Rozwiane przez wiatr pyły zaczęły wracać do miejsca, z którego zostały zabrane, łącząc i znów się dzieląc w świadomości, że jeszcze nie nadszedł właściwy czas na odrodzenie. Ich żałosny płacz rozbrzmiał wśród ciszy okalającej dwójkę kultywatorów i jednego dzikiego trupa. Zapomnieli o swoich sprawach i na moment skupili swoją uwagę na pojedynczych drobinkach, przemykających tuż obok ich twarz. Jęki były nienaturalne, przypominały trochę płacz dziecka, trochę żal dorosłego człowieka.
Niezależnie
od tego, do czego były podobne, wzbudzały współczucie. Pragnienie, aby
przytulić każdy z pyłków, opanowało serce Wei Wuxiana, jakby znalazł w nich
pokrewną duszę. Rozumiał ten ból, przeżył go i z nim umarł. Inaczej jego duch
nie roztrzaskałby się na tysiące fragmentów, tak jak ta niewinna dusza.
— Wen
Ning, czy to Xiao Xingchen? — zapytał przyjaciela, korzystając z ostatnich
sekund jego skupienia.
—
Mistrzu Wei, nie wiem — odpowiedział słabym głosem, zagłuszonym przez wiatr. —
Przepraszam. Ja nic…
Wei
Wuxian skoczył. Znalazł się za Wen Ningiem, w dwóch palcach zgromadził
demoniczną energię, którą wbił w szyję Upiornego Generała. Moc pochłonęła
zmarłego, unieruchamiając jego ciało.
Wen
Ning padł na ziemię u stóp swojego Mistrza. W jego włosach plątały się
zeschnięte liście. Wei Wuxian zdjął kilka z nich, jednak nic nie zdołało
ściągnąć całego brudu z przyjaciela.
Lan
Wangji, milczący od jakiegoś czasu, podebrał z podłoża wcześniej odrzuconą
przez Wen Ninga szatę, a potem przykrył nią dzikiego trupa.
—
Zabierz go do Zacisza Obłoków — zaproponował, ku zaskoczeniu Wei Wuxiana.
Młodzieniec
nie akceptował tego pomysłu, od początku sprowadzał na Zacisze Obłoków same
problemy, w zamian otrzymując nieskończoną gościnność i dobroć. Wykorzystał już
wystarczająco sektę i samego Lan Wanji, poza tym każdy kolejny krok bliżej
prawdy, budził dawne demony, rządne zemsty i krwi. Wolał przelać swoją, aniżeli
młodych, którzy jeszcze nie zdążyli popełnić tych samych błędów, co oni. I oby
nigdy nie było im dane tego doświadczyć.
—
Dziękuję, Lan Zhan. — Uszczypnął Nieśmiertelnego Mistrza w policzek. — Ale od
teraz poradzę sobie sam. Proszę, zaopiekuj się małą Yanli, ona jest niewinna,
to tylko dziecko. Weź również ode mnie ten fragment. — Wepchał w ręce
kultywatora kawałek amuletu Tygrysa Stygijskiego. — Nadszedł czas, abyśmy
poszli własnymi drogami. Miło, że udało nam się naprostować parę spraw. Nie
sądziłem, że kiedykolwiek tak się zbliżymy… — Odwrócił od Lan Wangji wzrok. —
Naprawdę jestem wdzięczny za czas, który spędziliśmy razem, ale trzeba
wiedzieć, kiedy należy opuścić swoje gniazdko. Jak za dobrze to niedobrze, tak
więc…
Zanim
dokończył, Lan Wangji przerzucił Wei Wuxiana przez ramię jak szmacianą lalkę.
Nie odezwał się ani słowem, kiedy ruszył w kierunku nieprzytomnego Wen Ninga.
Jego chwycił wolną ręką, przywołując w tym samym czasie miecz. Wskoczył na
niego, wzbijając się w powietrze, nad las należący do przedmieścia miasta,
gdzie dopiero rozpoczynały się wstępne plany zagospodarowania terenu. Niewiele
osób kręciło się o tej porze, więc Nieśmiertelny Mistrz niepostrzeżenie wybrał
dalszą trasę, omijającą centrum, tłumy i ciekawskie spojrzenia.
— Lan
Zhan? — Wei Wuxian trącił mężczyznę w plecy po pięciu minutach. — Ej, ej… —
znowu zawalczył o uwagę kultywatora.
Wypuścił
chłopaka w powietrzu, kiedy znaleźli się pomiędzy chmurami. Na krzyk było za
późno. Do Wei Wuxiana nic nie docierało: dlaczego jego włosy szaleją na
wietrze, czemu ziemia zbliża się do niego i gdzie się podział Lan Wangji?
Obudziło go dopiero trąbienie samochodu oddali. Krzyknął z przerażenia. Nie
miał miecza, dawno stracił nad nim kontrolę, dzikie duchy i dusze nie nadawały
się do akcji ratunkowych, a spadał coraz szybciej.
—
Przepraszam, przepraszam! — w końcu wykrzyczał.
Lan
Wangji podleciał, łapiąc Wei Wuxiana za szatę i niosąc go jak worek ze
śmieciami. Demoniczny Kultywator zaakceptował swoją porażkę i bezradnie opuścił
ręce, ciało rozluźnił, nie było sensu walczyć z Lan Wangji, a ciągłe napinanie
mięśni okazywało się męczące.
W tej
sytuacji nawet Nieśmiertelny Mistrz, pełen stoicyzmu, dostojności i szacunku,
zaśmiał się słodko. Obudziła się w nim dziecięca radość, której nigdy wcześniej
nie doświadczył. Przez moment miał ochotę puścić Wei Wuxiana jeszcze raz, żeby
troszkę się z nim podroczyć. Zrezygnował. Wystarczyło mu, że młodzieniec poddał
się i nie spróbuje uciec ponownie w najbliższym czasie. Gonił go przez dwa
tysiące lat i kiedy w końcu złapał, nie zamierzał puścić ze swojego uścisku.
Znaleźli
się przy Zaciszu Obłoków, kiedy dwójka starszych adeptów zmieniała się na
popołudniową wartę. Pozdrowili mistrza na powitanie, nie zwracając uwagi na dwa
dodatkowe balasty trzymane po obu stronach jego ciała.
Wei
Wuxiana rzucił na schody, a Wen Ninga położył przy drzewie, poprawiając
nałożoną na niego szatę sekty.
—
Hanguang—jun, czy mamy zaprowadzić gościa do pokoju? — zapytał pierwszy z
chłopaków, ambitny, z planami, by w przyszłości zająć miejsce Nieśmiertelnego
Mistrza jako mistrz sekty.
—
Jakie zaprowadzić? — Trzepnął w chłopaka starszy kolega, po czym wskazał na Wen
Ninga. — Mistrzu, kogo dzisiaj gościmy?
— Wen
Ning, Upiorny Generał, połóżcie go w moim łożu — odszedł, zostawiając adeptów z
tymi słowami.
Uczniowie
wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, licząc, że drugi z nich pojął, o czym
mówi ich mistrz. Zwrócili się w tej samej chwili na leżącego Wen Ninga, który
nosił na sobie szatą Hanguang—juna. Docierało do nich coraz mniej. Przez dwa
tysiące lat ich mistrz uchodził za cichą osobę, unikającą kontaktów ze światem
zewnętrznym, stroniącą od relacji międzyludzkich i nieznoszącą nieproszonych
gości w Zaciszu Obłoków. Od kilku tygodni w ich domu pojawiło się więcej obcych
niż w ostatnim tysiącleciu.
Jednak
pomimo wątpliwości, podnieśli Wen Ninga i posłusznie zaczęli go nieść w
kierunku rezydencji Lan Wangji. Ominęli po drodze uczniów, którzy mieli ich
zmienić na straży. Pozostawili kolegów w milczeniu, tego nie dało się wyjaśnić.
Wei
Wuxian prześlizgnął się po cichu do Zacisza Obłoków, przez główną bramę,
unikając Nieśmiertelnego Mistrza, jak tylko umiał. Nim zdążył ominąć drugi
posterunek, Lan Wangji złapał po od tyłu za ramię. Ścisnął je mocno, znacząco,
z jasnym przekazem, że Wei Wuxian ma się nigdzie nie oddalać.
Pot
oblał Demonicznego Kultywatora. Czasem zastanawiał się, kto tak naprawdę nosił
w sobie prawdziwego demona.
Odchrząknął
i wymigał się wymówką:
—
Chciałem tylko przywitać się z Yanli!
Oblicze
Nieśmiertelnego Mistrza pozostało niezmienne.
Wei
Wuxian zadrżał jeszcze mocniej.
— Nie
sądzisz chyba, że bym sobie uciekł tak bez słowa.
Lan
Wangji wyprostował się.
— No
dobrze, przepraszam! — Uderzył czołem o ziemię. — Tak, planowałem uciec i co z
tego? Lan Wangji, zrozum mnie czasem. Ostatnim razem zniszczyłem wszystkich,
których kochałem i o których się troszczyłem. Nie chcę, żeby kolejna bliska mi
osoba umarła przez mnie.
—
Wiem — wymamrotał kultywator.
—
Skoro wiesz, to dlaczego…
—
Ostatnim razem pozwoliłem ci odejść, tym razem zrobię wszystko, żebyś został.
Oddalił
się, pozostawiając Wei Wuxiana z wyborem, którego mógł dokonać samodzielnie. Wcześniej
wydawało się to łatwiejsze — odwrócić się i uciec, zostawić za sobą wszystko,
co mu bliskie i znów znaleźć się w samotni otoczonej przez dzikie trupy.
Bez
ciepłego dotyku.
Bez
drogiego słówka.
Bez
uczucia.
Serce
Wei Wuxiana zabiło mocniej. Wiedział, że podjęta decyzja zaprowadzi go tylko do
nieszczęścia, ale ruszył za Lan Zhanem, złapał go pod ramię i zaczęli iść razem
w kierunku rezydencji.
***
Wei
Wuxian zapukał do pokoju okupowanego przez małą Yanli. Na klamce zawiesiła
informację z zaproszeniem: „Wejdź, rozgość się, dostaniesz coś dobrego”.
Parsknął
śmiechem.
Siostrzyczka
zawsze była dla niego kochana, a jakoś nie okazywał zbyt wiele miłości względem
niej. Zdarzyło się, że ani razu nie pojechali na wycieczkę za miasto. Rzadko
zabierał ją do rodziców, którzy pracowali w drugiej części miasta i dalej nie
wiedzieli o ostatnich wydarzeniach z życia rodziny, o ile dziadek im o
wszystkim nie wspomniał.
Mała
Yanli nie odpowiedziała. Zerknął na godzinę — dochodziła siedemnasta. Powinna
już wrócić ze szkoły, a jeśli wyszła ze znajomymi, to obiecała informować o tym
Wei Wuxiana. Niestety nie dostał żadnej wiadomości.
Odrobinę
zmartwiony rozejrzał się po Zaciszu Obłoków, licząc, że dziewczynka wybrała się
na spacer po okolicy.
—
Yanli?! — zawołał siostrę. — Yanli?!
Odpowiedziała
mu cisza.
Pociągnął
za klamkę — okazało się, że drzwi są zamknięte. Zajrzał przez zaparowane okno,
niewiele przez nie widząc. Nie zdołał wychwycić sylwetki dziewczynki.
—
Gdzie się podziałaś?
Zza
ogrody wyszła A—Qing, niosąc zbiór ksiąg podstawowych z prostymi lekcjami
kultywacji i wyjaśnieniem, jak przebiega walka z dzikimi trupami. Ubrała się w
prostą szatę sekty Lan, przyozdabiając ją prostą, czerwoną opaską, którą
przewiązała w pasie.
— Ej,
A—Qing, A—Qing?! — zawołał do rówieśniczki.
Rzuciła
mu ostre, karcące spojrzenie. Odłożyła księgi do swojego pokoju, otrzepała ręce
z kurzu, a potem ruszyła w stronę Wei Wuxiana. Odparła stanowczym tonem:
— W
Zaciszu Obłoków nie wolno ci krzyczeć.
—
Wiem, wiem, wiem — powiedział najciszej jak tylko mógł. — Ale martwię się o
Yanli. Wiesz, gdzie wybyła?
Skinęła
głową.
— To
świetnie. — Odetchnął z ulgą. — Gdzieś wyszła czy…
—
Powiedziała, że musi się spotkać z dziadkiem, więc poszła do niego zaraz po
szkole. Poza tym… — urwała. Na jej twarzy pojawił się cień zmartwienia
spowodowany jej ostatnią rozmową z Yanli i groźbą, którą jej pozostawiła. — Czy
Yanli nie zmieniła się ostatnimi czasy? — zapytała ostrożnie.
—
Zmieniła? Nie, nie, to ten sam złośliwy maluch, co zawsze, a co tam?
— Nic
— burknęła za ostro. Jej „nic” wzbudziło w Wei Wuxianie podejrzenia.
— Czy
coś zaszło między tobą a Yanli?
—
Kiedy przybyłam do Zacisza Obłoków — zaczęła powoli, bacząc na każde słowo. Od
samego początku rozmawiała z człowiekiem uwikłanym w każdą sprawą, która miała
miejsce od chwili, gdy jej brat zaczął realizować swój plan. Z drugiej strony
stał naprzeciw niej człowiek, którego pragnęła obdarzyć zaufaniem. Choćby na
moment. — Pewnie mi nie uwierzysz, ale Yanli groziła mi.
Wei
Wuxian uznał, że się przesłyszał. Grożenie nie pasowało do jego małej
siostrzyczki. Bądź co bądź, to nadal dziecko. Mimo to wątpił, żeby A—Qing
kłamała.
— Co
dokładnie ci powiedziała? — kontynuował rozmowę.
—
Oczywiście martwiła się o ciebie. Usiłowała mnie ostrzec, że jeśli jeszcze raz
cię skrzywdzę to mi nie odpuści. Takie tam gadanie… — Wzięła głęboki wdech. —
Przynajmniej tak się wydaje. Yanli coś ukrywa. Więcej nic na ten temat nie
powiem. I tak większość to tylko moje przepuszczenia.
—
Wciąż są ważne.
—
Ważne czy nie, to już pozostawiam twojej ocenie. Postanowiłam dłużej się nie
mieszać w sprawy, które mnie nie dotyczą i chcę… — Zaśmiała się słabo. — Chcę
chyba po prostu żyć.
Zacisnęła
dłoń na szacie sekty Lan. Może za wcześnie podjęła decyzje, ale Zacisze Obłoków
stało się jej nowym domem. To tu ogarniał ją upragniony spokój, a nauki sekty
sprawiały, że czuła się pożyteczna.
—
Zostanę kultywatorem! — obwieściła. — Po prostu nim zostanę. Mogą się ze mnie
śmiać — w szkole czy na ulicy — ale właśnie tu się widzę. Dziwne, prawda?
Na
policzkach wyszły jej drobne rumieńce.
—
Nie. — Pokręcił głową Wei Wuxian. — Spełniaj swoje marzenia, dąż do perfekcji,
wyciągnij miecz w obronie tych, którzy sami nie potrafią się obronić. Babcia
byłaby z ciebie dumna.
—
Jest — odparła. — Jest dumna, zawsze była.
A—Qing
odeszła do swojego pokoju.
Został
na moment sam, w narastającej ciszy, która nie pasowała do jego charakteru.
Potrzebował hałasu, ludzi, dobrego wina… W szkole na pewno miałby z kim
pogadać, ale nie widział siebie na lekcjach, kiedy za rogiem czeka niewiele
młodszy od Lan Zhana demoniczny kultywator z chęcią przywrócenia życia komuś,
kogo życzeniem było nigdy się nie odrodzić.
Zresztą
ktoś podobnie postąpił z Wei Wuxianem, nie licząc z konsekwencjami przywrócenia
do życia. Gdyby tylko wszystko sprowadziło się do prostego „nie”, życie wielu
otoczyłoby szczęście i brak obaw przed kolejnymi dniami.
— Ej,
ej! Wei Wuxian! — Z oddali biegł Lan Qiren, w połowie ubrany w szatę sekty Lan,
a w połowie szkolny mundurek, jakby w biegu przygotowywał się na wieczorne
nauki. Dogonił demonicznego kultywatora i zaczerpnął wdechu nim wyjaśnił: —
Hanguang—jun cię prosi. Do ogrodu. Mówi. Że to pilne — wysapał ostatecznie.
—Pilne
i Lan Zhan? — Prychnął ze śmiechu pod nosem. — Od kiedy to Nieśmiertelny Mistrz
gdzieś się spieszy? Zazwyczaj tak na spokojnie do wszystkiego podchodzi. No nic
— powiedział, kiedy Lan Qiren usłyszał za dużo na temat swojego mistrza. —
Dziękuję za przekazanie wiadomości.
—
Jasne — burknął. — Nie powinieneś znikać bez słowa.
I
zniknął bez słowa pożegnania z oczu Lan Qirena, zeskakując z murku. Upadł
gładko na ścieżkę prowadzącą w kierunku rezydencji Lan Wangji. Ogrody
znajdowały się z boku, oddalone o kilkanaście kroków, ale nawet z tej
odległości Wei Wuxian wyczuł dziwnie znajomy zapach.
0 Comments:
Prześlij komentarz