[Forgetting Envies] Rozdział 18

                

Lan Qiren przerzucił niedbale plecak przez ramię, po czym syknął z bólu, kiedy wykręcił za mocno obity bark. Plecak opadł i zawisnął przed nim, na bezwładnej ręce, kołysząc się na boki.

To bolało…

Czasem miał wrażenie, że mógłby zostać kultywatorem — to szlachetna praca, nawet służba, pełna niezapomnianych przygód i starożytnej wiedzy, która była czymś wyjątkowym w dzisiejszych czasach. Z drugiej strony ból przypominał o tej ciemnej stronie kultywacji. Nie zniósłby tego więcej, a po tej jednej walce skończyło się na paru siniakach.

Wierzył, że jest nie tchórzem. Każdy w podobnych okolicznościach by się wahał, tylko głupiec podjąłby się zadania bez wzięcia pod uwagę wszystkich możliwości. Więc nie uważał, że źle postępuje. Należała mu się ta chwila zwątpienia, przemyślenia i podjęcia właściwej decyzji w odpowiednim czasie.

Z tymi myślami wyszedł za teren szkoły. Stracił ochotę na jakąkolwiek edukację, poza tym odwołali zajęcia na tydzień bez podania konkretnego terminu, kiedy szkoła wróci do normalnego funkcjonowania. Uczniów zamieszanych w incydent przesłuchało kilkukrotnie, analizując w czasie bieżącym poszczególne zeznania, aż złożono z nich spójną historię.

Lan Qiren został wypuszczony, jako jeden z ostatnich, wraz z przewodniczącą, która czekała na niego przy pobliskim sklepie, z dala od reporterów czekających na konferencję przewodniczącej departamentu do spraw nadprzyrodzonych. W tym czasie nikt nie zainteresował sie dwójką uczniów, która uciekła za pierwszy murek.

— To straszne — powiedziała dziewczyna. Wszyscy zwracali się do niej A—Qing. Nienawidziła swojego imienia, choć nigdy nie opowiadała nikomu, skąd wzięła się ta niechęć. — Podobno pokonałeś tę... istotę, która wdarła się na teren szkoły? — spytała, przegryzając wargę z lęku na samo wspomnienie o niedawnych wydarzeniach.

— To mój mistrz. Ja nie dałbym rady — przyznał od razu. — W ostatniej chwili mnie uratowali.

— Ej, nie bądź taki skromny. — Trąciła go w ramię. — Na pewno miałeś spory udział.

— Nie... Troszkę pomogłem... Dałem trochę czasu — w końcu wybąkał.

— W takim razie, gdyby nie ty, byłoby tu więcej ofiar.

Oficjalnie podano, że w trakcie ataku na szkołę zginął jeden nauczyciel i dwanaścioro uczniów, choć wśród nich większość poniosła śmierć przez wywołaną panikę. Tylko dwie osoby bezpośrednio zginęły przez dzikiego trupa, jednak w aktach wyraźnie podkreślono udział demona w śmierci trzynastu osób. Chcieli uniknąć dalszych problemów związanych z reakcją rodziców na wieść o śmierci ich dzieci.

Jednak niezależnie od okoliczności, nie zdołali uratować wszystkich.

Lan Qiren położył dłoń na lewej piersi, w której serce tłukło mu jak oszalałe, choć oddalił się od niebezpieczeństwa, a jego mistrz zadbał o to, żeby nic więcej mu się nie przytrafiło. Jednak spadł na niego ciężar, na który nikt go wcześniej nie przygotował. Nieśmiertelny Mistrz zawsze powtarzał w trakcie ich wspólnych wykładów, że najważniejszą lekcję odbiorą, gdy spotkają się twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Ciekawscy uczniowie wypytywali go, jedni za drugimi, aby uchylił rąbka tajemnicy, wierząc w cudowne uczucie, które ich przepełni po zwycięstwie.

Teraz Lan Qiren zrozumiał słowa mistrza i dlaczego nigdy nie zdradził im, co przyniesie prawdziwa walka.

Poznał bezradność.

Poznał ból.

Poznał słabość.

A—Qing zauważyła, że mięśnie na twarzy chłopaka się spinają z bólu. Był nieobecny, szedł według wyuczonego wzoru, dobrze znaną trasą, nie zważając na to, że prowadzi za sobą dziewczynę. Współczuła mu.

Ujęła dłoń Lan Qirena, nie czuł jej, ale odruchowo zacieśnił uścisk. Teraz ona zaczęła go prowadzić, pilnując, by na żadnym z przejść nie wszedł pod samochód. Aż zaprowadziła go do zacisza obłoków i postawiła przed starszymi uczniami, którzy podbiegli do niego, otaczając ciasnym kręgiem.

— Ej, to prawda? — spytali niemal równocześnie.

— Słyszałem, że dzikie zwłoki zaatakowały szkołę. W biały dzień! — oburzył się najstarszy z uczniów, Lan Jiang, najgłośniejszy ze wszystkich chłopaków. — Przecież to nie do pomyślenia!

— Na pewno ktoś, kto zaatakował szkołę, pomyślał, że nie wypada, bo jest piękny słoneczny dzień — zażartował sobie rówieśnik Lan Qirena. — Nie przejmuj się nim. To głupek. Myśli, ale nigdy głową.

— Właśnie, Qiren, przeżyłeś, to się liczy! — pochwalił go jeszcze inny uczeń.

Opuścił głowę.

Wrócił, naprawdę wrócił do domu, choć w pewnym momencie był przekonany, że nic ani nikt nie zdąży go uratować.

— To... — Jego głos się załamał. Reszta zamilkła. — Ludzie umarli na moich oczach.

Uczniowie wymienili się zawstydzonymi spojrzeniami. Niektórych tematów nie powinni poruszać. Ciekawość zawsze ciągnęła ich za języki, ale i ona powinna znać granice.

— Sorki, Qiren, już nic nie mówimy — rzekł potulnie Lan Jiang.  — Z nas to tacy idioci, którzy nie umieją trzymać języka za zębami.

Padły trzy klaśnięcia.

Na raz wszyscy się odwrócili. Młodszy mistrz Zacisza Obłoków, Lan Shishui podwinął rękawy, a następnie założył ręce za plecami. Uczniowie ustąpili mu miejsca, składając odpowiednie honory. Stanął przez Lan Qirenem, który za bardzo przejęty ostatnimi wydarzeniami, nie zauważył obecności swojego nauczyciela.

— Zawsze byłem rozsądny — rozpoczął swoją przemowę, skierowaną do wszystkich uczniów. — Gdy wychodziliśmy na Nocne Łowy, zawsze traktowano mnie jak przywódcę. Zdobyłem uznanie Nieśmiertelnego Mistrza i szybko stałem się znanym kultywatorem. Najdłużej płakałem po śmierci małej dziewczynki, mówili na nią Mei Mei. Nie miała rodziców. Żyła u sąsiadów, pracując w polu. Kiedy dzikie trupy zaatakowały wioskę, rodzina wypchnęła małą, żeby przeżyć. Przeżyli. Ciała dziewczynki nikt nie chciał pochować...

— M... Mistrzu? — Lan Qiren zawahał się.

— Stałem wtedy do wschodu słońca nad jej grobem. Sam go wykopałem, bo poczułem się za nią odpowiedzialny. Do dziś pamiętam jej piękne, czarne włosy i uśmiech, z którym umarła. Możliwe, że poczuła się potrzebna, a może uśmiechnęła się, wiedząc, że to koniec jej cierpień. Nie wiem. Myślałem, żeby przywołać jej duszę, zapytać ją, ale... Przychodzą dni, że trzeba ruszyć dalej.

— JA NIE BYŁEM NA TO GOTOWY! — wykrzyczał niespodziewanie chłopak.

Odepchnął od siebie mistrza, co wywołało potok szeptów wśród pozostałych uczniów. Lan Qiren złamał jedną z najważniejszych zasad sekty Lan — nigdy nie podnieś ręki na swojego nauczyciela. To właśnie uczynił, co niemal złamało mu serce.

Zdał sobie sprawę ze swojego uczynku szybko. Przyklęknął i wystawił przed siebie ręce, chyląc nisko głowę.

— Przyjmę każdą karę — zadeklarował.

Lan Shizhui położył dłoń na głowie chłopaka.

— Nigdy bym cię nie ukarał w takich okolicznościach. Ból, który cię wypełnił, jest mi dobrze znany, choć za czasów moich młodzieńczych lat poznałem śmierć o wiele wcześniej i widziałem jej o wiele więcej. Czasy wojny. Czasy kłamstw. Czasy zniszczenia.

Młodszy mistrz chwycił w silnym uścisku wisiorek opadający na jego klatkę piersiową. Nosił go, odkąd uczniowie tylko pamiętali. I nigdy go nie zdejmował. Niektórzy rozpowiadali plotki, że wewnątrz znajduje się pamiątka po ukochanej żonie kultywatora, ale nigdy nie potwierdzono tej pogłoski. Lan Shizhui natomiast nie był chętny do dzielenia się swoimi tajemnicami. Każdemu na zapytanie, odpowiadał: "to coś cennego" i na tym kończył rozmowę.

Po raz pierwszy uczniowie zauważyli, że na wspomnienie o swojej przeszłości, kiedy rozpoczął swoją drogę kultywacji, chwycił ten wisiorek i się głęboko zamyślił.

— Hm... Przepraszam? — odezwała się nieśmiało dziewczyna stojąca za Lan Qirenem.

Kilku chłopaków, nie zważając na zaistniałe okoliczności, zagwizdali pod nosem. Mistrz Lan Shizhui posłał im jedno, bardzo dosłowne spojrzenie, po którym uciekli do swoich kwater. W Zaciszu Obłoków istniał zakaz biegania, ale młodzi adepci opanowali do perfekcji szybki chód, znikając z oczu mistrza szybciej niż ktokolwiek by ich o to podejrzewał.

— Witam panienkę. Rzadko miewamy tu gości, choć ostatni miesiąc zaskoczył niespodziewanymi wizytami.

A—Qing tupnęła nieśmiało. Przez moment zbierała w sobie to, co zamierza powiedzieć, aż w końcu wydusiła z siebie:

— Czy mogę zostać kultywatorem?

Lan Shizhui odsunął na bok i wskazał łagodnym ruchem dłoni na drogę.

— Zapraszamy.

— Naprawdę? — Ucieszyła się. — Myślałam, że będę musiała przejść jakiś test czy coś? Mówią, że jest trudny i niewielu go przechodzi.

— To prawda. — Mistrz parsknął słodkim śmiechem. — To test cierpliwości, szacunku i poświęcenia, jednak tych umiejętności nie rozpoznasz w drugim człowieku poprzez zwyczajny test.

— To... — zawahała się, jakby zamierzała zadać jeszcze jedno pytania. Zamiast niego przyszła ulga. — To prawda — zdała sobie sprawę. — On... — W jej oczy wstąpił strach. — Uciekajcie — przekazała krótkie, niespodziewane ostrzeżenie.

— A—Qing? — zdziwił się Lan Qiren.

— Uciekaj! — wykrzyczała.

Złapała go za rękaw i pociągnęła w kierunku wyjścia, ale było już za późno. Uderzyła w otaczającą całe Zacisze Obłoków tarczę, a potem rozbrzmiał ryk. Ryk wydostającego się dzikiego trupa z zaklęcia Nieśmiertelnego Mistrza.

 

***

 

Wei Wuxian zdusił w sobie przewrotny, niemuszony śmiech na wieść o tym, jakimi to "głupcami" są w oczach nowopoznanego złoczyńcy. Naprawdę miał ochotę płakać, szczególnie po wielkiej przemowie, żywcem zaczerpniętej ze starego filmu ze sceny ujawnienia złoczyńcy.

Nawet jeśli nie było do śmiechu i faktycznie zamierzał zaatakować Zacisze Obłoków, Wei Wuxian i Lan Wangji nie zmartwili się. To miejsce przetrwało wojny, wszechobecne wyniszczenie, klęski i dotarło do czasów, kiedy nikt nie potrzebował kultywatorów, a mimo to ci wciąż istnieli w ich sąsiedztwie.

Wei Wuxian i Lan Wangji w tym samym momencie wypuścili ze swoich palców wiązkę energii, która przeszła przez stojącego przed nimi chłopaka. Demoniczny Kultywator wycelował w jego serce, Mistrz Zacisza Obłoków w duszę, obaj zniszczyli po fragmencie.

Chłopak zgiął się w pół z bólu. Zachwiał się na osłabionych nogach, kaszlnął krwią, którą wypluł przez siebie. Otarł twarz fragmentem togi.

— W takim razie, odrodzony Xue Yang, może zaszczyciłbyś nas odpowiedziami? Tym razem prawdziwymi — poprosił niskim tonem Wei Wuxian, nie kryjąc się z tym, że odkrył już prawdziwą tożsamość porywacza.

Lan Wangji również nie wydawał się zaskoczony.

— Odpowiedzi? — fuknął. — Sam rzucasz kłamstwami, a mi je zarzucasz?

— A kiedy niby skłamałem? Mnie otaczała aura szczerości, więc grzecznie oczekuję tego samego.

— Jak się odrodziłeś? — ryknął niespodziewanie Xue Yang. — Jak to zrobiłeś? MÓW! Tylko to chcę wiedzieć. Mogę spłonąć, mogą wykonać na mnie tysiąc cięć, przekląć, ale chcę wiedzieć tylko jedno: JAK? — ostatnie słowo wysyczał.

Wei Wuxian posiadł się ze zdumienia. Nie takiego przebiegu rozmowy oczekiwał, a ułożył ją sobie w myślach całkiem sprawnie, oczekując, że zakończy się w korzystny dla nich sposób. Jednak po pierwszym pytaniu zeszła na zupełnie inny tor.

Poszukał wsparcia w stojącym nad nim Lan Wangji. Mężczyzna trzymał miecz w silnym uścisku, gotowy na każdy, nadciągający w ich stronę atak. Nauczony doświadczeniem, skrzywdzony porażkami nie zamierzał doprowadzić do popełnienia kolejnych błędów.

— Nie wiemy — odpowiedział w końcu Nieśmiertelny Mistrz, a jego słowo od razu uznali za prawdę.

— Lan Zhan...

— Szanowny Starszy Wei odnalazł go w trakcie jednego ze swoich treningów. Prawda leżąca za tym wydarzeniem, wciąż pozostaje skryta za tajemnicami z przeszłości.

— To... — Xue Yang urwał. — Nie kłamiesz. Kultywatorzy Zacisza Obłoków nie kłamią — przypomniał sobie.

— Kłamią — zaprzeczył Lan Wangji, nie pozostawiając fałszywych złudzeń. — Zasady pisane przez wieki sięgają tradycji, od której powoli odchodzimy.

— Ale ty nie kłamiesz. — Ściągnął gniewnie czoło. — Nie wielki mistrz, Lan Wangji.

— Kłamstwo to nie dar, to przywilej. Mówię prawdę, bo nie znam lepszego kłamstwa.

Wei Wuxian poklepał Lan Zhana po łydce i szepnął:

— Od kiedy stałeś się taki rozgadany?

— Wykładam nauki od półtora tysiąca lat — odpowiedział swobodnie, nie widząc złośliwości w pytaniu chłopaka.

— Zabawny się zrobiłeś. — Uśmiechnął się szeroko. — To w tobie kocham. A teraz nasz drogi Xue Yang. Po pierwsze, skłamałem. Nie odrodziłeś się, masz niewiele mniej lat od stojącego tutaj Nieśmiertelnego Mistrza.

Chłopak zaśmiał się ponuro.

— A więc nic nie ujdzie uwadze demonicznego patriarchy, godne podziwu. Zawsze podziwiałem mistrza, a to wielki zaszczyt — rzekł z pasją, ocierając z twarzy krew. — Czym sobie na to zasłużyłem?

— Tym, że jesteś gnojem, który porwał i zabił koło dwustu ludzi. Jesteś chory i dlatego przykułeś moją uwagę...

— Chory? — przerwał gwałtownie Wei Wuxianowi. — Chorzy to są oni! — Wskazał w kierunku uciekinierów. — Chory jest świat, gdzie wszyscy zapominają o przeszłości, niszczą wszystko, co zbudowali przodkowie, dobytek wieków palą. Wszystkie moje dzieła, moje nauki zostały przez nich zniszczone. W imię czego? Prawa? Czyjejś zachcianki? Kaprysu? Czy zaprzeczysz temu, o wielki mistrzu! — zadrwił sobie. — Czy nie zniszczyli grobów poległych po Wojnie Lotosowej, twierdząc, że to nie byli bohaterowie, a rzezimieszki? A może zapomniałeś o tym, jak zniszczyli połowę świętego lasu, aby wybudować jakąś drogę, której nigdy nie dokończyli? A wielkie palenie ksiąg?

Wei Wuxian walnął nagle pięścią o podłogę. Dźwięk uniósł sie echem między pustymi korytarzami podziemnego metra.

— Nie rób z siebie wielkiego bohatera. Dopiero się odrodziłem, ale nigdy nie zapomnę, jak zniszczyliście mi dom! Czy nie spaliście dobytku Przystani Lotosu? Czy nie zrównaliście z ziemią każdego, najmniejszego skrawka, mordując każdego, kogo napotkaliście na swojej drodze?! Czy te czyny uważasz za wyraz sprawiedliwości, a czyny ludzi za zbrodnię wieków?

Lan Wangji położył dłoń na ramieniu chłopaka. Nagłe ciepło uzmysłowiło mu, że od tamtego dnia minęło niemal dwa tysiące lat, a dziś nie istniała już Przystań Lotosu. Brat umarł, pozostawiony na tym świecie sam. Dom zniknął z map, aby zaistnieć w miejskich legendach, bo na kartach historii opowiedziano same kłamstwa. A Wei Wuxian znów stracił wszystko.

— Przepraszam, Lan Zhan.

Uścisnął jego dłoń, wdzięczny za to chwilowe wsparcie.

— Jesteś zły, bo zniszczono coś, co należało do ciebie. — Wei Wuxian wrócił na właściwy sposób myślenia. — Dopiero gdy tak się stało, zrozumiałeś ból innych. Ale jeśli dążysz do tej fałszywej zemsty z tam słabych powodów, to zaprzestań. I tak niczego nie osiągniesz.

Xue Yang fuknął. Machnął od niechcenia ręką, ignorując ostrzeżenie, z którym podzielił się Wei Wuxian.

— Moja historia nigdy nie skończyła się w ten sam sposób, jak twoja — przypomniał demonicznemu kultywatorowi.

Śmierć.

Niewinnie przelana krew.

Grzechy, które przeniosły się na kolejne pokolenia.

Wei Wuxian dobrze znał zakończenie swojej historii, ale nie lubił, gdy ktoś obcy mu je wypominał.

— Oj, wystarczy. Mądrości od złośliwości nie nabierzesz, a pewnie przez tyle wieków mózg ci się całkowicie zsechł.

— Mi czy wam?

Rozległo się kliknięcie. Xue Yang otworzył zaciśniętą dłoń, w której trzymał detonator. Dotarły do nich pierwsze huki, na szczęście nie z przejścia, przez które zmierzała grupa. Jednak zaraz dotarł do ich uszu kolejny wybuch.

Wei Wuxian rzucił się na kolejne przejście wraz z Lan Wangji, który puścił krótką melodię w stronę tunelu. Zablokowała ona wybuch. Podobnie uczynił Wei Wuxian, nie znajdując innego rozwiązania dla tej sytuacji. W jego dźwiękach zawarła się demoniczna energia zebrana z dusz ludzi, którzy stracili tu życie. Na szacunek było za późno.

Przerwali ciąg wybuchów, a w tym czasie Xue Yang uciekł przez awaryjne wyjście prowadzące prosto na ulicę. Pozostał po nim leżący na podłodze detonator i kamień gromadzenia przepełniony demoniczną energią, która wzywała do wyzwolenia i zniszczenia…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!