Słodki, mocny aromat dotarł do jego nozdrzy. Kuszony intensywnym zapachem, podążył za nim ślepo, ignorując wcześniejszą wiadomość od Lan Qirena. Przeszedł nie więcej niż dwadzieścia kroków, gdy potknął się o napotkany po drodze kamień. Obudził się z amoku. Otworzył gwałtownie oczy. W podskokach przebył kawałek trasy, ostatecznie jakimś cudem odzyskując równowagę. Odetchnął z ulgą.
— Wei
Ying? — Lan Zhan siedział pod drzewem z rozłożonym starożytnym pismem, które
zwinął na widok demonicznego kultywatora. Odłożył je do roślinnej torby
ochronnej, zapowiadało się tego wieczoru na deszcz. Panowała duchota, której
nie pomagał nawet wiatr.
Lan
Wangji wskazał na wolne miejsce naprzeciw niego na macie. Na jej środku
wystawił owinięte talerze z jeszcze ciepłymi daniami — począwszy od pieczonego
w ostrych przyprawach mięsa, a kończąc na zakiszonych w chilli warzywach. O
pień oparł trzy Uśmiechy Cesarza, owinięte cienkim materiałem, który przynosił
na myśl dawny alkohol, robiony przed dwa tysiące laty.
— Lan
Zhan, Lan Zhan, co to?! — Natychmiast usiadł naprzeciw mężczyzny. Nie wiedział,
gdzie wsadzić ręce, a miał ochotę skosztować wszystkiego od razu, najlepiej
wepchnąć sobie każde danie do ust. — Skąd i kiedy? Czy jesteś jakimś magikiem?
Słyszałeś może…
—
Romantyczna kolacja — przerwał kultywator. — Obiecałeś mi.
Wei
Wuxian otworzył usta i po raz pierwszy od długiego czasu nie wiedział, co
powiedzieć. Pamiętał, że wspomniał o romantycznej kolacji, ale przez myśl mu
nie przeszło, że Lan Wangji weźmie sobie jego słowa do serca.
—
Nie… Nie chciałeś? — zakłopotał się mężczyzna w obawie, że źle zinterpretował
zaproszenie Wei Wuxiana. — Przepraszam, możemy wrócić…
Wei
Wuxian chwycił Lan Wangji za szatę i przyciągnął do swojej twarzy. Złapał kultywatora
intensywnym pocałunku, który podsycił dwutysięczno letni mnich. Nie wstydził
się ująć Wei Wuxiana w pasie, przybliżyć do siebie przez rozłożone jedzenie i
pogłębić dotyk, odbierając ukochanemu ostatni dech.
Oprzytomniał
za późno. Odsunął się od Wei Wuxiana, przypominając, że są na widoku uczniów, w
miejscu dla niego świętym, gdzie panował absolutny zakaz zbliżeń. Odetchnął
przez to ciężej albo przez szalejące serce, które nie chciało spowolnić swojego
bicia.
Myślał,
że po tysiącleciach jego uczucia przygasnął i powróci do zwyczajnego życia,
chroniąc świat, za który jego bliscy oddali swoje życie. Nie liczył na własne
szczęście. Nie czekał na powrót miłości. Przestał oglądać się za Wei Wuxianem i
grać każdego wieczoru melodię należącą tylko do nich.
I
nagle obudził się z tego koszmaru…
— Ja…
— zaczął Nieśmiertelny Mistrz, choć żadne słowa nie znalazłyby wytłumaczenia
dla czynów, które dokonał.
—
Cudownie całujesz — wtrącił się Wei Ying. — Pewnie cudownie gotujesz. Gdy się
uśmiechasz, mam wrażenie, że zaraz moje serce stopnieje. Uwielbiam się z tobą
droczyć. Nie wyobrażam sobie kolejnego dnia bez ciebie. Nie umiem zapomnieć o
naszej przeszłości. Nie wybaczę sobie swoich zbrodni wobec ciebie. Nie zdobędę
się na odwagę i nie odejdę tym razem. Wydawało mi się, że drugie życie oznacza
dla mnie stąpanie po drodze wypełnionej samotnością. — Ujął dłoń Lan Wangji. —
Jesteś okrutny Nieśmiertelny Mistrzu. Co ze mną zrobiłeś i jak weźmiesz za mnie
odpowiedzialność?
Lan
Wangji odjęło mowę.
Sięgnął
do policzka Wei Wuxiana i kciukiem popieścił jego skórę, zostawiając na niej
dotyk kochanka — czuły znak jako odpowiedź.
— Mój
najdroższy Lan Zhanie, dalej się oszukujesz — droczenia Wei Wuxiana stały się
intensywniejsze. — Powiedz prawdę, co mam dla ciebie zrobić? Hm? Lan Zhan,
patrz, jacy jesteśmy ze sobą szczerzy, nawet jeśli to ja tylko mówię. Hm? Nie
chcesz się przyznać, że coś do mnie czujesz?
—
Kocham — wyznał wprost Lan Wanji. Jeszcze jedno słowo padłoby z ust Wei Wuxiana
i zatraciłby się ze wstydu. Właśnie dlatego oddalił wszystkich uczniów,
pozostając sam na sam w ogrodowej części Zacisza Obłoków. I błagał w duchu, by
nikt nie złamał jego zakazu.
Wei
Wuxian nie znał granicy.
—
Teraz nam poszło jakoś łatwiej. — Założył kosmyk włosów za ucho Nieśmiertelnego
Mistrza. — Szkoda, że wtedy nie byliśmy ze sobą szczerzy.
—
Szczerość wypływa z serca, jeśli serce nie jest ze sobą szczerze to jak
wygłaszać prawdę wśród innych?
—
Byliśmy kłamcami i głupcami.
Rzucił
się w ramionami Lan Wangji, w silne, mocne ramiona, które pochwyciły go w
silnym uścisku. Wei Wuxiana ogarnęła błogość. Czuł się jak wtedy, będąc jeszcze
małym dzieckiem, czekającym na upragniony uścisk ukochanych i ciepło. Niczego
więcej nie potrzebował, no może łyka Uśmiechu Cesarza.
— Lan
Zhan — odsunął się od mężczyzny — wznieśmy toast.
Wybrał
z rękawa kultywatora dwa kubki i postawił na nierównej ziemi, na szczęście z
dala od maty. Otworzył Uśmiech Cesarza — tak, to był ten cudowny alkoholowy
aromat, z nutką kwietnego ubarwienia według starej receptury. Wypiłby wszystko,
ale grzecznie rozlał alkohol do dwóch kubków i podał jeden Lan Wangji.
Głowa
mistrz sekty Lan zawisła w zawahaniu nad pełnym kubkiem. Wei Wuxian czekał
cierpliwie, jak na niego. To tylko jeden toast, po którym nie planował dłużej
męczyć kultywatora. Zresztą sam z ochotą zabierze się za czyszczenie dowodów
łamania zasad Zacisza Obłoków.
—
Zdrowie — wzniósł toast Lan Wangji i wypił duszkiem zawartość naczynia.
Wei
Wuxian cały się rozpromienił.
Podążył
za mężczyzną, czyszcząc kubek, który miał być mu dłużej niepotrzebny. Zabrał
się za resztę Uśmiechu Cesarza. Ten smak jednak udowadniał, że teraz już nie
robią takich alkoholi. Był mocny, a jednocześnie nie wypalał gardła, do tego
nie zostawiał goryczy na języku, a jedynie słodko—kwaśny posmak, po którym
czekało się na kolejną dokładkę.
— I
jak, Lan Zhan? Smakuje? — spytał zainteresowany opinią osoby, która najpewniej
w całym swoim życiu nie wypiła ani naparstka czegoś mocniejszego.
Lan
Wangji zatoczył się i padł do tyłu, uderzając głową o pień. Wydał się z siebie
pijacki jęk, a potem nastało niepokojące milczenie. Wei Wuxian odłożył Uśmiech
Cesarza i na kolanach zbliżył się do kultywatora. Zbadał jego czoło — paliło
się z gorąca, cała twarz mężczyzny zrobiła się czerwono, oddychał ciężko, jak
po najtrudniejszej walce w swoim życiu, a co najdziwniejsze wyglądał, jakby
spał.
—
Zaliczyłeś zgon tylko po jednym? — zażartował sobie, ale nie umiał się
powstrzymać. W tej pozycji Lan Wangji wyglądał niewinnie, prosił się o jeszcze
kilka żarcików i złośliwości, kiedy tak spał. — Kochany chłopiec.
Otworzył
gwałtownie oczy.
Lan
Wangji złapał Wei Wuxiana za nadgarstek, pociągnął i przewrócił na plecy, tak
że znalazł się nad chłopkiem. Wzrok miał nieobecny, krążył gdzieś między Wei
Wuxianem, trawą, matą i jedzeniem, nie znajdując poszukiwanego punktu
zaczepienia.
—
Mój? — zapytał niewinnym, słodkim tonem i wskazał palcem na pierś Wei Wuxiana.
—
Twój, twój — potwierdził. — Naprawdę się upiłeś po jednym kubku?
—
Nie. — Pokręcił głową. — Nie ja.
— Nie
ty? Jeśli nie ty, to kto?
— Ty.
— Wbił palec. — Nie ja.
— Ja?
Mi potrzebna przynajmniej z dziesięć Uśmiechów Cesarza, żeby poczuć lekkie
zawroty gło…
Zasłonił
Wei Wuxianowi usta.
— Za
dużo… — odetchnął ciężko — mówisz. Strasznie dużo.
Nagle
się podniósł i zaczął iść w bliżej nieznanym kierunku. Tu skręcił w stronę
rezydencji, potem zauważył siedzącego na drzewie ptaka i podążył jego śladem, a
na końcu usiadł w krzakach, które z trudem utrzymały ciężar jego ciała.
— Lan
Zhan, jeśli uczniowie zobaczą cię w takim stanie, to stracisz ich cały
szacunek! — zawołał za nim Wei Wuxian, podśmiewując się pod nosem z pijanego
mistrza. Dla tego widoku warto było ponownie się narodzić. — No już, idziemy.
Podał
mężczyźnie rękę. Ten uderzył w nią, odpychając, a potem rzekł:
—
Nie.
Opadł
w środek krzewów, formułując w nich swoją zapadłą sylwetkę.
— Lan
Zhan, nie zachowuj się jak dziecko. No już, kochanie, chodź do mnie. Przytulę
cię — obiecał.
Lan
Wangji popatrzył na nim nietrzeźwym wzrokiem.
—
Nie.
Wei
Wuxian załamał ręce. Miał ochotę się poddać. O ile radził sobie z pijanym
dziadkiem, to stan Nieśmiertelnego Mistrza wykraczał poza jego możliwości.
Usiadł
obok Lan Wangji, przed krzakami, żeby nie zniszczyć większego obszaru ogrodu
niż ten, do którego dobrał się kultywator, i czekał. Oddech mężczyzny się
uspokoił, przestał się wiercić, a ciało się rozluźniło, gdy zasnął na środku
krzewów. Wei Wuxian po cichu wstał. Pomachał dłonią przed twarzą mistrza — ten
nie zareagował.
—
Jesteś taki bezbronny, Lan Zhan. Można cię zjeść.
Uszczypnął
Lan Wangji w policzek — nawet to go nie obudziło. Wei Wuxian tylko wzruszył
ramionami, a następnie chwycił kultywatora za rękę. Podniósł go, na ile dał
radę, i w tej samej chwili zachwiali się. Polecieli w krzaki, lądując dokładnie
w tym samym miejscu, w którym wcześniej leżał Lan Wangji, zakrywając dokładnie
cały ślad.
—
Jesteś ciężki.
Wei
Wuxian podjął jeszcze jedna próbę.
Wziął
głęboki wdech i wstał, ciągnąc za sobą nieprzytomnego kultywatora. Zdołał tym
razem utrzymać równowagę, więc powoli zaczął iść w kierunku swojego pokoju.
Łóżko Lan Wangji było okupowane przez Wen Ninga, którego sam mistrz polecił tam
zostawić.
Po
drodze nie napotkali na uczniów. Trzech z nich odebrało nauki od przebywającego
w bibliotece Lan Shizhui wraz z młodą A—Qing, przygotowującą się do pierwszych
egzaminów, które pozostali adepci mieli już za sobą. Pozostali udali się
spotkanie klasowe świętujące zbliżające zakończenie roku szkolnego. Wei Wuxian
nie udał się na nie z oczywistych względów. Dziękował wszystkim, którzy
postanowili zorganizować zabawę. Nie pozbierałby się, napotykając
któregokolwiek z członków sekty Lan.
Dotarli
do pokoju w spokoju.
Wei
Wuxian opuścił nadal nieprzytomnego Lan Wangji prosto na łóżko, a potem
rozciągnął się, rozluźniając napięte mięśnie. Zrzucił z siebie buty, zdjął je
także ukochanemu. Ujął go za nogi i położył wygodnie na łóżku, pod głowę
podłożył poduszkę, a na końcu przykrył go kocem.
— Lan
Zhan, jaki ty przystojny.
Dotknął
dwóch kosmyków, które wymsknęły się zza opaski sekty.
Powieki
Lan Wangji rozchyliły się delikatnie. Swoje nieprzytomne spojrzenie wbił w
zdezorientowanego Wei Wuxiana.
—
Teraz się obudziłeś? — Pstryknął mężczyznę w czoło. — Jesteś okrutny, wiesz?
Musiałem cię tu przytaszczyć i nawet nikt mi za to nie podziękował.
Lan
Wangji podniósł się do pozycji siedzącej. Sięgnął w kierunku zawiązania na
swojej opasce, którą rozwiązał sprawnie. Biały materiał opadł wraz z dłonią
mężczyzny.
—
Mój. — Wskazał na Wei Wuxiana. — Tylko mój.
—
Tak, jestem tylko twój.
Pogłaskał
mężczyznę po głowie jak grzecznego chłopca. Złożył mu na pocałunek na dobranoc
w czoło, co uspokoiło Lan Wangji i zatrzymało go od dalszego wstawania.
—
Śpij już, śpij.
Nie
położył się. Przełożył opaskę przez głowę Wei Wuxiana i zawiązał ją mocno na
trzy supły, mówiąc:
—
Nie. Zdejmuj.
Opaska
obsunęła się chłopakowi z czoła i zahamowała dopiero na nosie.
—
Nie! — Lan Wangji podniósł głos.
—
Już, już, poprawiam — obiecał mu Wei Wuxian i jeszcze zanim dokończył poprawił
opaskę tak, aby nie zsunęła się nawet podczas snu.
Wskoczył
do łóżka, podsuwając Lan Wangji pod samą ścianę, aby zablokował mu jakiekolwiek
ruchy. Mężczyzna posłusznie ułożył się do snu i zamknął oczy, gdy zobaczył
opaskę sekty Lan na twarzy Wei Wuxiana.
—
Dziękuję — wyszeptał i krótko po tym oboje zasnęli.
***
Zewsząd
dobiegały głosy mieszające się wraz z echem odbijającym się wewnątrz jaskini.
Były nierozpoznawalne, wydawały się raz podobne, a raz obce, ale nie mógł ufać
swoim zmysłom. Węch utracił setki lat temu, słuch zasłabł przez wiecznie
trwającą ciszę, a widzenie osłaniały opadające na oczy długie włosy.
Ostatnią
siłą woli podniósł głowę, rozsuwając włosy na boki. Obraz stał się
wyraźniejszy, choć nadal postacie rozmazywały się w jego oczach.
— Czy
udało ci się cokolwiek osiągnąć?! — wrzasnął pierwszy z głosów, mężczyzna o
długich włosach. — Powiedz, że moje starania nie poszły na marne.
—
Nigdy bym się nie spodziewał, że tak dostojny człowiek jak ty, nie może okazać
chwili cierpliwości.
—
Cierpliwość to cnota, ale wobec tych, którzy na nią zasługują. Swoimi
działaniami zaprzeczasz wszelkie prawa istniejące na tym świecie.
—
Przypominam ci, że to ty zamierzasz złamać te prawa, ja jestem tylko narzędziem
twoich rękach — przypomniał mu drugi człowiek, Xue Yang.
—
Prawo, które naruszam, wiedzie do odkupienia i sprawiedliwości za zadane przed
wieki krzywdy.
—
Naprawdę jesteś tak głupi, żeby wierzyć w niewinność Wei Wuxiana? — zadrwił z
niego Xue Yang. — Jesteś nie tylko głupcem, ale również ślepo wierzysz w tego
potwora? To ja znam jego nauki, nie ty! Gdyby był porządnym człowiekiem, to
nigdy nie dopuściłby się tworzenia zaklęć, które dziś znam.
—
Czasy były inne — dalej szukał wymówki.
—
Czasy są zawsze takie same, wszystko zależy od okoliczności. Wei Wuxiana
pochłonęła zemsta i jeśli w nią nie wierzysz, to nie warto zmieniać twoje
zdanie. Jesteś naiwny. Głupi. Bezsensowny. — Zaśmiał się. — I wiesz co jeszcze?
Jak patrzę na twoją twarz to robi mi się niedobrze. Udajesz takiego niewinnego,
świętego mnicha, a jesteś gorszy ode mnie?
Ściany
jaskini zadrżały. Jasna poświata otoczyła trzecią, niewyraźną postać, chowająca
w sobie gniew i zniesmaczenie Xue Yangiem. Ostatecznie mężczyzna poddał się i
uspokoił zszargane nerwy.
— Nie
łączy nas nic więcej niż wspólne narzędzie, którym się posłużymy. Nie próbujmy
niepotrzebnie zmieniać naszych relacji. I wróćmy do pierwotnego celu.
Obrócił
się w kierunku Wen Ninga. Nie widział oczu mężczyzny, ale bił z niego
nieposkromiony żal. Lęk pochwycił od dawna martwe serce Upiornego Demona — nie
o siebie, a o drogiego mistrza, którego nie widział od wieków. Plany dwójki
kultywatorów wybiegały poza ustalone zasady, a sam najlepiej wiedział, do czego
prowadzi walka ze śmiercią.
—
Upiorny Generał jest przytomny — zwrócił uwagę Xue Yangowi. — To niewinna
dusza, niepotrzebna naszym planom, czy nie lepiej byłoby ją uwolnić.
—
Uwolnić? Dobroć nagle przemawia przez szlachetnego kultywatora? — zadrwił sobie
ponownie. — I jest potrzebny. Chce, żeby zaniósł we właściwym czasie wiadomość.
— O
czym…
Xue
Yang jednym spojrzeniem uciszył drugiego mężczyznę. Nie odważył się więcej
odezwać, w milczeniu zawrócił i wyszedł z jaskini, pozostawiając na pastwę losu
Wen Ninga. Demoniny Kultywator rozłożył stary, kruszący się pergamin z
przerwaną pieczęcią, w której Upiorny Generał rozpoznał znak swojego mistrza.
—
Zgnij, rozpadnij się na kawałki, a złożę cię na nowo i wykorzystam tyle razy,
ile tylko potrzeba, ofiaro losu.
Szarpnął
Wen Ninga za podbródek. Zadarł jego policzek, choć krew przestała dawno płynąć
w jego żyłach — nie pojawił się najmniejszy ślad przy zranieniu. Xue Yang
pociągnął kolejną linię, tym razem łącząc ją w jeden ze znaków, których mistrz
Wei zakazał.
—
Przekaż mu, że mogę przywrócić mu wszystko, co utracił, jeśli tylko da mi to,
czego pragnę…
0 Comments:
Prześlij komentarz