[Pogromca smoków] Rozdział 67

      

Opuściła bezwładnie ręce.

Wołania Lokiego zaczęły szumieć w jej myślach, ale zignorowała je, kierując całą swoją uwagę na Shinę. Nieświadomie pobiegła ku dziewczynie i zarzuciła na nią ręce, łapiąc w silnym uścisku.

Odwzajemniła przytulenie. Położyła podbródek na ramieniu Lucy, dłoń wplątała w jej włosy i rzekła:

— Tęskniłam. — Jej głos wydawał się nieobecny, inny niż go zapamiętała. Jednak w tych okolicznościach nie miało to żadnego znaczenia.

Lucy posiadała się z nieograniczonego szczęścia.

— Ja też — wyszeptała Lucy. — Dlaczego wcześniej... Co tu robisz? — zmieniła szybko pytanie, kiedy zdała sobie sprawę, w jakich okolicznościach ponownie napotkała na dziewczynę.

— Lucy... Kto to? — spytał Gray podejrzliwym tonem. — Widzę, że ją znasz, ale prosimy o szczegóły.

— A po co ci, lodówko? — oburzył się Natsu. — Przyjaciel Lucy to i nasz przyjaciel, nie tak działa Fairy Tail?

— Serio?! — W jaskini aż zadrżało od jego głosu. — Tobie się chyba już przepaliły wszystkie połączenia w mózgu. Niby w jakiś okolicznościach ją spotkaliśmy? Nie wydaje ci się to ani trochę podejrzane?

— Nie. — Natsu uśmiechnął się szeroko. — A co mi tam? Chcesz dołączyć do Fairy Tail? — zaproponował Shinie z daleka.

— He? — zdziwili się równocześnie Lucy, Erza i Gray.

Erza zaczerwieniała ze złości.

Wyjęła ze swojego arsenału jeden z przepięknych, mocnych wachlarzy, po czym trzepnęła nim w Natsu. Tym jednym uderzeniem wbiła go w ziemię.

— He? — Posłała mu groźne spojrzenie. — Od kiedy się niby rządzisz, co? — Potem zwróciła się ku Lucy: — Kto to?! Szczegóły!

Lucy zawahała się, na ile powinna wyzwać prawdy. A nawet jeśli to zrobi, czy ktokolwiek jej uwierzy? Prawda była zagmatwana, łamała każde prawa magii i nauki. Na szczęście znała właściwe kłamstwo.

— To Shina Dragon, podróżowałam z nią ostatnimi czasy. Razem udało nam się wykonać kilka misji, niestety, kiedy zostałam aresztowana, rozłączyłyśmy się.

— Dlaczego wcześniej się z nią nie skontaktowałaś? — uparcie drążyła Erza.

— Najpierw zostałam aresztowana, oczyszczono mnie z zarzutów niedawno, a zaraz po tym skierowano na niebezpieczną misję. Nie miałam odwagi poprosić ją o pomoc, poza tym nie wiedziałam, gdzie obecnie przebywa... — Przeniosła wzrok na Shinę i dała jej znak głową, aby dokończyła historię.

— Hej, hej, wszystkim! — Pomachała ku wszystkim energicznie. — Shina jestem, kocham dobre jedzenie i moim życiowym celem jest uratować moją mamę. Ech, nie sądziłam, że się tu spotkamy. Jaki przypadek!

— Przypadek? — powtórzyła powoli Lucy.

— Yhy, Juren dała mi znać, że ktoś wyznaczył sporą nagrodę za przejrzenie tej jaskini. Słyszałam to i owo, ale tym bardziej postanowiłam tu zajrzeć.

— Juren, ta z wolnej gildii? — wtrącił się Natsu.

— Znasz tę pięściarę Juren? Ona zawsze chowała pod ladą fajne misje dla Lucy. Sporo dzięki niej zarobiłaś.

— Nie tyle, ile ci się wydaje — poprawiła ją Lucy. — Ale... — urwała w tym momencie. Wiele pytań cisnęło jej się na usta, o wiele mniej mogła ich zadać, szczególnie kiedy Natsu znajdował się tak blisko. Obiecała sobie, że po wszystkim porwie Shinę sam na sam na poważną rozmowę, póki co wystarczała jej sama obecność dziewczyny.

Maury zachowywał się dotąd cicho, za cicho jak na niego w obecności obcej osoby. Znalazła go przy trumnie, w wykopanym dole, gdzie czytał ponownie wyrytą na drewnie historię. Sprawdził wieko, boczne ściany, a nawet szarpnął podstawą trumny, sprawdzając, co kryje się pod spodem. Nie dał rady jej podnieść. Opadł ze zmęczenia w środek trumny i sapnął ciężko. Zwrócił uwagę Erzy.

— Ej, wyłaź mi stąd, ale już! — ryknęła i machnęła gwałtownie ręką, wskazując miejsce obok niej.

Dwa razy się nie zastanawiał. Wydostał się na zewnątrz przy wsparciu Graya, który również z niezadowoleniem pokręcił głową, a potem podbiegł do Erzy. Wtedy dopiero zobaczył Shinę. Ich oczy się spotkały. Niewinne rumieńce wyszły na policzkach chłopca. Ze wstydu schował się za przybraną matką, którą zaczęła podejrzliwie zerkać to na chłopca, to na Shinę.

— Podoba ci się? — zapytała zbyt szczerze.

— MAMO! — Naciągnął czapkę na twarz, zakrywając różowe policzki. — Nie!

Shina zaśmiała się pod nosem.

— Dzięki, poczekaj tak ze dwadzieścia lat, a może dam ci szansę, przystojniaku. — Puściła w jego stronę oczko. — To... — Zakołysała się na palcach. — To mogę z wami... iść? Nie ma problemu?

Erza dłużej nie protestowała, ale i nie zaakceptowała wprost obecności obcej dziewczyny. Zaczęła przeglądać po kolei znajdujące się w pomieszczeniu ciała, układając je przy ścianie i zamykając oczy tym, którzy mieli je nadal otwarte.

Doliczyli się dwunastu ofiar, przy każdym z wejść leżały po dwa z każdej ze stron. Tak jak poprzedni zmarli, nie nosili na swoich ciałach żadnych ran, choć krew przesiąkała ubrania większości z nich. Byli zwykłymi ludźmi, robotnikami, rolnikami, nie magami. Erza nie znalazła przy nich ani jednego przedmiotu magicznego.

— To nie ma sensu! — krzyknęła, rzucając na ziemię miecz. — Coś Lucy zabrało i też nie ma na sobie żadnych obrażeń. Żyje, my żyjemy, Shina żyje, to skąd te ofiary?

— Może osoba, która spoczywała w tej trumnie, już się uwolniła? — zaproponowała niepewnie Shina, wychodząc przed Lucy. — Zanim tu weszłam zobaczyłam strumień magii. Może to było zaklęcie uwalniające? Głównie chodzi mi o starożytną magię, skoro już mówimy o tak starej istocie.

Lucy zmarszczyła czoło.

— To magia życia... — Lucy ostrożnie wypowiedziała słowa. — Maury obudził tego boga, ale jego ciało nie miało sił, więc żywił się energią ludzi i kiedy zgromadził jej wystarczająco dużo, uciekł wraz z magią. Może on jest magią, nie ma fizycznego ciała?

— Skoro tak, to wyjdziemy stąd żywi — podsumował Gray. — Choć jeśli faktycznie to miejsce opuściła "starożytna siła" to nie wiem, czy w tej jaskini nie jesteśmy bezpieczniejsi niż na zewnątrz.

Erza palnęła Graya w czoło. Żarty czy nie, nie wypadało tak mówić, kiedy w domu na dziecko czekała stęskniona matka, przekonana, że zobaczy swojego chłopca żywego. W tym momencie nie potrafili przewidzieć, czy przynajmniej wyniosą stąd ciało dziecka.

— To nie do końca tak — odezwała się na końcu Shina. — Przepraszam, że się wtrącam. Tak... Tak bez pytania. Mogę, prawda? — zwróciła się do Lucy.

— Chyba... — popatrzyła się na ich, nikt nie wniósł sprzeciwu — tak.

— Świetnie, dzięki. — Poklepała Lucy do ramieniu. — Musi mieć ciało. A przynajmniej pragnie mieć ciało. To stara opowieść, powiedzmy, że legenda, ale mówi o tym, boga znudziło towarzystwo innych nieśmiertelnych. Zapragnął znów wrócić do ludzi i to mu się udało, ale niestety nikt go nie widział. Stał się "duchem", który błądził po tym świecie, aż odkrył, że potrzebne mu ciało, że musi narodzić się na nowo.

— A więc... — przerwał jej Gray — twierdzisz, że on zdobył ciało? Wydostał się?

Skinęła głową.

— Ale tak do trupa wszedł? — zdziwił się Natsu. — Obrzydliwe, przecież tam pewnie same kości zostały.

— Nie. — Shina wyjęła z kieszeni kawałek materiału. — To boskie ciało, zachowane w nieskalanym stanie. Boskie ciało nigdy nie gnije, nigdy nie przeradza się w piach.

Erza podniosła podejrzliwie brew.

— A ty skąd to wszystko wiesz? — zapytała, coraz mniej ufając dopiero co poznanej dziewczynie.

— Podróżuję. Tu i tam...

— My też — podkreśliła Scarlet. Sięgnęła w stronę miecza, zatrzymując dłoń na jego rękojeści. Wahała się nad dalszym działaniem, ale po tym co usłyszała, wiedziała, że musi zachować czujność.

Lucy ze zmartwienia opuściła wzrok. Nie tak zapamiętała Shinę. Dziewczyna wiele mówiła, aż za wiele, ale w ważnych sprawach trzymała język za zębami. Osoba, jej córka, która stała przed nią nie przypominała tamtej wrażliwej dziewczyny.

Ale czy miała prawo ją oceniać? Ta Shina znała Lucy, nic poza tym. Nie zdradziła, z którego momentu w historii pochodzi ani jakie wydarzenia miały miejsce w jej czasach.

— Dobrze, dobrze, przepraszam. — Potulnie wyjęła z plecaka opasłą księgę i rzuciła ją w stronę Erzy.

Kobieta drgnęła.

Nie ufała dziewczynie, nie ufała tej księdze... Mimo to kusiło ją, by zajrzeć do środka.

Podeszła, sięgając w kierunku tomiska, które z trudem uniosła. Kurz wydostał się z pomiędzy stron, otulając ją szarym pyłem. Skrzywiła się i przetarła twarz.

— Nienawidzę tego — syknęła pod nosem.

Otworzyła pierwszą ze stron.

Lucy nie zdołała rozczytać tekstu z daleka, rozpoznała jedynie rysunek przedstawiający smoka. Dalej pojawiały się same litery, które Erza badała. Jedno po drugim, aż zamknęła z hukiem księgę i cisnęła ją Natsu w pierś.

— Skąd to masz? — zapytała ostrym tomem.

— Odnalazłam. W jaskini pogromcy smoków lodu. Krótko po śmierci Makarova rząd kazał przeszukać korytarze, znalazłam tam tą księgę. Może się mylę, ale najpewniej to on próbował wskrzesić boga.

Za wiele wiedziała.

Lucy odsunęła się od Shiny, mając wrażenie, że coś jest nie tak. Urywało się wiele faktów, nie pasowały jej wyjaśnienia dziewczyny, choć pragnęła w nie wierzyć z całego serca. W tym momencie jednak rozsądek przemawiał głośniej. Krzyczał jej prosto w ucho, aby poważnie zastanowiła się nad tym, co zamierza zrobić.

— Shina, może... — urwała.

Zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się i upadła na ścianę. Oparła się o nią jedną ręką, drogą złapała się za obolałą głowę, przez którą aż w uszach jej dzwoniło. To się działo za szybko.

Natsu padł zemdlony, potem Maury. Erza wykonała ku nim jeden krok, zanim sama straciła przytomność. Z ich wszystkich trzymał się jeszcze Gray, który stworzył z lodu zasłonę na usta. Przez nią nie mógł oddychać. Dusił się coraz mocniej, odruchowo złapał pierś, w której jak na złość serce dudniło mocniej niż zwykle.

— Dobranoc — rozległ się słodki głos Shiny, powoli kroczącej ku Lucy. Złapała ją za podbródek i przyciągnęła jej twarz do siebie. — Głupia, mała dziewczynka, która myślała, że to ona kieruje swym losem — głos stał się męski, choć nadal powabny i delikatny. Usypiał Lucy tak samo, jakby ktoś jej śpiewał kołysankę.

Ona próbowała nie zasnąć.

Siły opuszczały ją z każdą sekundą, aż w końcu zsunęła się po ścianie, kładąc obok martwego mężczyzny. Jej głowa opadła na jego ramię i usnęła, tak samo jak reszta.

 

***

 

Ktoś grał.

Lucy obudziły spokojnie brzmienia fletu, który odbijał się echem wśród ścian, aby w jednym momencie zgrać się w cudowny utwór. Nazwala go nieświadomie "drogą bez wyjścia". Była to pierwsza myśl, która pojawiła się, gdy powoli otwierała oczy.

Wokół panowała ciemność. Nie widziała w niej twarzy Natsu, Erzy, Graya czy Maurego, jakby znajdowała się tu sama, a mimo to ktoś dla niej grał.

Nagle melodia ustała.

Ktoś w tych ciemnościach odłożył flet. Wstał. I zbliżył się do Lucy wolnym, nieśpiesznym krokiem. Twarzy nieznajomego Lucy oczekiwała z niecierpliwością. Zastanawiała się, gdzie podziało się światło. Dlaczego ktoś je zabrał, choć jeszcze chwilę temu jaskinię wypełniał nieskończony blask kryształów.

— Czekałem — rozbrzmiał ten sam głos, który słyszała krótko przed tym, jak zemdlała. Wydawał się wyraźniejszy, rozpoznawała go skądś. Tylko nie pamiętała szczegółów.

— Kim... jesteś? — spytała słabo. Miała chrypkę, ledwo siebie słyszała.

— To miłe, kiedy możemy w końcu porozmawiać twarzą w twarz.

Zaklaskał. Światła rozpaliły się dookoła pomieszczenia, oślepiając Lucy. Jeszcze na moment przymknęła oczy w obawie, że oślepnie. Na szczęście światło nie było za jaskrawe i szybko do niego przywykła.

Siedziała przy stole, na którym rozłożono całą zastawę w przepiękne wzory kwiatów sakury. W dzbanku parzyła się świeża herbata, unosił się z niej delikatny zapach róż. Przygotowano pięć miejsc. Trzy pozostały puste, jedno zajmowała ona, a przy ostatnim odwrócono krzesło, tak że nie zdołała dojrzeć, kto na nim siedzi.

Szarpnęła rękoma. Nie wydostała się z więzów, które oplatały jej nadgarstki, więc spróbowała podobnie — bez skutku.

Mężczyzna zaśmiał się słodko, trochę sztucznie, jakby dopiero ostatnimi czasy wyuczył się tego śmiechu.

— Jesteś bardzo zabawna. — Nalał do filiżanki herbaty. — Pochodzę z zamierzchłych czasów, ale obserwowałem was i chyba nie pomyliłem się, że obecnie w takich naczyniach pijecie napoje? Nieporęczne, łatwo je stłuc, choć nie mogę zaprzeczyć temu, że kryje się w nich swoiste piękno.

— Kim... jesteś? — powtórzyła swoje pytanie.

— Czy to taka gra wśród ludzi? Nawet jeśli znacie odpowiedź, nadal drążycie? A może to zwątpienie? Chwila zawahania? Podejrzewam, że kiedyś towarzyszyły mi podobne uczucia, ale dawno o nich zapomniałem. Dlatego... — ujął dziewczynę za twarz — spróbuj mnie zrozumieć, dziecko.

Wyrwała się mężczyźnie. Wyprostował plecy i splótł za nimi palce, Szatę odrzucił do tyłu, a była śnieżnobiała, sięgała ziemi i ciągnęła się za nim prawie jak suknia panny młodej. Odsunął jedno z krzeseł przy stole i tak usiadł.

— Kim jestem, dziewczynko? — tym razem on zadał jej pytanie.

Ciężko, ale przez gardło Lucy przeszło:

— Bogiem.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!