Położyli Nashi spać — zbyt
długo przetrzymali ją na kolacji i nim się zorientowali kolejne latarnie przy
oknach zaczęły gasnąć. Zapomnieli o nocnej opowieści, dziewczynka zasnęła w
kilka minut, pozwalając Natsu i Lucy w spokoju wrócić do kuchni i posprzątać po
obfitej kolacji. Natsu zajął się naczyniami, wycierając je po kolei, kiedy Lucy
wpatrzyła się w wiszący wysoko na niebie Księżyc — pełen blasku, niepokoju i
zwiastuna nadchodzących nieszczęść. Widziała w tej srebrnej twarzy odbicie
boga, który ją skrzywdził, zranił i doprowadził do załamania.
Opadła na krzesło.
— Znowu go widzisz? — słusznie
zauważył Natsu.
Podniosła głowę. Domyślał się
więcej niż by się po nim spodziewała.
Skinęła.
Natsu wytarł ręce, a potem
przyklęknął przed kobietą, ujmując jej dłonie. Ucałował w jej wierzch
delikatnie, z bezgraniczną troską i oddaniem, których teraz potrzebowała.
—Raczej tego nie unikniemy, ale
cieszmy się życiem, póki możemy. Mamy całkiem ładne mieszkanko, córka nam
rośnie, jak na drożdżach, a na dodatek moja żona stała się bohaterem!
— Dureń — wyszeptała. — Dobrze,
że nikogo nie ma pomiędzy nami. Jesteś za dużym optymistą, a ja pesymistą.
Trudno znaleźć między nami równowagę.
Ogarnął fragment jej włosów za
ucho.
— Ja się tu naprawdę staram —
podkreślił, żeby nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
— Wiem, ja też. Patrz, jakiego
super męża sobie znalazłam. Te przypadki, lubią chodzić parami. No i mamy
wspaniałą córeczkę. Mieszkanko jest całkiem niezłe. Umiecie dobrze gotować.
—Widzisz? Same plusy.
Chwycił Lucy nagle w pasie i
podniósł. Zakręcił się z kobietą wokół własnej osi, a potem nią rzucił pod
sufit. Złapał Lucy w swoje ramiona i pocałował mocno w czoło, policzek, szyję.
Odepchnęła jego twarz od siebie, narzekając, że już wystarczy, ale Natsu
dopiero zaczął. Uniósł znacząco brwi.
Lucy zamarła.
Na jej twarzy wyskoczyły
rumieńce. Oczywiście od razu domyśliła się, co Natsu sugeruje. Dziecko śpi, po
raz pierwszy od dłuższego czasu, jak kamień, zakończyli wszystkie misje,
odpoczęli, zebrali trochę oszczędności na najbliższe miesiące, a poza tym byli
w końcu sami. Nikt im nie przeszkadzał…
Nieśmiało dotknęła obrączki
założonej na palcu serdecznym.
— Ale tylko raz —
odpowiedziała, nie chcąc dłużej trzymać Natsu w niepewności.
— No cóż… Muszę się postarać,
żeby ten razzzz trwał bardzo, bardzo, bardzo długo.
Złapał ją w pocałunku, i
zaprowadził w kierunku sypialni, nie przerywając ani na moment.
***
Wstała wcześnie, z głupiego
nawyku, który sobie wyrobiła w trakcie podróży — jak tylko wzeszło słońce.
Otworzyła okno, wpuszczając
trochę powietrza do dusznego pokoju. Natsu przekręcił na drugi bok i podrapał
się po odsłoniętym pośladku. Lucy z trudem zdusiła w sobie śmiech.
— Piękny dzień — stwierdziła.
Podebrała z podłogi bluzkę, po
czym wygrzebała z niej pęk kluczy. Podrzuciła je na wysokość twarzy. Złapała w
zdecydowanym uścisku, który sprawił, że poczuła w sobie magię gwiazd.
Narzuciła na siebie luźną
sukienkę, zapięła paskiem, na stopach pozostawiła domowe buty i usiadła
pośrodku pomieszczenia w medytacji. Złączyła palce, gromadząc między nimi
odrobinę magii. Wzięła głęboki wdech, a oczy opadły jej w ramach rytuału, który
ostatnimi czasy przechodziła co tydzień.
— Otwórz bramę, otwórz bramę
nocy i dnia, gwiazd i słońca, księżyca i błękitnego nieba — jej głos jakby odbił
się echem w pokoju, zamykając między czterema ścianami.
W oddali usłyszała brzdęk
dzwoneczków. Wzywał ją, każda myśl sprawiała, że znajdowała się coraz bliżej
źródła dźwięku, dając jej poczucie bezpieczeństwa. A kiedy odnalazła te
dzwoneczki, wystawiła przed siebie dłoń i popchnęła drzwi, które objawiły się
przed nią.
Otworzyła oczy. Świat
Gwiezdnych Duchów powitał ją ciepłym uśmiechem. Loki zeskoczył ze swojej
gwiazdy i podbiegł do Lucy, łapiąc ją w mocnym uścisku.
— Gdzie się podziewałaś, moja
pani? Myślałem, że zatęsknisz za mym dotykiem, ale twój głos nie dotarł do mnie
przez ostatnie dni?
Lucy palnęła Ducha w ramię.
— Weź się ogarnij!
Ominęła Lokiego i ruszyła w
kierunku głównego pałacu należącego do Króla Duchów. Wzniesiony z tysiąca
gwiazd unosił się na ciemnym niebie, wśród księżyców, snów, opowieści i
śpiewających kołysanki duszków. Schody objawiły się w powietrzu złotym
światkiem, unoszącym się między kryształami.
Lucy podążyła wyznaczoną
ścieżką, wchodząc na szczyt, na plac, gdzie rozstawiono długi stół, przy którym
siedziała jedna osoba — Zeref. Czytał księgę, pił herbatę i słuchał szumu nocy,
szukając spokoju.
—Dobrze ci tu? — zażartowała
sobie.
— Nie pamiętam, kiedy ostatnio
nie musiałem się o nic martwić. To wyjątkowy stan, który pragnę pielęgnować
przez długi czas — odpowiedział jej poważnym tonem, nie odrywając wzroku od
książki.
— To dobrze. To dobrze… —
Westchnęła. — Ciesz się chwilą tego szczęścia, na zewnątrz myślą, że cię
pokonałam.
— Pokonałaś. Czuję się
pokonany, słaby, bez znaczenia i z przyjemnością mógłbym pozostać w tym stanie.
Natsu wie? — zapytał nagle.
— Tak.
W końcu wyjrzał znad książki.
— Wie? — powtórzył pytanie, nie
wierząc kobiecie w jej pierwsze wyznanie.
Zbliżyła się do
nieśmiertelnego.
— Wie — zapewniła go. —
Wyjaśniłam Natsu wszystko, w szczegółach. Ukrywam przed nim tylko to, co może
go zranić.
— Wyznałaś mu, że to on
doprowadzi do twojej śmierci. Myślisz, że cierpiał z tego powodu samą
przyjemność? — zakpił sobie z Lucy.
— Nie — fuknęła. — Ale nie
miałam wyboru, poza tym chciałam, żeby zrozumiał i mnie wsparł.
— Jak romantycznie… Nie wiem,
od kiedy tak szukasz w nim pomocy, ale jeśli myślisz, że to…
— To nic nie zmieni — przerwała
Zerefowi. — Nie myśl sobie, że jestem na tyle głupia, żeby w to uwierzyć.
Czekam na swoją śmierć. Tak, czekam, boję się jej każdego dnia, patrzę na
księżyc i widzę w nim oblicze tego boga i wiesz co? Jakoś żyję z dnia na dzień,
ciesząc się głupią kolacją z moją córką i mężem, wiedząc, że pewnego dnia Natsu
mnie zabije, a Nashi będzie musiała na to patrzeć, a ja nie wiem, kiedy to
nastąpi i w jakich okolicznościach — powiedziała na jednym wydechu.
Zabrała Zerefowi filiżankę i
wypiła do dna herbatę, która pozostała mu w naczyniu.
— Mógłbym ci nalać drugą —
zauważył.
— A ja mogłam wziąć drugą. —
Oddała mu filiżankę. — Mam dosyć. Mam dosyć tego czekania, martwienia się,
wyglądania dnia mojej śmierci i tego, co wydarzy się dalej. Ja… Naprawdę się
boję. Nie możesz tego zrozumieć? Nie…
— Mogę — tym razem on wtrącił
się w jej wypowiedź. — Mogę i możesz uznać to za kłamstwo, ale chciałbym
uniknąć katastrofy, która nadchodzi, życia, które musi umrzeć, smutku, który
ogarnie serca ludzi. Ten bóg… To przeznaczenie… Ta klątwa…
Zacisnął dłoń na todze,
marszcząc gładki, prosty materiał. Czarna magia wydobyła się z jego ciała, ze
złości, którą w sobie chował, z braku kontroli, bo nigdy nie nauczył się
właściwie korzystać ze swoim mocy. Czarna magia zajęła filiżankę, zamieniając
ją w pył. Na moment nastąpiła głucha, dziwna cisza, którą Lucy przerwała
klaśnięciem.
— Moje królestwo, moje zasady!
— odparła stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, który wzdrygnął nawet
Zerefem.
Wszystko wróciło do normy.
Filiżanka powróciła na swoje miejsce, a Lucy napełniła ją na nowo herbatą,
której się napiła.
— Wiem, że to nie jest proste,
szczególnie że czekają przed nami jeszcze trudniejsze wyzwania — oznajmiła. —
Sama nie do końca jestem na nie gotowa, ale jeśli możemy coś zadziałać, to tak
uczyńmy.
Zeref ujął dziewczynę za dłoń.
—A co jeśli to wcale nie nasza
wolna wola a plan? Przeznaczenie? — uderzył w jej niepokoje.
— To wtedy przynajmniej umrzemy
ze świadomością, że od początku próbowaliśmy to przezwyciężyć — a przynajmniej
tak sobie ciągle powtarzała, sądząc, że uda jej się zgromadzić w sobie więcej
odwagi.
Nagle rozbrzmiał dźwięk
telefonu. Lucy z Zerefem przez moment przysłuchiwali się śmiesznej melodii,
grającej w świecie duchów, jak gdyby to było coś zupełnie naturalnego.
Virgo wyszła powoli zza ściany,
niosąc na srebrnej tacy grający kryształ komunikacyjny, który co pięć sekund
zmieniał kolor, przechodząc przez wszystkie barwy tęczy. W końcu służąca
pochyliła się przed Lucy, podając jej telefon i mówiąc:
— Nowe połączenie, panienko.
Lucy nie mogła wyjść z podziwu.
Patrzyła to na Virgo, to na grający telefon. Nie wyświetlał się numer, nie było
wiadome, od kogo pochodzi połączenie, więc z dużą dozą niepewności sięgnęła po
aparat i odebrała.
— Słucham?
— Naprawdę dodzwoniłem się do
świata Gwiezdnych Duchów? — rozbrzmiał znajomy głos. — To… To… Niesamowite?!
Lucy, czy ty to słyszysz? Myślałem, że co najwyżej to jakiś żart, ale…
— Stop — przerwała. — Czy to ty
Maury?
Zerknęła na Zerefa i wzruszyła
ramionami. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się, żeby ktokolwiek dodzwonił się
do niej, kiedy przebywała w świecie Gwiezdnych Duchów, ale też to tej pory nie
było nikogo, kto w ogóle miał ochotę do niej zadzwonić.
Oddaliła się od Zrefa,
potrzebując odrobinę prywatności. Dostawała dreszczy na myśl, że jeden z
najpotężniejszych magów zagląda jej przez ramię i podsłuchuje rozmowę z innym
jednym z najpotężniejszych magów. Ta koligacja od początku jej się nie
podobała.
— Czy coś się stało? — zapytała
zmartwiona.
— A gdzie tam! — Usłyszała
trzaśnięcie drzwiami po drugiej stronie słuchawki. — Przepraszam, ale mama
dzisiaj wściekła się na tatę?
— A to coś nienormalnego, że
Erza jest wściekła?
Nastąpiła na moment cisza.
— W sumie nie, ale powiedzmy,
że stara się panować nad nerwami. Stop! Nie w tej sprawie dzwonię, daj mi
chwilę — poprosił.
— Cały czas ci daję chwilę.
Streszczaj się, bo jestem w trakcie ważnej rozmowy, która zadecyduje o losach
ludzkości — podkreśliła, oglądając się przez ramię w stronę Zerefa.
— Zeref jest za tobą? —
podsumował Maury.
— Tak… Zdecydowanie tak, więc
będę wdzięczna za konkrety.
— Jasne, jasne. Lucy — tu wziął
głęboki wdech — wróćcie z Natsu do Fairy Tail.
Lucy odsunęła od ucha kryształ
komunikacyjny i przerwała rozmowę, blokując zawczasu numer. Opadł na fotel
zmęczona, nie troszcząc się o żadne zasady kultury przy stole. Koziorożec
zrugałby ją za to dawno, gdyby nie fakt, że odpoczywał w swoich gwiazdach,
czytając poradnik „Dobrego pasterza” ze wskazówkami, jak należy dobrze hodować
marchewki.
— Nie przewidzisz ścieżki,
którą zaplanowali dla ciebie bogowie — zaczął nagle swój monolog Zeref. — Wiele
stuleci walczyłem z niezwyciężalnym i wygrałem. Wskrzesiłem swojego brata,
zakochałem się i dalej walczyłem z bogami.
— Nie wygrałeś —Lucy stanęła na
drodze maga. — Nigdy nie wygrałeś. Poddałeś się złudzeniu, w które kazali ci wierzyć.
Jeśli będziesz błądził w tym sztucznym przekonaniu, to jesteś większym głupcem
niż bym się po tobie tego spodziewała. Oni od początku się nami bawią,
realizują swoje plany i ja wiem… ja po prostu to wiem, że niezależnie od mojej
ingerencji, nie wygramy. My… — Złapała się za głowę. — Przegramy… — wyszeptała.
Ktoś położył na jej ramionach
ręce. Gwałtownie się odwróciła, uderzając czołem w policzek pochylającego się
nad nią Natsu. Ryknęła z bólu. Jakby zderzyła się ze ścianą.
— Co tu robisz?! — wściekła się
na niego. — I jak… Jak ty?
Natsu wskazał palcem za siebie,
gdzie niewinnie o ścianę opierała się Aquarius. Uśmiechnęła się złowrogo. Lucy
wyobraziła sobie, jak mówi do siebie: „zasłużyłaś na to, gówniaro”.
Tak, zasłużyła.
— Cześć, Natsu — przywitał się
Zeref.
— Hej, Zeref, moja żonka bardzo
się naprzykrza?
— Ani trochę, co więcej
wyczekuję naszych rozmów. Duchy niekonieczne są chętne na konwersację ze mną.
Nie ufają mi — jego głos był ciepły, zupełnie inny od tego, który używał w
czasie rozmów z Lucy. Słowa dobierał ostrożnie, robiąc pauzy po każdym zdaniu,
jakby rozmyślał nad planowaną odpowiedzią.
Natsu mimo wszystko był
wskrzeszonym bratem Zerefa, którego nie poznał, z którym stracił kontakt, z
którym minął się o czterysta lat, a teraz do którego niewinnie się uśmiechał.
— A dziwisz się? — wtrąciła się
Lucy. — Jesteś Czarnym Magiem.
— Oj, weź, Gajeel przybił Levy
do drzewa, a teraz mają wspólnie bliźniaki. Ludzie się zmieniają, a Zeref miał
na to sporo czasu — stanął w jego obronie Natsu.
— Co racja to racja. —
Wzruszyła ramionami. — Ale co innego Gajeel, a co innego mag, który sieje
postrach od setek. Najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas zostanie w świecie
Gwiezdnych Duchów.
— Moja droga Lucy, dziękuję ci
z całego serca, spróbuję wykorzystać ten czas na medytację.
Skinęła. To był jeden z lepszy
pomysłów, który potrafiła zaakceptować.
— A co z wami? Zostaniecie w
Crocus? — zadał pytanie.
Wyrzuciła z pamięci propozycję
Maurego, nie brała jej ani przez minutę pod uwagę, szczególnie że obiecała
sobie trzymać Fairy Tail z dala od jej problemów i…
— Wracamy — zadecydował Natsu
bez konsultacji z Lucy w tej sprawie.
— Natsu… Co?
Złapała go za szal i
przyciągnęła do siebie, tak że zetknęli się czołami. Jej nadal bolało,
zacisnęła zęby, zduszając w sobie pisk, a potem czekała, wierząc, że jej
stanowczy sprzeciw coś zmieni.
— Nie — Natsu trzymał przy
swoim.
— Ale dlaczego?
— Bo to nasza rodzina —
powiedział coś, czego się po nim nie spodziewała, nie po tych latach rozłąki. —
Odeszliśmy, wyruszyliśmy na wielką przygodę, pobraliśmy się, urodziła się
Nashi, więc… — zarumienił się ze wstydu — tęsknię za nimi. Kocham ich. Happy
nie zna naszej córeczki. To mój dom. — Ujął Lucy za dłoń. — Nasz dom.
Lucy dotknęła jego policzka.
Jak długo dusił w sobie pragnienie powrotu do domu? Ile razy próbował wyjść
propozycją powrotu? Jak często go ignorowała i nie słuchała?
— Ty chcesz wrócić —
stwierdziła. — Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
— Bo… bałem się. Nie chciałem
cię znowu stracić.
— Stracić? Przecież nie…
— Ostatnim razem planowałaś
odejść sama, tym razem nie musiało być inaczej.
— I dlatego wpadłeś na tak
idiotyczny pomysł, żeby mi o niczym nie mówić?! — podniosła głos, do tego
niesłusznie, mając pretensje do Natsu, nie do siebie.
Odsunęła dłoń, wyrwała się z
uścisku, żałując, że wcześniej nie pomyślała o Natsu. To był jego dom —
miejsce, w którym się wychował, tam znajdowała się jego rodzina, i tam zawsze
wracał. Poświęcił się dla niej i został w obcym mieście,
— Głupia — wyszeptała. —
Wracamy — oznajmiła niespodziewanie.
— Lucy…
Przyłożyła palec do jego ust,
nakazując milczenie.
— Wracamy. Musimy przecież
zapoznać Nashi z jej rodziną!
Natsu złapał Lucy za nogi i
podniósł ją wysoko, ściskając z miłością, na którą nie zasługiwała.
0 Comments:
Prześlij komentarz