"To moja wina" — była to jedna z pierwszych myśli, która pojawiła się w głowie Wei Wuxiana. Wyzwanie A—Qing wstrząsnęło nim. Przyzwyczaił się już do wspomnień z przeszłości, akceptując Demonicznego Kultywatora, którym kiedyś był.
Dziś znowu za to odpowiadał?
Historia zataczała koło, jakby przeznaczenie nie zamierzało puścić go ze swojego uścisku. Żadne starania, chęci, by rozliczyć się z przeszłością, ruszyć dalej, nie były wystarczające, a słowa A—Qing okrutnie potwierdzały przypuszczenia chłopaka.
Odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem odszedł w kierunku ogrodów Zacisza Obłoków. Kochał wieczorne powietrze, panującą wokoło ciszę i śpiew owadów kryjących się wśród traw. Pozwalało mu to przemyśleć kilka spraw, uspokoić zszargane nerwy... Na rozmowę z dziewczyną i dalsze pytania jeszcze nadejdzie czas, inaczej przedstawiała się sytuacja ze stanem emocjonalnym Wei Wuxiana. Dusił się we własnym ciele z bezradośni, która go objęła.
Uśmiechnął się szeroko w kierunku kwiatu zamykającego swe płatki przed nocnymi chłodami. Przykucnął. Dopadło go niespodziewane zmęczenie, nie mógł ustać. Nogi mu zwiotczały, mięśnie osłabły. Nie wydawało mu się, że przesadził z walką. Większość akcji oddał Lan Zhanowi, akceptując słabości tego ciała i ograniczenia, jakie za sobą niosło.
— Co się ze mną dzieje?
Upadł na chłodny chodnik i położył się w poprzek, zajmując całą drogę między kwiatami. Dopiero wtedy usłyszał, jak intensywnie bije mu w piersi serce.
Łup, łup, łup...
Dźwięk stawał się silniejszy. Zamknął oczy i skupił się na słowach A—Qign, aby rozwiązać dręczącą go zagadkę.
Wyrzuty sumienia nie przestały go dręczyć. Serce bolało mocniej. Jedynie doświadczanie pozwalało mu zdusić w sobie łzy. Ukrył je wśród wspomnień, reagując w ten sam sposób, jak dwa tysiące lat temu, oszukując nie tylko innych, ale i siebie.
Każda wstrzymana łza, tworzyła w nim kolejną, niezagojoną zadrę, która babrała się za każdym razem, gdy nie zdołał zdusić sobie emocji. Niezależnie od tego, jak bardzo chował uczucia za maską radosnego i pewnego siebie chłopaka, w głębi pozostało w nim to samo dziecko pozbawione domu i rodziny.
Przystań Lotosu spłonęła, dom dziadka spłonął i czy ten sam los czekał Zacisze Obłoków?
Wei Wuxian uszczypnął się w policzek. Nie śnił, rzeczywiście zaliczył Zacisze Obłoków do miejsc, które nazywał "domem". Zaprzeczał dwa tysiące lat temu, nie zdał sobie sprawy wczoraj, ale dziś był już pewien. To miejsce stało się jego domem.
Kap, kap, kap...
Woda kapała z liści prosto w sadzawkę wraz z upływającymi sekundami. Minęło dokładnie sześć minut, trzysta sześćdziesiąt kapnięć. I po kolejnym trzynastym kapnięciu, ustało. Machnięciem dłoni Lan Wangji zdmuchnął resztę wody z liści. Ujął ostatni z rozłożonych kwiatów i oderwał go.
Opuścił roślinę, prosto na twarz Wei Wuxiana. Wilgotne płatki załaskotały chłopaka w policzek. Zaśmiał się słodko. Podniósł prezent i obejrzał z kilku stron — przypominał mu kwiat, który przez łowami rzucił w stronę Lan Zhana.
— Pamiętasz? — zapytał mężczyzny.
— To ten sam kwiat, który otrzymałem od ciebie przed łowami.
Wei Wuxian oniemiał. Głos ugrzązł mu w gardle, kiedy plan nie poszedł po jego myśli. Zamierzał trochę dłużej podroczyć się z Lan Zhanem, aż wydusi z niego wspomnienia, ale on pamiętał...
Nieśmiertelny Mistrz nie śmiałby zapomnieć.
Te kwiaty były symbolem utraconego szczęścia, którego później poszukiwał przez dwa tysiące lat. Wraz z zapachem Uśmiechu Cesarza zachowywał w sobie każdy, nawet najmniejszy, odłamek wspomnień dzielonych z Wei Wuxianem. Było ich niewiele. Nie znali się tak dobrze, jakby tego pragnął, ale to nie oznaczało, że zapomniał.
— Jesteś najlepszy, Lan Zhan! — pochwalił mężczyznę Wei Wuxian, jego wyznanie popłynęło prosto z serca.
— Hm — zgodził się nieśmiało. — Ty też.
Twarz Wei Wuxiana zbladła.
— Nie, nie jestem — odpowiedział ostrożnie, bacząc na słowa, które nieustannie go śledziły. — Przyznaj, Lan Zhan, tylko się pojawiłem i już sprowadzam kłopoty. He... Może rzeczywiście jestem potworem. ewentualnie przyciągam niewiarygodne pokłady pechu.
— To nieprawda.
— Oj, Lan Zhan, pocieszaj mnie, pocieszaj, ale tym nie zmienisz prawdy. Gdzie się nie pojawię, tam sprowadzam kłopoty. Ludzie umierają, świat ogarnia zniszczenie, tracę dom... To wiele jak na parę dni, odkąd prawda wyszła na jaw.
Lan Wangji milczał.
Spokojne spojrzenie zwrócił ku czerwonemu sklepieniu wśród blasków zachodzącego słońca. Dzień się kończył, miała nastać noc, a potem zapowiadał się kolejny dzień. Powtarzający się cykl symbolizował przemijanie, uciekający przed każdym człowiekiem czas i starzenie. Dla Lan Wangji kolejny dzień stawał się nowym dniem, na który czekały zmiany.
— Nie wiń słońca za przemijanie. To nie ono dyktuje czas, słońce wskazuje jedynie, że ten czas płynie.
Wei Wuxian wybuchnął zduszonym śmiechem. Przeturlał się z tego wszystkiego na bok, z trudem wytrzymując kolkę, która złapała go w boku. Bolała chłopaka potwornie.
— Lan Zhan... — wysapał. — Lan Zhan, w dzisiejszych czasach nikt nie wini słońca. Raczej wszyscy narzekają na poniedziałek, że muszą chodzić do pracy, a czekają do weekendu. Jesteś najlepszy Lan Zhan!
Podniósł się do pozycji siedzącej.
Nic nie zmieniło się w jego postawie, nikogo nie przywrócił do życia, nie naprawił powstałych szkód, a mimo to zrobiło mu się na sercu lżej. Na moment zapomniał o dręczących go niepokojach za sprawą Lan Zhana. Nigdy by się nie spodziewał, że mistrz sekty Lan kiedykolwiek będzie miał na niego taki wpływ...
— Idziemy? — zaproponował Lan Wangji.
Podał swoją dłoń, pochylając się nad Wei Wuxianem.
Chłopak nie wahał się ani sekundę. Chwycił Lan Zhana i pociągnął w swoją stronę, ale Nieśmiertelny Mistrz nie należał do zwyczajnych przeciwników. Ledwo przesunął mężczyznę do siebie, gdy nagle Lan Wangji szarpnął Wei Wuxianem. Przerzucił chłopaka przez ramię i jakby nic się nie wydarzyło, wrócił na plac ćwiczebny.
— Lan Zhan, jakiś ty silny, jakiś męski, jaki niezwykły — droczył się z nim Wei Wuxian. Wygodnie ułożył się na ramionach mężczyzny, opierając łokciem o bark. Lan Wangji chwycił go w mocnym uścisku, wiec nie obawiał się, że spadnie.
— Milcz.
— Chcesz mnie uciszyć, o niesamowity mistrzu Lan. Twoja niesamowitość mnie zawstydza, jeszcze chwila i rzucę się w twoje ramiona. Oj, przepraszam, już znajduję się w twoich ramionach. Wyprzedziłeś mnie!
Ucho Lan Wangji zaczerwieniło się ze wstydu.
Pozostali uczniowie udali się na spoczynek do swoich pokoi oddalonych od placu ćwiczebnego i ogrodów. Oprócz Lan Shizhuia i A—Qing nikt nie powinien ich usłyszeć, ale Lan Wangji i tak miał wrażenie, ze za chwilę ktoś wyskoczy zza krzaków. Nie potrafiłby się wytłumaczyć przed swoimi podopiecznymi.
— Mistrzu. — Na środek placu wyszedł Lan Zhizhui. — Musimy wysłuchać A—Qing do końca. Tylko ona zna więcej szczegółów i... — urwał, dopiero po chwili zauważając przerzuconego przez ramię Wei Wuxiana. — Mistrzu?
— Hej, drogi uczniu! — zawołał Wei Wuxian. — Was też tak karał? Z tym Nieśmiertelnym Mistrzem, to nie ma jednak żartów. Chwila nieuwagi i...
Lan Wangji puścił Wei Wuxiana na ziemie i ruszył dalej, nie oglądając się za siebie.
Chłopaka rozbolały od upadku pośladki. Obił sobie dwa i do tego porządnie, choć nawet ból nie mógł go powstrzymać przed droczeniem się z Lan Zhanem.
— Musisz być delikatniejszy, trochę za ostro ze mną postąpiłeś.
— Milcz.
Rozrysował w powietrzu zaklęcie milczenia i odepchnął je w kierunku chłopaka. Usta natychmiast mu się zamknęły, zablokowane jednym, silnym znakiem, które mijało dopiero po określonym czasie, a wcześniej Lan Wangji nie zamierzał go wycofywać.
— Opowiedz nam dalszą historię — zwrócił się do A—Qing.
— He? — zdziwiła się. — Tak, to znaczy, tak. Mam niewiele do powiedzenia. Nie znam powodów. Nie wiem, co dalej planuje. Nie jestem także pewna, gdzie znajduje się mój brat.
— Pewna? — Lan Zhuzhui złapał ją za słówko. — Czyli masz podejrzenia?
— Ja... — zawahała się. To nadal był jej brat — jedyna osoba, która zwróciła się ku niej z wyciągniętą ręką, gotowa w każdej chwili ją pochwycić, gdyby A—Qing tonęła. Zawsze przynosił jej cukierki, chowając dwa pod poduszkę, kiedy myślał, że spała. Nie odmówił jej nowych książek, ubrań, dwa razy do roku chodzili do kina, umawiali się na wspólne wieczory z książką i nieustannie nabijali ze słynnych chińskich zapaśników
Dziewczyna zacisnęła palce na mundurku. Jej zdenerwowanie zauważył Wei Wuxian — zaklęcie milczenie nadal na nim działało, Lan Wangji niekoniecznie chciał je odwołać, więc zaczął trącać przyjaciela po ramieniu.
— To twój brat — domyślił się. — Dlatego musisz mu pomóc. Zemsta nie prowadzi do szczęścia. Ona go zniszczy.
— Myśli Mistrz, że tego nie wiem! — odkrzyknęła mu. — Od początku się domyślałam, że tak to się skończy, że on nie przestanie, że zniszczy wszystko, co zastanie na swojej drodze. Ale on nie chce zemsty, a... a... kogoś ocalić. Kogoś przywrócić do życia.
Lan Shizhui wzdrygnął się. Przeniósł wzrok na Wei Wuxiana, na osobę, która faktycznie wróciła do życia i była dowodem na to, że jest to możliwe.
— Czy wiesz kogo pragnie przywrócić do życia? — kontynuował Lan Wangji.
Pokręciła głową.
— A wiesz, gdzie może się ukrywać? — pytał dalej.
Tu ogarnęły ją wątpliwości.
Nie powinna zdradzać brata, ale sumienie dręczyło ją za mocno. Twarze ludzi, których zabiła, żywiły się nią. Zniosła to przez cały dzień, dłużej nie da rady...
— W domu jego babci — wydusiła z siebie. — Mieszka na przedmieściach, w takim domku między blokami. Jako jedyna nie chciała sprzedać deweloperowi swojej działki.
— Aaa! To ta kobieta, co powiedziała gazetom, że wnuk chętnie sprzeda posesję, ale dopiero po jej śmierci? Że w tym domu się urodziła, żyła i w nim umrze? — wypalił Wei Wuxian. Zaklęcie w końcu go puściło.
— Brzmi jak moja babcia. — A—Qing zaśmiała się słabo. — Robi najlepszy smażony ryż z warzywami. Całe życie była położną, kochała swoją pracę. Kobiety często do niej przychodziły, nawet kiedy już przeszła na emeryturę. Dla mnie... — Otarła twarz z łez. — Dla mnie to najlepsza babcia pod słońcem. Grałyśmy razem w różne gry. Ma ich wiele, szczególnie uwielbiała go. Podobno była to pamiątka po dziadku. Nigdy... Nigdy go nie poznałam. Ale... Ja... Proszę was, nie przestraszcie jej. Jest chora. Nie mogę stracić i babci. Nie mogę. Ona... Ona...
— Rozumiemy — Lan Shizhui zanegował jej obawy.
Nadal się bała.
Czekały na nią konsekwencje jej czynów. Nie bawiła się w złudne nadzieje i nie szukała usprawiedliwienia na swoich czynów. Nikt nie umiał jej teraz uratować, a im szybciej wyzna policji prawdę, tym może chętniej skrócą jej wyrok za zabójstwo. Na pewno jednego była pewna: zasłużyła na każdy wyrok.
Otarła do końca oczy i wzięła jeden, pewny siebie wdech, dając pozostałym do zrozumienia, że jest gotowa odejść. Podziękowała mężczyznom uśmiechem. Zrobili dla niej więcej niż większość ludzi, których napotkała w swoim życiu.
Wzięła torbę i już miała odejść, gdy rozbrzmiała melodia fletu i guqinu — dokładnie w chwili, gdy znalazła się krok za placem ćwiczebnym. Dźwięki zatrzymały ją, były kolące i przyciągające. Obnosiły się z nią z troską, jakiej w życiu niewiele zaznała.
Obcy dotyk okazał się przyjemny. Nie chciała odchodzić, pragnęła zostać i poprosić przynajmniej ten jeden raz o pomoc, a tym samym zaufać drugiej osobie.
Obejrzała się przez ramię.
Wei Wuxian grał sprawniej, szybszą melodię, przez którą odruchowo zaczęły poruszać się jej stopy. Sądziła, że palce Nieśmiertelnego Mistrza nie nadążą za grą i się pomyliła. Lan Wangji przyspieszył, okalając Zacisze Obłoków pieśnią, jakiej do tej pory sekta Lan nie znała. Z tego wszystkiego zaciekawieni uczniowie wyszli na zewnątrz, wsłuchując się w nietypową grę swojego mistrza.
Dźwięki były dla nich obce, zazwyczaj Lan Wangji decydował się na smutniejsze tony, przypominające mu o stracie, samotności i bolesnych chwilach, które ciągle musiał przeżywać na nowo.
Teraz stało się coś zupełnie innego. Ta inność pochłonęła A—Qing, nie pozwoliła jej odejść.
Dziewczyna zacisnęła mocno powieki, wykonała wolny krok to tyłu.
Wei Wuxian ściszył swoją grę, za czym podążył Nieśmiertelny Mistrz. A—Qing stanęła dokładnie naprzeciw nich. Przerwali utwór.
— Czy... — zawahała się. Zacisnęła usta w wąską linijkę i nieśmiało rozejrzała się dookoła. — Czy mogę tu zostać?
— Nasza sekta zawsze jest otwarta dla innych — zaczął Lan Wangji. — Jeśli droga zaprowadziła cię tutaj, nie musisz wracać po niej do samego początku. Bo może właśnie tu miałaś trafić.
— Czyli... — W jej oczach znowu pojawiły się łzy.
— Po ludzku: możesz tu zostać. Na pewno będziesz musiała się przyzwyczaić do tych wielkich przemówień członków sekty. Rzadko mówią normalnie — podsumował Wei Wuxian.
A—Qing skoczyła, rzucając się w ramiona Wei Wuxiana i Lan Wangji. Uwinęła ręce wokół ich szyi i ścisnęła, najmocniej jak tylko mogła.
Dom... Kojarzył jej się z czymś obcym, nieosiągalnym. Kochała swojego brata, ale nigdy nikt jej nie dał ciepła, jakiego zaznały inne dzieci. Zrezygnowała z tych nieosiągalnych marzeń, a teraz one powróciły. Błagała, żeby to nie był jeden z tych pięknych snów, z których się za moment się obudzi...
— Zaprowadzę cię do twojego pokoju — zaproponował Lan Shizhui, wskazując ruchem ręki kierunek.
Pokiwała energicznie głową i uciekła, głównie zawstydzona swoich zachowaniem. Jednak nie mogła inaczej, serce ją rozpierało z radości.
Dom.
Dom.
Dom.
Dwa mistrzowie zostali na placu, odprowadzając dziewczynę i Młodszego Mistrza wzrokiem. Skręcili i zniknęli za budynkiem. Twarz Wei Wuxiana zmarkotniała. Od początku rozmowy coś krążyło po jego myślach, zanurzył się w zbyt wielu pytaniach. Lan Wangji też dręczyła opowieść A—Qing i to, jak wiele się w niej nie zgadzało.
— Co sądzisz? — spytał w końcu Wei Wuxian. — Dlaczego Xue Yang miałby interesować się tą dziewczyną?
— Jego życiorys jest spowity tajemnicą. Wiele dokumentów zaginęło krótko przed obaleniem Najwyższego Kultywatora.
— Pewnie zostały zniszczone — wziął pod uwagę Wei Wuxian. — Dalej mi coś w tym nie pasuje. Dlaczego teraz? Co jest jego celem? Do czego dąży i do czego jeszcze się posunie?
— Był czas, że chodziły opowieści o jego okrucieństwie. Nie znał litości, ale znał ból.
— Co to znaczy? — zainteresował się.
— Wiedział, co oznacza cierpieć i potrafił okazać współczucie.
Wei Wuxian prychnął.
— No brawa mu się należą. Niektórzy nie przestaną mnie zadziwiać. Może zabrakło w jego życiu takiego Lan Zhana? — Szturchnął mężczyznę w ramię. — Taka osoba to lekarstwo na wszystkie problemy!
Kąciki ust Nieśmiertelnego Mistrza uniosły się w nieznacznym uśmiechu. Wei Wuxian omal nie wybuchnął z radości. Tym razem on się rzucił w ramiona mężczyzny i złapał go w silnym uścisku, jakby nigdy więcej go nie zamierzał wypuścić.
I chyba właśnie nie zamierzał...
0 Comments:
Prześlij komentarz