Lan Qiren przerzucił niedbale plecak przez ramię, po czym syknął z
bólu, kiedy wykręcił za mocno obity bark. Plecak opadł i zawisnął przed nim, na
bezwładnej ręce, kołysząc się na boki.
To bolało…
Czasem miał wrażenie, że mógłby zostać kultywatorem — to szlachetna praca,
nawet służba, pełna niezapomnianych przygód i starożytnej wiedzy, która była
czymś wyjątkowym w dzisiejszych czasach. Z drugiej strony ból przypominał o tej
ciemnej stronie kultywacji. Nie zniósłby tego więcej, a po tej jednej walce
skończyło się na paru siniakach.
Wierzył, że jest nie tchórzem. Każdy w podobnych okolicznościach by
się wahał, tylko głupiec podjąłby się zadania bez wzięcia pod uwagę wszystkich
możliwości. Więc nie uważał, że źle postępuje. Należała mu się ta chwila zwątpienia,
przemyślenia i podjęcia właściwej decyzji w odpowiednim czasie.
Z tymi myślami wyszedł za teren szkoły. Stracił ochotę na jakąkolwiek
edukację, poza tym odwołali zajęcia na tydzień bez podania konkretnego terminu,
kiedy szkoła wróci do normalnego funkcjonowania. Uczniów zamieszanych w
incydent przesłuchało kilkukrotnie, analizując w czasie bieżącym poszczególne
zeznania, aż złożono z nich spójną historię.
Lan Qiren został wypuszczony, jako jeden z ostatnich, wraz z
przewodniczącą, która czekała na niego przy pobliskim sklepie, z dala od
reporterów czekających na konferencję przewodniczącej departamentu do spraw
nadprzyrodzonych. W tym czasie nikt nie zainteresował sie dwójką uczniów, która
uciekła za pierwszy murek.
— To straszne — powiedziała dziewczyna. Wszyscy zwracali się do niej
A—Qing. Nienawidziła swojego imienia, choć nigdy nie opowiadała nikomu, skąd
wzięła się ta niechęć. — Podobno pokonałeś tę... istotę, która wdarła się na
teren szkoły? — spytała, przegryzając wargę z lęku na samo wspomnienie o
niedawnych wydarzeniach.
— To mój mistrz. Ja nie dałbym rady — przyznał od razu. — W ostatniej
chwili mnie uratowali.
— Ej, nie bądź taki skromny. — Trąciła go w ramię. — Na pewno miałeś
spory udział.
— Nie... Troszkę pomogłem... Dałem trochę czasu — w końcu wybąkał.
— W takim razie, gdyby nie ty, byłoby tu więcej ofiar.
Oficjalnie podano, że w trakcie ataku na szkołę zginął jeden
nauczyciel i dwanaścioro uczniów, choć wśród nich większość poniosła śmierć
przez wywołaną panikę. Tylko dwie osoby bezpośrednio zginęły przez dzikiego
trupa, jednak w aktach wyraźnie podkreślono udział demona w śmierci trzynastu
osób. Chcieli uniknąć dalszych problemów związanych z reakcją rodziców na wieść
o śmierci ich dzieci.
Jednak niezależnie od okoliczności, nie zdołali uratować wszystkich.
Lan Qiren położył dłoń na lewej piersi, w której serce tłukło mu jak
oszalałe, choć oddalił się od niebezpieczeństwa, a jego mistrz zadbał o to,
żeby nic więcej mu się nie przytrafiło. Jednak spadł na niego ciężar, na który
nikt go wcześniej nie przygotował. Nieśmiertelny Mistrz zawsze powtarzał w
trakcie ich wspólnych wykładów, że najważniejszą lekcję odbiorą, gdy spotkają
się twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Ciekawscy uczniowie wypytywali go,
jedni za drugimi, aby uchylił rąbka tajemnicy, wierząc w cudowne uczucie, które
ich przepełni po zwycięstwie.
Teraz Lan Qiren zrozumiał słowa mistrza i dlaczego nigdy nie zdradził
im, co przyniesie prawdziwa walka.
Poznał bezradność.
Poznał ból.
Poznał słabość.
A—Qing zauważyła, że mięśnie na twarzy chłopaka się spinają z bólu. Był
nieobecny, szedł według wyuczonego wzoru, dobrze znaną trasą, nie zważając na
to, że prowadzi za sobą dziewczynę. Współczuła mu.
Ujęła dłoń Lan Qirena, nie czuł jej, ale odruchowo zacieśnił uścisk.
Teraz ona zaczęła go prowadzić, pilnując, by na żadnym z przejść nie wszedł pod
samochód. Aż zaprowadziła go do zacisza obłoków i postawiła przed starszymi
uczniami, którzy podbiegli do niego, otaczając ciasnym kręgiem.
— Ej, to prawda? — spytali niemal równocześnie.
— Słyszałem, że dzikie zwłoki zaatakowały szkołę. W biały dzień! — oburzył
się najstarszy z uczniów, Lan Jiang, najgłośniejszy ze wszystkich chłopaków. —
Przecież to nie do pomyślenia!
— Na pewno ktoś, kto zaatakował szkołę, pomyślał, że nie wypada, bo
jest piękny słoneczny dzień — zażartował sobie rówieśnik Lan Qirena. — Nie
przejmuj się nim. To głupek. Myśli, ale nigdy głową.
— Właśnie, Qiren, przeżyłeś, to się liczy! — pochwalił go jeszcze inny
uczeń.
Opuścił głowę.
Wrócił, naprawdę wrócił do domu, choć w pewnym momencie był przekonany,
że nic ani nikt nie zdąży go uratować.
— To... — Jego głos się załamał. Reszta zamilkła. — Ludzie umarli na
moich oczach.
Uczniowie wymienili się zawstydzonymi spojrzeniami. Niektórych tematów
nie powinni poruszać. Ciekawość zawsze ciągnęła ich za języki, ale i ona
powinna znać granice.
— Sorki, Qiren, już nic nie mówimy — rzekł potulnie Lan Jiang. — Z nas to tacy idioci, którzy nie umieją
trzymać języka za zębami.
Padły trzy klaśnięcia.
Na raz wszyscy się odwrócili. Młodszy mistrz Zacisza Obłoków, Lan
Shishui podwinął rękawy, a następnie założył ręce za plecami. Uczniowie
ustąpili mu miejsca, składając odpowiednie honory. Stanął przez Lan Qirenem,
który za bardzo przejęty ostatnimi wydarzeniami, nie zauważył obecności swojego
nauczyciela.
— Zawsze byłem rozsądny — rozpoczął swoją przemowę, skierowaną do
wszystkich uczniów. — Gdy wychodziliśmy na Nocne Łowy, zawsze traktowano mnie
jak przywódcę. Zdobyłem uznanie Nieśmiertelnego Mistrza i szybko stałem się
znanym kultywatorem. Najdłużej płakałem po śmierci małej dziewczynki, mówili na
nią Mei Mei. Nie miała rodziców. Żyła u sąsiadów, pracując w polu. Kiedy dzikie
trupy zaatakowały wioskę, rodzina wypchnęła małą, żeby przeżyć. Przeżyli. Ciała
dziewczynki nikt nie chciał pochować...
— M... Mistrzu? — Lan Qiren zawahał się.
— Stałem wtedy do wschodu słońca nad jej grobem. Sam go wykopałem, bo
poczułem się za nią odpowiedzialny. Do dziś pamiętam jej piękne, czarne włosy i
uśmiech, z którym umarła. Możliwe, że poczuła się potrzebna, a może uśmiechnęła
się, wiedząc, że to koniec jej cierpień. Nie wiem. Myślałem, żeby przywołać jej
duszę, zapytać ją, ale... Przychodzą dni, że trzeba ruszyć dalej.
— JA NIE BYŁEM NA TO GOTOWY! — wykrzyczał niespodziewanie chłopak.
Odepchnął od siebie mistrza, co wywołało potok szeptów wśród
pozostałych uczniów. Lan Qiren złamał jedną z najważniejszych zasad sekty Lan —
nigdy nie podnieś ręki na swojego nauczyciela. To właśnie uczynił, co niemal złamało
mu serce.
Zdał sobie sprawę ze swojego uczynku szybko. Przyklęknął i wystawił
przed siebie ręce, chyląc nisko głowę.
— Przyjmę każdą karę — zadeklarował.
Lan Shizhui położył dłoń na głowie chłopaka.
— Nigdy bym cię nie ukarał w takich okolicznościach. Ból, który cię
wypełnił, jest mi dobrze znany, choć za czasów moich młodzieńczych lat poznałem
śmierć o wiele wcześniej i widziałem jej o wiele więcej. Czasy wojny. Czasy
kłamstw. Czasy zniszczenia.
Młodszy mistrz chwycił w silnym uścisku wisiorek opadający na jego
klatkę piersiową. Nosił go, odkąd uczniowie tylko pamiętali. I nigdy go nie zdejmował.
Niektórzy rozpowiadali plotki, że wewnątrz znajduje się pamiątka po ukochanej
żonie kultywatora, ale nigdy nie potwierdzono tej pogłoski. Lan Shizhui
natomiast nie był chętny do dzielenia się swoimi tajemnicami. Każdemu na
zapytanie, odpowiadał: "to coś cennego" i na tym kończył rozmowę.
Po raz pierwszy uczniowie zauważyli, że na wspomnienie o swojej
przeszłości, kiedy rozpoczął swoją drogę kultywacji, chwycił ten wisiorek i się
głęboko zamyślił.
— Hm... Przepraszam? — odezwała się nieśmiało dziewczyna stojąca za
Lan Qirenem.
Kilku chłopaków, nie zważając na zaistniałe okoliczności, zagwizdali
pod nosem. Mistrz Lan Shizhui posłał im jedno, bardzo dosłowne spojrzenie, po
którym uciekli do swoich kwater. W Zaciszu Obłoków istniał zakaz biegania, ale
młodzi adepci opanowali do perfekcji szybki chód, znikając z oczu mistrza
szybciej niż ktokolwiek by ich o to podejrzewał.
— Witam panienkę. Rzadko miewamy tu gości, choć ostatni miesiąc zaskoczył
niespodziewanymi wizytami.
A—Qing tupnęła nieśmiało. Przez moment zbierała w sobie to, co
zamierza powiedzieć, aż w końcu wydusiła z siebie:
— Czy mogę zostać kultywatorem?
Lan Shizhui odsunął na bok i wskazał łagodnym ruchem dłoni na drogę.
— Zapraszamy.
— Naprawdę? — Ucieszyła się. — Myślałam, że będę musiała przejść jakiś
test czy coś? Mówią, że jest trudny i niewielu go przechodzi.
— To prawda. — Mistrz parsknął słodkim śmiechem. — To test
cierpliwości, szacunku i poświęcenia, jednak tych umiejętności nie rozpoznasz w
drugim człowieku poprzez zwyczajny test.
— To... — zawahała się, jakby zamierzała zadać jeszcze jedno pytania.
Zamiast niego przyszła ulga. — To prawda — zdała sobie sprawę. — On... — W jej
oczy wstąpił strach. — Uciekajcie — przekazała krótkie, niespodziewane
ostrzeżenie.
— A—Qing? — zdziwił się Lan Qiren.
— Uciekaj! — wykrzyczała.
Złapała go za rękaw i pociągnęła w kierunku wyjścia, ale było już za
późno. Uderzyła w otaczającą całe Zacisze Obłoków tarczę, a potem rozbrzmiał
ryk. Ryk wydostającego się dzikiego trupa z zaklęcia Nieśmiertelnego Mistrza.
***
Wei Wuxian zdusił w sobie przewrotny, niemuszony śmiech na wieść o
tym, jakimi to "głupcami" są w oczach nowopoznanego złoczyńcy.
Naprawdę miał ochotę płakać, szczególnie po wielkiej przemowie, żywcem
zaczerpniętej ze starego filmu ze sceny ujawnienia złoczyńcy.
Nawet jeśli nie było do śmiechu i faktycznie zamierzał zaatakować
Zacisze Obłoków, Wei Wuxian i Lan Wangji nie zmartwili się. To miejsce
przetrwało wojny, wszechobecne wyniszczenie, klęski i dotarło do czasów, kiedy
nikt nie potrzebował kultywatorów, a mimo to ci wciąż istnieli w ich
sąsiedztwie.
Wei Wuxian i Lan Wangji w tym samym momencie wypuścili ze swoich
palców wiązkę energii, która przeszła przez stojącego przed nimi chłopaka.
Demoniczny Kultywator wycelował w jego serce, Mistrz Zacisza Obłoków w duszę,
obaj zniszczyli po fragmencie.
Chłopak zgiął się w pół z bólu. Zachwiał się na osłabionych nogach,
kaszlnął krwią, którą wypluł przez siebie. Otarł twarz fragmentem togi.
— W takim razie, odrodzony Xue Yang, może zaszczyciłbyś nas odpowiedziami?
Tym razem prawdziwymi — poprosił niskim tonem Wei Wuxian, nie kryjąc się z tym,
że odkrył już prawdziwą tożsamość porywacza.
Lan Wangji również nie wydawał się zaskoczony.
— Odpowiedzi? — fuknął. — Sam rzucasz kłamstwami, a mi je zarzucasz?
— A kiedy niby skłamałem? Mnie otaczała aura szczerości, więc
grzecznie oczekuję tego samego.
— Jak się odrodziłeś? — ryknął niespodziewanie Xue Yang. — Jak to zrobiłeś?
MÓW! Tylko to chcę wiedzieć. Mogę spłonąć, mogą wykonać na mnie tysiąc cięć,
przekląć, ale chcę wiedzieć tylko jedno: JAK? — ostatnie słowo wysyczał.
Wei Wuxian posiadł się ze zdumienia. Nie takiego przebiegu rozmowy oczekiwał,
a ułożył ją sobie w myślach całkiem sprawnie, oczekując, że zakończy się w
korzystny dla nich sposób. Jednak po pierwszym pytaniu zeszła na zupełnie inny
tor.
Poszukał wsparcia w stojącym nad nim Lan Wangji. Mężczyzna trzymał
miecz w silnym uścisku, gotowy na każdy, nadciągający w ich stronę atak.
Nauczony doświadczeniem, skrzywdzony porażkami nie zamierzał doprowadzić do
popełnienia kolejnych błędów.
— Nie wiemy — odpowiedział w końcu Nieśmiertelny Mistrz, a jego słowo
od razu uznali za prawdę.
— Lan Zhan...
— Szanowny Starszy Wei odnalazł go w trakcie jednego ze swoich treningów.
Prawda leżąca za tym wydarzeniem, wciąż pozostaje skryta za tajemnicami z
przeszłości.
— To... — Xue Yang urwał. — Nie kłamiesz. Kultywatorzy Zacisza Obłoków
nie kłamią — przypomniał sobie.
— Kłamią — zaprzeczył Lan Wangji, nie pozostawiając fałszywych złudzeń.
— Zasady pisane przez wieki sięgają tradycji, od której powoli odchodzimy.
— Ale ty nie kłamiesz. — Ściągnął gniewnie czoło. — Nie wielki mistrz,
Lan Wangji.
— Kłamstwo to nie dar, to przywilej. Mówię prawdę, bo nie znam
lepszego kłamstwa.
Wei Wuxian poklepał Lan Zhana po łydce i szepnął:
— Od kiedy stałeś się taki rozgadany?
— Wykładam nauki od półtora tysiąca lat — odpowiedział swobodnie, nie
widząc złośliwości w pytaniu chłopaka.
— Zabawny się zrobiłeś. — Uśmiechnął się szeroko. — To w tobie kocham.
A teraz nasz drogi Xue Yang. Po pierwsze, skłamałem. Nie odrodziłeś się, masz
niewiele mniej lat od stojącego tutaj Nieśmiertelnego Mistrza.
Chłopak zaśmiał się ponuro.
— A więc nic nie ujdzie uwadze demonicznego patriarchy, godne podziwu.
Zawsze podziwiałem mistrza, a to wielki zaszczyt — rzekł z pasją, ocierając z
twarzy krew. — Czym sobie na to zasłużyłem?
— Tym, że jesteś gnojem, który porwał i zabił koło dwustu ludzi.
Jesteś chory i dlatego przykułeś moją uwagę...
— Chory? — przerwał gwałtownie Wei Wuxianowi. — Chorzy to są oni! —
Wskazał w kierunku uciekinierów. — Chory jest świat, gdzie wszyscy zapominają o
przeszłości, niszczą wszystko, co zbudowali przodkowie, dobytek wieków palą.
Wszystkie moje dzieła, moje nauki zostały przez nich zniszczone. W imię czego?
Prawa? Czyjejś zachcianki? Kaprysu? Czy zaprzeczysz temu, o wielki mistrzu! —
zadrwił sobie. — Czy nie zniszczyli grobów poległych po Wojnie Lotosowej,
twierdząc, że to nie byli bohaterowie, a rzezimieszki? A może zapomniałeś o
tym, jak zniszczyli połowę świętego lasu, aby wybudować jakąś drogę, której
nigdy nie dokończyli? A wielkie palenie ksiąg?
Wei Wuxian walnął nagle pięścią o podłogę. Dźwięk uniósł sie echem między
pustymi korytarzami podziemnego metra.
— Nie rób z siebie wielkiego bohatera. Dopiero się odrodziłem, ale
nigdy nie zapomnę, jak zniszczyliście mi dom! Czy nie spaliście dobytku
Przystani Lotosu? Czy nie zrównaliście z ziemią każdego, najmniejszego skrawka,
mordując każdego, kogo napotkaliście na swojej drodze?! Czy te czyny uważasz za
wyraz sprawiedliwości, a czyny ludzi za zbrodnię wieków?
Lan Wangji położył dłoń na ramieniu chłopaka. Nagłe ciepło uzmysłowiło
mu, że od tamtego dnia minęło niemal dwa tysiące lat, a dziś nie istniała już
Przystań Lotosu. Brat umarł, pozostawiony na tym świecie sam. Dom zniknął z
map, aby zaistnieć w miejskich legendach, bo na kartach historii opowiedziano
same kłamstwa. A Wei Wuxian znów stracił wszystko.
— Przepraszam, Lan Zhan.
Uścisnął jego dłoń, wdzięczny za to chwilowe wsparcie.
— Jesteś zły, bo zniszczono coś, co należało do ciebie. — Wei Wuxian
wrócił na właściwy sposób myślenia. — Dopiero gdy tak się stało, zrozumiałeś
ból innych. Ale jeśli dążysz do tej fałszywej zemsty z tam słabych powodów, to
zaprzestań. I tak niczego nie osiągniesz.
Xue Yang fuknął. Machnął od niechcenia ręką, ignorując ostrzeżenie, z
którym podzielił się Wei Wuxian.
— Moja historia nigdy nie skończyła się w ten sam sposób, jak twoja —
przypomniał demonicznemu kultywatorowi.
Śmierć.
Niewinnie przelana krew.
Grzechy, które przeniosły się na kolejne pokolenia.
Wei Wuxian dobrze znał zakończenie swojej historii, ale nie lubił, gdy
ktoś obcy mu je wypominał.
— Oj, wystarczy. Mądrości od złośliwości nie nabierzesz, a pewnie przez
tyle wieków mózg ci się całkowicie zsechł.
— Mi czy wam?
Rozległo się kliknięcie. Xue Yang otworzył zaciśniętą dłoń, w której
trzymał detonator. Dotarły do nich pierwsze huki, na szczęście nie z przejścia,
przez które zmierzała grupa. Jednak zaraz dotarł do ich uszu kolejny wybuch.
Wei Wuxian rzucił się na kolejne przejście wraz z Lan Wangji, który
puścił krótką melodię w stronę tunelu. Zablokowała ona wybuch. Podobnie uczynił
Wei Wuxian, nie znajdując innego rozwiązania dla tej sytuacji. W jego dźwiękach
zawarła się demoniczna energia zebrana z dusz ludzi, którzy stracili tu życie.
Na szacunek było za późno.
Przerwali ciąg wybuchów, a w tym czasie Xue Yang uciekł przez awaryjne
wyjście prowadzące prosto na ulicę. Pozostał po nim leżący na podłodze detonator
i kamień gromadzenia przepełniony demoniczną energią, która wzywała do
wyzwolenia i zniszczenia…
0 Comments:
Prześlij komentarz