—
Ja... — Lan Wangji zawahał się.
Ucho mu zaczerwieniało, ręka zadrżałą niepewnie, choć nie zwolnił uścisku, co było sprzecznie z przewidywaniami Wei Wuxiana. Próbował zawstydzić Nieśmiertelnego Mistrza, bazując na ich wspólnych doświadczeniach z przeszłości, ale najwidoczniej po dwóch tysiącach lat to nie wystarczało.
A Wei
Wuxian dobrze wiedział co oznacza to więcej.
Przyłożył
palec do ust mężczyzny. Pogładził jego wargi, samemu szepcząc pod nosem
"cii", jakby chciał uspokoić już spokojnego Lan Wangji. Wei Wuxianowi
nie wystarczyły te złośliwości. Przysunął się, stając na palcach, zbliżył twarz
do Nieśmiertelnego Mistrza.
—
Powiedz mi, Lan Zhan, bardzo za mną tęskniłeś?
Ponownie
pogładził jego wargi kciukiem.
Były
miękkie, delikatne, jakby nigdy wcześniej nikt nie skaził ich pocałunkiem.
Czystość mężczyzny zaskoczyła Wei Wuxiana. Pragnął jeszcze chwilę dłużej się z
nim podroczyć, gdy nagle przypomniał sobie misję, z jaką tu przybyli.
—
Przepraszam. — Odsunął się. — Następnym razem wszystko nadrobię — obiecał,
puszczając oczko w stronę Lan Wangji, i ruszył dalej.
Nieśmiertelny
Mistrz stał w miejscu jeszcze przez chwilę.
Na
jego policzkach wyszły głębokie rumieńce. Przysłonił twarz dłonią, ukrywając
chwilowe zawstydzenie, które go ogarnęło. Zaklinał się na dusze przodków, że
nie pozwoli, aby ktokolwiek ujrzał go w podobnym stanie. Wziął jeden, powolny
wdech, potem drugi i za trzecim odzyskał spokój.
Podążył
za Wei Wuxianem, wciąż badając odnaleziony kolczyk i opuszczony przez moce
kamień gromadzenia.
Nagle
zatrzymali się. Oboje. Dokładnie w tej samej chwili.
Zwrócili
spojrzenia w kierunku kabiny maszynisty, skąd wydobyła się wiązka demonicznej
energii.
Lan
Wangji wybiegł przed Wei Wuxiana i osłonił go, nim moc uderzyła w niego,
rozdzierając organy. Fotele porozrywały się na drobne fragmenty, unosząc się
nad podłogą przedziału. Resztki sztucznej skóry opadły, otaczając kręgiem
dwójkę mężczyzn.
Demoniczna
energia zanikła, wraz z tym nastała niepokojąca cisza.
Niepewnie,
w pełnej gotowości na kolejny atak, sięgnęli ku drzwiom. Otworzyli je z łatwością.
Usłyszeli
jakby bicie serca. Uderzenia zlewały się w rytm, który tworzyły ich własne
serca.
Podążyli
za przedmiotem, za zalanym w czerwieni kamieniem, który unosił się nad martwym
maszynistą. Energia pulsowała z fragmentu starożytnego narzędzia, uderzając w
Wei Wuxiana. Przechodziła przez jego ciało, wsiąkając w nie, wracając do
miejsca, do którego przynależała.
Przywołał
kamień do swej dłoni. Posłusznie przybył, wzbudzając w Wei Wuxianie tylko
strach. Serce zaczęło walić mocniej, gwałtowniej, nieprzewidywalnie.
Powtórzył
cicho: "nie, to niemożliwe", przy milczącym wsparciu Lan Wangji,
który był blisko niego, nie odszedł w tak trudnej dla młodzieńca chwili.
— Na
pewno? — spytał co melancholijnym głos, spod którego wydobyły się wątpliwości.
— To
on... — Wei Wuxian zacisnął kawałek kamienia w dłoni. — To Amulet Tygrysa
Stygijskiego, a przynajmniej jego fragment.
Nie
pomyliłby z niczym innym przedmiotu, nawet po tylu wiekach. Znaki życia i
śmierci zaczynały się i kończyły w miejscach, w których rozłupano przedmiot,
jednak jego moc przez to wcale nie zanikła. Zniszczenie mechaniczne
doprowadzało do chwilowego podziału mocy, ale co zostało zniszczone, można było
naprawić, a tym samym ponownie wykorzystać...
—
Kto...? — Zacisnął między palcami kamień z całych sił, gotowy, aby w ten sposób
pozbyć się tego przeklętego przedmiotu na zawsze. — To już nie jest przypadek.
— Nie
daj się ponieść emocjom — zwrócił mu uwagę Lan Wangji.
— A
dlaczego?! — ryknął młodzieniec.
Zamachnął
się. Demoniczna siła niekontrolowanie zebrała się w jego dłoni, posyłając falę
w kierunku Lan Wangji. Mężczyzna odparł ją jednym dźwiękiem wydobytym z guqinu.
Melodia obudziła Wei Wuxiana. Złapał się za czoło i cofnął, wydobywając z ust
drżące:
—
Przepraszam.
— Nic
się nie stało — odparł Lan Wangji równie spokojnie jak wcześniej. — Łatwo jest
stracić panowanie nad sobą, trudniej odzyskać utraconą równowagę.
— Nie
musisz mi tego wypominać. — Zaśmiał się żałośnie. — Pamiętam.
— I
zapominasz — wspomniał i o tym. Ujął ramię Wei Wuxiana.. — Nie pozwól, aby
amulet przejął ponownie nad tobą kontrolę.
— Co
mógł mi odebrać, już zabrał. Co straciłem, nie odzyskam. Co więc jeszcze może
mi zrobić? Jakie krzywdy wyrządzić?
—
Rodzinę.
W
oczach Wei Wuxiana zebrały się łzy. Przypominał sobie o swoich przybranych
rodzicach, darzących go gorącym uśmiechem nawet w najtrudniejszych chwilach, o
dziadku, którego ciężka laska zawsze uczyła go, jak należy właściwie
postępować, i o Yanli, za którą był gotowy oddać życie.
Miał
rodzinę.
Ponownie
znalazł rodzinę.
Nie
mógł pozwolić, aby ktoś ponownie odebrał mu szczęście, drugą szansę. Nie
przeżyłby tego ponownie. Za pierwszym razem podjął kroki, których dziś się
wstydził, ale czy ktoś miał prawo oceniać człowieka, którego w pełni pochłonęła
rozpacz?
—
Dziękuję. — Wei Wuxian odsunął dłoń Lan Wangji. — Jesteś najlepszy, Lan Zhan.
— Hm.
Weu
Wuxian odzyskał chwilową równowagę ducha.
Wciąż
brakowało odpowiedzi. Niezależnie od wszystkiego, przed swoją pierwotną
śmiercią zniszczył Amulet Tygrysa Stygijskiego wraz ze swoim ciałem, grzebiąc
jego szczątki w Kopcach Pogrzebowych.
—
Muszę zajrzeć we wspomnienia amuletu i poznać prawdę! — oświadczył.
— Hm.
—
Pójdziesz ze mną, prawda?
Lan
Wangji stanął ramię w ramię z Wei Wuxianem. Posiadanie kogoś obok siebie wcale
nie było takie złe. Zdawał sobie sprawę, że przynajmniej jedna osoba go dogląda
i gdyby raz ponownie zboczył z właściwej ścieżki, to ktoś naprowadzi na
odpowiednią.
Wei
Wuxian przywołał demoniczną moc w tej samej chwili, gdy rozległa się melodia
guqinu. Lan Wangji grał, blokując demoniczne siły od wydostania się poza
przedział i sam pociąg. Pozwoliło to Wei Wuxianowi nie wstrzymywać się.
Przywołał wszystkie siły i wydał prosty rozkaz:
—
Pokaż.
Sceneria
zmieniła się. Jakby cofnęli się o dwa tysiące lat, do Zacisza Obłoków i
pozornie bezpiecznych czasów, które nastały krótko po aresztowaniu Jin
Guangyao. Sekty otrzymały szansę, aby ponownie się odrodzić. Zacisze Obłoków
otaczała gęsta, poranna mgła, chroniąca wejście do sekty, a do którego
zmierzała trójka osób — ojciec z dwójką dzieci. Byli wyczerpani przez
nieskończoną podróż. Oczy mężczyzny oblepiała żywica. Codziennie opierał się o
konary drzew, próbując usnąć z dziećmi na rękach.
Ani
razu nie dano zaznać im spokoju w nocy.
Matka
umarła w połowie drogi z wycieńczenia i z braku sił, aby walczyć dalej. Ojciec
ciągnął na wozie ciało ukochanej przez trzy dni i trzy noce, aż sam poddał się.
Rzucił ciało wilkom na pożarcie, wóz z dobytkiem życia pozostawił na jednym z
zakrętów i tylko dzieci trzymały go przy zdrowych zmysłach.
Płakały
cichuteńko, bo ojciec prosił, aby nie zachowały się zbyt głośno.
Tęskniły
za mamą i domem, bo nigdy nie mieli wrócić do szczęśliwych chwil.
Przeklinali
w myślach tych, którzy ich prześladowali, bo zemsta pozostawała poza ich mocą.
Promyk
nadziei przebił się przez ciemne chmury w postaci młodego kultywatora, obecnego
lidera sekty Lan, Lan Xichena. Wybiegł im na powitanie, łapiąc w ramiona
dzieci, które dłużej nie umiały ustać na nogach. Zabrał je i obiecał:
—
Wrócę po ciebie.
Mężczyzna
prychnął i ostatkiem sił machnął na Lan Xichena, by zabrał jego dzieci i ukrył.
Lider sekty Lan odwrócił się i pobiegł w kierunku głównych budynków, nie tracąc
ani jednej cennej chwili.
Jednak
dla niektórych było już za późno.
Ojciec
kaszlnął krwią. Opadł na kolana, wiedząc, że właśnie przyszedł na niego czas.
Sięgnął po raz ostatni do kieszeni, wygrzebując z niej fragment kamienia,
jedyny przedmiot, który pozostał mu po jego ojcu, przeklętym ojcu.
—
Dałeś mi go, gdy byłem mały — mówił słabym, oddalającym się wraz z wiatrem
głosem, który był ledwo słyszalny. Nikt go nie słyszał. Pragnął jedynie
pozostawić ostatnie słowa kamieniowi i ojcu, którego tak znienawidził pod
koniec swojego życia. — Trzymałem go przy sobie. Wierzyłem, że to dar. Nie...
To przekleństwo. Po co mi go dałeś? — Zmrużył oczy. — Po co mi obiecałeś? —
Wziął słaby wdech. — Po co...
Ręka
mężczyzny opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Kamień wypadł mu z dłoni,
przetaczając się przez dwa stopnie schodów prowadzących na szczyt Zacisza
Obłoków i zatrzymał się w chwili, gdy wrócił Lan Xichen.
—
Nie...
Przyklęknął
przed mężczyzną i zbadał jego puls. Nie wyczuł ani oddechu, ani bicia serca.
Przerzucił dziecko Jin Guangyao na plecy i obdarował go swoją energią. Trzymał
dłoń tego człowieka mocno, nie puszczając jej, choć wraz z wiatrem przybył
siąpisty deszcz, a wraz z deszczem nastał burzowy wieczór. Niebo przykryło się
głęboką czernią.
Lan
Xichen zwrócił głowę ku niebu. Jego serce niemal pękło, słysząc trzaskające
dookoła pioruny. Ból ukazał się na jego twarzy.
Puścił
rękę mężczyzny i ułożył ją wzdłuż ciała.
— Co
ja powiem twoim dzieciom? — spytał go po raz ostatni i wstał.
Zwrócił
się ku Zaciszu Obłoków, aby tam powrócić i zająć się dziećmi, gdy owładnęło go
dziwne uczucie. Odwrócił się po raz ostatni. Demoniczna energia zebrała się w
leżącym fragmencie amuletu, przypominając o swojej obecności.
Tu
jestem…
Nie
zapomnij o mnie…
Dlaczego
chcesz znowu mnie opuścić?
Lan
Xichen podjął kamień i roztarł go między palcami.
— Czy
śmierć była warta tego porządku?
Wspomnienie
fragmentu amuletu rozmyło się, zmuszając Lan Wangji i Wei Wuxiana do powrotu.
Oboje
znów stanęli po środku pomieszczenia maszynisty. Jeszcze więcej pytań cisnęło
się na ich ustach. Wątpliwości zrodziły nowe, a stare wcale nie zanikły wraz z krótkim
wspomnieniem fragmentu amuletu wyrwanym z dnia, kiedy to przeszedł do rąk Lan
Xichena.
— Lan
Zhan, twój brat... — zaczął nieśmiało Wei Wuxian.
—
Nie, nigdy — przerwał mu. — Nie wiedziałem.
— A
więc nigdy nie ujawiono prawdy. Nasz fragment amuletu został ukryty, ale ktoś
się musiał o tym dowiedzieć, skoro pojawił się w tych podziemiach.
—
Możliwe...
Na
twarzy Lan Wangji pojawił się cień wątpliwości, który zmartwił Wei Wuxiana. Lan
Zhan nigdy wyrażał zbyt wielu emocji, więc trudno było odgadnąć, o czym w danej
chwili myśli. Tym razem zapanował nad nim gniew, który próbował zdusić w
zarodku.
— Ej,
Lan Zhan, każdy ma swoje powody, każdy ma swoje sekrety — odparł uspokajającym
tonem. — Znałeś swojego brata. Myślisz, że pozostawił fragment amuletu, aby w przyszłości
siać zniszczenie i chaos?
Pokręcił
bardzo powoli głową.
Dotknął
opuszkami palców części amuletu, przedmiotu, który odnalazł i ukrył jego własny
brat. Gdyby żył, zapytałby go o prawdę. Już odszedł, więc pytanie mógł wysłać
przez melodię, choć obiecał bratu na łożu śmierci, że nie zakłóci jego podróży
po zaświatach.
— Co
słuszne, a co prawdziwe, nieodgadnione staje się na tym świecie — wyszeptał,
oddalając się do martwego maszynisty. Zdjął jego ciało z fotela i ułożył przy
ścianie, błogosławiąc jego duszę, aby odnalazła mimo tragicznej śmierci spokój.
Zdjął
mu czapkę. Odłożył na kolana, na których również skrzyżował ręce mężczyzny.
Nic
więcej w pomieszczeniu nie znaleźli.
Gdzie
pozostali ludzie?
Dlaczego
w żądaniach pojawiło się imię Wei Wuxiana?
Kto
wniósł do pociągu kamień gromadzenia?
Wei
Wuxian ułożył sobie pytania w odpowiedniej kolejności. Od czego właściwie
wszystko się zaczęło? Od szkoły i tego, że do niej nasłano dzikiego trupa. W
tym samym czasie uwolniona została moc w metrze. Osoba, która pozostawiła
kolczyk musiała się udać w bezpieczne miejsce, ale ślad demonicznej energii
pociągnął się za nią aż do szkoły.
— To
uczennica — doszedł do jednego, sensownego wniosku.
Lan
Wangji rozważył przez chwilę propozycję młodzieńca. Zgodził się z nią. Z
własnymi spostrzeżeniami stwierdził podobnie. Czas. Miejsce. Wydarzenia.
Wszystko się zgadzało.
—
Dwie osoby — zauważył również Nieśmiertelny Mistrz.
—
Tak, zdecydowanie. Uczennica to tylko pomocnik. Jeśli chodzi o drugą osobę, to
ona stoi za całą sytuację w metrze. Dziewczyna tylko miała wyrzucić kolczyk w
metrze. Nie spodziewała się jednak, że trop demonicznej energii podąży za nią
aż do szkoły.
— A
znaki na szyi? — zastanawiał się dalej Lan Wangji.
Wej
Wuxian przykucnął przed maszynistą i sprawdził jego skórę wokół szyi. Nie
znalazł ani jednego ze znaków, więc osoba, która go pozostawiła, nie miała
dostępu do tego pomieszczenia. Dlatego przyszła mu do głowy tylko jedna
możliwość.
— W
metrze, z samego rana są przerażające tłumy. Bez problemu można dotknąć drugiej
osoby. Nauczyciel zapewne siedział, więc... Usiadła pomiędzy nimi i w sposób
pozostawiła ślad! Tylko do czego był on potrzebny? — zadał sobie pytania.
— Nie
wiedziała — rzucił krótko Lan Wangji.
— Nie
wiedziała, do czego służy ten znak. Miała go tylko wykonać. Ale dlaczego...
Ktoś jej groził? A może musiała się posłuchać osoby, która za tym stoi?
— To
dziecko.
— A
dzieci słuchają się... — W jego myślach pojawiła się przerażająca prawda i miał
szczerą nadzieję, że myli się co do niej. — Dzieci słuchają się rodziców.
Schował
do kieszeni fragment amuletu, wcześniej owijając go w chusteczkę. Mógł go
kusić. Zawsze był kuszący, a moc z łatwością stawała się własnością
użytkownika. Tylko za jaką cenę? Zapłacił ją już nie raz w poprzednim życiu.
Dlatego
Wei Wuxian wyjął kawałek amuletu i podał go Lan Zhanowi. Nie ufał sobie.
Wykorzystał każdą możliwą okazję w przeszłości, by udowodnić przed samym są, że
nie kontroluje tej mocy. Zamiast tego, to ona go pochłaniała, rozrywając duszę
na kawałki,
—
Proszę, przechowaj go dla mnie — poprosił mężczyznę.
Lan
Wangji schował do rękawa fragment amuletu, nie komentując decyzji młodzieńca,
za co sam Wei Wuxian był wdzięczny. Duchy przeszłości należało zostawić za
sobą, ale skoro i one budziły się do życia, należało zapobiec temu, co już w
przeszłości się wydarzyło.
Wystarczająco
dużo krwi się przelało przez ten amulet. Kolejne krople nikomu nie były
potrzebne.
— Lan
Zhan — chwycił Nieśmiertelnego Mistrza pod ramię — dziękuję — jego głos
rozbrzmiał echem przez pusty tunel, zatrzymując się dopiero w miejscu, gdzie
zamilkł.
Tam
też zaczęli zmierzać, licząc, że zdążą na czas, nim kolejne ofiary pochłonie ta
wiecznie tocząca się wojna.
0 Comments:
Prześlij komentarz