[Forgetting Envies] Rozdział 27

                         

Słodki, mocny aromat dotarł do jego nozdrzy. Kuszony intensywnym zapachem, podążył za nim ślepo, ignorując wcześniejszą wiadomość od Lan Qirena. Przeszedł nie więcej niż dwadzieścia kroków, gdy potknął się o napotkany po drodze kamień. Obudził się z amoku. Otworzył gwałtownie oczy. W podskokach przebył kawałek trasy, ostatecznie jakimś cudem odzyskując równowagę. Odetchnął z ulgą.

— Wei Ying? — Lan Zhan siedział pod drzewem z rozłożonym starożytnym pismem, które zwinął na widok demonicznego kultywatora. Odłożył je do roślinnej torby ochronnej, zapowiadało się tego wieczoru na deszcz. Panowała duchota, której nie pomagał nawet wiatr.

Lan Wangji wskazał na wolne miejsce naprzeciw niego na macie. Na jej środku wystawił owinięte talerze z jeszcze ciepłymi daniami — począwszy od pieczonego w ostrych przyprawach mięsa, a kończąc na zakiszonych w chilli warzywach. O pień oparł trzy Uśmiechy Cesarza, owinięte cienkim materiałem, który przynosił na myśl dawny alkohol, robiony przed dwa tysiące laty.

— Lan Zhan, Lan Zhan, co to?! — Natychmiast usiadł naprzeciw mężczyzny. Nie wiedział, gdzie wsadzić ręce, a miał ochotę skosztować wszystkiego od razu, najlepiej wepchnąć sobie każde danie do ust. — Skąd i kiedy? Czy jesteś jakimś magikiem? Słyszałeś może…

— Romantyczna kolacja — przerwał kultywator. — Obiecałeś mi.

Wei Wuxian otworzył usta i po raz pierwszy od długiego czasu nie wiedział, co powiedzieć. Pamiętał, że wspomniał o romantycznej kolacji, ale przez myśl mu nie przeszło, że Lan Wangji weźmie sobie jego słowa do serca.

— Nie… Nie chciałeś? — zakłopotał się mężczyzna w obawie, że źle zinterpretował zaproszenie Wei Wuxiana. — Przepraszam, możemy wrócić…

Wei Wuxian chwycił Lan Wangji za szatę i przyciągnął do swojej twarzy. Złapał kultywatora intensywnym pocałunku, który podsycił dwutysięczno letni mnich. Nie wstydził się ująć Wei Wuxiana w pasie, przybliżyć do siebie przez rozłożone jedzenie i pogłębić dotyk, odbierając ukochanemu ostatni dech.

Oprzytomniał za późno. Odsunął się od Wei Wuxiana, przypominając, że są na widoku uczniów, w miejscu dla niego świętym, gdzie panował absolutny zakaz zbliżeń. Odetchnął przez to ciężej albo przez szalejące serce, które nie chciało spowolnić swojego bicia.

Myślał, że po tysiącleciach jego uczucia przygasnął i powróci do zwyczajnego życia, chroniąc świat, za który jego bliscy oddali swoje życie. Nie liczył na własne szczęście. Nie czekał na powrót miłości. Przestał oglądać się za Wei Wuxianem i grać każdego wieczoru melodię należącą tylko do nich.

I nagle obudził się z tego koszmaru…

— Ja… — zaczął Nieśmiertelny Mistrz, choć żadne słowa nie znalazłyby wytłumaczenia dla czynów, które dokonał.

— Cudownie całujesz — wtrącił się Wei Ying. — Pewnie cudownie gotujesz. Gdy się uśmiechasz, mam wrażenie, że zaraz moje serce stopnieje. Uwielbiam się z tobą droczyć. Nie wyobrażam sobie kolejnego dnia bez ciebie. Nie umiem zapomnieć o naszej przeszłości. Nie wybaczę sobie swoich zbrodni wobec ciebie. Nie zdobędę się na odwagę i nie odejdę tym razem. Wydawało mi się, że drugie życie oznacza dla mnie stąpanie po drodze wypełnionej samotnością. — Ujął dłoń Lan Wangji. — Jesteś okrutny Nieśmiertelny Mistrzu. Co ze mną zrobiłeś i jak weźmiesz za mnie odpowiedzialność?

Lan Wangji odjęło mowę.

Sięgnął do policzka Wei Wuxiana i kciukiem popieścił jego skórę, zostawiając na niej dotyk kochanka — czuły znak jako odpowiedź.

— Mój najdroższy Lan Zhanie, dalej się oszukujesz — droczenia Wei Wuxiana stały się intensywniejsze. — Powiedz prawdę, co mam dla ciebie zrobić? Hm? Lan Zhan, patrz, jacy jesteśmy ze sobą szczerzy, nawet jeśli to ja tylko mówię. Hm? Nie chcesz się przyznać, że coś do mnie czujesz?

— Kocham — wyznał wprost Lan Wanji. Jeszcze jedno słowo padłoby z ust Wei Wuxiana i zatraciłby się ze wstydu. Właśnie dlatego oddalił wszystkich uczniów, pozostając sam na sam w ogrodowej części Zacisza Obłoków. I błagał w duchu, by nikt nie złamał jego zakazu.

Wei Wuxian nie znał granicy.

— Teraz nam poszło jakoś łatwiej. — Założył kosmyk włosów za ucho Nieśmiertelnego Mistrza. — Szkoda, że wtedy nie byliśmy ze sobą szczerzy.

— Szczerość wypływa z serca, jeśli serce nie jest ze sobą szczerze to jak wygłaszać prawdę wśród innych?

— Byliśmy kłamcami i głupcami.

Rzucił się w ramionami Lan Wangji, w silne, mocne ramiona, które pochwyciły go w silnym uścisku. Wei Wuxiana ogarnęła błogość. Czuł się jak wtedy, będąc jeszcze małym dzieckiem, czekającym na upragniony uścisk ukochanych i ciepło. Niczego więcej nie potrzebował, no może łyka Uśmiechu Cesarza.

— Lan Zhan — odsunął się od mężczyzny — wznieśmy toast.

Wybrał z rękawa kultywatora dwa kubki i postawił na nierównej ziemi, na szczęście z dala od maty. Otworzył Uśmiech Cesarza — tak, to był ten cudowny alkoholowy aromat, z nutką kwietnego ubarwienia według starej receptury. Wypiłby wszystko, ale grzecznie rozlał alkohol do dwóch kubków i podał jeden Lan Wangji.

Głowa mistrz sekty Lan zawisła w zawahaniu nad pełnym kubkiem. Wei Wuxian czekał cierpliwie, jak na niego. To tylko jeden toast, po którym nie planował dłużej męczyć kultywatora. Zresztą sam z ochotą zabierze się za czyszczenie dowodów łamania zasad Zacisza Obłoków.

— Zdrowie — wzniósł toast Lan Wangji i wypił duszkiem zawartość naczynia.

Wei Wuxian cały się rozpromienił.

Podążył za mężczyzną, czyszcząc kubek, który miał być mu dłużej niepotrzebny. Zabrał się za resztę Uśmiechu Cesarza. Ten smak jednak udowadniał, że teraz już nie robią takich alkoholi. Był mocny, a jednocześnie nie wypalał gardła, do tego nie zostawiał goryczy na języku, a jedynie słodko—kwaśny posmak, po którym czekało się na kolejną dokładkę.

— I jak, Lan Zhan? Smakuje? — spytał zainteresowany opinią osoby, która najpewniej w całym swoim życiu nie wypiła ani naparstka czegoś mocniejszego.

Lan Wangji zatoczył się i padł do tyłu, uderzając głową o pień. Wydał się z siebie pijacki jęk, a potem nastało niepokojące milczenie. Wei Wuxian odłożył Uśmiech Cesarza i na kolanach zbliżył się do kultywatora. Zbadał jego czoło — paliło się z gorąca, cała twarz mężczyzny zrobiła się czerwono, oddychał ciężko, jak po najtrudniejszej walce w swoim życiu, a co najdziwniejsze wyglądał, jakby spał.

— Zaliczyłeś zgon tylko po jednym? — zażartował sobie, ale nie umiał się powstrzymać. W tej pozycji Lan Wangji wyglądał niewinnie, prosił się o jeszcze kilka żarcików i złośliwości, kiedy tak spał. — Kochany chłopiec.

Otworzył gwałtownie oczy.

Lan Wangji złapał Wei Wuxiana za nadgarstek, pociągnął i przewrócił na plecy, tak że znalazł się nad chłopkiem. Wzrok miał nieobecny, krążył gdzieś między Wei Wuxianem, trawą, matą i jedzeniem, nie znajdując poszukiwanego punktu zaczepienia.

— Mój? — zapytał niewinnym, słodkim tonem i wskazał palcem na pierś Wei Wuxiana.

— Twój, twój — potwierdził. — Naprawdę się upiłeś po jednym kubku?

— Nie. — Pokręcił głową. — Nie ja.

— Nie ty? Jeśli nie ty, to kto?

— Ty. — Wbił palec. — Nie ja.

— Ja? Mi potrzebna przynajmniej z dziesięć Uśmiechów Cesarza, żeby poczuć lekkie zawroty gło…

Zasłonił Wei Wuxianowi usta.

— Za dużo… — odetchnął ciężko — mówisz. Strasznie dużo.

Nagle się podniósł i zaczął iść w bliżej nieznanym kierunku. Tu skręcił w stronę rezydencji, potem zauważył siedzącego na drzewie ptaka i podążył jego śladem, a na końcu usiadł w krzakach, które z trudem utrzymały ciężar jego ciała.

— Lan Zhan, jeśli uczniowie zobaczą cię w takim stanie, to stracisz ich cały szacunek! — zawołał za nim Wei Wuxian, podśmiewując się pod nosem z pijanego mistrza. Dla tego widoku warto było ponownie się narodzić. — No już, idziemy.

Podał mężczyźnie rękę. Ten uderzył w nią, odpychając, a potem rzekł:

— Nie.

Opadł w środek krzewów, formułując w nich swoją zapadłą sylwetkę.

— Lan Zhan, nie zachowuj się jak dziecko. No już, kochanie, chodź do mnie. Przytulę cię — obiecał.

Lan Wangji popatrzył na nim nietrzeźwym wzrokiem.

— Nie.

Wei Wuxian załamał ręce. Miał ochotę się poddać. O ile radził sobie z pijanym dziadkiem, to stan Nieśmiertelnego Mistrza wykraczał poza jego możliwości.

Usiadł obok Lan Wangji, przed krzakami, żeby nie zniszczyć większego obszaru ogrodu niż ten, do którego dobrał się kultywator, i czekał. Oddech mężczyzny się uspokoił, przestał się wiercić, a ciało się rozluźniło, gdy zasnął na środku krzewów. Wei Wuxian po cichu wstał. Pomachał dłonią przed twarzą mistrza — ten nie zareagował.

— Jesteś taki bezbronny, Lan Zhan. Można cię zjeść.

Uszczypnął Lan Wangji w policzek — nawet to go nie obudziło. Wei Wuxian tylko wzruszył ramionami, a następnie chwycił kultywatora za rękę. Podniósł go, na ile dał radę, i w tej samej chwili zachwiali się. Polecieli w krzaki, lądując dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej leżał Lan Wangji, zakrywając dokładnie cały ślad.

— Jesteś ciężki.

Wei Wuxian podjął jeszcze jedna próbę.

Wziął głęboki wdech i wstał, ciągnąc za sobą nieprzytomnego kultywatora. Zdołał tym razem utrzymać równowagę, więc powoli zaczął iść w kierunku swojego pokoju. Łóżko Lan Wangji było okupowane przez Wen Ninga, którego sam mistrz polecił tam zostawić.

Po drodze nie napotkali na uczniów. Trzech z nich odebrało nauki od przebywającego w bibliotece Lan Shizhui wraz z młodą A—Qing, przygotowującą się do pierwszych egzaminów, które pozostali adepci mieli już za sobą. Pozostali udali się spotkanie klasowe świętujące zbliżające zakończenie roku szkolnego. Wei Wuxian nie udał się na nie z oczywistych względów. Dziękował wszystkim, którzy postanowili zorganizować zabawę. Nie pozbierałby się, napotykając któregokolwiek z członków sekty Lan.

Dotarli do pokoju w spokoju.

Wei Wuxian opuścił nadal nieprzytomnego Lan Wangji prosto na łóżko, a potem rozciągnął się, rozluźniając napięte mięśnie. Zrzucił z siebie buty, zdjął je także ukochanemu. Ujął go za nogi i położył wygodnie na łóżku, pod głowę podłożył poduszkę, a na końcu przykrył go kocem.

— Lan Zhan, jaki ty przystojny.

Dotknął dwóch kosmyków, które wymsknęły się zza opaski sekty.

Powieki Lan Wangji rozchyliły się delikatnie. Swoje nieprzytomne spojrzenie wbił w zdezorientowanego Wei Wuxiana. 

— Teraz się obudziłeś? — Pstryknął mężczyznę w czoło. — Jesteś okrutny, wiesz? Musiałem cię tu przytaszczyć i nawet nikt mi za to nie podziękował.

Lan Wangji podniósł się do pozycji siedzącej. Sięgnął w kierunku zawiązania na swojej opasce, którą rozwiązał sprawnie. Biały materiał opadł wraz z dłonią mężczyzny.

— Mój. — Wskazał na Wei Wuxiana. — Tylko mój.

— Tak, jestem tylko twój.

Pogłaskał mężczyznę po głowie jak grzecznego chłopca. Złożył mu na pocałunek na dobranoc w czoło, co uspokoiło Lan Wangji i zatrzymało go od dalszego wstawania.

— Śpij już, śpij.

Nie położył się. Przełożył opaskę przez głowę Wei Wuxiana i zawiązał ją mocno na trzy supły, mówiąc:

— Nie. Zdejmuj.

Opaska obsunęła się chłopakowi z czoła i zahamowała dopiero na nosie.

— Nie! — Lan Wangji podniósł głos.

— Już, już, poprawiam — obiecał mu Wei Wuxian i jeszcze zanim dokończył poprawił opaskę tak, aby nie zsunęła się nawet podczas snu.

Wskoczył do łóżka, podsuwając Lan Wangji pod samą ścianę, aby zablokował mu jakiekolwiek ruchy. Mężczyzna posłusznie ułożył się do snu i zamknął oczy, gdy zobaczył opaskę sekty Lan na twarzy Wei Wuxiana.

— Dziękuję — wyszeptał i krótko po tym oboje zasnęli.

 

***

 

Zewsząd dobiegały głosy mieszające się wraz z echem odbijającym się wewnątrz jaskini. Były nierozpoznawalne, wydawały się raz podobne, a raz obce, ale nie mógł ufać swoim zmysłom. Węch utracił setki lat temu, słuch zasłabł przez wiecznie trwającą ciszę, a widzenie osłaniały opadające na oczy długie włosy.

Ostatnią siłą woli podniósł głowę, rozsuwając włosy na boki. Obraz stał się wyraźniejszy, choć nadal postacie rozmazywały się w jego oczach.

— Czy udało ci się cokolwiek osiągnąć?! — wrzasnął pierwszy z głosów, mężczyzna o długich włosach. — Powiedz, że moje starania nie poszły na marne.

— Nigdy bym się nie spodziewał, że tak dostojny człowiek jak ty, nie może okazać chwili cierpliwości.

— Cierpliwość to cnota, ale wobec tych, którzy na nią zasługują. Swoimi działaniami zaprzeczasz wszelkie prawa istniejące na tym świecie.

— Przypominam ci, że to ty zamierzasz złamać te prawa, ja jestem tylko narzędziem twoich rękach — przypomniał mu drugi człowiek, Xue Yang.

— Prawo, które naruszam, wiedzie do odkupienia i sprawiedliwości za zadane przed wieki krzywdy.

— Naprawdę jesteś tak głupi, żeby wierzyć w niewinność Wei Wuxiana? — zadrwił z niego Xue Yang. — Jesteś nie tylko głupcem, ale również ślepo wierzysz w tego potwora? To ja znam jego nauki, nie ty! Gdyby był porządnym człowiekiem, to nigdy nie dopuściłby się tworzenia zaklęć, które dziś znam.

— Czasy były inne — dalej szukał wymówki.

— Czasy są zawsze takie same, wszystko zależy od okoliczności. Wei Wuxiana pochłonęła zemsta i jeśli w nią nie wierzysz, to nie warto zmieniać twoje zdanie. Jesteś naiwny. Głupi. Bezsensowny. — Zaśmiał się. — I wiesz co jeszcze? Jak patrzę na twoją twarz to robi mi się niedobrze. Udajesz takiego niewinnego, świętego mnicha, a jesteś gorszy ode mnie?

Ściany jaskini zadrżały. Jasna poświata otoczyła trzecią, niewyraźną postać, chowająca w sobie gniew i zniesmaczenie Xue Yangiem. Ostatecznie mężczyzna poddał się i uspokoił zszargane nerwy.

— Nie łączy nas nic więcej niż wspólne narzędzie, którym się posłużymy. Nie próbujmy niepotrzebnie zmieniać naszych relacji. I wróćmy do pierwotnego celu.

Obrócił się w kierunku Wen Ninga. Nie widział oczu mężczyzny, ale bił z niego nieposkromiony żal. Lęk pochwycił od dawna martwe serce Upiornego Demona — nie o siebie, a o drogiego mistrza, którego nie widział od wieków. Plany dwójki kultywatorów wybiegały poza ustalone zasady, a sam najlepiej wiedział, do czego prowadzi walka ze śmiercią.

— Upiorny Generał jest przytomny — zwrócił uwagę Xue Yangowi. — To niewinna dusza, niepotrzebna naszym planom, czy nie lepiej byłoby ją uwolnić.

— Uwolnić? Dobroć nagle przemawia przez szlachetnego kultywatora? — zadrwił sobie ponownie. — I jest potrzebny. Chce, żeby zaniósł we właściwym czasie wiadomość.

— O czym…

Xue Yang jednym spojrzeniem uciszył drugiego mężczyznę. Nie odważył się więcej odezwać, w milczeniu zawrócił i wyszedł z jaskini, pozostawiając na pastwę losu Wen Ninga. Demoniny Kultywator rozłożył stary, kruszący się pergamin z przerwaną pieczęcią, w której Upiorny Generał rozpoznał znak swojego mistrza.

— Zgnij, rozpadnij się na kawałki, a złożę cię na nowo i wykorzystam tyle razy, ile tylko potrzeba, ofiaro losu.

Szarpnął Wen Ninga za podbródek. Zadarł jego policzek, choć krew przestała dawno płynąć w jego żyłach — nie pojawił się najmniejszy ślad przy zranieniu. Xue Yang pociągnął kolejną linię, tym razem łącząc ją w jeden ze znaków, których mistrz Wei zakazał.

— Przekaż mu, że mogę przywrócić mu wszystko, co utracił, jeśli tylko da mi to, czego pragnę…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!