Wei Wuxian wyjął z portfela Lan Wanji jeden papierowy pieniądz. Zapalił gaz w kuchence i spalił papier, modląc się za duszę babci Xue Yanga, aby w końcu odnalazła wymarzony spokój. Jej ciało zamieniło się w proch, nie pozostawiając żadnego śladu po osobie, z którą jeszcze godzinę temu swobodnie rozmawiali i choć wypadało, żeby zatrzymali się na moment i powiadomili odpowiednie służby, oboje zaczęli rozglądać się swobodnie po domu, wykorzystując tę chwilę samotności okazję, która mogła się już nie nadarzyć. Trzy pomieszczenia były zamknięte na kłódkę — pierwsze prowadziło na strych, drugie do piwnicy, trzeba wyglądało na swego rodzaju gabinet.
Lan Wangji wyciągnął miecz i przeciął każdy z zamków, otwierając
drogę do zamkniętych pomieszczeń.
Stare drzwi zaskrzypiały, samoistnie otwierając się przed
kultywatorami. W pomieszczeniu panował niewyobrażalny zaduch, rodziło się od
pajęczyn, a kurz nawarstwiał się na wszystkich zgromadzonych tam przedmiotach.
Nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek było ruszane ostatnimi czasy.
— Dziwne — zauważył od razu Wei Wuxian.
Zdjął materiał z pierwszego z przedmiotów, które stały najbliżej
niego. Kurz wzniósł się, oślepiając dwójkę mężczyzn. Oboje kaszlnęli ciężko.
Pył dostał się do ich płuc, chwilę zajęło, zanim wykaszleli kurz z gardeł.
Ich twarze rozgrzało niespodziewane ciepło. Padało z przedmiotu
znajdującego się za szklaną gablotą, otoczone białymi promieniami. Lśniło w mrokach
pomieszczenia, przywodząc na myśl dawno zaginiony artefakt — Miecz Tysiąca
Słońc.
— To… on… — Lan Wanji położył palce na gablocie, rozkoszując się
widokiem przed jego oczami. Promienie nie były fałszywe, pod nimi chował się
miecz, długi aż do ziemi, wielkości przeciętnego dorosłego człowieka.
Tylko raz w swoim długim życiu skrzyżował się z tym mieczem,
podczas wielkiej bitwy pod Zaciszem Obłoków, dwieście lat po śmierci Wei
Wuxiana. Tej broni nie dało się zapomnieć. Emanująca z niej siła, złudnie przypominająca
blask słońca, zraniła go trzykrotnie, posłała jego brata na trzydniowy sen i
omal nie wyłamała bram Zacisza Obłoków.
— To nie jest podróbka — przekonał Wei Wuxiana.
— Cokolwiek powiesz, Lan Zhan — odpowiedział złośliwie. — Tylko w
takim razie, co tu robi? Skoro przedmiot zaginął setki lat temu, to nie ma
sensu, żeby Xue Yang przechowywał artefakt w zamkniętym pokoju?
— Gromadził? — zaproponował bardzo lakoniczne Lan Wanji.
— Tylko po co? Wątpię, żeby nagle zaczęło go pasjonować
kolekcjonowanie. Ech… — Podrapał się po głowie. — Najgorsze, że od samego
początku nie znamy jego prawdziwych zamiarów.
— Mamy jeszcze dwa miejsca do sprawdzenia.
Subtelny uśmiech Nieśmiertelnego Mistrza rozwiał wszelkie
wątpliwości. Wei Wuxian czasem nie potrafił uwierzyć, że nigdy w poprzednim
życiu nigdy nie ujrzał tego uśmiechu. Z całą pewnością mógł dopisać to do listy
rzecz, których nie zdołał dokonać.
— Tak, Lan Zhan, na pewno nam się uda — zapewnił, choć to
przekonanie nie wynikało z wiary w swoje możliwości.
Ktoś inny.
Ktoś, kogo obserwował.
Ktoś, za kim stał.
— To nie tylko miecz…
Lan Wangji wystawił przed siebie prawą dłoń. Skumulował w niej moc
i wypuścił na znak, doprowadzając do pchnięcia kurzu na przeciwległą ścianę. Za
drugim razem wykorzystał siłę wiatru, zdmuchując z przedmiotów zasłony.
Ich oczom ukazały się setki artefaktów z przeszłości — poczynając
od zagubionego bicza sekty Cheng po śmierci ostatniego z jego mistrzów, a
kończąc na śpiewającej drewnianej kukułce, która według legend została
obdarowana ukochanemu przez boginię. Wszyscy z przedmiotów dawno uznano za
zniszczone, wykreślono je z historii tego świata, tworząc opowieści
przekazywana z pokolenia na pokolenia, a teraz wszystkie się odnalazły w
ciemnym schowku w zwykłym domu.
— Xue Yang naprawdę postarał się, żeby zdobyć tak pokaźną kolekcję
— zażartował sobie Wei Wuxian, choć i jemu nie było do śmiechu.
Jak przez dwa tysiące lat Xue Yang wymykał się sektom? Dlaczego
nikt nigdy nie przejrzał jego planów?
Wiele pytań nurtowało dwójkę kultywatorów. Oboje stracili poczucie
stabilności gruntu. Wszystko się chwiało, opadały stare mury, ukazując ukryte
za nimi brudy. A wszystko za sprawą jednego człowieka…
— Idziemy do drugiego pomieszczenia — zaproponował We Wuxian,
wcześniej wychodząc z pokoju i zostawiając w nim samego Lan Wangji wśród
wszystkich przedmiotów, które towarzyszyły mu w trakcie dwutysięczno letniej
wędrówki.
Nieśmiertelny Mistrz ruszył w przyszłość, nie zapominając o
przeszłości, ale i nie zatrzymując się w niej na długo. Rany powoli się goiły,
pozostawiając blizny, które choć nadal widniały na ciele, nie sprawiały już
takiego bólu.
W obecnej chwili powoli się otwierały. Lan Wangji czuł, jak te
zaginione przedmioty wyżerają go od środka. A wszystko przez to, że postanowił
tu wejść.
— Dlaczego tu wróciłeś? — wyszeptał, odprowadzając wzrokiem Wei
Wuxiana. Cechowała go inna postawa niż ta, którą przybierał, będąc Demonicznym
Kultywatorem. Była słabsza, łatwa do obejścia i pokonania. Jeśli pragnął zaznać
nowego życia, dlaczego nie wybrał silniejszego ciała?
Nic nie powinno potoczyć się tymi drogami…
Podążył śladem chłopaka, powoli zamykając za sobą drzwi. Na
wejście nałożył proste zaklęcie ochronne, które powinno ochronić śmiertelników
przed mocą przedmiotów. Dla Xue Yanga było obojętne.
— Założymy się, co znajdziemy w kolejnym pokoju? — przerwał ciszę
Wei Wuxian. — Lochy? Stosy ciał? Zamknięty w łańcuchy jakiś wielki przodek? Na
co stawiasz?
Lan Wangji milczał.
— Z tobą to nie ma zabawy, Lan Zhan. Zawsze udajesz takiego
poważnego, a trzeba się zabawić.
Nadal trwał w ciszy.
Wei Wuxiana przeraziło to obojętne spojrzenie. Udał, że skupia się
na kolejnym przejściu, próbując całkowicie wyzwolić się od tego wzroku. Jak na
złość przyległo do niego.
— Lan Wangji, czego ode mnie oczekujesz? — nie pamiętał kiedy
ostatnio nie użył zdrobnienia. — Czy… Czegoś nie zrobiłem? Albo… Ja już nie
wiem, czemu tak na mnie patrzysz. Przecież nic nie jest związane ze mną. Nie
tym razem, przynajmniej — dodał ciszej. — Ale, nieważne! Liczy się to, że mam
się w miarę dobrze i ktoś inny ponosi odpowiedzialność za złe czyny…
— Demony przeszłości uciekają się z sideł zapomnienia — odezwał
się nagle Nieśmiertelny Mistrz. — Nie pozwól, żeby te sidła pochwyciły i
ciebie.
— Lan Zhan, co ty? — zaniepokoił się.
Lan Wangji pogładził kciukiem policzek Wei Wuxiana. Pieszczotliwy
ruch doprowadził chłopaka do dreszczy. Skąd taka troska? Rozumiał chłód,
odosobnienie, ale nie ciepło i bliskość. Znów się zarumienił, jak nastolatka,
która przeżyła swoją pierwszą miłość.
— Lan Zhan, ja…
Odszedł. Wei Wuxian mrugnął jeszcze kilka razy, a fakt odejścia
Lan Wangji zarejestrował uważnie i dokładnie.
— To tyle? — oburzył się, ku zaskoczeniu Nieśmiertelnego Mistrz. I
dobrze wiedział, że ten dwutysięczno letni prawiczek niczego nie pojmie.
Dlatego chwycił go za szatę, przyciągnął do siebie i pocałował
mocno, wypuszczając Lan Zhana z pocałunku dosłownie po kilku sekundach.
— Uff… Teraz lepiej — odetchnął z ulgą, zaznając potrzebnego mu
spokoju ducha. Przynajmniej jedna rzecz przestała go dręczyć.
Popchnął drugie drzwi, które wydawały się wprowadzić do piwnicy.
Korytarz był skąpany w ciemnościach. Zatęchłe powietrze uderzyło w dwójkę
mężczyzn, zmuszając ich do cofnięcia się. Do tego ze środka bił niezrozumiały
chłód. Wei Wuxian otarł swoje ramiona, zanim wszedł do środka.
Lan Wangji rozpalił kulę mocy, rozjaśniając wąską drogę prowadzącą
daleko, dalej niż mogliby przypuszczać. To nie była piwnica, a korytarz,
którego końca nie dali rady objąć wzrokiem. Ciągnął na całą długość domu i
ogrodu, dalej prowadził pod placem zabaw i kończył się gdzieś — przy mniej wiadomym
dla nich gdzieś.
Jednak pozostali bez odwrotu. Skoro zaczęli tę historię na nowo,
zgodnie podążyli śladem Xue Yanga, badając, gdzie ich zaprowadzi ten drugi
trop.
Woda skapywała po kamiennych ścianach, panowała tam ostra,
drażniąca nos wilgoć, a dochodziło do tego wszystko żywiące się padliną
robactwo. Każdy ich krok odbijał się echem, a każda skapnięcie wzbudzało w
kultywatorach napięcie i niepewność. W tak wąskiej przestrzeni wróg przejąłby
nad nimi przewagę bez większych trudności.
— Masz jakieś podejrzenia? — zapytał Wei Wuxian, nie mogąc znieść
panującej ciszy między nimi.
— Nie — odpowiedział krótko i zrozumiale. — Ale słyszałem o
podobnych korytarzach.
— Słyszałeś?
— Podobne korytarze pełniły rolę zabezpieczenia na wypadek ataku
dzikich trupów. Miało to miejsce dwieście lat temu, kiedy kultywacja zaczęła
zanikać.
— Tylko dlaczego takie długie? — Wei Wuxian wyciągnął rękę z
głupią nadzieją, że dosięgnie wyjścia. W rzeczywistości przeszli dopiero połowę
drogi.
— Wynikało to z połączenia między domem a pustą przestrzenią.
Ludzie znajdowali schron w takim miejscu, zmylając dzikiego trupa, który nie
potrafił dostać się do wnętrza przejścia przez swoje niekontrolowane ruchy —
wyjaśnienia Lan Wangji znalazły sens w myślach Wei Wuxiana.
Pokiwał ze zrozumieniem, analizując nowo poznany system od nowej
strony. Dzikie trupy nie posiadały zdolności myślenia. Ich ruchy należały do
chaotycznych, dających się łatwo przewidzieć. Wąska przestrzeń uniemożliwiała
im przedostanie się do środka. Ktokolwiek uciekł do wnętrza pomieszczenia i
udał się na środek schronu, zmylał dzikiego trupa, który wyczuwał ofiarę, ale
nie zdołał jej zlokalizować.
— Że też wcześniej o tym nie pomyśleliśmy — pozostawił po sobie
komentarz.
— Ludzie zaczęli się inaczej osiedlać. Za naszych czasów wioski i
miasta były od siebie oddalone, z czasem populacja rosła, miasta i wioski
stawały się coraz gęstsze, tak samo zabudowania. To umożliwiło powstanie
takiego systemu, bo nie wymagało wydrążania tuneli pomiędzy zaludnionymi
terenami, tylko wewnątrz nich.
— Lan Zhan widzę jak zawsze wielce wykształcony i oświecony. To
zaszczyt móc towarzyszyć mistrzowi w tak ważnej misji. — Niezgrabnie odwrócił
się i schylił czoło przez Nieśmiertelnym Mistrzem. — W szkole o tym nie uczą.
Pewnie wszyscy uznali, że nic im nie zagraża. Ech, idioci. Xue Yang pokazał na
co go stać, a parę takich idiotów jeszcze się pokaże w przyszłości. Nic nie
odchodzi w stałe zapomnienie, to tylko chwilowy stan, który prędzej czy później
ulega zmianie.
Uderzył plecami o drzwi. W końcu dotarli do końca korytarza, choć
Wei Wuxian liczyć, że obejdzie się to w mniej bolesny sposób. Rozmasował sobie
plecy prawą ręką, pomijając dokładnie miejsca, które sobie ubił.
Lan Wangji zgromadził w wolnej ręce czystą energię i skierował ją
w punkt chi.
Ulga przyszła natychmiast.
— Dzięki, kochanie. Jesteś wspaniały! — Posłał kultywatorowi
buziaczka w powietrzu. — A teraz… czas na show time.
Pchnął drzwi, potykając się o wysoki próg, którego nie przyuważył.
Przewrócił się do przodu, w ostatniej chwili złapał równowagę, odepchnął się
lewą dłonią od ziemi, okręcił w powietrzu i wylądował wśród wysokich traw.
Ziemia była wilgotna, trawa nadal pokryta poranną rosą, choć zbliżało się
południe.
Słońce nie docierało do ukrytego miejsca, a mimo to słoneczny blask
spowijał wnętrze dawnej jaskini. Powietrze iskrzyło się złotym blaskiem,
unoszącym na wszystkich wysokościach, aż pod sam sufit. Wei Wuxian wysunął rękę
spod bluzy i musnął jedną z drobinek.
— To moja wina — usłyszał w myślach czyjś głos.
Gwałtownie odsunął dłoń, jakby przed chwilą ją poparzył. Brakowało
wspomnienia, obrazu w myślach, który powinien pojawić się wraz z dotknięciem
pyłu, ale Wei Wuxian uświadomił sobie, że to krótkie zdanie potwierdziło naturę
pyłu.
— To roztrzaskana dusza — oświadczył Nieśmiertelnemu Mistrzowi. —
To jej fragmenty, zamknięte w tej przestrzeni, praktycznie uwięzione. Ktoś je
zebrał i tu trzyma, bo chce…
— Demoniczny Kultywator nie żyje. Wei Wuxian nie żyje.
Kultywatorzy z całego świata pragnęli przywołać jego duszę — jedni dla siły,
drudzy dla spokoju, lecz jego dusza roztrzaskana na tysiąc części rozniosła się
po czterech kontynentach, w cztery strony, aby nigdy nie została złączona, oby
nigdy nie została scalona — Lan Wangji przywołał fragment wieści, która
rozniosła się w świecie kultywatorów, krótko po śmierci Wei Wuxiana.
— Ale ja tu stoję… — jego głos zadrżał. — Lan Zhan, skoro
fragmenty mojej duszy zostały odnalezione i scalone, to dla tej duszy…
—… to jest możliwe — dokończył za niego Lan Wangji, znajdując
powód, dla które Xue Yang rozpoczął swoje działania.
Wei Wuxianem wstrząsnęły konwulsje. Wskrzeszanie zmarłych już za
jego czasów stanowiło tabu, które złamał tylko przez wzgląd na wojnę i chęć
zemsty. Jednak nawet on nie posunął się tak daleko, łącząc duszę, która
roztrzaskała się na tysiące fragmentów. Kto zaznał podobnego losu, nie chciał
wracać do żywych, nie pragnął odrodzenia, a wiecznego potępienia za swoje
czyny.
Jednak Demoniczny Kultywator ponownie powstał. Ktoś zebrał tysiąc
fragmentów jego duszy, scalił i pozwolił się odrodził, i nie był nim
Nieśmiertelny Mistrz.
— Jestem żywym dowodem na to, że to jest możliwe — powtórzył słowa
Lan Wangji. — Jeśli jeszcze bogowie nie poznali prawdy, to tylko odwlekamy karę
za nasze czyny.
— Kary już doznałeś — nie zgodził się kultywator.
— Ech, Lan Zhan, Lan Zhan, jesteś dla mnie… — urwał. Do jego uszu doszedł
cichy szelest łańcuchów, na który wcześniej nie zwrócił uwagi.
Im dalej zmierzali, tym dźwięk stawał się intensywniejszy. Lan
Wangji wyciągnął miecz w ramach ostrożności. Nic, co kryło się za tymi łańcuchami,
nie było niewinne. Gardłowy warkot, który wydobył się moment później, zdawał
się potwierdzić ich słuszność. Jednak wszystko zmieniło się, gdy dostrzeli
schowane w trawach dzikiego trupa. Jego ręce i nogi, przebite metolowymi
kolcami, owinięte ciężkimi łańcuchami, były przytwierdzone do ziemi i sufitu, a
liczne zaklęcia blokujące uniemożliwiały dzikiemu trupowi jakikolwiek ruch.
Lan Wangji podniósł palec, wyszeptując dodatkową warstwę ochronną,
która wzmocniła dotychczasowe zaklęcia. Dziki trup ryknął z bólu, odchylając
poranioną głowę do tyłu. Ale nawet pomimo licznych ran, Wei Wuxian rozpoznał
tego człowieka:
— Wen Ning?
0 Comments:
Prześlij komentarz