[Pogromca smoków] Rozdział 68

       

Bóg podparł od spodu filiżankę całą dłonią, jakby próbował się napić z czarki. Nie chwycił za ucho, zamiast tego ujął za naczynie z obu stron palcami. Wziął jeden łyk, drugi i dopiero po trzecim odstawił filiżankę z powrotem na spodek. Bóg uśmiechnął się z rozkoszy.

— Wśród bogów możemy pić, jeść, nie martwiąc się, że czegokolwiek nam zabraknie, lecz ten smak jest idealny, jednakowy pod każdym pozorem. Zaparzysz herbatę wśród śmiertelników, za każdym razem wyjdzie ci inny smak. To fascynujące.

"To nie smak herbaty przywrócił cię do życia" — cisnęło się Lucy na usta, ale nie zdołała wydusić z siebie słowa.

— Nie, to nie herbata przywróciła mnie do życia — odpowiedział jej, ku zaskoczeniu dziewczyny. — Tak, dziecko, czytam w myślach. Jak inaczej miałbym wysłuchiwać próśb moich czcicieli? Jestem bogiem, nie zapomnij o tym. I jestem dobrym bogiem, który pragnie upodobnić się do swoich czcicieli.

— Nie... Nie jesteś nim — wyjąkała, gdy zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi. Kosztowało ją to wiele. Drżała na samą myśl o tym, co ją czeka i do czego zmierza bóg, który przeniósł ją do tego miejsca.

Na końcu pojawiło się najtrudniejsze pytanie. Wspomniała Shinę, napotkaną w trakcie oględzin pustej trumny. Od tamtej pory nie widziała jej. Czy znajdowała się za tym drugim krzesłem, odwróconym do niej oparciem? A może od początku to nie z nią się spotkali?

— Dziecko, twoje pytania są oczywiste i przewidywalne — skomentował bóg, ponownie odczytując jej myśli.

Czuła się przed nim naga. Nic nie mogła zachować dla siebie — słów rozpaczy, gniewu, żalu i bezradności. Wszystko, co ją ogarnęło, nie należało do niej.

Bóg odstawił filiżankę i jednym machnięciem dłoni napełnij ją ponownie. Jednak do naczynia, które naszykował dla drugiej osoby, nalał już sam, jak człowiek. Ujął spodek i przyniósł herbatę Lucy.

Jej więzy rozluźniły się, opadając do jej stóp. Usiadła wygodniej, jakby przybyła w gości do pięknego, pogrążonego w melancholijnym spokoju mężczyzny.

Wrócił na miejsce i czekał. Zawahała się. Nie posądzała boga o to, że dodał coś do herbaty. Podobne sposoby nie leżały w jego naturze, a moc zezwalała na mniej męczące tortury, które nie wymagałyby najmniejszego wysiłku z jego strony.

Zaczerpnęła odrobiny herbaty. Była gorzka, pachnęła słodko, ale parzyła się zbyt długo, utraciła swój naturalny aromat. Mało smaczny płyn przeszedł przez zeschnięte gardło dziewczyny. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo chciało jej się pić. Wypiła do dna i odstawiła naczynie, dziękując.

Jej słowa wywołały uśmiech na delikatnej twarzy mężczyzny. Sięgnął do czarki, jakby zamierzał dolać Lucy herbaty. Położyła na filiżance dłoń na znak, że tyle jej wystarczy.

— Domyślasz się, czemu podałem ci herbaty?

Pokręciła słabo głową.

— A odgadłaś, dlaczego jesteś ważną dla mnie osobą?

Ponownie nie odpowiedziała mężczyźnie.

Westchnął smutno. Oczekiwał innej reakcji z jej strony, najpewniej zabawy, za którą podąży. Lucy zakończyła ją zanim się zaczęła.

— Czas i przestrzeń dla mnie nie istnieją. — Przybliżył dłoń do obciętego kwiatu stojącego w wazonie. Zanim dosięgną go, płatki objęła głęboka czerń, sięgająca powoli ku łodydze. Nagle wazon pękł na trzy części. Woda rozlała się po całym stole, wyniszczając wszystko, co napotkała na swojej drodze.

Filiżanki zamieniały się w pył, owoce i warzyła gniły, obrus rozrywał się ze starości, a farba odrywała od stołu.

Woda dotarła i do Lucy. Odruchowo odsunęła się wraz z krzesłem. Pierwsza kropla opadła ze stołu i zawisła w powietrzu, pośrodku drogi między stołem a podłogą.

Wszystko zaczęło się cofać.

Kropla wróciła na stół, podążając ścieżką, którą wcześniej przybyła, obrus odzyskał dawny kolor i strukturę, znów pojawiły się filiżanki wraz z pozostały naczyniami, które wcześniej stały się pyłem. Kwiat na nowo odżył. rozwinęły się pierwsze pąki. Wyrosły z nich przepiękne kwiaty o kolorze intensywnej czerwieni, zupełnie inne od tych, które wcześniej były w wazonie.

Zrozumiała aluzję boga odnośnie jego mocy.

Potrafił wszystko.

Czas nie grał roli, życie i śmierć była tylko błahostką w jego oczach, które widziały ich nieskończenie wiele w trakcie swojego istnienia. Istniało tylko jedno pytanie: jaki użytek zamierzał zrobi z tej mocy?

— Już zrobiłem — odparł swobodnie.

Lucy drgnęła.

Fotel z naprzeciwka odwrócił się gwałtownie — siedział na nim zemdlony Natsu, z zakneblowanymi ustami, przywiązany do fotela kilkunastoma linami, wyglądające na jeszcze mocniej napięte niż te, które wcześniej blokowały Lucy.

— Natsu — wyszeptała imię chłopaka.

Zamrugał, odzyskiwał powoli przytomność, ale był osłabiony. Nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł. Najpierw zauważył Lucy. Posłał jej słaby uśmiech na znak, ze nic mu nie jest. W rzeczywistości prawa strona jego twarzy w ogóle nie zareagowała, więc skończył w dziwnym półuśmiechu, na widok którego Lucy zrobiło się niedobrze.

— Natsu, spokojnie, nic nam nie grozi — zapewniła, aby uspokoić chłopaka choćby na moment. Znała jego ostry temperament. Nigdy nie wygrałby z bogiem, nawet ze wszystkimi siłami, które nosił w sobie, nawet z E.N.D.

— Lucy ma rację, nic wam nie grozi — potwierdził jej słowa bóg. — Nie przybyłem, aby was skrzywdzić. Próbuję naprowadzić na właściwą drogę wydarzenia, których dopiero doświadczycie, a które ja już przeżyłem. To wielkie brzemię i wielki zaszczyt.

Zaklaskał, uwalniając Natsu z knebla.

— Kim jesteś? — spytał ostrym tonem Natsu, kiedy tylko dostał na to szansę.

— Jestem bogiem, chłopcze.

— Bogiem? — Prychnął. — Pokonywaliśmy już bogiem. Jedni okazywali się bardziej fałszywi od drugich.

— Ja jestem tym prawdziwym.

— Tamci mówili podobnie, zanim moja ognista pięść ich pokonała.

— Wątpię, żeby twoje ludzkie moce zdołały mnie dosięgnąć, ale liczę, że pewnego dnia spróbujesz. — Pojawiła się przed twarzą boga kartka papieru. Zapisał na niej datę i przyrzeczenie: zmierzę się uczciwie z Natsu Dragneelem i podał ją chłopakowi. — Znajdziemy się jeszcze.

Natsu splunął na kartkę.

Twarz boga zmarniała. Nastał chłód, dziwny chłód, który dotarł i do Lucy. Zaczęła się trząść i ze strachu, i z narastającego zimna.

— Ty mnie... obraziłeś — wysapał mężczyzna, w pewnym sensie zdumiony zachowaniem Natsu. — Nikt mnie nie obraził od tysiąca lat.

— W takim razie to zaszczyt — zadrwił sobie. — Lucy, nie ufaj mu! Jeśli tylko możesz, uciekaj i nie martw się o mnie.

Odruchowo zrobiła krok w tył. Wykonała ruch nieświadomie, choć dobrze wiedziała, że Natsu sobie nie poradzi sam. Jakakolwiek akcja z jego strony wiązała się z przegraną i czy zdołałaby uciec? Przed samym bogiem?

— Nie — Bóg ponownie dostarczył jej odpowiedzi.

Powróciła na swoje poprzednie miejsce, posłusznie siadając na krześle, które specjalnie dla niej naszykował bóg.

Mężczyzna skinął z zadowolenia. Jej zachowanie sprawiło, że na tej chłodnej twarzy, pozbawionej wielu ludzkich uczuć pojawił się w końcu uśmiech.

Jednak jej reakcja zadowoliła jedynie boga. Natsu spytał cicho, dlaczego została z nim. Nie wyznała mu prawdy, od początku ją przed nim skrywała, obawiając się wszystkiego, co było z nią związane.

— Zaufaj mi — poprosiła w końcu, gdy bezradność przytłoczyła ją.

— Jak mam ci zaufać?! — oburzył się. — Lucy, co to znaczy? Ukrywasz coś przede mną, a ja... ja... — Zagryzł zęby na tyle mocno, że aż mu zazgrzytały. — Nie umiem ci pomóc, jeśli nie wiem, co mam zrobić.

— Ja też nie wiem — burknęła. — W końcu ja też nic nie wiem. Wszyscy czegoś ode mnie chcą, żebym coś naprawiła, zmieniła, ale niezależnie od tego, co robię, wracam do tego samego miejsca.

— Jeśli coś ma się wydarzyć, to niech tak się stanie!

— Ale jeśli to oznacza że zabijesz... — urwała i dokończyła w myślach: "mnie". Usta jej zadrżały, zacisnęła je mocno i postanowiła, że na tym koniec, nic więcej nie powie.

Bóg zaklaskał. Cieszył się krótkim przedstawieniem, którego przypadkowo był świadkiem. Na krótko. Żył nieskończenie wiele lat. Te drobne przekomarzanki między śmiertelnikami niewiele dla niego znaczyły. Czasem cieszyły oko, innym razem dostarczały czegoś nowego, szczególnie zmiany w zachowaniu ludzi, które obserwował na przestrzeni wieków. Jednak Lucy i Natsu niczym się nie wyróżniali, ku jego niezadowoleniu.

Westchnął zawodząco.

— To koniec. To początek. Tu się wszystko zacznie i tym samym coś dotrze do swojego zakończenia — wygłosił krótką, choć dziwną przemowę.

Obrócił dłoń i nagle między jego palcami znalazła się czerwona jak krew lakryma. Martwe serce smoka wciąż biło, rozprzestrzeniając swój blask. Było światłem dla podróżnych w nocy, drogowskazem dla tych, co zbłądzili. Ogarniało Lucy ciepłem, które ją kusiło i które jednocześnie dobrze znała. Nie pamiętała tylko skąd.

— Zapomniałaś? — spytał chytrze bóg.

Podrzucił lakrymę i ją złapał. Powtórzył tę samą czynność trzykrotnie, a zegar tykał. Lucy próbowała sobie przypomnieć — ognisko, ostatni ryk smoka, którego znała, jego wyrwane z piersi serce...

— Iggis? — rzuciła imię, błagając w duchu, aby jej podejrzenia okazały się fałszywe.

— Iggis — potwierdził bóg.

Lucy zamknęła oczy, zduszając w sobie ból. Nie takiego losu życzyła przyjacielowi. Obiecała napić się z nim kielicha, usiąść przy ognisku w gwieździstą noc i cieszyć się życiem aż do poranka, kiedy słońce znów wyjdzie ze świata bogów.

Skoro nie udało jej się właściwie pożegnać, życzyła smokowi, aby narodził się ponownie. I nawet to nie było mu dane?

— Do czego ci ta lakryma? — Natsu wyjął pytanie z ust Lucy.

Drżała na myśl, co może tym razem przynieść odpowiedź.

Bóg nie wahał się jej dostarczyć, nie bezpośrednio.

Zbliżył się do Lucy. Kopnął jej krzesło, przewracając do tyłu, ręce przywiązał jej linami za oparciem, a na końcu przytrzymał ją. Nie upadła. Na moment wstrzymała oddech. Twarz boga znalazła się blisko niej, za blisko.

Natsu zaczął się szarpać. Skoczył. Wezwał ogień, zajmując nim całą swoja sylwetkę. Palił się krwistą czerwienią, gniew narastał w nim. Lucy otworzyła usta — chciała krzyknąć, ostrzec go, powstrzymać. Ani jeden dźwięk nie wyszedł z jej gardła, jakby bóg zablokował umiejętność mowy.

Trzęsła się przerażająco z zimna, ze strachu i z niewiadomej, która na nią czekała.

— Urodzisz ją — wyznał niespodziewanie bóg.

Od razu pomyślała o Nashi.

— Będziesz jej matką, Natsu ojcem — mówił dalej, potwierdzając przypuszczenia Lucy.

Co miał na myśli i do czego właściwie dążył?

Jego dłoń z lakrymą smoka zniżyła się, zatrzymując na wysokości brzucha dziewczyny. Zebrało jej się na wymioty.

— Nigdy ci nie powiedziała Natsu. Nie o waszej przyszłości, że Shina, którą napotkała na swojej drodze, to nie kto inny, jak..

PRZESTAŃ! — krzyknęła w myślach, błagając, aby to powstrzymało boga. On jednak kontynuował, jakby tym razem był głuchy na jej myśli:

—... Nashi, wasza córka z przyszłość.

Odwróciła wzrok. Straciła wszystko, głównie odwagę na stawienie czoła prawdzie, którą bóg wyznał Natsu. Jak zareagował? — pytała i zastanawiała się, czy wybaczy jej te wszystkie miesiące przepełnione kłamstwem i fałszem. Nie znała dnia, kiedy szczerze porozmawiała z Natsu. Nie pamiętała dnia przepełnionego radością życia, pozbawionego trosk i obfitego w spokój.

Nic nie zapowiadało, że cokolwiek z tego ponownie otrzyma. Cichy sen bez lęku o jutro należał się tylko tym, którzy nigdy nie przekroczyli linii wyznaczonej przez bogów. Podążyła ścieżką, uznała ją za słuszną, tylko nigdy nie przewidziała, że tu ją zaprowadzi.

Lakryma dotknęła jej nagiej skóry. Zaczęła ją palić, zagłębiać się w tkankę. Swąd spalonego ciała unosił się wszędzie i najgorsza była świadomość, że należy do niej.

Ryknęła głośno, aby ktokolwiek usłyszał ją w tej ciemności. Słyszał ją tylko Natsu, który szarpał linami aż do krwi. Przetarły jego skórę, niszcząc w kilku miejscach. Uwiązanie zaczęło ślizgać się po krwi chłopaka.

— Będzie... dobrze — wysapała słabo, a potem zacisnęła szczękę, dusząc w sobie kolejny krzyk.

Natsu rozpłakał się, opadł bezwładnie na krzesło, nawet ku zaskoczeniu boga.

— To nie o mnie powinnaś się martwić. Puść ją — zwrócił się do boga. — PUSZCZAJ JĄ W TEJ CHWILI!

— Dlaczego? — Zmarszczył czoło z niezadowolenia. — Dlaczego miałbym cię posłuchać?

— Ty gnoju! Spalę cię żywcem! Obiję mordę tak, że nie poznasz się w lustrze! Puść mnie tylko, puść i...

— Mogę cię puścić — posłusznie się zgodził. — Mogę, ale twoja moc na niewiele się zda, twoja siła to tylko ułamek okruchu mojej potęgi. Jesteś... nikim, chłopcze.

Natsu szarpnął ciałem jeszcze raz. Bóg stracił zainteresowanie jego osobą. Odwrócił się i zaczął dociskać lakrymę wewnątrz Lucy. Wstrzymała oddech. Ból pulsował jej po całym ciele z niewyobrażalną siłą. Obawiała się, że nie przeżyje. Każda komórka jej ciała wrzeszczała z parzącego ją gorąca, które roztapiało jelita i wchodziło głębiej i głębiej.

Nagle otworzyła usta. Zachłysnęła się krwią, wypluła ją wprost na boga, na jego skupioną, niewzruszoną niczym twarz. Nie wytarł się z ani jednej kropelki krwi. Przyklęknął przed dziewczyną i popchnął lakrymę mocniej, zdecydowanym ruchem i przerwał.

— Udało się. — Skinął. Na jego twarzy pojawił się najszerszy z uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziała.

Odsunął się od Lucy i zostawił z otworzonym, krwawym wnętrzem, w którym nadal paliła się lakryma.

— Nie patrz — błagała Natsu słabym, umierającym głosem.

Nie zostało jej wiele czasu. Oczy przymykały się i powoli otwierały, choć obraz, jaki miała przed sobą, był bardzo niewyraźny. Uciekały jej gdzieś sekundy, jakby traciła na chwilę przytomność. Jednak nadal nie umierała i nie taka śmierć na nią czekała. Świadomość, że przeżyje, podtrzymywała ją na duchu, a jednocześnie ten niezrozumiały ból dusił ją w piersi i podpowiadał, że za moment to koniec.

— Od początku liczyłem na to, że pozwolicie mi się narodzić, ale brakowało mi planu i ludzi. Najpierw pojawił się Maury, oddałem mu część swojej mocy, by się narodził i zmienił zapisaną w przeznaczeniu rzeczywistość. Czekałem, aż tamta dwójka go odnajdzie, a ty spotkasz Nashi. To już się wydarzyło. — Obszedł stół i stanął za Natsu. — Wydarzyło się to, że Nashi przeniesie się w przeszłość, zostanie zamordowana i odrodzi się dzięki smoczemu sercu, a ty Lucy napotkasz ją na swojej drodze. Zobaczysz nie tylko ją, ale i ducha niewolnicy.

— O czym ty mówisz? — przerwał mu w końcu Natsu. Obejrzał się przez ramię, pierwszy raz spotykając się twarzą w twarz z bogiem. Lucy nie mogła tego znieść. Ból i to, co ją czekało, to jedno, ale obecność Natsu przytłaczała ją mocniej, raniła prosto w serce, kiedy wiedziała, że on jest wszystkiego świadkiem.

— Ten duch, który zabił podróżnych, z którym walczyłeś, to oderwany kawałek duszy Nashi, waszej córki i dziecka, które narodzi się ze zwłok smoka. Musiałeś zabić Iggisa, aby dał życie Nashi. Ona zawsze była podobna do ciebie, ale jej magia nigdy nie należała do ojca, a do Iggisa, smoka żywego ognia.

Bóg wyciągnął krótki nóż. Przyłożył go do gardła Natsu chłodną powierzchnią. Zadrżał zimna, ogień zanikł, a na jego pojawił się chłód.

— Pamiętasz pogromcę smoków lodu? To jego.

Bóg podciął Natsu gardło. Podsunął pod ranę pustą filiżankę i zebrał w niej do pełna krew, która ściekła po skórze chłopaka. Jednym ruchem palca zamknął ranę, zanim Natsu się wykrwawił. Wrócił do Lucy i wylał na jej głowę zebraną krew pogromcy smoków.

— Krew, prochy i serce. Narodzona z krwi zmarłego w ciele, które dawno powinno umrzeć. Z dwóch dusz przeistoczona. — Ujął twarz Lucy. — Dziękuję ci, naprawdę ci dziękuję.

Nastała ciemność.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!