[Forgetting Envies] Rozdział 26

                        

Rozwiane przez wiatr pyły zaczęły wracać do miejsca, z którego zostały zabrane, łącząc i znów się dzieląc w świadomości, że jeszcze nie nadszedł właściwy czas na odrodzenie. Ich żałosny płacz rozbrzmiał wśród ciszy okalającej dwójkę kultywatorów i jednego dzikiego trupa. Zapomnieli o swoich sprawach i na moment skupili swoją uwagę na pojedynczych drobinkach, przemykających tuż obok ich twarz. Jęki były nienaturalne, przypominały trochę płacz dziecka, trochę żal dorosłego człowieka.

Niezależnie od tego, do czego były podobne, wzbudzały współczucie. Pragnienie, aby przytulić każdy z pyłków, opanowało serce Wei Wuxiana, jakby znalazł w nich pokrewną duszę. Rozumiał ten ból, przeżył go i z nim umarł. Inaczej jego duch nie roztrzaskałby się na tysiące fragmentów, tak jak ta niewinna dusza.

— Wen Ning, czy to Xiao Xingchen? — zapytał przyjaciela, korzystając z ostatnich sekund jego skupienia.

— Mistrzu Wei, nie wiem — odpowiedział słabym głosem, zagłuszonym przez wiatr. — Przepraszam. Ja nic…

Wei Wuxian skoczył. Znalazł się za Wen Ningiem, w dwóch palcach zgromadził demoniczną energię, którą wbił w szyję Upiornego Generała. Moc pochłonęła zmarłego, unieruchamiając jego ciało.

Wen Ning padł na ziemię u stóp swojego Mistrza. W jego włosach plątały się zeschnięte liście. Wei Wuxian zdjął kilka z nich, jednak nic nie zdołało ściągnąć całego brudu z przyjaciela.

Lan Wangji, milczący od jakiegoś czasu, podebrał z podłoża wcześniej odrzuconą przez Wen Ninga szatę, a potem przykrył nią dzikiego trupa.

— Zabierz go do Zacisza Obłoków — zaproponował, ku zaskoczeniu Wei Wuxiana.

Młodzieniec nie akceptował tego pomysłu, od początku sprowadzał na Zacisze Obłoków same problemy, w zamian otrzymując nieskończoną gościnność i dobroć. Wykorzystał już wystarczająco sektę i samego Lan Wanji, poza tym każdy kolejny krok bliżej prawdy, budził dawne demony, rządne zemsty i krwi. Wolał przelać swoją, aniżeli młodych, którzy jeszcze nie zdążyli popełnić tych samych błędów, co oni. I oby nigdy nie było im dane tego doświadczyć.

— Dziękuję, Lan Zhan. — Uszczypnął Nieśmiertelnego Mistrza w policzek. — Ale od teraz poradzę sobie sam. Proszę, zaopiekuj się małą Yanli, ona jest niewinna, to tylko dziecko. Weź również ode mnie ten fragment. — Wepchał w ręce kultywatora kawałek amuletu Tygrysa Stygijskiego. — Nadszedł czas, abyśmy poszli własnymi drogami. Miło, że udało nam się naprostować parę spraw. Nie sądziłem, że kiedykolwiek tak się zbliżymy… — Odwrócił od Lan Wangji wzrok. — Naprawdę jestem wdzięczny za czas, który spędziliśmy razem, ale trzeba wiedzieć, kiedy należy opuścić swoje gniazdko. Jak za dobrze to niedobrze, tak więc…

Zanim dokończył, Lan Wangji przerzucił Wei Wuxiana przez ramię jak szmacianą lalkę. Nie odezwał się ani słowem, kiedy ruszył w kierunku nieprzytomnego Wen Ninga. Jego chwycił wolną ręką, przywołując w tym samym czasie miecz. Wskoczył na niego, wzbijając się w powietrze, nad las należący do przedmieścia miasta, gdzie dopiero rozpoczynały się wstępne plany zagospodarowania terenu. Niewiele osób kręciło się o tej porze, więc Nieśmiertelny Mistrz niepostrzeżenie wybrał dalszą trasę, omijającą centrum, tłumy i ciekawskie spojrzenia.

— Lan Zhan? — Wei Wuxian trącił mężczyznę w plecy po pięciu minutach. — Ej, ej… — znowu zawalczył o uwagę kultywatora.

Wypuścił chłopaka w powietrzu, kiedy znaleźli się pomiędzy chmurami. Na krzyk było za późno. Do Wei Wuxiana nic nie docierało: dlaczego jego włosy szaleją na wietrze, czemu ziemia zbliża się do niego i gdzie się podział Lan Wangji? Obudziło go dopiero trąbienie samochodu oddali. Krzyknął z przerażenia. Nie miał miecza, dawno stracił nad nim kontrolę, dzikie duchy i dusze nie nadawały się do akcji ratunkowych, a spadał coraz szybciej.

— Przepraszam, przepraszam! — w końcu wykrzyczał.

Lan Wangji podleciał, łapiąc Wei Wuxiana za szatę i niosąc go jak worek ze śmieciami. Demoniczny Kultywator zaakceptował swoją porażkę i bezradnie opuścił ręce, ciało rozluźnił, nie było sensu walczyć z Lan Wangji, a ciągłe napinanie mięśni okazywało się męczące.

W tej sytuacji nawet Nieśmiertelny Mistrz, pełen stoicyzmu, dostojności i szacunku, zaśmiał się słodko. Obudziła się w nim dziecięca radość, której nigdy wcześniej nie doświadczył. Przez moment miał ochotę puścić Wei Wuxiana jeszcze raz, żeby troszkę się z nim podroczyć. Zrezygnował. Wystarczyło mu, że młodzieniec poddał się i nie spróbuje uciec ponownie w najbliższym czasie. Gonił go przez dwa tysiące lat i kiedy w końcu złapał, nie zamierzał puścić ze swojego uścisku.

Znaleźli się przy Zaciszu Obłoków, kiedy dwójka starszych adeptów zmieniała się na popołudniową wartę. Pozdrowili mistrza na powitanie, nie zwracając uwagi na dwa dodatkowe balasty trzymane po obu stronach jego ciała.

Wei Wuxiana rzucił na schody, a Wen Ninga położył przy drzewie, poprawiając nałożoną na niego szatę sekty.

— Hanguang—jun, czy mamy zaprowadzić gościa do pokoju? — zapytał pierwszy z chłopaków, ambitny, z planami, by w przyszłości zająć miejsce Nieśmiertelnego Mistrza jako mistrz sekty.

— Jakie zaprowadzić? — Trzepnął w chłopaka starszy kolega, po czym wskazał na Wen Ninga. — Mistrzu, kogo dzisiaj gościmy?

— Wen Ning, Upiorny Generał, połóżcie go w moim łożu — odszedł, zostawiając adeptów z tymi słowami.

Uczniowie wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, licząc, że drugi z nich pojął, o czym mówi ich mistrz. Zwrócili się w tej samej chwili na leżącego Wen Ninga, który nosił na sobie szatą Hanguang—juna. Docierało do nich coraz mniej. Przez dwa tysiące lat ich mistrz uchodził za cichą osobę, unikającą kontaktów ze światem zewnętrznym, stroniącą od relacji międzyludzkich i nieznoszącą nieproszonych gości w Zaciszu Obłoków. Od kilku tygodni w ich domu pojawiło się więcej obcych niż w ostatnim tysiącleciu.

Jednak pomimo wątpliwości, podnieśli Wen Ninga i posłusznie zaczęli go nieść w kierunku rezydencji Lan Wangji. Ominęli po drodze uczniów, którzy mieli ich zmienić na straży. Pozostawili kolegów w milczeniu, tego nie dało się wyjaśnić.

Wei Wuxian prześlizgnął się po cichu do Zacisza Obłoków, przez główną bramę, unikając Nieśmiertelnego Mistrza, jak tylko umiał. Nim zdążył ominąć drugi posterunek, Lan Wangji złapał po od tyłu za ramię. Ścisnął je mocno, znacząco, z jasnym przekazem, że Wei Wuxian ma się nigdzie nie oddalać.

Pot oblał Demonicznego Kultywatora. Czasem zastanawiał się, kto tak naprawdę nosił w sobie prawdziwego demona.

Odchrząknął i wymigał się wymówką:

— Chciałem tylko przywitać się z Yanli!

Oblicze Nieśmiertelnego Mistrza pozostało niezmienne.

Wei Wuxian zadrżał jeszcze mocniej.

— Nie sądzisz chyba, że bym sobie uciekł tak bez słowa.

Lan Wangji wyprostował się.

— No dobrze, przepraszam! — Uderzył czołem o ziemię. — Tak, planowałem uciec i co z tego? Lan Wangji, zrozum mnie czasem. Ostatnim razem zniszczyłem wszystkich, których kochałem i o których się troszczyłem. Nie chcę, żeby kolejna bliska mi osoba umarła przez mnie.

— Wiem — wymamrotał kultywator.

— Skoro wiesz, to dlaczego…

— Ostatnim razem pozwoliłem ci odejść, tym razem zrobię wszystko, żebyś został.

Oddalił się, pozostawiając Wei Wuxiana z wyborem, którego mógł dokonać samodzielnie. Wcześniej wydawało się to łatwiejsze — odwrócić się i uciec, zostawić za sobą wszystko, co mu bliskie i znów znaleźć się w samotni otoczonej przez dzikie trupy.

Bez ciepłego dotyku.

Bez drogiego słówka.

Bez uczucia.

Serce Wei Wuxiana zabiło mocniej. Wiedział, że podjęta decyzja zaprowadzi go tylko do nieszczęścia, ale ruszył za Lan Zhanem, złapał go pod ramię i zaczęli iść razem w kierunku rezydencji.

 

***

 

Wei Wuxian zapukał do pokoju okupowanego przez małą Yanli. Na klamce zawiesiła informację z zaproszeniem: „Wejdź, rozgość się, dostaniesz coś dobrego”.

Parsknął śmiechem.

Siostrzyczka zawsze była dla niego kochana, a jakoś nie okazywał zbyt wiele miłości względem niej. Zdarzyło się, że ani razu nie pojechali na wycieczkę za miasto. Rzadko zabierał ją do rodziców, którzy pracowali w drugiej części miasta i dalej nie wiedzieli o ostatnich wydarzeniach z życia rodziny, o ile dziadek im o wszystkim nie wspomniał.

Mała Yanli nie odpowiedziała. Zerknął na godzinę — dochodziła siedemnasta. Powinna już wrócić ze szkoły, a jeśli wyszła ze znajomymi, to obiecała informować o tym Wei Wuxiana. Niestety nie dostał żadnej wiadomości.

Odrobinę zmartwiony rozejrzał się po Zaciszu Obłoków, licząc, że dziewczynka wybrała się na spacer po okolicy.

— Yanli?! — zawołał siostrę. — Yanli?!

Odpowiedziała mu cisza.

Pociągnął za klamkę — okazało się, że drzwi są zamknięte. Zajrzał przez zaparowane okno, niewiele przez nie widząc. Nie zdołał wychwycić sylwetki dziewczynki.

— Gdzie się podziałaś?

Zza ogrody wyszła A—Qing, niosąc zbiór ksiąg podstawowych z prostymi lekcjami kultywacji i wyjaśnieniem, jak przebiega walka z dzikimi trupami. Ubrała się w prostą szatę sekty Lan, przyozdabiając ją prostą, czerwoną opaską, którą przewiązała w pasie.

— Ej, A—Qing, A—Qing?! — zawołał do rówieśniczki.

Rzuciła mu ostre, karcące spojrzenie. Odłożyła księgi do swojego pokoju, otrzepała ręce z kurzu, a potem ruszyła w stronę Wei Wuxiana. Odparła stanowczym tonem:

— W Zaciszu Obłoków nie wolno ci krzyczeć.

— Wiem, wiem, wiem — powiedział najciszej jak tylko mógł. — Ale martwię się o Yanli. Wiesz, gdzie wybyła?

Skinęła głową.

— To świetnie. — Odetchnął z ulgą. — Gdzieś wyszła czy…

— Powiedziała, że musi się spotkać z dziadkiem, więc poszła do niego zaraz po szkole. Poza tym… — urwała. Na jej twarzy pojawił się cień zmartwienia spowodowany jej ostatnią rozmową z Yanli i groźbą, którą jej pozostawiła. — Czy Yanli nie zmieniła się ostatnimi czasy? — zapytała ostrożnie.

— Zmieniła? Nie, nie, to ten sam złośliwy maluch, co zawsze, a co tam?

— Nic — burknęła za ostro. Jej „nic” wzbudziło w Wei Wuxianie podejrzenia.

— Czy coś zaszło między tobą a Yanli?

— Kiedy przybyłam do Zacisza Obłoków — zaczęła powoli, bacząc na każde słowo. Od samego początku rozmawiała z człowiekiem uwikłanym w każdą sprawą, która miała miejsce od chwili, gdy jej brat zaczął realizować swój plan. Z drugiej strony stał naprzeciw niej człowiek, którego pragnęła obdarzyć zaufaniem. Choćby na moment. — Pewnie mi nie uwierzysz, ale Yanli groziła mi.

Wei Wuxian uznał, że się przesłyszał. Grożenie nie pasowało do jego małej siostrzyczki. Bądź co bądź, to nadal dziecko. Mimo to wątpił, żeby A—Qing kłamała.

— Co dokładnie ci powiedziała? — kontynuował rozmowę.

— Oczywiście martwiła się o ciebie. Usiłowała mnie ostrzec, że jeśli jeszcze raz cię skrzywdzę to mi nie odpuści. Takie tam gadanie… — Wzięła głęboki wdech. — Przynajmniej tak się wydaje. Yanli coś ukrywa. Więcej nic na ten temat nie powiem. I tak większość to tylko moje przepuszczenia.

— Wciąż są ważne.

— Ważne czy nie, to już pozostawiam twojej ocenie. Postanowiłam dłużej się nie mieszać w sprawy, które mnie nie dotyczą i chcę… — Zaśmiała się słabo. — Chcę chyba po prostu żyć.

Zacisnęła dłoń na szacie sekty Lan. Może za wcześnie podjęła decyzje, ale Zacisze Obłoków stało się jej nowym domem. To tu ogarniał ją upragniony spokój, a nauki sekty sprawiały, że czuła się pożyteczna.

— Zostanę kultywatorem! — obwieściła. — Po prostu nim zostanę. Mogą się ze mnie śmiać — w szkole czy na ulicy — ale właśnie tu się widzę. Dziwne, prawda?

Na policzkach wyszły jej drobne rumieńce.

— Nie. — Pokręcił głową Wei Wuxian. — Spełniaj swoje marzenia, dąż do perfekcji, wyciągnij miecz w obronie tych, którzy sami nie potrafią się obronić. Babcia byłaby z ciebie dumna.

— Jest — odparła. — Jest dumna, zawsze była.

A—Qing odeszła do swojego pokoju.

Został na moment sam, w narastającej ciszy, która nie pasowała do jego charakteru. Potrzebował hałasu, ludzi, dobrego wina… W szkole na pewno miałby z kim pogadać, ale nie widział siebie na lekcjach, kiedy za rogiem czeka niewiele młodszy od Lan Zhana demoniczny kultywator z chęcią przywrócenia życia komuś, kogo życzeniem było nigdy się nie odrodzić.

Zresztą ktoś podobnie postąpił z Wei Wuxianem, nie licząc z konsekwencjami przywrócenia do życia. Gdyby tylko wszystko sprowadziło się do prostego „nie”, życie wielu otoczyłoby szczęście i brak obaw przed kolejnymi dniami.

— Ej, ej! Wei Wuxian! — Z oddali biegł Lan Qiren, w połowie ubrany w szatę sekty Lan, a w połowie szkolny mundurek, jakby w biegu przygotowywał się na wieczorne nauki. Dogonił demonicznego kultywatora i zaczerpnął wdechu nim wyjaśnił: — Hanguang—jun cię prosi. Do ogrodu. Mówi. Że to pilne — wysapał ostatecznie.

—Pilne i Lan Zhan? — Prychnął ze śmiechu pod nosem. — Od kiedy to Nieśmiertelny Mistrz gdzieś się spieszy? Zazwyczaj tak na spokojnie do wszystkiego podchodzi. No nic — powiedział, kiedy Lan Qiren usłyszał za dużo na temat swojego mistrza. — Dziękuję za przekazanie wiadomości.

— Jasne — burknął. — Nie powinieneś znikać bez słowa.

I zniknął bez słowa pożegnania z oczu Lan Qirena, zeskakując z murku. Upadł gładko na ścieżkę prowadzącą w kierunku rezydencji Lan Wangji. Ogrody znajdowały się z boku, oddalone o kilkanaście kroków, ale nawet z tej odległości Wei Wuxian wyczuł dziwnie znajomy zapach.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!