[Forgetting Envies] Rozdział 17

               

Rura odpływowa pękła w pół, opadając w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowali się Wei Wuxian i Lan Wangji. Woda spłynęła na tory. Poleciały iskry od zwarć przy połączeniach elektrycznych. Lan Wangji nie zamierzał ryzykować życia Wei Wuxiana. Objął go w pasie i wskoczyli razem na miecz Nieśmiertelnego Mistrza, który zaniósł iść na główne rozwidlenie znajdujące się pod centrum miasta.

Z góry dochodził do nich miejski hałas, nieustanne trąbienia, wynikające z pogłębiających się korków po zamknięciu metra. Główne ulice stanęły. Policja nie dawała rady kierować ruchem. Stłuczki zdarzały się jedna za drugą, a był to dopiero początek chaosu. Wiadomości bez ustanku podawały dane o stanie ofiar z metra, dodając o dziwnych wydarzeniach poza miastem. Niektórzy zapewniali o tym, że widzieli słup dymu, ale służby miejskie były zaangażowane w sytuację w mieście, a nikt nie zamierzał marnować czasu na plotki. A stan pokrzywdzonych pogarszał się z minuty na minutę, poza tym wciąż nie znano miejsca zaginionych.

Musieli się spieszyć.

— Mamo... — słaby głos przeniósł się przez korytarz echem.

Przyspieszyli.

Lan Wangji wyciągnął guqin. Puścił dwie, krótkie melodie ostrzegawcze, które ku ich zaskoczeniu zatrzymały się przed wejściem do rozwidlenia.

— Zwolnij — poprosił Wei Wuxian.

Zeskoczył z miecza. Wylądował między torami, obrócił się dwukrotnie i upadł na plecy ze zmęczenia. Zaśmiał się głupio, a jego głos rozbrzmiał między korytarzami echem. Pojawiły się pojedyncze szepty, wcześniej niesłyszalne, więc Wei Wuxian krzyknął, by zwrócić swoją uwagę:

— No nie wierzę, że to ty za tym stoisz!

Lan Wangji zawrócił z mieczem. Palce przyłożył do instrumentu w oczekiwaniu na dalsze działania chłopaka.

— Ej, Lan Zhan, jaka kara go czeka za te wszystkie zbrodnie? Myślisz, że więzienie do końca życia wystarczy?!

Pokręcił nieznacznie głową. Przez wieki Nieśmiertelny Mistrz znał tylko jedna karę za tak poważne grzechy — śmierć. Niezmiennie ponosili ją ci, którzy postąpili wbrew narzuconym przez klany regułom. Nigdy jednak nie oznaczała sprawiedliwego odkupienia. Wszelkie winy ważono różnymi wagami, w zależności od tego, kto był u władzy i jak obecność winnych wpływała na interesy ludzi u władzy.

W ten właśnie sposób umarł Wei Wuxian. Póki jego moc wystarczała ludziom, nikt nie wniósł słowa sprzeciwu wobec demonicznej kultywacji, aż do dnia, w którym przestała przynosić korzyści, a zaczęła sprawiać problemy.

Lan Wangji zacisnął dłoń na swojej szacie. Gniew wzbierał się w jego sercu na myśl o niesprawiedliwości, która dotknęła demonicznych kultywatorów na przestrzeni wieków. A wszystko zapoczątkował Wei Wuxian, radośnie podśpiewujący pod nosem chłopak, który nie zdawał sobie sprawy z czynów, do jakich dopuścili się kultywatorzy w ciągu dwóch tysięcy lat.

Jednak nie do końca o to chodziło chłopakowi.

Wei Wuxian zrobił kółko przed wejściem do rozwidlenia, bacznie przyglądając się zamazanemu obrazowi. Niewyraźne postaci wrzeszczały po drugiej stronie, a nad nimi stał jeden człowiek. Nerwowo obchodził po kolei każdego, próbując uciszyć zabranych. Nie wypowiedział jednak ani jednego słowa, jakby w obawie, że ten go zdradzi.

Ani Wei Wuxian, ani Lan Wangji nie znali tego człowieka, a nawet jeśli, czy wnosiło to cokolwiek do sprawy?

— Dobra... — Wei Wuxian strzyknął palcami. — Na trzy wchodzimy! — ogłosił nagle.

Rozniósł się szmer. Nikt nie miał pewności czy chłopak tylko sobie żartuje czy prawdziwie chce pomóc przetrzymywanym ludziom. Popatrzyli się na siebie. Ujęli się nawzajem za ręce w nadziei, że ratunek za moment nadejdzie.

— Jeden! — krzyknął. Każdy go usłyszał.

Najmłodsze z dzieci zapłakało, tuląc się do matki, która sama drżała ze strachu. Nie potrafiła pocieszyć własnego dziecka, więc siedząca obok babcia pogładziła czule malucha po głowie i wyszeptała: "Będzie dobrze".

— Dwa!

Nastała cisza. W niecierpliwości wszyscy czekali na to, co zrobi znajdujący się za tarczą chłopak. Nie wiedzieli zbyt wiele o kultywatorach, a pojęcie o zaklęciach, talizmanach i samych umiejętnościach "mnichów" w ich mniemaniu wykraczało poza ich wyobrażenia.

— No i trzy! — zakończył odliczanie. — Lan Zhan, rozwal tę tarczę.

Lan Wangji zamachnął się mieczem, przecinając w pół tarczę, która dzieliła ich między przetrzymywanymi ludźmi a tunelem metra podziemnego. Zaklęcie rozeszło się jak rozmywająca o poranku mgła. Nic z niej nie pozostało.

Dwójce kultywatorów ukazała się twarz sprawcy całego zdarzenia.

Ku ich zaskoczeniu, stanął przed nimi młodzieniec, niewiele starszy od Wei Wuxiana, z zebranymi białą wstęgą włosami. Mrugał szybko, a żeby przypatrzeć się kultywatorom, zmrużył oczy, jakby inaczej nie widział ich w tym rozwidleniu. Nosił długie rękawice, aż po łokcie. Toga bez rękawów osłaniała jego ciało wraz z wyszytymi na niej wzorami chmur. Był blady, spocony, przerażony. Na jego odsłoniętych częściach ciała na skórze odbijały się wyraźne, niebieskie żyły.

— Błagam o pomoc — rzekł ochrypłym głosem. — To za wiele prosić o cokolwiek w podobnych okolicznościach, ale nikt nie pozostawił mi wyboru. Błagam, ja... Wyznam prawdę. Wyznam wszystko.

Pochylił się nad przetrzymywanymi ludźmi i uwolnił po kolei każdego z więzów. Wskazał trzęsącym palcem na tunel, którym mają podążyć — był to ten sam, z którego przyszli kultywatorzy. Z początku nikt nie wstał. Zerkali jeden na drugiego, czekając na pierwszą z osób, która ruszy w kierunku wyjścia. Jednak nikt nie odważył się wstać.

Wei Wuxian westchnął.

Chwycił pierwszego z mężczyzn, najsilniejszego i najwyższego, a przynajmniej taki wydawał się z pozoru, po czym poklepał go po plecach, mówiąc:

— Dobrze się spisałeś. Wracaj, teraz nasza kolej.

Nie zrozumiał.

Mężczyzna nie uczynił niczego, co zasługiwałoby na pochwałę. Zarumienił się ze wstydu i ruszył niepewnym krokiem w stronę wyjścia. Nogi mu zwiotczały. Czuł na sobie wzrok pozostałych, oczekujących na pojawienie się bohatera, który ich wydostanie z tego piekła. Nie był bohaterem, a zwykłym człowiekiem, z krótszą ręką, małymi oczami i nieustannie dającymi o sobie znać płucami po rzuceniu palenia. Nawet teraz miał ochotę kaszlnąć, ale obejrzał się przez ramię.

Dwie osoby podążyły za nim.

Pot spłynął po plecach mężczyzny.

Ludzie szli za nim — ta banalna myśl sprawiła, że bał się kolejnych kroków, a mimo to wyjście znajdowało się tak blisko. Tym razem bez zastanowienia, przyspieszył. Pozostali podnieśli się i pobiegli za resztą, nie chcąc zostawać w tyle.

Aż w pewnym momencie w pomieszczeniu pozostali tylko Wei Wuxian, Lan Wangji i porywacz z przymkniętymi oczami. Miał wąski nos, za drobny jak na mężczyznę. Przewyższał Nieśmiertelnego Mistrza o pół głowy.

— No dobra, to może czas na jakieś wyznanie?

Wei Wuxian usiadł na gołej ziemi. Nie spodobało się to towarzyszącemu mu Lan Wangji, więc kultywator wyjął z rękawa złożoną narzutę na głowę w razie deszczu. Podniósł na moment chłopaka i podłożył mu materiał, żeby nie siedział na zimnej podłodze.

— Lan Zhan — zdumiał się chłopak — jesteś nieprzewidywalny. Skąd w tobie takie pokłady troski?

Nie odpowiedział. Zamiast tego skupił się na stojącym przed nimi porywaczu.

Mężczyzna oddalił się o dziesięć kroków, dotarł do ściany i oparł się o nią. Woda ściekała z nieszczelnych rur, skapując mu na głowę.

— Wątpię, aby ktokolwiek mi uwierzył... — wyznał cienkim, przepełnionym bólem głosem.

— Spróbuj — zachęcił go Wei Wuxian. — Przeżyłem dotąd tyle dziwactw, że już gorzej być nie może.

Westchnął.

— Trudno mi o tym mówić — wyszeptał. — Obudziłem się w najmniej spodziewanym momencie. Moja dusza roztrzaskała się na tysiące fragmentów, a jednak ktoś zdołał zebrać moje wspomnienia i złożyć je w jedną całość. I w tym... ciele... — Położył dłoń na swojej piersi. — Słyszę bicie własnego serca, choć przez dwa tysiące lat towarzyszyło mi jedynie uczucie nicości.

— Kim... — zaczął Wei Wuxian, ale w tej samej chwili, mężczyzna odparł:

— Nie ma znaczenia moje obecne imię, ale w przeszłości zwano mnie Xiao Xingchen. Nieśmiertelny Mistrzu, to zaszczyt cię poznać — pozdrowił obecnego mistrza sekty Lan, pochylając przed nim głowę.

Oniemieli.

Zaginiony przed dwa tysiące laty odnalazł się w tych czasach, w dniu dzisiejszym, oskarżony o porwanie prawie setki osób, morderstwo praktycznie tak samo wielu ludzi, a o reszcie jego zbrodni nie mieli pojęcia.

— Xiao Xingchen — powtórzył powoli imię kultywatora Lan Wangji. — Wieści o tobie zanikły zanim jeszcze obalono Jin Guangyao. Krążyły w świecie kultywatorów plotki, wiele niesłusznych, lecz prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego.

— Kto roztrzaskał twoją duszę? — zapytał wprost Wei Wuxian, kontynuując myśl Nieśmiertelnego Mistrza. — Jak obudziłeś swoje wspomnienia?

— Xue Yang... Xue Yang... Xue Yang... — Chwycił się głowę. — On... Wybacz mi, Nieśmiertelny Mistrzu, nic nie usprawiedliwi moich czynów. Nic nie sprawi, że me winy zostaną zmazane.

— Mów normalnie! — zwrócił mu w końcu uwagę Wei Wuxian. — Plączesz się, a potrzebujemy konkretów.

— Wybacz mi... — Zawahał się. — Czy mógłbym poznać imię przyjaciela Nieśmiertelnego Mistrza?

Wei Wuxian trącił mężczyznę w łydkę.

— Ej, Ej, Lan Zhan, słyszałeś? Awansowałem do roli przyjaciela? Jeszcze kilka dni i zostanę twoim Zaprzysięgłym Bratem! — Uśmiechnął się od ucha do ucha. Żart czy nie, ale ta drobna myśl sprawiła, że posiadł się ze szczęścia. Lan Zhan i on przyjaciółmi. Wtedy wiele by oddał za chwilę zwyczajnej rozmowy, jedną przygodę z tym cichym kultywatorem... — Umiesz manipulować ludźmi, ale nie mną — odpowiedział Xiao Xingchenowi.

— Wierzę, że wkrótce zyskam twoje zaufanie. — Ponownie się skłonił. — I przepraszam za to, że nie budzę nieufność.

— Porwałeś i zabiłeś ludzi — zarzucił mu w końcu Wei Wuxian, dłużej nie umiejąc trzymać w sobie wrodzonej ciekawości.

Nic, co do tej pory doświadczyli, nie składało się w jedną, sensowną historię, a w centrum tych wątpliwości była sama postać zaginionego kultywatora, która kryła w sobie więcej niż Wei Wuxian umiał przewidzieć.

— To moja wina. To mój grzech, z którym będę musiał żyć do końca swych dni. — Z oczu spłynęły mu krwawe łzy. — Gdybym tylko wcześniej sie obudził, może zapobiegłbym tragedii, która miała miejsce. Może wtedy inaczej potoczyłyby się losy wielu. To prawda, porwałem i zabiłem tych ludzi własnymi rękoma. Skrzywdziłem niewinnych, bo taki otrzymałem rozkaz. Kamień gromadzenia... Kamień, który trafił w moje ręce za sprawą tajemniczego człowieka. Obiecał mi zemstę, obiecał mi, że ludzie poczują moje cierpienie.

Wei Wuxian kichnął.

Kichnięcie odbiło się echem między ścianami tuneli metra podziemnego. Xiao Xingchen przerwał swój wywód. Otworzył szeroko oczy, po raz pierwszy odkąd go ujrzeli, a potem niepewnie zbliżył się do młodzieńca. Przyklęknął przed nim. Wyciągnął dłoń. Ujął policzek Wei Wuxiana, rozpoznając w nim człowieka, który stał się pierwszym demonicznym kultywatorem w historii.

— To niemożliwe...

— To że kichnąłem? — zdziwił się Wei Wuxian.

— Nie... To że spotkałem Demonicznego Patriarchę. To że... — urwał. Sięgnął w kierunku kieszeni, lecz ręka zamarła mu w połowie ruchu. Cofnął ją do poprzedniej pozycji. — Jak ja, narodziłeś się ponownie. Zebrany z tysiąca kawałków roztrzaskanej duszy. Jak...

— Skąd wiesz, kim jestem? — zapytał podejrzliwie Wei Wuxian. — Rozpoznałeś mnie po kichnięciu?

Nagle ostrze miecza zabłysło przed oczami dwóch młodzieńców. Xiao Xingchen odsunął się gwałtownie. Na jego nosie pojawiła sie cienka linia od cięcia, które niezauważalnie wykonał Lan Wangji.

Nieśmiertelny Mistrz zamachnął się mieczem, strzepując z nieskazitelnego ostrza dwie krople krwi.

— Dystans — rzucił krótki, nieakceptujący sprzeciwu rozkaz.

— Nieśmiertelny Mistrzu, wybacz, jeśli w jakikolwiek sposób cię obraziłem — Xiao Xingchen przeprosił sztucznym tonem. Pochylił się przed mistrzem sekty Lan, lecz tym razem wykonał skłon jedynie w połowie.

Lan Wangji nie opuścił miecza. Zacisnął dłoń na rękojeści Bichena. Jego długie palce oplotły rękojeść, by moc przepłynęła przez każdy fragment broni. Nie pozwolił sobie na błąd. Nie pozwolił na pomyłkę.

— No dobra, no dobra! — wykrzyczał Wei Wuxian, zmieniając ciężką atmosferę panującą na rozwidleniu dróg kolejowych.

Ujął dłoń Lan Wangji i delikatnie popchnął jego rękę w kierunku pochwy miecza. Nieśmiertelny Mistrz nie zamierzał chować broni. Wyraz twarzy miał niezmieniony, prosty i dostojny, jak przystało na mistrza sekty, ale mięśnie miał nienaturalnie spięte, gotowe na każdy atak.

Jako że Wei Wuxian nie mógł za wiele zrobić, tyko westchnął, kręcąc głową.

— Oj, Lan Zhan, Lan Zhan, jakiś ty kochany. Nie pozwolisz mnie skrzywdzić. Ten fałszywy Xiao Xingchen nic nam nie zrobi...

— Dostojny Demoniczny Patriarcho, nie rozumiem... — zaczął nadal spokojnym głosem. Wei Wuxiam mu przerwał:

— Po pierwsze, nigdy się nie spotkaliśmy. Nawet jeśli kiedyś mnie widziałeś za życia, nie miałeś prawa mnie dziś rozpoznać. Po drugie, przedłużające się i nielogiczne wyjaśnienia. Wszystko po to, żeby stracić nasz czas. Po trzecie, niezależnie od wszystkiego, od wymówki, jaką przygotowałeś, zabiłeś ludzi. Kim jesteś? Co tu robisz? Dlaczego marnujesz nasz czas?

Fałszywy Xiao Xingchen zasłonił twarz dłońmi. Z początku wydawało się, że płacze, drży ze strachu, może rozmyśla nad swoimi winami, ale po chwili rozległ się głęboki śmiech. Fałszywy Xiao Xingchen odsłonił twarz. Przybrała złowrogi wyraz, pełen zgorszenia, a jednocześnie pełen podziwu wobec Wei Wuxiana. Nigdy by się nie spodziewał, że zostanie tak prędko zdemaskowany.

Wei Wuxian wyciągnął za kurtki flet. Demoniczna energia buzowała w tych podziemiach — jak wielu straciło tu niesłusznie życie, jak wiele nieszczęść i tragedii doświadczyła plątanina połączeń, których epicentrum znajdowało się właśnie tu, gdzie stał Demoniczny Patriarcha. Jego ubrania uniosły się. Nadmiar energii przechodził przez każdą komórkę jego ciała, wypełniając go mocą, jakiej nie pamiętał od dwóch tysięcy lat.

Wypuścił ją — w krótkim, dla niego nieznaczącym sygnale.

Przygniotła fałszywego Xiao Xingchena do ściany. Chwyciła za szyję i zdusiła w jednym momencie.

— Powtórzę pytanie: kim jesteś?! — Następnym razem nie zamierzał się ograniczać.

Uśmiech pojawił się na bladej twarzy. Niebieskie żyły wyłoniły się na tej jasnej skórze wraz z przerażającym uśmiechem, który ludzie zazwyczaj przypisywali do Demonicznego Patriarchy.

— Kim jesteś? — spytał po raz ostatni.

— Głupcy... Za późno, oni wszyscy zginęli, z Zacisza Obłoków został tylko popiół i wspomnienie!

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!