Opuściła
bezwładnie ręce.
Wołania Lokiego zaczęły szumieć w jej myślach, ale zignorowała je, kierując całą swoją uwagę na Shinę. Nieświadomie pobiegła ku dziewczynie i zarzuciła na nią ręce, łapiąc w silnym uścisku.
Odwzajemniła
przytulenie. Położyła podbródek na ramieniu Lucy, dłoń wplątała w jej włosy i
rzekła:
— Tęskniłam.
— Jej głos wydawał się nieobecny, inny niż go zapamiętała. Jednak w tych
okolicznościach nie miało to żadnego znaczenia.
Lucy
posiadała się z nieograniczonego szczęścia.
— Ja też —
wyszeptała Lucy. — Dlaczego wcześniej... Co tu robisz? — zmieniła szybko
pytanie, kiedy zdała sobie sprawę, w jakich okolicznościach ponownie napotkała
na dziewczynę.
— Lucy...
Kto to? — spytał Gray podejrzliwym tonem. — Widzę, że ją znasz, ale prosimy o
szczegóły.
— A po co
ci, lodówko? — oburzył się Natsu. — Przyjaciel Lucy to i nasz przyjaciel, nie
tak działa Fairy Tail?
— Serio?! —
W jaskini aż zadrżało od jego głosu. — Tobie się chyba już przepaliły wszystkie
połączenia w mózgu. Niby w jakiś okolicznościach ją spotkaliśmy? Nie wydaje ci
się to ani trochę podejrzane?
— Nie. —
Natsu uśmiechnął się szeroko. — A co mi tam? Chcesz dołączyć do Fairy Tail? —
zaproponował Shinie z daleka.
— He? —
zdziwili się równocześnie Lucy, Erza i Gray.
Erza
zaczerwieniała ze złości.
Wyjęła ze
swojego arsenału jeden z przepięknych, mocnych wachlarzy, po czym trzepnęła nim
w Natsu. Tym jednym uderzeniem wbiła go w ziemię.
— He? —
Posłała mu groźne spojrzenie. — Od kiedy się niby rządzisz, co? — Potem
zwróciła się ku Lucy: — Kto to?! Szczegóły!
Lucy
zawahała się, na ile powinna wyzwać prawdy. A nawet jeśli to zrobi, czy
ktokolwiek jej uwierzy? Prawda była zagmatwana, łamała każde prawa magii i
nauki. Na szczęście znała właściwe kłamstwo.
— To Shina
Dragon, podróżowałam z nią ostatnimi czasy. Razem udało nam się wykonać kilka
misji, niestety, kiedy zostałam aresztowana, rozłączyłyśmy się.
— Dlaczego
wcześniej się z nią nie skontaktowałaś? — uparcie drążyła Erza.
— Najpierw
zostałam aresztowana, oczyszczono mnie z zarzutów niedawno, a zaraz po tym
skierowano na niebezpieczną misję. Nie miałam odwagi poprosić ją o pomoc, poza
tym nie wiedziałam, gdzie obecnie przebywa... — Przeniosła wzrok na Shinę i
dała jej znak głową, aby dokończyła historię.
— Hej, hej,
wszystkim! — Pomachała ku wszystkim energicznie. — Shina jestem, kocham dobre
jedzenie i moim życiowym celem jest uratować moją mamę. Ech, nie sądziłam, że
się tu spotkamy. Jaki przypadek!
— Przypadek?
— powtórzyła powoli Lucy.
— Yhy, Juren
dała mi znać, że ktoś wyznaczył sporą nagrodę za przejrzenie tej jaskini.
Słyszałam to i owo, ale tym bardziej postanowiłam tu zajrzeć.
— Juren, ta
z wolnej gildii? — wtrącił się Natsu.
— Znasz tę
pięściarę Juren? Ona zawsze chowała pod ladą fajne misje dla Lucy. Sporo dzięki
niej zarobiłaś.
— Nie tyle,
ile ci się wydaje — poprawiła ją Lucy. — Ale... — urwała w tym momencie. Wiele
pytań cisnęło jej się na usta, o wiele mniej mogła ich zadać, szczególnie kiedy
Natsu znajdował się tak blisko. Obiecała sobie, że po wszystkim porwie Shinę
sam na sam na poważną rozmowę, póki co wystarczała jej sama obecność dziewczyny.
Maury
zachowywał się dotąd cicho, za cicho jak na niego w obecności obcej osoby.
Znalazła go przy trumnie, w wykopanym dole, gdzie czytał ponownie wyrytą na
drewnie historię. Sprawdził wieko, boczne ściany, a nawet szarpnął podstawą
trumny, sprawdzając, co kryje się pod spodem. Nie dał rady jej podnieść. Opadł
ze zmęczenia w środek trumny i sapnął ciężko. Zwrócił uwagę Erzy.
— Ej, wyłaź
mi stąd, ale już! — ryknęła i machnęła gwałtownie ręką, wskazując miejsce obok
niej.
Dwa razy się
nie zastanawiał. Wydostał się na zewnątrz przy wsparciu Graya, który również z
niezadowoleniem pokręcił głową, a potem podbiegł do Erzy. Wtedy dopiero
zobaczył Shinę. Ich oczy się spotkały. Niewinne rumieńce wyszły na policzkach
chłopca. Ze wstydu schował się za przybraną matką, którą zaczęła podejrzliwie
zerkać to na chłopca, to na Shinę.
— Podoba ci
się? — zapytała zbyt szczerze.
— MAMO! — Naciągnął
czapkę na twarz, zakrywając różowe policzki. — Nie!
Shina
zaśmiała się pod nosem.
— Dzięki,
poczekaj tak ze dwadzieścia lat, a może dam ci szansę, przystojniaku. — Puściła
w jego stronę oczko. — To... — Zakołysała się na palcach. — To mogę z wami...
iść? Nie ma problemu?
Erza dłużej
nie protestowała, ale i nie zaakceptowała wprost obecności obcej dziewczyny.
Zaczęła przeglądać po kolei znajdujące się w pomieszczeniu ciała, układając je
przy ścianie i zamykając oczy tym, którzy mieli je nadal otwarte.
Doliczyli
się dwunastu ofiar, przy każdym z wejść leżały po dwa z każdej ze stron. Tak
jak poprzedni zmarli, nie nosili na swoich ciałach żadnych ran, choć krew
przesiąkała ubrania większości z nich. Byli zwykłymi ludźmi, robotnikami,
rolnikami, nie magami. Erza nie znalazła przy nich ani jednego przedmiotu
magicznego.
— To nie ma
sensu! — krzyknęła, rzucając na ziemię miecz. — Coś Lucy zabrało i też nie ma
na sobie żadnych obrażeń. Żyje, my żyjemy, Shina żyje, to skąd te ofiary?
— Może
osoba, która spoczywała w tej trumnie, już się uwolniła? — zaproponowała
niepewnie Shina, wychodząc przed Lucy. — Zanim tu weszłam zobaczyłam strumień
magii. Może to było zaklęcie uwalniające? Głównie chodzi mi o starożytną magię,
skoro już mówimy o tak starej istocie.
Lucy
zmarszczyła czoło.
— To magia
życia... — Lucy ostrożnie wypowiedziała słowa. — Maury obudził tego boga, ale
jego ciało nie miało sił, więc żywił się energią ludzi i kiedy zgromadził jej
wystarczająco dużo, uciekł wraz z magią. Może on jest magią, nie ma fizycznego
ciała?
— Skoro tak,
to wyjdziemy stąd żywi — podsumował Gray. — Choć jeśli faktycznie to miejsce
opuściła "starożytna siła" to nie wiem, czy w tej jaskini nie jesteśmy
bezpieczniejsi niż na zewnątrz.
Erza palnęła
Graya w czoło. Żarty czy nie, nie wypadało tak mówić, kiedy w domu na dziecko
czekała stęskniona matka, przekonana, że zobaczy swojego chłopca żywego. W tym
momencie nie potrafili przewidzieć, czy przynajmniej wyniosą stąd ciało
dziecka.
— To nie do
końca tak — odezwała się na końcu Shina. — Przepraszam, że się wtrącam. Tak...
Tak bez pytania. Mogę, prawda? — zwróciła się do Lucy.
— Chyba... —
popatrzyła się na ich, nikt nie wniósł sprzeciwu — tak.
— Świetnie,
dzięki. — Poklepała Lucy do ramieniu. — Musi mieć ciało. A przynajmniej pragnie
mieć ciało. To stara opowieść, powiedzmy, że legenda, ale mówi o tym, boga
znudziło towarzystwo innych nieśmiertelnych. Zapragnął znów wrócić do ludzi i
to mu się udało, ale niestety nikt go nie widział. Stał się "duchem",
który błądził po tym świecie, aż odkrył, że potrzebne mu ciało, że musi
narodzić się na nowo.
— A więc...
— przerwał jej Gray — twierdzisz, że on zdobył ciało? Wydostał się?
Skinęła
głową.
— Ale tak do
trupa wszedł? — zdziwił się Natsu. — Obrzydliwe, przecież tam pewnie same kości
zostały.
— Nie. —
Shina wyjęła z kieszeni kawałek materiału. — To boskie ciało, zachowane w
nieskalanym stanie. Boskie ciało nigdy nie gnije, nigdy nie przeradza się w
piach.
Erza
podniosła podejrzliwie brew.
— A ty skąd
to wszystko wiesz? — zapytała, coraz mniej ufając dopiero co poznanej
dziewczynie.
— Podróżuję.
Tu i tam...
— My też —
podkreśliła Scarlet. Sięgnęła w stronę miecza, zatrzymując dłoń na jego
rękojeści. Wahała się nad dalszym działaniem, ale po tym co usłyszała,
wiedziała, że musi zachować czujność.
Lucy ze
zmartwienia opuściła wzrok. Nie tak zapamiętała Shinę. Dziewczyna wiele mówiła,
aż za wiele, ale w ważnych sprawach trzymała język za zębami. Osoba, jej córka,
która stała przed nią nie przypominała tamtej wrażliwej dziewczyny.
Ale czy
miała prawo ją oceniać? Ta Shina znała Lucy, nic poza tym. Nie zdradziła, z
którego momentu w historii pochodzi ani jakie wydarzenia miały miejsce w jej
czasach.
— Dobrze,
dobrze, przepraszam. — Potulnie wyjęła z plecaka opasłą księgę i rzuciła ją w
stronę Erzy.
Kobieta
drgnęła.
Nie ufała
dziewczynie, nie ufała tej księdze... Mimo to kusiło ją, by zajrzeć do środka.
Podeszła,
sięgając w kierunku tomiska, które z trudem uniosła. Kurz wydostał się z
pomiędzy stron, otulając ją szarym pyłem. Skrzywiła się i przetarła twarz.
— Nienawidzę
tego — syknęła pod nosem.
Otworzyła
pierwszą ze stron.
Lucy nie
zdołała rozczytać tekstu z daleka, rozpoznała jedynie rysunek przedstawiający
smoka. Dalej pojawiały się same litery, które Erza badała. Jedno po drugim, aż
zamknęła z hukiem księgę i cisnęła ją Natsu w pierś.
— Skąd to
masz? — zapytała ostrym tomem.
—
Odnalazłam. W jaskini pogromcy smoków lodu. Krótko po śmierci Makarova rząd
kazał przeszukać korytarze, znalazłam tam tą księgę. Może się mylę, ale
najpewniej to on próbował wskrzesić boga.
Za wiele
wiedziała.
Lucy
odsunęła się od Shiny, mając wrażenie, że coś jest nie tak. Urywało się wiele
faktów, nie pasowały jej wyjaśnienia dziewczyny, choć pragnęła w nie wierzyć z
całego serca. W tym momencie jednak rozsądek przemawiał głośniej. Krzyczał jej
prosto w ucho, aby poważnie zastanowiła się nad tym, co zamierza zrobić.
— Shina,
może... — urwała.
Zakręciło
się jej w głowie. Zachwiała się i upadła na ścianę. Oparła się o nią jedną
ręką, drogą złapała się za obolałą głowę, przez którą aż w uszach jej dzwoniło.
To się działo za szybko.
Natsu padł
zemdlony, potem Maury. Erza wykonała ku nim jeden krok, zanim sama straciła
przytomność. Z ich wszystkich trzymał się jeszcze Gray, który stworzył z lodu
zasłonę na usta. Przez nią nie mógł oddychać. Dusił się coraz mocniej,
odruchowo złapał pierś, w której jak na złość serce dudniło mocniej niż zwykle.
— Dobranoc —
rozległ się słodki głos Shiny, powoli kroczącej ku Lucy. Złapała ją za
podbródek i przyciągnęła jej twarz do siebie. — Głupia, mała dziewczynka, która
myślała, że to ona kieruje swym losem — głos stał się męski, choć nadal powabny
i delikatny. Usypiał Lucy tak samo, jakby ktoś jej śpiewał kołysankę.
Ona
próbowała nie zasnąć.
Siły
opuszczały ją z każdą sekundą, aż w końcu zsunęła się po ścianie, kładąc obok
martwego mężczyzny. Jej głowa opadła na jego ramię i usnęła, tak samo jak
reszta.
***
Ktoś grał.
Lucy
obudziły spokojnie brzmienia fletu, który odbijał się echem wśród ścian, aby w
jednym momencie zgrać się w cudowny utwór. Nazwala go nieświadomie "drogą
bez wyjścia". Była to pierwsza myśl, która pojawiła się, gdy powoli
otwierała oczy.
Wokół
panowała ciemność. Nie widziała w niej twarzy Natsu, Erzy, Graya czy Maurego,
jakby znajdowała się tu sama, a mimo to ktoś dla niej grał.
Nagle
melodia ustała.
Ktoś w tych
ciemnościach odłożył flet. Wstał. I zbliżył się do Lucy wolnym, nieśpiesznym
krokiem. Twarzy nieznajomego Lucy oczekiwała z niecierpliwością. Zastanawiała
się, gdzie podziało się światło. Dlaczego ktoś je zabrał, choć jeszcze chwilę
temu jaskinię wypełniał nieskończony blask kryształów.
— Czekałem —
rozbrzmiał ten sam głos, który słyszała krótko przed tym, jak zemdlała. Wydawał
się wyraźniejszy, rozpoznawała go skądś. Tylko nie pamiętała szczegółów.
— Kim...
jesteś? — spytała słabo. Miała chrypkę, ledwo siebie słyszała.
— To miłe,
kiedy możemy w końcu porozmawiać twarzą w twarz.
Zaklaskał.
Światła rozpaliły się dookoła pomieszczenia, oślepiając Lucy. Jeszcze na moment
przymknęła oczy w obawie, że oślepnie. Na szczęście światło nie było za
jaskrawe i szybko do niego przywykła.
Siedziała
przy stole, na którym rozłożono całą zastawę w przepiękne wzory kwiatów sakury.
W dzbanku parzyła się świeża herbata, unosił się z niej delikatny zapach róż.
Przygotowano pięć miejsc. Trzy pozostały puste, jedno zajmowała ona, a przy
ostatnim odwrócono krzesło, tak że nie zdołała dojrzeć, kto na nim siedzi.
Szarpnęła
rękoma. Nie wydostała się z więzów, które oplatały jej nadgarstki, więc
spróbowała podobnie — bez skutku.
Mężczyzna
zaśmiał się słodko, trochę sztucznie, jakby dopiero ostatnimi czasy wyuczył się
tego śmiechu.
— Jesteś
bardzo zabawna. — Nalał do filiżanki herbaty. — Pochodzę z zamierzchłych
czasów, ale obserwowałem was i chyba nie pomyliłem się, że obecnie w takich
naczyniach pijecie napoje? Nieporęczne, łatwo je stłuc, choć nie mogę
zaprzeczyć temu, że kryje się w nich swoiste piękno.
— Kim...
jesteś? — powtórzyła swoje pytanie.
— Czy to
taka gra wśród ludzi? Nawet jeśli znacie odpowiedź, nadal drążycie? A może to
zwątpienie? Chwila zawahania? Podejrzewam, że kiedyś towarzyszyły mi podobne
uczucia, ale dawno o nich zapomniałem. Dlatego... — ujął dziewczynę za twarz —
spróbuj mnie zrozumieć, dziecko.
Wyrwała się
mężczyźnie. Wyprostował plecy i splótł za nimi palce, Szatę odrzucił do tyłu, a
była śnieżnobiała, sięgała ziemi i ciągnęła się za nim prawie jak suknia panny
młodej. Odsunął jedno z krzeseł przy stole i tak usiadł.
— Kim
jestem, dziewczynko? — tym razem on zadał jej pytanie.
Ciężko, ale
przez gardło Lucy przeszło:
— Bogiem.
0 Comments:
Prześlij komentarz