Bóg podparł od spodu filiżankę całą dłonią, jakby próbował się napić z czarki. Nie chwycił za ucho, zamiast tego ujął za naczynie z obu stron palcami. Wziął jeden łyk, drugi i dopiero po trzecim odstawił filiżankę z powrotem na spodek. Bóg uśmiechnął się z rozkoszy.
— Wśród
bogów możemy pić, jeść, nie martwiąc się, że czegokolwiek nam zabraknie, lecz
ten smak jest idealny, jednakowy pod każdym pozorem. Zaparzysz herbatę wśród
śmiertelników, za każdym razem wyjdzie ci inny smak. To fascynujące.
"To nie
smak herbaty przywrócił cię do życia" — cisnęło się Lucy na usta, ale nie
zdołała wydusić z siebie słowa.
— Nie, to
nie herbata przywróciła mnie do życia — odpowiedział jej, ku zaskoczeniu
dziewczyny. — Tak, dziecko, czytam w myślach. Jak inaczej miałbym wysłuchiwać
próśb moich czcicieli? Jestem bogiem, nie zapomnij o tym. I jestem dobrym
bogiem, który pragnie upodobnić się do swoich czcicieli.
— Nie... Nie
jesteś nim — wyjąkała, gdy zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi.
Kosztowało ją to wiele. Drżała na samą myśl o tym, co ją czeka i do czego
zmierza bóg, który przeniósł ją do tego miejsca.
Na końcu
pojawiło się najtrudniejsze pytanie. Wspomniała Shinę, napotkaną w trakcie
oględzin pustej trumny. Od tamtej pory nie widziała jej. Czy znajdowała się za tym
drugim krzesłem, odwróconym do niej oparciem? A może od początku to nie z nią
się spotkali?
— Dziecko,
twoje pytania są oczywiste i przewidywalne — skomentował bóg, ponownie
odczytując jej myśli.
Czuła się
przed nim naga. Nic nie mogła zachować dla siebie — słów rozpaczy, gniewu, żalu
i bezradności. Wszystko, co ją ogarnęło, nie należało do niej.
Bóg odstawił
filiżankę i jednym machnięciem dłoni napełnij ją ponownie. Jednak do naczynia,
które naszykował dla drugiej osoby, nalał już sam, jak człowiek. Ujął spodek i przyniósł
herbatę Lucy.
Jej więzy
rozluźniły się, opadając do jej stóp. Usiadła wygodniej, jakby przybyła w gości
do pięknego, pogrążonego w melancholijnym spokoju mężczyzny.
Wrócił na
miejsce i czekał. Zawahała się. Nie posądzała boga o to, że dodał coś do
herbaty. Podobne sposoby nie leżały w jego naturze, a moc zezwalała na mniej
męczące tortury, które nie wymagałyby najmniejszego wysiłku z jego strony.
Zaczerpnęła
odrobiny herbaty. Była gorzka, pachnęła słodko, ale parzyła się zbyt długo,
utraciła swój naturalny aromat. Mało smaczny płyn przeszedł przez zeschnięte
gardło dziewczyny. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciało jej się
pić. Wypiła do dna i odstawiła naczynie, dziękując.
Jej słowa
wywołały uśmiech na delikatnej twarzy mężczyzny. Sięgnął do czarki, jakby
zamierzał dolać Lucy herbaty. Położyła na filiżance dłoń na znak, że tyle jej
wystarczy.
— Domyślasz
się, czemu podałem ci herbaty?
Pokręciła
słabo głową.
— A
odgadłaś, dlaczego jesteś ważną dla mnie osobą?
Ponownie nie
odpowiedziała mężczyźnie.
Westchnął
smutno. Oczekiwał innej reakcji z jej strony, najpewniej zabawy, za którą
podąży. Lucy zakończyła ją zanim się zaczęła.
— Czas i
przestrzeń dla mnie nie istnieją. — Przybliżył dłoń do obciętego kwiatu
stojącego w wazonie. Zanim dosięgną go, płatki objęła głęboka czerń, sięgająca
powoli ku łodydze. Nagle wazon pękł na trzy części. Woda rozlała się po całym
stole, wyniszczając wszystko, co napotkała na swojej drodze.
Filiżanki
zamieniały się w pył, owoce i warzyła gniły, obrus rozrywał się ze starości, a
farba odrywała od stołu.
Woda dotarła
i do Lucy. Odruchowo odsunęła się wraz z krzesłem. Pierwsza kropla opadła ze
stołu i zawisła w powietrzu, pośrodku drogi między stołem a podłogą.
Wszystko
zaczęło się cofać.
Kropla
wróciła na stół, podążając ścieżką, którą wcześniej przybyła, obrus odzyskał
dawny kolor i strukturę, znów pojawiły się filiżanki wraz z pozostały
naczyniami, które wcześniej stały się pyłem. Kwiat na nowo odżył. rozwinęły się
pierwsze pąki. Wyrosły z nich przepiękne kwiaty o kolorze intensywnej
czerwieni, zupełnie inne od tych, które wcześniej były w wazonie.
Zrozumiała
aluzję boga odnośnie jego mocy.
Potrafił
wszystko.
Czas nie
grał roli, życie i śmierć była tylko błahostką w jego oczach, które widziały
ich nieskończenie wiele w trakcie swojego istnienia. Istniało tylko jedno
pytanie: jaki użytek zamierzał zrobi z tej mocy?
— Już
zrobiłem — odparł swobodnie.
Lucy
drgnęła.
Fotel z
naprzeciwka odwrócił się gwałtownie — siedział na nim zemdlony Natsu, z
zakneblowanymi ustami, przywiązany do fotela kilkunastoma linami, wyglądające
na jeszcze mocniej napięte niż te, które wcześniej blokowały Lucy.
— Natsu —
wyszeptała imię chłopaka.
Zamrugał,
odzyskiwał powoli przytomność, ale był osłabiony. Nie rozumiał sytuacji, w
jakiej się znalazł. Najpierw zauważył Lucy. Posłał jej słaby uśmiech na znak,
ze nic mu nie jest. W rzeczywistości prawa strona jego twarzy w ogóle nie
zareagowała, więc skończył w dziwnym półuśmiechu, na widok którego Lucy zrobiło
się niedobrze.
— Natsu,
spokojnie, nic nam nie grozi — zapewniła, aby uspokoić chłopaka choćby na
moment. Znała jego ostry temperament. Nigdy nie wygrałby z bogiem, nawet ze
wszystkimi siłami, które nosił w sobie, nawet z E.N.D.
— Lucy ma
rację, nic wam nie grozi — potwierdził jej słowa bóg. — Nie przybyłem, aby was
skrzywdzić. Próbuję naprowadzić na właściwą drogę wydarzenia, których dopiero
doświadczycie, a które ja już przeżyłem. To wielkie brzemię i wielki zaszczyt.
Zaklaskał,
uwalniając Natsu z knebla.
— Kim jesteś?
— spytał ostrym tonem Natsu, kiedy tylko dostał na to szansę.
— Jestem
bogiem, chłopcze.
— Bogiem? —
Prychnął. — Pokonywaliśmy już bogiem. Jedni okazywali się bardziej fałszywi od
drugich.
— Ja jestem
tym prawdziwym.
— Tamci
mówili podobnie, zanim moja ognista pięść ich pokonała.
— Wątpię,
żeby twoje ludzkie moce zdołały mnie dosięgnąć, ale liczę, że pewnego dnia
spróbujesz. — Pojawiła się przed twarzą boga kartka papieru. Zapisał na niej
datę i przyrzeczenie: zmierzę się uczciwie z Natsu Dragneelem i podał ją
chłopakowi. — Znajdziemy się jeszcze.
Natsu
splunął na kartkę.
Twarz boga
zmarniała. Nastał chłód, dziwny chłód, który dotarł i do Lucy. Zaczęła się
trząść i ze strachu, i z narastającego zimna.
— Ty mnie...
obraziłeś — wysapał mężczyzna, w pewnym sensie zdumiony zachowaniem Natsu. —
Nikt mnie nie obraził od tysiąca lat.
— W takim
razie to zaszczyt — zadrwił sobie. — Lucy, nie ufaj mu! Jeśli tylko możesz,
uciekaj i nie martw się o mnie.
Odruchowo
zrobiła krok w tył. Wykonała ruch nieświadomie, choć dobrze wiedziała, że Natsu
sobie nie poradzi sam. Jakakolwiek akcja z jego strony wiązała się z przegraną
i czy zdołałaby uciec? Przed samym bogiem?
— Nie — Bóg
ponownie dostarczył jej odpowiedzi.
Powróciła na
swoje poprzednie miejsce, posłusznie siadając na krześle, które specjalnie dla niej
naszykował bóg.
Mężczyzna
skinął z zadowolenia. Jej zachowanie sprawiło, że na tej chłodnej twarzy,
pozbawionej wielu ludzkich uczuć pojawił się w końcu uśmiech.
Jednak jej
reakcja zadowoliła jedynie boga. Natsu spytał cicho, dlaczego została z nim.
Nie wyznała mu prawdy, od początku ją przed nim skrywała, obawiając się
wszystkiego, co było z nią związane.
— Zaufaj mi
— poprosiła w końcu, gdy bezradność przytłoczyła ją.
— Jak mam ci
zaufać?! — oburzył się. — Lucy, co to znaczy? Ukrywasz coś przede mną, a ja...
ja... — Zagryzł zęby na tyle mocno, że aż mu zazgrzytały. — Nie umiem ci pomóc,
jeśli nie wiem, co mam zrobić.
— Ja też nie
wiem — burknęła. — W końcu ja też nic nie wiem. Wszyscy czegoś ode mnie chcą,
żebym coś naprawiła, zmieniła, ale niezależnie od tego, co robię, wracam do
tego samego miejsca.
— Jeśli coś
ma się wydarzyć, to niech tak się stanie!
— Ale jeśli
to oznacza że zabijesz... — urwała i dokończyła w myślach: "mnie".
Usta jej zadrżały, zacisnęła je mocno i postanowiła, że na tym koniec, nic
więcej nie powie.
Bóg
zaklaskał. Cieszył się krótkim przedstawieniem, którego przypadkowo był
świadkiem. Na krótko. Żył nieskończenie wiele lat. Te drobne przekomarzanki
między śmiertelnikami niewiele dla niego znaczyły. Czasem cieszyły oko, innym
razem dostarczały czegoś nowego, szczególnie zmiany w zachowaniu ludzi, które
obserwował na przestrzeni wieków. Jednak Lucy i Natsu niczym się nie
wyróżniali, ku jego niezadowoleniu.
Westchnął
zawodząco.
— To koniec.
To początek. Tu się wszystko zacznie i tym samym coś dotrze do swojego
zakończenia — wygłosił krótką, choć dziwną przemowę.
Obrócił dłoń
i nagle między jego palcami znalazła się czerwona jak krew lakryma. Martwe
serce smoka wciąż biło, rozprzestrzeniając swój blask. Było światłem dla
podróżnych w nocy, drogowskazem dla tych, co zbłądzili. Ogarniało Lucy ciepłem,
które ją kusiło i które jednocześnie dobrze znała. Nie pamiętała tylko skąd.
—
Zapomniałaś? — spytał chytrze bóg.
Podrzucił
lakrymę i ją złapał. Powtórzył tę samą czynność trzykrotnie, a zegar tykał.
Lucy próbowała sobie przypomnieć — ognisko, ostatni ryk smoka, którego znała,
jego wyrwane z piersi serce...
— Iggis? —
rzuciła imię, błagając w duchu, aby jej podejrzenia okazały się fałszywe.
— Iggis —
potwierdził bóg.
Lucy
zamknęła oczy, zduszając w sobie ból. Nie takiego losu życzyła przyjacielowi.
Obiecała napić się z nim kielicha, usiąść przy ognisku w gwieździstą noc i
cieszyć się życiem aż do poranka, kiedy słońce znów wyjdzie ze świata bogów.
Skoro nie
udało jej się właściwie pożegnać, życzyła smokowi, aby narodził się ponownie. I
nawet to nie było mu dane?
— Do czego
ci ta lakryma? — Natsu wyjął pytanie z ust Lucy.
Drżała na
myśl, co może tym razem przynieść odpowiedź.
Bóg nie
wahał się jej dostarczyć, nie bezpośrednio.
Zbliżył się
do Lucy. Kopnął jej krzesło, przewracając do tyłu, ręce przywiązał jej linami
za oparciem, a na końcu przytrzymał ją. Nie upadła. Na moment wstrzymała
oddech. Twarz boga znalazła się blisko niej, za blisko.
Natsu zaczął
się szarpać. Skoczył. Wezwał ogień, zajmując nim całą swoja sylwetkę. Palił się
krwistą czerwienią, gniew narastał w nim. Lucy otworzyła usta — chciała
krzyknąć, ostrzec go, powstrzymać. Ani jeden dźwięk nie wyszedł z jej gardła,
jakby bóg zablokował umiejętność mowy.
Trzęsła się
przerażająco z zimna, ze strachu i z niewiadomej, która na nią czekała.
— Urodzisz
ją — wyznał niespodziewanie bóg.
Od razu
pomyślała o Nashi.
— Będziesz
jej matką, Natsu ojcem — mówił dalej, potwierdzając przypuszczenia Lucy.
Co miał na
myśli i do czego właściwie dążył?
Jego dłoń z
lakrymą smoka zniżyła się, zatrzymując na wysokości brzucha dziewczyny. Zebrało
jej się na wymioty.
— Nigdy ci
nie powiedziała Natsu. Nie o waszej przyszłości, że Shina, którą napotkała na
swojej drodze, to nie kto inny, jak..
PRZESTAŃ! —
krzyknęła w myślach, błagając, aby to powstrzymało boga. On jednak kontynuował,
jakby tym razem był głuchy na jej myśli:
—... Nashi,
wasza córka z przyszłość.
Odwróciła
wzrok. Straciła wszystko, głównie odwagę na stawienie czoła prawdzie, którą bóg
wyznał Natsu. Jak zareagował? — pytała i zastanawiała się, czy wybaczy jej te
wszystkie miesiące przepełnione kłamstwem i fałszem. Nie znała dnia, kiedy
szczerze porozmawiała z Natsu. Nie pamiętała dnia przepełnionego radością
życia, pozbawionego trosk i obfitego w spokój.
Nic nie
zapowiadało, że cokolwiek z tego ponownie otrzyma. Cichy sen bez lęku o jutro
należał się tylko tym, którzy nigdy nie przekroczyli linii wyznaczonej przez
bogów. Podążyła ścieżką, uznała ją za słuszną, tylko nigdy nie przewidziała, że
tu ją zaprowadzi.
Lakryma
dotknęła jej nagiej skóry. Zaczęła ją palić, zagłębiać się w tkankę. Swąd spalonego
ciała unosił się wszędzie i najgorsza była świadomość, że należy do niej.
Ryknęła
głośno, aby ktokolwiek usłyszał ją w tej ciemności. Słyszał ją tylko Natsu,
który szarpał linami aż do krwi. Przetarły jego skórę, niszcząc w kilku
miejscach. Uwiązanie zaczęło ślizgać się po krwi chłopaka.
— Będzie...
dobrze — wysapała słabo, a potem zacisnęła szczękę, dusząc w sobie kolejny
krzyk.
Natsu
rozpłakał się, opadł bezwładnie na krzesło, nawet ku zaskoczeniu boga.
— To nie o
mnie powinnaś się martwić. Puść ją — zwrócił się do boga. — PUSZCZAJ JĄ W TEJ
CHWILI!
— Dlaczego?
— Zmarszczył czoło z niezadowolenia. — Dlaczego miałbym cię posłuchać?
— Ty gnoju!
Spalę cię żywcem! Obiję mordę tak, że nie poznasz się w lustrze! Puść mnie
tylko, puść i...
— Mogę cię
puścić — posłusznie się zgodził. — Mogę, ale twoja moc na niewiele się zda,
twoja siła to tylko ułamek okruchu mojej potęgi. Jesteś... nikim, chłopcze.
Natsu
szarpnął ciałem jeszcze raz. Bóg stracił zainteresowanie jego osobą. Odwrócił
się i zaczął dociskać lakrymę wewnątrz Lucy. Wstrzymała oddech. Ból pulsował
jej po całym ciele z niewyobrażalną siłą. Obawiała się, że nie przeżyje. Każda
komórka jej ciała wrzeszczała z parzącego ją gorąca, które roztapiało jelita i
wchodziło głębiej i głębiej.
Nagle
otworzyła usta. Zachłysnęła się krwią, wypluła ją wprost na boga, na jego
skupioną, niewzruszoną niczym twarz. Nie wytarł się z ani jednej kropelki krwi.
Przyklęknął przed dziewczyną i popchnął lakrymę mocniej, zdecydowanym ruchem i
przerwał.
— Udało się.
— Skinął. Na jego twarzy pojawił się najszerszy z uśmiechów, jakie kiedykolwiek
widziała.
Odsunął się
od Lucy i zostawił z otworzonym, krwawym wnętrzem, w którym nadal paliła się
lakryma.
— Nie patrz
— błagała Natsu słabym, umierającym głosem.
Nie zostało
jej wiele czasu. Oczy przymykały się i powoli otwierały, choć obraz, jaki miała
przed sobą, był bardzo niewyraźny. Uciekały jej gdzieś sekundy, jakby traciła
na chwilę przytomność. Jednak nadal nie umierała i nie taka śmierć na nią
czekała. Świadomość, że przeżyje, podtrzymywała ją na duchu, a jednocześnie ten
niezrozumiały ból dusił ją w piersi i podpowiadał, że za moment to koniec.
— Od
początku liczyłem na to, że pozwolicie mi się narodzić, ale brakowało mi planu
i ludzi. Najpierw pojawił się Maury, oddałem mu część swojej mocy, by się
narodził i zmienił zapisaną w przeznaczeniu rzeczywistość. Czekałem, aż tamta
dwójka go odnajdzie, a ty spotkasz Nashi. To już się wydarzyło. — Obszedł stół
i stanął za Natsu. — Wydarzyło się to, że Nashi przeniesie się w przeszłość,
zostanie zamordowana i odrodzi się dzięki smoczemu sercu, a ty Lucy napotkasz
ją na swojej drodze. Zobaczysz nie tylko ją, ale i ducha niewolnicy.
— O czym ty
mówisz? — przerwał mu w końcu Natsu. Obejrzał się przez ramię, pierwszy raz
spotykając się twarzą w twarz z bogiem. Lucy nie mogła tego znieść. Ból i to,
co ją czekało, to jedno, ale obecność Natsu przytłaczała ją mocniej, raniła
prosto w serce, kiedy wiedziała, że on jest wszystkiego świadkiem.
— Ten duch,
który zabił podróżnych, z którym walczyłeś, to oderwany kawałek duszy Nashi,
waszej córki i dziecka, które narodzi się ze zwłok smoka. Musiałeś zabić
Iggisa, aby dał życie Nashi. Ona zawsze była podobna do ciebie, ale jej magia
nigdy nie należała do ojca, a do Iggisa, smoka żywego ognia.
Bóg
wyciągnął krótki nóż. Przyłożył go do gardła Natsu chłodną powierzchnią.
Zadrżał zimna, ogień zanikł, a na jego pojawił się chłód.
— Pamiętasz
pogromcę smoków lodu? To jego.
Bóg podciął
Natsu gardło. Podsunął pod ranę pustą filiżankę i zebrał w niej do pełna krew,
która ściekła po skórze chłopaka. Jednym ruchem palca zamknął ranę, zanim Natsu
się wykrwawił. Wrócił do Lucy i wylał na jej głowę zebraną krew pogromcy
smoków.
— Krew,
prochy i serce. Narodzona z krwi zmarłego w ciele, które dawno powinno umrzeć.
Z dwóch dusz przeistoczona. — Ujął twarz Lucy. — Dziękuję ci, naprawdę ci
dziękuję.
Nastała
ciemność.
0 Comments:
Prześlij komentarz