Wei Wuxian zerwał się z łóżka jeszcze przed Lan Wangji, który spał w spokoju kończącej się nocy. Wskazówki zegara nie przekroczyły piątej, na zewnątrz panowała ciemność, o tej porze żaden z członków sekty Lan nie chodził po Zaciszu Obłoków. Tym bardziej nikt się nie spodziewał, że pierwszy ze wszystkich obudzi się Wei Wuxian.
Dręczący
go przez noc sen nie dawał mu spokoju. Najgłupszy nie wpadłby na to, żeby uznać
wizję za zwyczajny koszmar. Część wspomnień Wen Ninga przeniknęła przez Wei
Wuxiana po ich kontakcie i nałożonych zaklęciu. W innych okolicznościach nie
powinno dojść do przekazania fragmentów wspomnień. Jednak bardziej zastanawiało
go, a jaki sposób została przekazana konkretnie ta część.
Na
pusty żołądek niczego nie wymyśli.
Demoniczny
Patriarcha podniósł się i ominął powoli Lan Wangji, nie wybudzając go przez
wskazanym przez zasady sekty czasem. Zapalił nocną lampkę i wyciągnął ze swojej
torby długopis. Kartkę papieru znalazł za blatem.
Narysował
najpierw jedną kreskę, a potem podążył widzianym śladem Xue Yanga, który
pozostawił na twarzy Wen Ninga znak.
„Ciemna
noc spowinie cały ten świat, podążę za twym duchem do najdalszych otchłani
zaświatów, będziesz widział mego ducha z każdym mrugnięciem i uśniesz, póki ci
na to nie pozwolę” — przypomniał sobie słowa, które pewnego razu wypowiedział.
Nie ziścił swoich gróźb, bo zanim to nastąpiło zamordował wszystkich swoich
wrogów, ich ciała rozszarpały kruki, a ich duchy na wieki uwięził w Amulecie
Tygrysa Stygijskiego.
— A ty
czego pragniesz, głupiutki naśladowco?
— Xue
Yang pragnie wskrzesić Xiao Xingchena — odezwał się zaspanym głosem Lan Wangji.
Jego głowa spoczywała na poduszce, nie podniósł się na widok Wei Wuxiana, ale
oczy miał szeroko otwarte jak na tę porę.
—
Mówiłem coś przez sen? — zainteresował się.
—
Nie. Myślisz prosto — wrócił do poprzedniego tematu.
Lan
Wangji potrafił go rozgryźć, aż było w tym coś nienaturalnego i innego, choć i Wei
Wuxianowi przydałoby się z raz odgadnąć, co Nieśmiertelnemu Mistrzowi chodzi po
głowie.
—
Jesteś kochany, ale obawiam się, że odpowiedź nie mieści się w jednym zdaniu.
Wskrzeszenie to prosta czynność, Xue Yang pragnie przywrócić Xiao Xingchena do
życia. Przynajmniej ja bym tak postąpił. Wen Ning został przeze mnie
wskrzeszony, a nie przywrócony do życia. Jego serce nigdy więcej nie zabije,
jest żywym trupem — wywody przytłoczyły samego Wei Wuxiana.
Znak
nakreślony na twarzy Wen Ninga prowadził do Xue Yanga, jego planów i chęci
stworzenia czegoś więcej niż kolejnego dzikiego trupa. Potrzebował do tego
pomocy…
— On
kogoś wykorzystał — stwierdził niespodziewanie.
Lan
Wangji przytaknął zgodnie. Prześcignięcie ambicji drugiego człowieka zawsze
leżało w naturze ludzi, których losy prowadziły do zguby. Xue Yanga
zapamiętanego jako zdrajcę i mordercę, z nakazanem natychmiastowego
aresztowania — żywego bądź martwego.
—
Przez dwa tysiące lat nie udało mu się osiągnąc celu — mówił dalej Wei Wuxian.
— Nie udało mu się także znaleźć wszystkich fragmentów Amuletu Tygrysa
Stygijskiego, co go zaprowadziło do kogoś. I to kogoś, kto chciałby mojego
powrotu. Xue Yang uznał, że jedynym sposobem na przywrócenie Xiao Xingchena do
życia jest wykorzystanie mojej wiedzy i zdolności. Lan Zhan, to nie ty
skontaktowałeś się z nim?
— Nie
— zaprzeczył od razu.
Odetchnął
z ulgą.
— To
dobrze, nie chciałbym mieć jeszcze ciebie na sumieniu. Ale tak poza tobą, to
nie znam nikogo, kto miałby ochotę zobaczyć moją twarz jeszcze raz. Choć muszę
przyznać, że mam bardzo przystojną twarz.
Zza
drzwi zaczęły dobiegać głosy. Uczniowie pomału przebudzali się ze snu, chwilę
przed tym, jak wskazówki zegara miały zatrzymać się na godzinie piątej.
Najmłodsi wygramolili się z łóżek i ruszyli jeszcze przed innymi do wspólnych
prysznice, zajmując zawczasu miejsce. Chłopcy przygotowujący się do egzaminu
przed śniadaniem usiedli przed książkami, wspominając ostatnie notatki przed
kolejnym materiałem. Jako ostatni wstał Lan Qiren, nadal zmęczony po ostatniej
walce, z licznymi siniakami, które nie zagoiły się mimo interwencji
Nieśmiertelnego Mistrza.
Powitał
poranek porządnym rozciągnięciem się przed drzwiami do swojego pokoju. Ziewnął
szeroko i w tej samej chwili Wei Wuxian wyszedł z pomieszczenia, którego
zostało mu przydzielone w ramach gościny. Był ubrany tak samo jak z wczoraj, w
zwiewny, wygodny strój o kolorze mocnej czerwieni z czarnymi akcentami. Nie
pasował do Zacisza Obłoków — ani do ich kultury, ani zwyczajów, a mimo to widok
Wei Wuxiana o poranku sprawiał wrażenie zwyczajnego, pasującego do krajobrazu.
— Co
tak wcześnie? — zapytał zainteresowany Lan Qiren.
Wei
Wuxian uśmiechnął się szeroko i w podskokach podszedł do młodego adepta sekty
Lan.
—
Wcześniej poszedłem spać. – Sam zauważył zabrzmiało to jak to jak trafnia
wymówka, którą wymyślił na poczekaniu. Uznał jednak że to wystarczy Lan
Qirenowi. – A ty nie chciałeś odpocząć po ostatnich przygodach?
Stan
Lan Qirena pozostawał niezmienny. Demoniczna aura wydobywająca się z dzikiego
trupa nie zdążyła go dosięgnąć mimo bliskiego kontaktu. Jednak Wsi Wuxian
pozostał czujny.
Uśmiechnął
się niewinnie w kierunku kolegi z klasy. Ten spochmurniał. Z oddali wydawało
się, że chłopak nosi na sobie prosta przepaskę na czoło, jedna z wielu, z
jakich korzystali w trakcie zawodów sportowych — zazwyczaj nosili w jednej
barwie, najczęściej w bieli.
Założona
przez Wei Wuxiana opaska miała wymalowane chmury, symbol sekty Lan. I ta jedna,
jedyna ze wszystkich została ozdobiona trzema chmurami. Lan Qiren zawsze widział
u siebie tylko dwie chmury, zgodnie z naukami i tradycją.
— Ty.
— Wskazał groźnie palcem na Wei Wuxiana.
— Co
znowu ja? — Zmarszczył czoło. — Coś znowu zrobiłem głupiego i o tym nie wiem?
Z
pomieszczenia zajmowanego przez Wei Wuxiana wyszedł nagle Huanguan—jun, w luźno
opuszczonych włosach rozrzuconych we wszystkie strony wraz z kosmykami, które
odstawały po nocy. Jego szata była nieprzywiązana, brakowało jej wierzchniej
części. Do tego zaspane oczy Niesmiertlnego Mistrza wzbudziły więcej obaw niż
jego ostatnie zachowanie.
— Nie
ma — zdziwił się Lan Qiren.
Wei
Wuxiana obejrzał się przez ramię, sprawdzając, o czym mówi chłopak.
— A
dokładnie? — spytał.
Lan
Qiren cofnął się o trzy kroki. Wskazał na czoło Wei Wuxiana jak młoda
dziewczyna na widok nowej miłości ,a potem odwrócił się i uciekł w popłochu,
zostawiając chłopaka z wieloma pytaniami.
—
Dziwna ta dzisiejsza młodzież — podsumował ,drapiąc się po głowie.
Zahaczył
o opaskę, której nie zdjął, od kiedy zerwał się z łóżka. Zapomniał o jej
obecności, poza tym przyjemnie się ją nosiło.
— Lan
Zham — zagadnął kultywatora.
— Hm?
—
Przypomnij mi, kto ma prawo dotykać tej opaski? — mówiąc to, poprawił
zawiązanie.
—
Rodzina i ukochani.
Wei
Wuxiana pokiwał głową ze zrozumieniem, kiedy dotarło do niego czym tak przestraszył
kolegę z klasy.
—
Moze lepiej, żebym ją ci zwrócił.
Pospiesznie
zdjął opaskę i wcisnął ją Lan Wangji do rąk. Cnotę młodych adeptów należało
naruszać, ale nawet to miało jakieś granice. Trzy tysiące zasad na ścianie nie
zostało wyrytych w skale dla potomnych, a dla wspólnej harmonii, w której żyła
cała sekta. Nie należał do rodziny, jeszcze nie stał się dla Lan Wangji żona,
więc chociaż raz prawo wypadało szanować — szczególnie że dzień wcześniej
naruszył kilkanaście zasad.
— No,
było miło, ale czas wracać do pracy — pospiesznie zmienił temat. — Biedny Wen
Ning utknął w komnacie mnicha i do po… tylu latach samotności, należy mu się
trochę towarzystwa — dodał ciszej.
To
moja wina — znów pojawił się w jego myślach ten przeklęty głos. Prosił już,
żeby odszedł, dał mu spokój w drugim życiu, ale z każdym kolejnym dniem zdawał
się wybrzmiewać głośniej. Nawet Lan Wangji zaczął go słyszeć.
W
oczach Wei Wuxiana dostrzegał ogarniające chłopaka wyrzuty sumienia. Nie
potrafił odegnać duchów przeszłości, ścieżki teraźniejszości wypełniały skaly,
a marzenie jutra objawiały gorzki los, który wydawał się niezmienny.
Stanął
ramię w ramię Wei Wuxianem.
Jesli
spotka ducha, zagra pieśń, by odegnać złe moce.
Jeśli
natrafi na kakiesta drogę, złapie go przy każdym potknięciu.
A
jeśli mara nocna przyniesie niespokojny sen, utuli go i nie zostawi.
***
Zamknięty
w prostym zaklęciu Wen Ning wyglądał niewinnie, z twarzą na której malowała się
ulga. Serce Wei Wuxiana walnęło mocniej z kolejnego świadomego poczucia winy.
Życzyłby przyjacielowi spokojnego snu, gdyby nie fakt, że dzikie trupy nie
śpią, także nie jedzą, nie ciesza się przyjemnościami jak żywi, bo dawno
powinni odejść z tego świata.
Wei
Wuxiana skrzyżował palce, uderzył nimi w punkt chi znajdujący się na czole Wen
Ninga. Ciało podskoczyło w gwałtownych konwulsjach, przypominającymi atak
padaczki. Lan Wangji przycisnął ciało do swojego loża i przytrzymał je w tej
pozycji, aż demoniczna energia nie rozeszła się właściwie, a Wen Ning nie
uspokoił.
—
Przyjacielu — wyszeptał zmartwiony Wei Wuxian. Ujął przyjaciela za chłodną
dłoń. — Pamiętasz, gdzie ostatnim razem się widzieliśmy? Myślałem, że cię
zniszczyli. Mówili, że zostały z ciebie tylko prochy.
Wen
Ning rozchylił powoli powieki. Jego widzenia było zamglony, widział niewyraźnie
kształtuje się sylwetki, stojące nad nim i rozmawiające o czymś. Nie pomyślał,
że mogą być byś przyjaciele. Ostanie dwa tysiące lat napotykał na wrogów,którzy
więzili go w jaskiniach, kanałach, więzieniach, aż stracił rachubę czasu i
miejsca.
— Jesteś
bezpieczny — zapewnił Wei Wuxian.
Dopiero
po tych słowach, Wen Ning otworzył szerzej oczy. Powitał go znajomy, ciepły
uśmiech, nie wierząc w jego obecność obok. Ta twarz zniknęła dawno temu,
postanawiając za sobą tylko wspomnienia.
—
Mistrz Wei? — wyszeptał niewyraźnie.
—
Dalej nazywasz mnie mistrzem? Po tym, co razem przeszliśmy?
—
Mistrzu, gdzie…?
—
Zacisze Obłoków — odparł frywolnym tonem, już oszczędzając przyjaciela i nie
dodając, że leży w łóżku samego mistrza sekty.
— Ile
razy Mistrz Lan próbował cię tu sprowadzić…? — wspomniał stare, w miarę dobrze
czasy z lekkim uśmieszkiem.
— Że
też souls nigdy mnie to nie zaciągnął? Albo za włosy! Co nie, Lan Zhan?
Szturchnął
ukochanego łokciem, nie mogąc zaprzestać droczenia się z nim. Był taki łatwy,
kiedy przychodziło do żartowania.
Wen
Ning dopiero wtedy dostrzegl stojącego nad nim członka sekty Lan. Nie
rozpoznawał zbyt wielu ludzi z Zacisza Obłoków, ale też jedna postać zdołał
rozpoznać nawet po wiekach.
—
Witam szanownego kultywatora — przywitał z szacunkiem Nieśmiertelnego Mistrza.
— Przepraszam za problemy, jakie sprawiłem i liczę, że uzyskam wybaczenie?
Obiecuję…
Lan
Wangji nakazał milczenie ruchem dłoni. Jakiegolwiek przeprosiny były zbędne.
—
Bądź tu gościem, ile tylko zapragniesz. Zacisze Obłoków dla każdego jest domem.
— Ukłonił się na powitanie. — Proszę, zaznaj zasłużonego wypoczynku, choć
skromnie proszę wcześniej o wyjaśnienia.
— Jak
się czasem rozglądasz, Lan Zhan, to aż nie mogę za tobą nadążyć. — Puścił oczko
w stronę kultywatora. — Ale z drugiej strony ma rację. Trochę się ostatnio
działo po naszej stronie i musimy usłyszeć, co się z tobą działo przez wieki?
—
Mistrzu Wei… — zaczął niepewnym tonem Wen Ning. — Wybacz mi, ale sam niewiele
wiem. Byłem więziony, ukrywany, niewiele ludzi przemieszczało się w miejscach
mojego pobytu. Znam tylko Xue Yanga, on… — zawiesił się, zapominając, o czym
powinien wspomnieć.
—
Miałem dzisiaj wizję — wspomniał dopiero teraz Wei Wuxian.
—
Połączenie ze znakiem? — zaproponował Lan Wangji.
—
Bardzo możliwe, dawniej pozwalało mi wkraczać do wspomnień dzikich trupów, z tą
różnicą, że wtedy widziałem przebłyski. Tutaj otrzymałem pełne wspomnienie wraz
z odczuciami. Wen Ning widział Xue Yanga z drugiej kultywatorem, który mówił o
moim wskrzeszeniu.
—
Dlatego mnie zapytałeś? — Wcześniejsze pytanie w końcu nabrało sensu dla
Nieśmiertelnego Mistrza. — Dalej wątpis?
—
Nie. — Za dobrze poznał Lan Wangji, żeby dać inna odpowiedź. — Skoro tak mi
powiedziałeś. To tak jest. Nie mam zamiaru kwestionować twojego wyznania.
— Hm.
— Ale
z drugiej strony ktoś zechciał mnie wskrzesić. Mnie, nie Demonicznego
Patriarchę. Tego drugiego potrzebował Xue Yang.
—
Obronie cię, Mistrzu Wei — wyrwał się Wen Ning. Znajdujace się na jego
nadgarstkach łańcuchy zabrzeczaly. Złapał Wmei Wuxiana za ramiona i potrząsnął
nimi, by się otrząsnął. Nie pozwoli tym razem skrzywdzić kogokolwiek z
pozostałych mu bliskich. Patrzył bezradnie na śmierć wielu, a tylko bogowie
raczyli wiedzieć, do jakich potworności doszło, gdy odseparowali go od świata.
— Wen
Ning, bo się zarumienie. — Złapał się za twarz i udał zawstydzenie. — Patrz,
Lan Zhan, masz konkurencję. Uważaj bo jeszcze mnie od ciebie zabiorą.
— Hm.
Mistrz
Wei promieniał ze szczęścia. Ostatnie chwile z przyjacielem wspominał gorzko,
ostatnie pożegnanie pozostawiło wiele goryczy, bólu i braku nadziei na ponowne
spotkanie. A jednak tu się znaleźli i Wei Wuxian wyglądał na szczęśliwego,
czemu Wen Ning zawsze mu życzył.
—
Mistrzu, może tu zostaniesz i zaczniesz żyć normalnie? — zaproponował
nieświadomie. Przeklął wszystkich swoich przodków, że nie przekazali mu daru
milczenia.
Miał
już odwrócić swoje słowa, gdy Wei Wuxian rzekł:
—
Wiodłem je i będę wieść, jeśli zamknę przeszłość i otworzę drzwi ku
przyszłości. Tak pragnę, tego chce i tak uczynię, ale potrzebuje czasu. Nie
wszystko zostawię bez odpowiedzi. Szczególnie Amulet Tygrysa Stygijskiego.
Wen
Ning chwycił za leżący przy łożu paryskim i cisnął go o ścianę. Krew napłynęła
mu gniewnie do oczu wraz demoniczna energią, wypełniająca jego żyły. Wei Wuxian
nie zawahał się,zdejmując klątwę silnym uderzeniem w pierś wskrzeszonego
przyjaciela. Przepływ mocy zelżał, pozwalając Wen Ningowi powrócić do zmysłów.
— On
to ma?
—
Odnaleźliśmy fragment, stąd podejrzewamy, że posiada resztę — stracił się Lan
Wangji. — Jego celem jest wskrzeszenie jednego z dawnych kultywatorów, którego
dusza roztrzaskała się na tysiąc fragmentów.
— Tak
jak mistrza — słusznie zauważył Wen Ning. — Dlatego potrzebuje mistrza, sam nie
umie kontrolować przepływu demonicznej energii.
— To
nie — przerwał mu Wei Wuxian. — Już do tego doszliśmy, Xue Yang to bardzo
utalentowany człowiek, który dotarł już do ostatniego etapu. Problem leży w
połączeniu fragmentów duszy. Z moimi się udało, więc dlaczego wciąż nie
osiągnął sukcesu? Po co mnie potrzebuje? Jaką tajemnicę skrywam w
przeciwieństwie do Xiao Xienchina?
—
Może twoje fragmenty zebrała osoba, do której chciałeś wrócić? —
zaproponował Lan Wangji, dostrzegając tylko taki schemat we wszystkich
wydarzeniach, które miały do tej pory miejsce. Nie wyobrażał sobie jednak
osoby, która byłaby gotowa na sprzymierzenie się z Xue Yangiem. Nie zapominał
także, że tylko on ze wszystkich ludzi na świecie żył i pamiętał Wei Wuxiana.
Oddalił
się w stronę okna i wyjrzał za nie w kierunku poruszanego przez wiatr drzewa.
Dwa tysiące lat przeminęło, nie rok, nie trzynaście lat, nie sto… Powinno być
za późno zmiany, na wskrzeszanie umarłych, ale dla niektórych nie upłynęło
wystarczająco dużo czasu, aby ruszyć dalej.
0 Comments:
Prześlij komentarz