Uprowadzeni zdążyli uciec, nim Xue Yang zdetonował ładunki. Policjanci ogarnęli sytuację, zaprowadzając ludzi do pobliskiej świetlicy, gdzie zajęli się nimi pielęgniarze. Nikt nie wymagał dłuższej kontroli, więc poprosili o pozostanie na miejscu w celu złożenia zeznania.
Trzy korytarze z pięciu zapadły się pod ciężarem budynków nad liniami
metra, wraz ze znajdującymi się nad nimi ulicami i budynkami. Na szczęście pół
godziny wcześniej staż ewakuowała mieszkańców, co pozwoliło obejść się bez
kolejnych ofiar.
Wei Wuxian obserwował dziejący się wokół niego terror na spokojnie,
analizując ruch każdego z ludzi zajmujących się sprzątaniem po tym zdarzeniu.
Nikt nie podszedł do niego, nie zapytał o sytuację w metrze, nie zweryfikował
wersji wydarzeń, co wprowadziło go w niemałe zakłopotanie. Spodziewał się zupełnie
czegoś innego — kamer, reporterów, dociekliwych policjantów i przypadkowych
ludzi, którzy poszukiwaliby sensacji. Skoro wszyscy go zostawili samego, to w
końcu podjął decyzję o opuszczenia miejsca oczekiwania.
Pociągnął Lan Wangji za rękaw i oznajmił:
— Ej, Lan Zhan, czas na nas.
Nieśmiertelny Mistrz zgodził się kiwnięciem. Ujął chłopaka w pasie i
przywołał miecz, na którym odlecieli w kierunku Zacisza Obłoków. Wei Wuxian po
raz ostatni, z góry, objął wzrokiem ogrom zniszczeń, do których doprowadził Xue
Yang i szukał łączącego do schematu. Jeszcze nie znał odpowiedzi, co
zabawniejsze, wahał się nad pytaniem, a przede wszystkim nie pojmował tego, do
czego dążył jeden z demonicznych kultywatorów. Jeśli do zniszczenia, to
osiągnął swój cel, ale akurat w tę możliwość najbardziej wątpił.
— Następnym razem go powstrzymamy — odezwał się nagle Lan Wangji, gdy
już dotarli przed pierwszą z bram Zacisza Obłoków.
Wylądowali ostrożnie na zeschniętej trawie i zastali ciszę.
Nikt nie pilnował wejścia do Zacisza, choć o każdej porze dwaj adepci stali
na warcie zgodnie z przyjętą tradycją. Tym razem opuścili posterunek w pośpiechu.
Nikt nie włączył ostrzeżenia, flary leżały przy kamieniach, zabrali ze sobą
miecze.
— A więc Xue Yang nie kłamał, naprawdę zastawił pułapkę na Zacisze — zauważył
Wei Wuxian.
Postawił krok na linii bramy — coś go zatrzymało, nie zdołał przejść na
drugą stronę. Obejrzał się przez ramię i posłał Lan Wangji pytające spojrzenie.
Nieśmiertelny Mistrz zbliżył się i również dotknął tarczy, która otaczała tereny
sekty. Rozważył wiele opcji — atak, przypadek albo inny ciąg zdarzeń, który
doprowadził do wzniesienia tarczy. Wciąż tu stała, więc atakujący przedostał
się na drugą stronę. Może chodziło o zatrzymanie go wewnątrz, a jeśli tak w
środku miała miejsce walka.
Bez dłuższego zastanawiania się Lan Wangji wyprostował dłoń, zamachnął
się i gwałtownie uderzył w tarczę. Osłona pękła. Jej fragmenty zaczęły bezwiednie
opadać na zielone tereny wzgórza, na które wkroczył Nieśmiertelny Mistrz.
— Zanieś mnie, Lan Zhan — poprosił Wei Wuxian. Jego obecny stan i siła
fizyczna nie pozwalały na ruchy, którymi dawniej miał prawo się chwalić. Obecne
ciało ograniczało go, więc pozostało mu opierać się na pomocy Lan Zhana.
Mężczyzna wziął go na ręce i skoczył, omijając po dziesięć schodków za
jednym skokiem. Słup dymu wyrósł z części mieszkalnej, Doszedł do nich ostry zapach
spalonego ciała. Skręcili w kierunku miejsca, z którego się wydobywał.
— Hanguang—jun! — zawołali w tym samym momencie uczniowie, wyskakując
mistrzowi na drogę.
Zatrzymał się, tuż przed ich nosami, trzymając na rękach Wei Wuxian.
Uczniowie zarumienili się ze wstydu. Każdy cofnął się o cztery kroki i
dopiero z tej odległości posłali mistrzowi pozdrowienie, które Lan Wangji odwzajemnił.
Postawił Weu Wuxiana na spowitej popiołem ziemi. Biło z niej
niezrozumiałe przez niego ciepło, jakby to wydobywało się z samego wnętrza
planety i dotarło aż tutaj, do tego wzgórza.
— Co tu się wydarzyło? — zapytał swoich rówieśników Wuxian.
— Zostaliśmy zaatakowani! — wykrzyczał pierwszy z nich.
— Dokładnie! Na szczęście Młodszy Mistrz był wtedy z nami!
— Tak, tak!
— To prawda!
Przekrzykiwali się między sobą, aż powstał jeden, wielki jarmark, z
którego nic nie dało się zrozumieć. Wei Wuxian stał w miejscu i tupał
energicznie nogą, czekając na zakończenie tego przedstawienia. A myślał, że w
Zaciszu Obłoków obowiązuje zakaz podnoszenia głosu. Za czasów, kiedy tu
studiował, obrywał za każdy wyższy ton. Gdyby Lan Qiren ich tylko teraz
usłyszał, wszystkim kazałaby przepisywać zasady sekty Lan po trzy razy.
Trwało to zbyt długo.
Wei Wuxian podrażnik policzek Lan Wangji, a potem wskazał na
wrzeszczących uczniów. Nieśmiertelny Mistrz zaklaskał i... nastała cisza.
Uczniowie stanęli na baczność.
— Przepraszamy Nieśmiertelnego Mistrza — odpowiedzi chórem.
— Jacy posłuszni — odparł ironicznie Wei Wuxian. — No dobra, nieważne,
gdzie Lan Qiren i reszta? Ty! — wrzasnął, wskazując na najniższego z adeptów. —
Ty odpowiadasz.
— Lan Qiren przyprowadził dziewczynę, razem z nią rozmawiają na polu
treningowym — odburknął niewyraźnie, niekoniecznie ciesząc się z usługiwania
Wei Wuxianowi.
— Ej, ej, Lan Zhan, patrz, jak się czasy zmieniły. Teraz młodzi adepci
przyprowadzają dziewczyny w tak młodym wieku do sekty.
— To nie tak! — oburzył się najniższy z uczniów. — Ta dziewczyna
sprowadziła na nas dzikiego trupa!
— Dzikiego trupa? — zainteresował się lan Wangji.
Uczeń wystąpił przed szereg, pokłonił się i dopiero wtedy wyjaśnił:
— Po ataku na szkołę ta dziewczyna przyszła z nim, Młodszy Mistrz ją
powitał, ale nagle nas ostrzegła o ataku i teraz... chyba się tłumaczy.
Oddalił się, wiedząc, że nie posiada więcej informacji na temat
ostatnich wydarzeń. Dwóm kultywatorom pozostało jedynie odwiedzić Młodszego Mistrza
i od niego poznać prawdę. Dlatego pożegnali uczniów, nakazując im powrót do
swoich pokoi, a potem udali się na pole treningowe.
Demoniczna energia otaczała budynki znajdujące się przed nimi.
Czerwona jak krew siła dusiła słabe ciało Wei Wuxiana, kierowała się odruchowo
ku niemu, gromadząc w ten sam sposób, jak zawsze. Tym razem nie umiał jej
sprostać. Lan Wangji rozproszył ją jednym dźwiękiem guqinu, lecz ta powróciła
równie szybko. Nie odstępowała Wei Wuxiana ani na krok.
"Mistrzu, powróciłeś" — rozległy się szepty. Duchy zmarłych
wydostawały się z grobów, krocząc w stronę swojego mistrza, który do nich
powrócił. Ich głosy były słabe, pochodziły z ziemi, która dawno wchłonęła ich
ciała.
Wei Wuxian słyszał ich, wyraźniej niż kiedykolwiek pamiętał. Czy to
dlatego że kazał na siebie czekać dwa tysiące lat? Czy naprawdę ktokolwiek
oczekiwał jego ponownego odrodzenia?
Odruchowo zerknął na Lan Wangji. Zastanawiał się już od jakiegoś
czasu, ale do tej pory nie umiał wytłumaczyć sobie, dlaczego z tym mężczyzną
łączą go tak bliskie relacje? Czy ta reakcja służyła jedynie wspólnym celom czy
kryło się za tym coś więcej? Nie podejrzewał Lan Zhana o zwykłą nostalgię i
chęć wspomnienia starych, dobrych czasów, jeśli takowych kiedykolwiek doświadczyli.
— Lan Zhan, ty... — zawahał się.
Nagle rozbrzmiał ryk dzikiego trupa. Demoniczna energia uderzyła w
nich dwukrotnie, cofając o trzy kroki. Nie czas na luźne pogaduszki. Wei Wuxian
wyciągnął Chenchinga i wbiegł na plac ćwiczebny, z marszu grając spokojną
melodię na ukojenie duszy. Usiadł naprzeciw szalejącego demona.
Melodia guqina dołączyła do piosenki fletu, jednocząc się w potężną
całość, która przygniotła demona do ziemi. Wił się, szarpał rękoma, ale nie
zdołał się wyrwać z pułapki dwóch mistrzów.
— Nieśmiertelny Mistrzu — Lan Shizhui pozdrowił nauczyciela. —Do tej
pory był spokojny, wraz z waszym pojawieniem się znowu utracił zmysły.
— Powoli — zasugerował Lan Wangji. Pośpiech nigdy nie zdziałał cudów,
stopniowe uspokojenie dzikiego trupa zawsze było efektywniejsze. Wraz
demoniczną energią wzmocniła się kojąca pieśń, każdy dźwięk naprawiał zniszczone
kawałki duszy dzikiego trupa, przywracając mu człowieczeństwo, które dawno
utracił.
Blade, puste oczy powoli zastępowała barwa ludzkich tęczówek,
pozwalając po raz pierwszy od wielu lat dzikiemu trupowi zobaczyć świat przed
nim. Kolory ogrodów Zacisza Obłoków przypomniały mu o pięknie, z jakim za życia
się spotkał.
Jego głowa opadła bezwładnie, martwe ciało opuściła moc, dodatkowo
napędzana gniewem demonicznego kultywatora, który kontrolował dzikiego trupa.
Dwaj mistrzowie przerwali melodię i odczekali chwilę, nim zbliżyli się
do zaginionego przed dwóch tysięcy laty Song Lana. Wei Wuxian szarpnął martwego
za włosy i zbadał widoczne fragmenty ciała. Pokryte były w licznych ranach,
które po śmierci nie potrafiły się już zagoić. Jego członki rozkładały się.
Odór dało się wyczuć dopiero z bliska, szaty mężczyzny oblano olejkiem
maskującym obrzydliwe zapachy.
— No i co nam powiesz? — spytał na głos, zapominając, że Song Lan nie
posiadał języka.
Nic nie odpowie...
Stan duszy odzwierciedlał stan zniszczonego ciała. Nawet gdyby
posiadał język, niewiele zdołałby z siebie wydusić po tysiącach latach niewoli.
Song Lan stał się bezduszną kukiełką, przypominającą słynnego kultywatora, ale
pustą, pozbawianą wszystkiego, na co zasługiwało życie.
— Ciekawe, dlaczego zaatakował Zacisze... — zaczął się głośno
zastanawiać. — Nie trzymacie tu czegoś cennego? Godnego uwagi Xue Yanga?
— Xue Yang?! — zerwał się nagle Lan Shizhui. Wytrącił czarkę z rąk,
upadła i roztłukła się przed bosymi stopami A—Qing. — Przepraszam.
Przyklęknął przed dziewczyną i własną szatą otarł jej mokre stopy.
Zawstydzona zachowaniem Młodszego Mistrza, zarumieniła się i odwróciła głowę w
drugą stronę, udając, że nic nie widzi. A Lan Shizhui znalazł sposób, żeby dwaj
kultywatorzy zignorowali jego wcześniejsze zachowanie. Jego twarz mówiła:
"nic się nie stało", ale wraz z każdym, jego kolejnym ruchem coraz
mocniej drżał, co przykuło uwagę Lan Wangji.
Znał chłopca od dziecka i trwał przy nim przez całe jego życie. Lan
Shizhui zmienił się w ostatnim stuleciu, stracił uśmiech, a jednocześnie stał
się pogodniejszy, mówił więcej niż zazwyczaj, a wykłady z adeptami prowadził
żywiej, jakby za moment miało się wydarzyć coś ważnego. Ale wiosny mijały,
życie pozostawało niezmienne, a Lan Shizhui pogrążał się w coraz większym
smutku. Wtedy Lan Wangji nie potrafił mu pomóc, dziś jeszcze mniej rozumiał z
zachowania człowieka, którego uznawał za własne dziecko.
— Czy coś się stało? — zapytał w możliwie najprostszy sposób. Nie
wiedział, jak inaczej ubrać myśli w słowa. Czy przekazałby właściwie miłość,
którą darzył chłopca? Czy odpowiednio wykazał troskę i zainteresowanie?
Lan Shishui podwinął szatę i wstał.
— Nieśmiertelny Mistrzu, to imię kojarzy mi się ze złem i z
cierpieniem. Wielu zginęło z rąk Xue Yanga i sama myśl, że nadal mógłby
przebywać na tym świecie, sprawia, że drżę. To demoniczny kultywator, jeden z
ostatnich i jeden z najpotężniejszych, nie licząc Wei Wuxiana. — Zerknął na
chłopaka. — Wszyscy mamy wiele pytań, a kilku odpowiedzi powinna nam udzielić
ta panienka.
Położył dłoń na ramieniu A—Qing. Obudziła się, nagle zdając sobie
sprawę, że to właśnie na nią wszyscy patrzą i czekają. Odłożyła czarkę, z
której nie napiła się ani łyka herbaty. Miała jej pomóc na zszargane nerwy,
uspokoić i wyciszyć, ostatecznie zatraciła się w głębokim myśleniu — o
przeszłości, o tym, co się wydarzyło i jak okrutnych czynów dokonała…
— Nie chciałam — zacisnęła palce na mundurku. — Nigdy nie miałam domu,
moi rodzice umarli . Podobno uderzył w nich samochód. Nie mieli żadnych
krewnych, więc trafiłam do domu dziecka. Nikt mnie tam nie chciał, opiekunowie
nigdy się nami nie interesowali, w pewnym momencie odeszła jedna z pań i
zaczęto nas bić. Tak dla przykładu, dla... "dobrego wychowania". Tak
dla… — urwała.
Złapała się za ramię, zaczęła szybciej oddychać, nieustannie się
trzęsła, wspominając wszystko, o czym pragnęła zapomnieć. Na wiele lat złe
chwile odeszły w niepamięć. Wierzyła, że pokonała lęk i jest gotowa na nowe
życie.
On powrócił, kiedy nie była na to gotowa.
— Podaj mi nazwisko i adres — poprosił ku zaskoczeniu reszty Wei
Wuxian.
— Po... Po co? — głos A—qing zadrżał. — Tam niczego nie znajdziesz!
— Nie, nie. — Machnął od niechcenia ręką. — Źle mnie zrozumiałaś. Chcę
znaleźć tego, kto podniósł na ciebie rękę i dać mu nauczkę!
A—Qing zsunęła się z siedzenia i upadła obok. Wydawało jej się, że
niesłusznie coś usłyszała. Nikt nie miał powodu, żeby po tylu latach szukać dla
niej sprawiedliwości. Nie liczyła się. Przeszłość zostawiła za sobą i ruszyła
ku przyszłości, nigdy nie biorąc pod uwagę możliwości, że jeszcze kiedyś rozliczy
się z tymi, którzy ją skrzywdzili.
Wei Wuxian sądził inaczej.
— No co? Ten gnój może nadal kogoś krzywdzić, a na to nie mogę
pozwolić. Jak tam, Lan Zhan? My dwaj i wymierzanie sprawiedliwości? Wchodzisz
to?
Lan Wangji zostawił chłopca z cichym "hm" w ramach
odpowiedzi.
— Jak zawsze rozmowny — zażartował sobie, a potem wrócił do A—Qing: —
Oczywiście możesz udać, że to był tylko zły sen, ale czasem warto się zmierzyć
z dawnym "ja" i nie tyle je zaakceptować, a zaakceptować to, co się
wtedy wydarzyło. A akceptacja nie polega na ucieczce.
— Nie — odparła stanowczym tonem. — Nie chcę tam wracać, nie chcę go
spotykać. Mam to za sobą, poza tym... to nie on potworem, a ja...
— Nie jesteś... — zaczął Wei Wuxian, ale w tym samym momencie A—Qing
przerwała mu:
— JESTEM! To moja wina! To ja w tym metrze miałam kamień gromadzenia,
to ja go wypuściłam, naznaczyłam nauczyciela, koleżankę, a potem wykorzystałam
Lan Qirena. To ja sprowadziłam niebezpieczeństwo na Zacisze Obłoków, bo...
bo...
— Mów, kiedy będziesz gotowa — zachęcił ją Lan Wangji, nie
pospieszając.
Dziewczyna zacisnęła powieki i rozpłakała się. Obiecała sobie po
ucieczce z domu dziecka, że nigdy więcej nie będzie płakać i trzymała się tej
obietnicy, aż do dziś.
— Xue Yang mnie uratował — wyszeptała. — On... dał mi dom, zabrał z
tego potwornego miejsca i stał się moim starszym bratem. Ale... Ale... coś się
zmieniło, on... zaczął się inaczej zachowywać, gdy... — wzięła głęboki wdech i
wyznała: — powiedziałam mu, że do naszej szkoły uczęszcza ktoś o imieniu Wei
Wuxian.
0 Comments:
Prześlij komentarz