Lan Wangji zacisnął usta w wąską linijkę i przemilczał kolejne słowa, które zamierzał wyznać Wei Yingowi. Martwił się. Każda nieobecność chłopaka budziła w nim niepokój — bał się, że raz spuści z niego wzrok i potem już nigdy więcej go nie ujrzy. Wystarczyła tylko jedna okazja, ucieczka, po której straciłby go ponownie.
— Przepraszam, to długa historia... — Ujął Lan Wangjiego za oba
policzki. — Nie odszedłem, nie odejdę, tym razem cię nie zostawię. Nie mam
ochoty zostać sam. Ale cała reszta jest bardziej skomplikowana.
Wziął od Lan Wangji tkaniny i wytarł najpierw swoje ciało, a potem
zajął się mężczyzną, ocierając mu twarz.
— Jesteś cały mokry. Bardzo... mokry. Przydałoby się coś z tym
zrobić, nie sądzisz?
Zsunął wierzchnią szatę z kultywatora. Pod mokrymi materiałami
zarysowały się dobrze zbudowane, silne mięśnie, które wywołały w Wei Wuxiana
falę gorąca. Jego ciało zareagowało tak, jak powinno.
— Pomożesz mi? — zapytał grzecznie i jednocześnie kusząco.
Pociągnął za sobą Lan Zhana na łóżko, skrzyżował nogi w jego pasie
i przysunął jeszcze bliżej — tak że ich ciała dotknęły się o siebie. Był
twardy. Oboje byli. Wei Wuxian zaśmiał się złośliwie. Chwycił mężczyznę za
krocze. Ten jęknął z jednoczesnego bólu i rozkoszy, które w niego uderzyły.
Odsuwane od siebie uczucia, skłębione przez dwa tysiące lat w sercu
Nieśmiertelnego Mistrza wybuchły niepowstrzymaną falą emocji.
Rzucił się na Wei Wuxiana, zabierając mu każdy oddech, gdy
pochłonął go w namiętnych pocałunkach. Ugryzł jego dolną wargę. Jęknęli
jednocześnie, dotykając najmniejszych skrawków swojego ciała.
— Za dużo ubrań masz na sobie, Lan Zhan — wysapał Wei Wuxian, zsuwając
z pasa mężczyzny jego spodnie.
Twarda męskość Lan Wangji wyskoczyła spod materiałów. Wei Wuxian
nie zdołał powstrzymać zdziwienia — zdecydowanie nie pamiętał, żeby kultywator
kiedykolwiek wyhodował sobie tak dużego członka.
— To… rodzinne? — Wskazał w kierunku pasa mężczyzny. — Czy wyhodowane?
Dwutysięcznoletnia kultywacja?
— Milcz — rozkazał, a potem rzucił się na chłopaka, przykrywając
go swoim ciałem. Dłoń wsunął pod jego koszulę, drażniąc nabrzmiałe od zimna
sutki Wei Wuxiana.
Podwinął jego koszulę na wysokość szyi. Ugryzł chłopaka w pierś.
Wei Wuxian krzyknął i z bólu, i szoku, odruchowo próbując odepchnąć od siebie
Lan Wangji.
— Lan Zhan, Lan Zhan, to jakiś nowy fetysz? Ja wiem, że… Auć! Dwa
tysiące lat robi swoje, ale żeby gryźć? — Zacisnął zęby jeszcze mocniej. — Ej,
ej, ej, Lan Zhan, to boli. Bądź delikatny. Delikatny powiedziałem.
Lan Wangji chwycił Wei Wuxiana poniżej pasa i ścisnął ręką — za
mocno, jak na pieszczoty dwóch kochanków. Chłopak wrzasnął z bólu, choć z
drugiej strony w jakimś stopniu było mu nawet przyjemnie. Obawiał się, że to
już zahacza o masochizm.
Nie, to złudne.
Chwycił Lan Wangji w nadgarstku i z całej siły próbował go od
siebie odsunąć. Ciało mężczyzny stało się ciężkie, jak z kamienia. Nie dał rady
przesunąć na długość jednego łokcia. Parcie narastało, Wei Wuxian nie
wytrzymywał drobnych pieszczot, bardzo złudnych pieszczot, którymi obdarowywał
go Lan Wangji. Sam chciał sprawić i jemu przyjemność, więc przestał stawiać
opór i złapał za męskość Nieśmiertelnego Mistrza.
— Może razem? — zaproponował czarującym tonem.
Oczy Lan Wangji przybrały dziki, nieznający granic wygląd. Zawarło
się w nich nieposkromione pożądanie.
Sięgnął do spodni Wei Wuxiana. Pragnął więcej niż te pieszczoty,
po dwóch tysiącach latach czekania, po niespełnionych marzeniach i niezaspokojonych
snach, to była dla niego okazja, z której nie zamierzał zrezygnować.
— Lan—gege, mój kochany Lan—gege, co się stało? Czyżbyś wpadł na
jakiś pomysł?
— Zamilcz!
Objął mężczyznę wokół szyi i jęknął ponętnie.
— Mój Lan—gege, wielki mistrzu, Hanguan—jun, Hanguan—jun—gege, jesteś
taki wielki, niesamowity i jeszcze raz wielki – powiedział to, lustrując męskość
Nieśmiertelnego Mistrza. — Nigdy ci nie dorównam.
— Milcz.
— A czemu mam milczeć, kiedy ty działasz? A jeśli powiem „nie”?
Oj, Lan Zhan, jesteś niesprawiedliwy, jak mam sobie z tobą poradzić, kiedy tak
ze mną postępujesz?
Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł hałas. Spadła jedna z waz rodu
Lan, zakupiona przed czterystu laty, stojąca przy łożu, na którym zostawili Wen
Ninga.
Upiorny Generał obudził się z zaklęcia. Po ponad dwóch tysiącach
lat uwięzienia, zakucia w łańcuchy, w oddaleniu od świata i ludzi, nie
rozpoznawał własnego ciała. Każdy krok powodował drżenie. Nie czuł stawianych
przez siebie kroków, a jedynie powolny, nieznaczący ruch, przez który zachwiał
się i uderzył czołem w wieloletnią wazę. Nie zdążył jej złapać. Roztrzaskała
się o podłogę, rozrzucając fragmenty po całym pomieszczeniu.
— Przepraszam – wyszeptał.
Z sąsiedniego pokoju dobiegły do niego głosu – rozpoznał w nich
swojego mistrza i Nieśmiertelnego Mistrza. Jeszcze wiele prawd tkwiło
zduszonych między jego ustami. Zawodziła go pamięć, ale pozostały drobne
fragmenty wspomnień, snów, o których do tej pory nie wspomniał mistrzom.
Rozsunął drzwi na bok bez zastanowienia, nie tracąc cennego czasu,
kiedy Xue Yang ukrywał się gdzieś w mieście, realizując kolejne etapy swojego
planu.
— Mistrzu…
Wei Wuxian leżał pół nagi, ze spodniami zsuniętymi do kolan, Lan
Wangji klęczał nad nim, z rozwiązaną szatą, nagim torsem i wszystkim poniżej
pasa. Gdyby Wen Ning potrafiłby się zarumienić, padłby czerwony ze wstydu.
Gwałtownie odwrócił się, zasunął drzwi i dopiero wtedy zasłonił
oczy. Nie myliły go.
— Zapomniałem o Wen Niingu… — zdał sobie sprawę Wei Wuxian.
— Hm… — mruknął w odpowiedzi Lan Wangji. — Wybacz – powiedział,
choć sam nie cofnął za bardzo ust od sutków Wei Wuxiana.
— No weź ze mnie zejdź, no chyba że chcesz zabawić się przy
Upiornym Generale, Lan Zhan? — zaproponował złośliwie, wiedząc, że mężczyzna
nie zgodzi się za żadne skarby.
— Bezwstydnik – wyrzucił z siebie Lan Wangji.
— Ja? — Przechylił głowę na bok. — Lepiej spójrz na siebie,
najdroższy Mistrzu. To nie ja zacząłem od rozbierania.
— Milcz! — wysyczał po raz kolejny, bez większej reakcji ze strony
Wei Wuxiana.
Wen Ning zerwał się nagle. Nie zniósłby dłużej mieszania się w
sprawy swojego mistrza, szczególnie prywatne. Miłość potrzebowała prywatności,
nie czystości.
— Ja… Wyjdę… — wyszeptał Wen Ning, udając się w stronę wyjścia.
— Nie trzeba – zatrzymał go Lan Wangji.
Nałożył na siebie cienkie szaty, prześwitujące, ku złośliwej
uciesze Wei Wuxiana. Lan Wangji posłał mu ostre spojrzenie, a potem chwycił
wierzchnią warstwę ubrań, tym razem zasłaniając wszystko. Wei Wuxianowi rzucił
oddzielny komplet i nakazał się ubrać.
— Dokończymy innym razem? — zaproponował demoniczny kultywator.
Uszy Lan Wangji zaczerwieniły się. Zasłonił je włosami, twarz
odwrócił od obu mężczyzn, ukrywając zaczerwienione oblicze.
Wei Wuxian wybuchnął śmiechem i położył się na łóżko, nie tracąc
czasu na ubieranie. Zasłonił się tylko kołdrą.
— Wen Ning, już wydobrzałeś? — zapytał troskliwym głosem. — Może potrzebujesz,
żebym cię zbadał? — Pstryknął palcami, uwalniając demoniczną energię.
— Nie, mistrzu Wei. — Pokręcił słabo głową. — Dziękuję. Za troskę.
Za dobro. Mistrzu, musimy porozmawiać.
Wei Wuxian wyprostował się na łózku. Narzucił na siebie niedbale
komplet, który otrzymał od Lan Wangi i czekał na dalsze wyjaśnienia Wen Ninga.
— Ja też mam coś… — wskazał na skrzynię z podziemia – do
powiedzenia.
— Mistrzu. Ktoś z wtedy nosił szaty. Sekty Lan. — Rzucił krótkie
spojrzenie Nieśmiertelnemu Mistrzowi. — Nie mistrz Lan.
— Wiem, już pytałem o to Lan Zhana. Nie miałby powodu, żeby mi nie
mówić.
Lan Wangji podziękował skinięciem.
— Niewielu z mojej sekty wie o istnieniu Xue Yanga.
— Niewielu też pewnie wie o mnie i moich mocach? — wtrącił się Wei
Wuxian. — Najgorsze, że naprawdę nie mam umiejętności, żeby połączyć tak roztrzaskaną
duszę. Chyba ktoś mnie przecenia…
— Może potrafisz? — zaproponował Lan Wangji. — Wiedza,
doświadczenie i moc tworzą harmonię. Wszystkie posiadłeś za czasów
pierwszego życia. Twoją duszę też ktoś zebrał.
— I połączył – dokończył demoniczny kultywator. — To się robi co
najmniej niepokojące. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek chciałby mnie wskrzesić. Ktokolwiek
postarałaby się, żeby zebrać fragmenty mojej duszy i mnie ożywić. Skoro już to
potrafią to czemu…
— Mistrz zyskał drugie życie. — Wen Ning usiadł na podłodze, oparł
się o ścianę i podwinął rękaw od szaty sekty Lan, ukazując kilka starych cięć.
— Każde cięcie za każde spojrzenie. Pamiętam. Łzy, błagania i błaganie o
wybaczenie. Widziałem próby. Każda zawiodła.
— Xiao Xingchen nie chce tu wrócić – stwierdził dokładnie
Wei Wuxian. Tej prawdzie nie należało zaprzeczać i choć niejasne dalej były
motywy Xue Yanga, to przynajmniej wiedzieli, że potrzebował Wei Wuxiana, póki
sam nie wskrzesił bliskiej mu osoby.
Wei Wuxianowi brakowało w tej historii miejsca dla Lan Xichena i
jego pamiętników. Niewątpliwie to za jego sprawą amulet Tygrysa Stygijskiego
pozostał na tym świecie. Tylko tego mu nie potrafił wybaczyć, szczególnie że
znał złudną potęgę amuletu. Z kolei dzieci zasługiwały na to, by żyć.
Nadszedł czas na to, by i Lan Zhan dowiedział się o swoim bracie.
Wyciągnął spod łóżka skrzynię – wpadła tam w trakcie ich przepychanek
i została do czasu, kiedy Wei Wuxian przypomniał sobie o istnieniu zapisków. Wyjął
pierwszy z brzegu, kojarząc, że właśnie tam znajduje się widoczny fragment
tekstu.
— To… — zaczął niepewnie Lan Wangji, otwierając pierwszą stronę
notatnika.
— Nic nie powiem. Musisz sam…
Lan Wangji przeczytał fragment zapisków Lan Xichena, jego brata, z
niezmienionym wyrazem twarzy. Wei Wuxian dobrze znał ten zapis, powtórzył sobie
sobie w myślach kilkukrotnie na wypadek, gdyby Lan Zhan mu nie uwierzył i
zniszczył wszystkie dokumenty.
— To mojego… brata – powiedział powoli i odłożył zapiski z
powrotem do skrzyni. — Nigdy mi o tym nie powiedział.
— Wiem.
— Mój brat nie żyje.
— To też wiem.
— To mój brat współpracował z Xue Yangiem? — tym razem pytanie
padło w kierunku Wen Ninga.
— Nie, mistrzu Lan.
Dopiero wtedy Lan Wangji odetchnął z ulgą, ciężar spadł z jego
serca. Jedna wina mniej ciążyła na nim, pomijając fakt, że pozostałe
przytłoczyły go jeszcze mocniej. Chłodny uśmiech brata zachował się we
wspomnieniach mężczyzny jako zapewnienie, że wszystko jest dobrze, nawet jeśli
łzy cisnęły się do oczu Lan Xichena. Kultywacja brata opadła znacząco po upadku
Jin Guangyao, zamknęła się w wiedzy sprzed wojny, milczała na wieść o nowych
umiejętnościach kultywowanych przez młode pokolenie.
Smutek ogarnął głęboko Lan Wangji po śmierci Wei Wuxiana, usunął
się na bok, ignorując świat kultywacji, będąc ślepy na troski i zmartwienia
innych, a kiedy w końcu pojął swoje błędy, znów było za późno…
— Mój brat… stracił swojego brata, oparcie, człowieka, któremu
ufał, a który okazał się zdrajcą – każde słowo mówił z odstępem, powoli
odzyskując świadomość. Przez te dwa tysiące lat nie okazał bratu wsparcia, nie
czekał na niego przed Zaciszem Obłoków z ciepłym uśmiechem i ciepłym posiłkiem,
na co zasługiwał Lan Xichen, tylko zostawił go z własnymi problemami.
Bracia zamknęli się w swoich rezydencjach, w ciepłych domach z
własnym bólem, z którym postanowili nie dzielić się ze światem. On jednak nie
przeminął.
— Mój brat tak wiele ukrywał przed światem i nigdy nie porozmawiał
ze mną.
— Lan Zhan, każdy żyje z własnymi wyborami, o czym doskonale się
przekonałem — zaczął Wei Wuxian. — Wybory prowadzą do określonych konsekwencji.
Lan Xichen może pragnął w ten sposób odkupić przynajmniej trochę winy Jin
Guangyao?
— Ale czy naprawdę na to zasłużył?
— Nie wiesz, czy zasłużył czy nie. Wraz z jego śmiercią, to
pytanie pozostało bez odpowiedzi. Taką drogę wybrał. Nie potrafiłbyś mu pomóc,
nawet jeśli pewnego dnia postanowiłbyś odmienić wasze losy. Znaleźliśmy się tu
i teraz, Lan Zhan.
— Wola zmarłych to wola żywych — wtrącił się do wypowiedzi Wen
Ning.
Wei Wuxian nie umiał się z tym nie zgodzić. Co pozostawili po
sobie zmarli, dawno umarło wraz nimi, a ich wolę na swoich barkach nieśli żywi.
Lan Xichen nie żył już od wielu lat, czy odkupienie, czy wybaczenie? To już
dawno zanikło wraz z jego duchem, pamiętniki pozostawiły ostatnie słowa
mężczyzny, aby zaznał spokoju, nie dla utrapienia żywych.
— Czy twój brat coś zrobił przed śmiercią? — zapytał, powoli
dostrzegając schemat w działaniach przez ostatnie stulecia.
— Odszedł z Zacisza Obłoków i udał się na pięćdziesięcioletnią
kultywację — odpowiedział po chwili zastanowienia Lan Wangji. — Potrzebował
samotni do odejścia. Na pięćdziesiąt lat tego głos obumarł, a kiedy jego dusza
opuściła ciało, wykruszył się wielki kamień naszej sekty, zapowiadając śmierć kolejnego
kultywatora.
— To było szczególne miejsce? Ta samotnia?
Lan Wangji udał się do półki z pergaminami, obejrzał pięć
pierwszych, aż wydobył szósty z dna i rozłożył na łóżku przed Wei Wuxianem.
Wskazał na punkt pośrodku lasu.
— To tutaj się udał?
— Kopce Pogrzebowe.
Wei Wuxianem aż wstrząsnęło na wspomnienie o jego dawnym domu —
piekielni, w której powstał i w której zmarł.
— Co z nimi? — dopytał się Nieśmiertelnego Mistrza.
— To ta samotnia, tam się udał mój brat.
Jeszcze raz spojrzał na mapę, na fragment otoczony górami,
roślinnością, zabytkami i punktami turystycznymi, które nie pasowały do
cmentarza, jakim się stały Kopce Pogrzebowe.
— Pięćset lat po twojej śmierci to miejsce stało się schronieniem
dla uciekinierów zza granicy. Wielu zaczęło wierzyć, że to miejsce jest
magiczne. Zaczęli się modlić, składać pokłony, zasadzono drzewa, uratowano... —
urwał.
Wei Wuxian przestał słuchać. Palcem przejechał po wszystkich
miejscowościach otaczających dawne Kopce Pogrzebowe. Wielu zasiedliło okoliczne
tereny, nawet wzniesiono dwa miasta, pomiędzy którymi wybudowano pomnik
"Dobrego Opiekuna", a potem postawiono świątynię. Jednak to wszystko
mniej by zaskoczyło Wei Wuxiana, gdyby nie jedna z miejscowości i postawiony
tam dom...
— Moi rodzice tam mieszkają... — wytłumaczył mężczyźnie.
0 Comments:
Prześlij komentarz