Życie wielokrotnie poddawało Wei Wuxiana próbom, którym nigdy nie sprostał. Śmierć, zniszczenie i ból towarzyszyły mu wraz z głębokimi wyrzutami sumienia, które na końcu doprowadziły go do śmierci, zaprowadzając na skraj przepaści, by ją przekroczył. Przeszłość złudnie zostawił za sobą wraz z ostatnim krokiem. W chwili ponownego odroczenia, ból zawitał na nowo. Jednak nigdy nie przepuszczał, że tyle cierpienia przyniesie mu widok dawnego przyjaciela, skutego w łańcuchy, zamkniętego w samotności na tysiące lat, ze świadomością, że nigdy nie umrze.
Demoniczny kultywator przyklęknął, powoli zbliżając się do
Upiornego Generała, z tysiącem słów zaciśniętym między zębami, z przeprosinami,
które bał się wypowiedzieć.
To jego wina.
— Wei Ying? — Lan Wangji chwycił chłopaka za ramię.
— Muszę… Muszę to zrobić sam. Do niego dotrzeć, Lan Zhan.
Odsunął dłoń mężczyzny i stanął twarzą w twarz z Wen Ningiem, a
przynajmniej z resztkami, które pozostały po dwóch tysiącach lat uwięzienia.
Kajdany wżarły się w jego skórę, dotarły aż do kości, scalając się z nimi w
jedną całość. Xue Yang nałożył na niego luźny kawałek materiału przypominający
szmatę, strzępiła się we wszystkich miejscach, nie zasłaniała ciała od kolana w
dół, pozbawiając Wen Ninga godności nawet po śmierci.
Lan Wangji zdjął wierzchnią szatę, symbol Zacisza Obłoków, jego
sekty, dumy i dziedzictwa, utkaną z najdelikatniejszego jedwabiu, po czym
położył ją na brudnych plecach Wen Ninga.
Upiorny Generał zamrugał.
— Wen Ning? — zawołał go Wei Wuian. — To… ja… — Zaśmiał się
smutno. — Trudno w to uwierzyć, prawda? Ja… trochę zwaliłem sprawę, prawda?
Wen Ning otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wydobył się z
niego tylko niezrozumiały warkot, przez który poddał się. Jego język zgnił do
połowy, zniszczony przez czas i nacięcie zaczynając się pośrodku pozostałości
ciała. Jego ręce, nogi, tors nosiły podobne cięcia, dłuższe i głębsze,
zakończone wielką kropką z krwi i zgniłego mięsa, które zaczęły zajmować
nałożonym zaklęciem.
— Nic nie musisz mówić. — Wei Wuxian objął swojego dawnego
przyjaciela delikatnym ruchem, nie chcąc uszkodzić najmniejszego fragmentu
delikatnego ciała. — Minęło dwa tysiące lat, wiesz? Świat się zmienił nie do
poznania. Czy uwierzyłbyś, że ludzie latają w powietrzu w maszynach, a nie na
mieczach? Gdybyś wciąż miał smak z przyjemnością dałbym ci do spróbowania
hamburgera. Pokochałbyś to. Wiele rzeczy…
Wen Ning nagle odchylił się do tyłu i ryknął, przerywając Wei
Wuxianowi wypowiedź. Ryk był przepełniony bólem, przez wszystkie nerwy dzikiego
trupa przeszedł impuls między połączonymi zaklęciami, nałożonymi przez Xue
Yanga.
— Wei Ying!
Lan Wangji zabrał Wei Wuxiana na bezpieczną odległość, unikając
uderzenia łańcuchami wyrwanymi ze sklepienia jaskini. Drugie wyszarpał moment
później.
Blokowały go już tylko nogi, ale i z nimi zaczął się siłować.
Postawił jeden krok do przodu. Kajdan pękł wraz z fragmentem kości.
— Przestań! — rozkazał Wei Wuxian.
Jego głos nie dotarł do przyjaciela, został zagłuszony przez dwa
tysiące lat więzienia przez Xue Yanga. Chłopaka roznosił od wewnątrz gniew.
Niezależnie od tego, jak los go pokarał, jak wiele krwi przelał w imieniu
ludzi, których kochał, nie pozwoli, by ktokolwiek krzywdził rodzinę na jego oczach.
Wyrwał się z uścisku Nieśmiertelnego Mistrza. Przegryzł kciuk, po
czym na swojej ręce narysował znak uwolnienia. Wen Ning wyszarpał łańcuchy ze
ścian i cisnął nimi wprost na nadbiegającego Wei Wuxiana. Chłopak sprawnie
upadł i prześlizgnął się aż pod dzikiego trupa. Podskoczył i wbił znak prosto w
czoło Wen Ninga.
— Nie pozwól, żeby cię więzili! — wykrzyczał.
Wen Ning zacisnął pięść i walnął nią w brzuch Demonicznego
Kultywatora. Lan Wangji w ostatniej chwili odciągnął przyjaciela, samemu
blokując siłę dzikiego trupa. Obrócił się, nadal trzymając półprzytomnego Wei
Wuxiana za koszulę. W końcu puścił go, rzucając bliżej wyjścia.
Wyciągnął miecz. Bichen zadrżał z ekscytacji, od stu lat nie miał
okazji na starcie z potężnym, doświadczonym przeciwnikiem. Odparł pierwszy
atak, zsyłając wiązkę mocy, która posłała Wen Ninga w stronę wysokich traw.
Jednak nim się zatrzymał, odepchnął się z całkiem siły i natarł na
Nieśmiertelnego Mistrza z całą swoją siłą, atakując go od góry. Łańcuchy
zabrzęczały groźnym dźwiękiem, który wydawał się wydobywać z zaświatów.
Łańcuchy owinęły się wokół Bichena. Upiorny Generał pociągnął za
miecz, lecz silny uścisk Lan Wangji nie pozwolił odebrać sobie broń.
Niezmęczony, z piękną, godną pochwały postawą przyciągnął trzymany miecz bliżej
piersi.
— Uwolnij — wyszeptał.
Czysta energia przemknęła od miecza po kajdany i ciało Wen Ninga,
zajmując je w całości zaklęciem oczyszczenia. Zostało odepchnięte.
Lan Wangji nie zastanawiał się dwa razy tylko obrócił się i odciął
łańcuch. Odskoczył i przeciął powietrze, na linii miecza nagle nalazł się Wen
Ning. Ostrze ominęło szyję o długość kciuka.
Cofnął się i naszykował kolejne zaklęcia, tworząc z nich potężny
krąg ubezwładniający. Przebiegł po jego linii, sprawnym i cichym ruchem, za
którym dziki trup starał się podążać, ale nie dał rady. Tę chwilę nieuwagi
wykorzystał i od tyłu pchnął Wen Ninga na środek kręgu. Złączył palce i od razu
uwolnił zaklęcie, blokując wszelkie ruchy Upiornego Generała. Na krótko, nie
był to zwyczajny przeciwnik, który pozwoliłby w przepływu gniewu na uwięzienie.
Nieśmiertelny Mistrz zerknął w kierunku Wei Wuxiana.
— Lan Zhan, jesteś najlepszy. Bez ciebie, dawno zostałaby po mnie
tylko krwawa plama — zażartował sobie, nawet w takiej sytuacji. — Jakbyś mógł,
podaj mi fragment amuletu Tygrysa Stygijskiego…
Prośba zaskoczyła Nieśmiertelnego Mistrza. Trzymał odnaleziony
fragment przy sobie, aby zminimalizować zły wpływ demonicznej siły na Wei
Wuxiana, uwięziony między trzynastoma zaklęciami, błaganiami i modlitwami do
bogów. Ostatnim razem konsekwencje jego użycia doprowadziły do śmierci setek.
— Zaufaj mi, proszę… — wyszeptał chłopak, nie do końca świadomy,
do czego pragnie doprowadzić swym czynem. Był niepewny tego, czy zdoła utrzymać
kontrolę nad amuletem, ale dla przyjaciela zamierzał zaryzykować wszystko. —
On… To mój przyjaciel, on…
Lan Wangji sięgnął do swojego rękawa i wyjął opatulony w kolorowy
mieszek amulet Tygrysa Stygijskiego. Podał go Wei Wuxianowi bez chwili
zawahania, wierząc w jego decyzje i w to, że tym razem postąpi słusznie.
— Lan Zhan, obiecuję ci romantyczną kolację pod gwiazdami. Jesteś
najlepszy. — Puścił mężczyźnie oczko na pożegnanie.
Nie przestawał się uśmiechać, to jakoś dodawało mu odwagi i
pozwalało na nowo rozpocząć koszmar, który skończył się wraz z jego śmiercią.
Moc amuletu przebijała się przez mieszek. Był to drobny fragment większej
całości, który wystarczył, żeby zniszczyć cały kraj swoją potęgą. Nikt nie
powinien spać spokojnie, wiedząc o istnieniu takiej potęgi. Jednak nikt nie
zdawał sobie sprawy, że trzymając tę siłę w dłoni, ona przenika w noszącą go
osobę. Łatwo użyć, a jeszcze prościej pozwolić jej, by tobą zawładnęła.
Wei Wuxian wyciągnął zniszczony, popękany kamień z mieszka,
wyjmując go prosto na otwartą dłoń. Krwista demoniczna energia wyciekła z
pomiędzy jego palców i skapnęła na ziemię. Trawa zanikła, ustępując miejsca
gołej ziemi. Chmara owadów wzbiła się w powietrze, uciekając w popłochu, kiedy
miały jeszcze szansę, w przeciwieństwie do ptaków, które padły martwe, nim
zdążyły rozłożyć skrzydła.
Wen Ning został odepchnięty przez wszechpotężną siłę. To Amulet
Tygrysa Stygijskiego go stworzył, nie potrafił mu się przeciwstawić.
Przyklęknął. Moc wstrząsnęła całym jego ciałem, zawładnęła każdym skrawkiem,
niwelując zaklęcie nałożone przez Xue Yanga.
Wszystko wydawało się bezgraniczne. Nieskończona potęga płynęła z
amuletu, a Wei Wuxian walczył z kuszącą go energią, która dawniej zniszczyła mu
życie.
Dla przyjaciela.
Dla brata.
Dla obietnicy, której nigdy nie spełnił.
Demoniczna energia rozrywała go od wewnątrz, sprawiając, że krwawe
łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Lan Wangji wzdrygnął się z niepokoju.
Podbiegł do chłopaka i sięgnął po amulet, chcąc go wyrwać z uścisku
demonicznego kultywatora.
— Nie — wysyczał Wei Wuxian przez zęby.
Nie chodziło o przeciwstawienie się Nieśmiertelnemu Mistrzowi, nie
pragnął również potęgi, a z całą pewnością tym razem wierzył w dobre intencje
człowieka stojącego nad nim. Jednak nie chciał przerwać w takim momencie.
Rzucił krótkie, desperackie spojrzenie Lan Wangji, tęskniące za
spokojnymi dniami w Przystani Lotosu, za uśmiechem siostry Yanli, za wygłupami
w Zaciszu Obłoków.
Kultywator puścił chłopca, zdając sobie sprawę, że to nie jest ten
sam pałający nienawiścią człowiek, którego niegdyś próbował powstrzymać. Za Wei
Wuxianem przemawiały inne intencje, czystsze, zakorzenione w widoku
skrzywdzonego przyjaciela.
— Pomogę — odparł krótko Lan Wangji.
Usiadł na martwej ziemi. Palec wskazujący i kciuk złączył w obu
dłoniach, gromadząc w nich krótki przepływ czystej energii niwelujących
demoniczne siły. Na moment przerwał niekończący się strumień demonicznych sił,
wyzwalając Wei Wuxiana z niekontrolowanych mocy.
Chwila uwolnienia dała nowe możliwości.
Wei Wuxian skupił się bezpośrednio na Wen Ningu, nie zważając na
kontrolowanie mocy. Pozwolił jej przepłynąć przez wszystkie komórki ciała w
poszukiwaniu dawnego zaklęcia, źródła uwięzienia, które Xue Yang nałożył na
Upiornego Generała.
— Nigdy więcej nie dotykaj mojej rodziny — rozkaz rozgrzmiał
ciężkim głosem, któremu nie dało się sprzeciwić.
Wen Ning złapał się na głowę — pękała mu z bólu promieniującego
przez wszystkie linie energii z jednym rozkazem: poddaj się mojej woli. I Wei
Wuxian zamierzał zniszczyć ten rozkaz. Nikt nie miał prawa rozkazywać Wen
Ningowi, należał mu się szacunek i spokój po tym, jak stracił całą rodzinę, jak
na jego oczach spalono żywcem jego siostrę.
— Nigdy więcej — obiecał sobie Demoniczny Patriarcha, wzywając
dawno uśpione w sobie moce. Jego serce pękło na wskroś, a wspomnienie dawnego
życia przemknęło w jedną sekundę przed jego oczyma.
Co należało do przeszłości należało zostawić w przeszłości, ale
nie, kiedy ona powracała.
Wei Wuxian napiął mięśnie, wystawił przed siebie zakrwawioną
dłonią, przywołując demony piekieł, które po wiekach nie zaznały spokoju. Ich
dusze wyłonił się z gołej ziemi, w jękach, w stukotach łańcuchów, założonych na
wieki, żeby odkupili swoje winy.
Było już dla nich za późno, nie dla Wen Ninga.
Szata Wei Wuxiana wzbiła się do góry przez nagły pęd powietrza.
Demoniczna energia przeszła przez komórki jego ciała, napełniając go ekscytacją
i jednoczesnym przerażaniem. Ta moc powinna zostać już dawno uśpiona. A teraz
wołał ją i wołał.
— Uwolnijcie go! — rzucił konkretny rozkaz, długim palcem
wskazując na Wen Ninga.
Dusze rzuciły się jednym tłumem w stronę Upiornego Generała.
Złapały go za ręce i nogi, najstarszy demon piekieł, wiecznie potępiony i
skazany na tułaczkę przez tysiące gór, uderzył Wen Ninga w pierś.
Ciemna poświata wydobyła się zza dzikiego trupa.
Lan Wangji podbiegł od tyłu, otworzył różową sakiewkę
przetrzymującą duchy. Zmieścił w niej całą uwolnioną energię. Otworzył dłoń i
pchnął w Wen Ninga energię, wypychając z niego pozostałości po demonicznej
energii Xue Yanga.
Wei Wuxian wykorzystał moment i rozrysował w powietrzu w krąg,
który następnie przelał się na ziemię. Wypalił na nim szesnaście znaków
nieszczęścia. Demony z piekieł puściły Upiornego Generała i ruszyły do
ucieczki, nim demoniczny kultywator złączył dłonie.
Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Pyłki zawiesiły się w jednej
pozycji, czekając cierpliwie na moment, w którym znów zostaną wprawione w ruch.
— Przyjacielu… Wróć — rzekł błagalnym tonem Wei Wuxian.
Wypuścił z dłoni fragment amuletu Tygrysa Stygijskiego i opadł na
gołe podłoże ze zmęczenia. Lan Wangji popędził w stronę chłopaka, łapiąc go tuż
nad ziemią. Mężczyzna pogładził czule czoło młodzieńca, martwiąc się, że amulet
wyssał z niego zbyt wiele sił.
Zaczął przelewać w Wei Wuxiana własną energię.
— Daj spokój, Lan Zhan. — Odsunął jego dłoń. — Marnujesz tylko
siły. A będą nam jeszcze potrzebne.
— Uparty.
— Oj tak, jestem strasznie uparty, ale takiego mnie lubisz, co?
Nieśmiertelny Mistrz nie zaprzeczył, co więcej podsumował drobną
sugestię Wei Wuxiana spokojnym uśmiechem, piękniejszym niż górskie źródło o
poranku. Blask tego uśmiechu porwał serce chłopaka w całości, nie pozostawiając
ani odrobiny dla biednego Wei Wuxiana.
— Jesteś za bardzo czarujący, Lan Zhan, co ja z tobą pocznę?
Usłyszeli brzdęk łańcuchów.
Zwrócili spojrzenia w tym samym momencie w stronę podnoszącego się
z ziemi Wen Ninga. Jego ruchy były niezgrabne, ale kontrolowane, poruszał się
pod wpływem własnych decyzji, choć umysł zapomniał, jak to jest posiadać wolną wolę.
Uniósł głowę. Jego usta zadrżały, wiele słów cisnęło się przez jego gardło i
dało rady się przez nie wydostać. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz cokolwiek
powiedział.
Wen Ning uznał, że to tylko sen. Zapadł w niego setki lat temu i
musiał dalej śnić w zaświatach, odbywając karę za swoje grzechy. W innym
wypadku obecność Wei Wuxiana wydawała się niemożliwa. Jakie inne wytłumaczenie
niósł ze sobą widok uśmiechnięta mistrza?
— Wen Ning — Demoniczny Kultywator wymówił imię przyjaciela.
Z pomocą Lan Wangji zaczął zmierzać ku Wen Ningowi.
Odruchowo Upiorny Generał się cofnął. Wstrząsnął nim
niekontrolowany lęk. Nie odważył się spojrzeć prosto w oczy swojego mistrza,
nie po tym, jak poddał się woli innego człowieka i pozwolił się zniewolić na
dwa tysiące lat.
— Przepraszam i dziękuję — wyszeptał niespodziewanie Wei Ying.
Te słowa rozbrzmiały echem tysięcy lat, jak wtedy gdy widział
ostatni uśmiech swojej siostry, dumnie kroczącej ku śmierci.
— Mistrzu Wei — w końcu odważył się zwrócić pierwsze słowa. Upadł
na kolana. — Mistrzu Wei, ja…
— Już dobrze. — Położył dłoń na głowie Wen Ninga. — Przyjacielu,
dobrze, że wróciłeś.
— Ja… Wróciłem.
0 Comments:
Prześlij komentarz