybym odszedł, to bym ci o tym powiedział. Spokojnie, tym razem nie ucieknę.
— To
gdzie...! — podniósł głos. Emocje buzowały w nim, zdołał zdusić w sobie natłok
gniewu i uspokoić szalejące serce.
0 Comments:
Prześlij komentarz