[Forgetting Envies] Rozdział 16

              

— Ja... — Lan Wangji zawahał się.

Ucho mu zaczerwieniało, ręka zadrżałą niepewnie, choć nie zwolnił uścisku, co było sprzecznie z przewidywaniami Wei Wuxiana. Próbował zawstydzić Nieśmiertelnego Mistrza, bazując na ich wspólnych doświadczeniach z przeszłości, ale najwidoczniej po dwóch tysiącach lat to nie wystarczało.

A Wei Wuxian dobrze wiedział co oznacza to więcej.

Przyłożył palec do ust mężczyzny. Pogładził jego wargi, samemu szepcząc pod nosem "cii", jakby chciał uspokoić już spokojnego Lan Wangji. Wei Wuxianowi nie wystarczyły te złośliwości. Przysunął się, stając na palcach, zbliżył twarz do Nieśmiertelnego Mistrza.

— Powiedz mi, Lan Zhan, bardzo za mną tęskniłeś?

Ponownie pogładził jego wargi kciukiem.

Były miękkie, delikatne, jakby nigdy wcześniej nikt nie skaził ich pocałunkiem. Czystość mężczyzny zaskoczyła Wei Wuxiana. Pragnął jeszcze chwilę dłużej się z nim podroczyć, gdy nagle przypomniał sobie misję, z jaką tu przybyli.

— Przepraszam. — Odsunął się. — Następnym razem wszystko nadrobię — obiecał, puszczając oczko w stronę Lan Wangji, i ruszył dalej.

Nieśmiertelny Mistrz stał w miejscu jeszcze przez chwilę.

Na jego policzkach wyszły głębokie rumieńce. Przysłonił twarz dłonią, ukrywając chwilowe zawstydzenie, które go ogarnęło. Zaklinał się na dusze przodków, że nie pozwoli, aby ktokolwiek ujrzał go w podobnym stanie. Wziął jeden, powolny wdech, potem drugi i za trzecim odzyskał spokój.

Podążył za Wei Wuxianem, wciąż badając odnaleziony kolczyk i opuszczony przez moce kamień gromadzenia.

Nagle zatrzymali się. Oboje. Dokładnie w tej samej chwili.

Zwrócili spojrzenia w kierunku kabiny maszynisty, skąd wydobyła się wiązka demonicznej energii.

Lan Wangji wybiegł przed Wei Wuxiana i osłonił go, nim moc uderzyła w niego, rozdzierając organy. Fotele porozrywały się na drobne fragmenty, unosząc się nad podłogą przedziału. Resztki sztucznej skóry opadły, otaczając kręgiem dwójkę mężczyzn.

Demoniczna energia zanikła, wraz z tym nastała niepokojąca cisza.

Niepewnie, w pełnej gotowości na kolejny atak, sięgnęli ku drzwiom. Otworzyli je z łatwością.

Usłyszeli jakby bicie serca. Uderzenia zlewały się w rytm, który tworzyły ich własne serca.

Podążyli za przedmiotem, za zalanym w czerwieni kamieniem, który unosił się nad martwym maszynistą. Energia pulsowała z fragmentu starożytnego narzędzia, uderzając w Wei Wuxiana. Przechodziła przez jego ciało, wsiąkając w nie, wracając do miejsca, do którego przynależała.

Przywołał kamień do swej dłoni. Posłusznie przybył, wzbudzając w Wei Wuxianie tylko strach. Serce zaczęło walić mocniej, gwałtowniej, nieprzewidywalnie.

Powtórzył cicho: "nie, to niemożliwe", przy milczącym wsparciu Lan Wangji, który był blisko niego, nie odszedł w tak trudnej dla młodzieńca chwili.

— Na pewno? — spytał co melancholijnym głos, spod którego wydobyły się wątpliwości.

— To on... — Wei Wuxian zacisnął kawałek kamienia w dłoni. — To Amulet Tygrysa Stygijskiego, a przynajmniej jego fragment.

Nie pomyliłby z niczym innym przedmiotu, nawet po tylu wiekach. Znaki życia i śmierci zaczynały się i kończyły w miejscach, w których rozłupano przedmiot, jednak jego moc przez to wcale nie zanikła. Zniszczenie mechaniczne doprowadzało do chwilowego podziału mocy, ale co zostało zniszczone, można było naprawić, a tym samym ponownie wykorzystać...

— Kto...? — Zacisnął między palcami kamień z całych sił, gotowy, aby w ten sposób pozbyć się tego przeklętego przedmiotu na zawsze. — To już nie jest przypadek.

— Nie daj się ponieść emocjom — zwrócił mu uwagę Lan Wangji.

— A dlaczego?! — ryknął młodzieniec.

Zamachnął się. Demoniczna siła niekontrolowanie zebrała się w jego dłoni, posyłając falę w kierunku Lan Wangji. Mężczyzna odparł ją jednym dźwiękiem wydobytym z guqinu. Melodia obudziła Wei Wuxiana. Złapał się za czoło i cofnął, wydobywając z ust drżące:

— Przepraszam.

— Nic się nie stało — odparł Lan Wangji równie spokojnie jak wcześniej. — Łatwo jest stracić panowanie nad sobą, trudniej odzyskać utraconą równowagę.

— Nie musisz mi tego wypominać. — Zaśmiał się żałośnie. — Pamiętam.

— I zapominasz — wspomniał i o tym. Ujął ramię Wei Wuxiana.. — Nie pozwól, aby amulet przejął ponownie nad tobą kontrolę.

— Co mógł mi odebrać, już zabrał. Co straciłem, nie odzyskam. Co więc jeszcze może mi zrobić? Jakie krzywdy wyrządzić?

— Rodzinę.

W oczach Wei Wuxiana zebrały się łzy. Przypominał sobie o swoich przybranych rodzicach, darzących go gorącym uśmiechem nawet w najtrudniejszych chwilach, o dziadku, którego ciężka laska zawsze uczyła go, jak należy właściwie postępować, i o Yanli, za którą był gotowy oddać życie.

Miał rodzinę.

Ponownie znalazł rodzinę.

Nie mógł pozwolić, aby ktoś ponownie odebrał mu szczęście, drugą szansę. Nie przeżyłby tego ponownie. Za pierwszym razem podjął kroki, których dziś się wstydził, ale czy ktoś miał prawo oceniać człowieka, którego w pełni pochłonęła rozpacz?

— Dziękuję. — Wei Wuxian odsunął dłoń Lan Wangji. — Jesteś najlepszy, Lan Zhan.

— Hm.

Weu Wuxian odzyskał chwilową równowagę ducha.

Wciąż brakowało odpowiedzi. Niezależnie od wszystkiego, przed swoją pierwotną śmiercią zniszczył Amulet Tygrysa Stygijskiego wraz ze swoim ciałem, grzebiąc jego szczątki w Kopcach Pogrzebowych.

— Muszę zajrzeć we wspomnienia amuletu i poznać prawdę! — oświadczył.

— Hm.

— Pójdziesz ze mną, prawda?

Lan Wangji stanął ramię w ramię z Wei Wuxianem. Posiadanie kogoś obok siebie wcale nie było takie złe. Zdawał sobie sprawę, że przynajmniej jedna osoba go dogląda i gdyby raz ponownie zboczył z właściwej ścieżki, to ktoś naprowadzi na odpowiednią.

Wei Wuxian przywołał demoniczną moc w tej samej chwili, gdy rozległa się melodia guqinu. Lan Wangji grał, blokując demoniczne siły od wydostania się poza przedział i sam pociąg. Pozwoliło to Wei Wuxianowi nie wstrzymywać się. Przywołał wszystkie siły i wydał prosty rozkaz:

— Pokaż.

Sceneria zmieniła się. Jakby cofnęli się o dwa tysiące lat, do Zacisza Obłoków i pozornie bezpiecznych czasów, które nastały krótko po aresztowaniu Jin Guangyao. Sekty otrzymały szansę, aby ponownie się odrodzić. Zacisze Obłoków otaczała gęsta, poranna mgła, chroniąca wejście do sekty, a do którego zmierzała trójka osób — ojciec z dwójką dzieci. Byli wyczerpani przez nieskończoną podróż. Oczy mężczyzny oblepiała żywica. Codziennie opierał się o konary drzew, próbując usnąć z dziećmi na rękach.

Ani razu nie dano zaznać im spokoju w nocy.

Matka umarła w połowie drogi z wycieńczenia i z braku sił, aby walczyć dalej. Ojciec ciągnął na wozie ciało ukochanej przez trzy dni i trzy noce, aż sam poddał się. Rzucił ciało wilkom na pożarcie, wóz z dobytkiem życia pozostawił na jednym z zakrętów i tylko dzieci trzymały go przy zdrowych zmysłach.

Płakały cichuteńko, bo ojciec prosił, aby nie zachowały się zbyt głośno.

Tęskniły za mamą i domem, bo nigdy nie mieli wrócić do szczęśliwych chwil.

Przeklinali w myślach tych, którzy ich prześladowali, bo zemsta pozostawała poza ich mocą.

Promyk nadziei przebił się przez ciemne chmury w postaci młodego kultywatora, obecnego lidera sekty Lan, Lan Xichena. Wybiegł im na powitanie, łapiąc w ramiona dzieci, które dłużej nie umiały ustać na nogach. Zabrał je i obiecał:

— Wrócę po ciebie.

Mężczyzna prychnął i ostatkiem sił machnął na Lan Xichena, by zabrał jego dzieci i ukrył. Lider sekty Lan odwrócił się i pobiegł w kierunku głównych budynków, nie tracąc ani jednej cennej chwili.

Jednak dla niektórych było już za późno.

Ojciec kaszlnął krwią. Opadł na kolana, wiedząc, że właśnie przyszedł na niego czas. Sięgnął po raz ostatni do kieszeni, wygrzebując z niej fragment kamienia, jedyny przedmiot, który pozostał mu po jego ojcu, przeklętym ojcu.

— Dałeś mi go, gdy byłem mały — mówił słabym, oddalającym się wraz z wiatrem głosem, który był ledwo słyszalny. Nikt go nie słyszał. Pragnął jedynie pozostawić ostatnie słowa kamieniowi i ojcu, którego tak znienawidził pod koniec swojego życia. — Trzymałem go przy sobie. Wierzyłem, że to dar. Nie... To przekleństwo. Po co mi go dałeś? — Zmrużył oczy. — Po co mi obiecałeś? — Wziął słaby wdech. — Po co...

Ręka mężczyzny opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Kamień wypadł mu z dłoni, przetaczając się przez dwa stopnie schodów prowadzących na szczyt Zacisza Obłoków i zatrzymał się w chwili, gdy wrócił Lan Xichen.

— Nie...

Przyklęknął przed mężczyzną i zbadał jego puls. Nie wyczuł ani oddechu, ani bicia serca. Przerzucił dziecko Jin Guangyao na plecy i obdarował go swoją energią. Trzymał dłoń tego człowieka mocno, nie puszczając jej, choć wraz z wiatrem przybył siąpisty deszcz, a wraz z deszczem nastał burzowy wieczór. Niebo przykryło się głęboką czernią.

Lan Xichen zwrócił głowę ku niebu. Jego serce niemal pękło, słysząc trzaskające dookoła pioruny. Ból ukazał się na jego twarzy.

Puścił rękę mężczyzny i ułożył ją wzdłuż ciała.

— Co ja powiem twoim dzieciom? — spytał go po raz ostatni i wstał.

Zwrócił się ku Zaciszu Obłoków, aby tam powrócić i zająć się dziećmi, gdy owładnęło go dziwne uczucie. Odwrócił się po raz ostatni. Demoniczna energia zebrała się w leżącym fragmencie amuletu, przypominając o swojej obecności.

Tu jestem…

Nie zapomnij o mnie…

Dlaczego chcesz znowu mnie opuścić?

Lan Xichen podjął kamień i roztarł go między palcami.

— Czy śmierć była warta tego porządku?

Wspomnienie fragmentu amuletu rozmyło się, zmuszając Lan Wangji i Wei Wuxiana do powrotu.

Oboje znów stanęli po środku pomieszczenia maszynisty. Jeszcze więcej pytań cisnęło się na ich ustach. Wątpliwości zrodziły nowe, a stare wcale nie zanikły wraz z krótkim wspomnieniem fragmentu amuletu wyrwanym z dnia, kiedy to przeszedł do rąk Lan Xichena.

— Lan Zhan, twój brat... — zaczął nieśmiało Wei Wuxian.

— Nie, nigdy — przerwał mu. — Nie wiedziałem.

— A więc nigdy nie ujawiono prawdy. Nasz fragment amuletu został ukryty, ale ktoś się musiał o tym dowiedzieć, skoro pojawił się w tych podziemiach.

— Możliwe...

Na twarzy Lan Wangji pojawił się cień wątpliwości, który zmartwił Wei Wuxiana. Lan Zhan nigdy wyrażał zbyt wielu emocji, więc trudno było odgadnąć, o czym w danej chwili myśli. Tym razem zapanował nad nim gniew, który próbował zdusić w zarodku.

— Ej, Lan Zhan, każdy ma swoje powody, każdy ma swoje sekrety — odparł uspokajającym tonem. — Znałeś swojego brata. Myślisz, że pozostawił fragment amuletu, aby w przyszłości siać zniszczenie i chaos?

Pokręcił bardzo powoli głową.

Dotknął opuszkami palców części amuletu, przedmiotu, który odnalazł i ukrył jego własny brat. Gdyby żył, zapytałby go o prawdę. Już odszedł, więc pytanie mógł wysłać przez melodię, choć obiecał bratu na łożu śmierci, że nie zakłóci jego podróży po zaświatach.

— Co słuszne, a co prawdziwe, nieodgadnione staje się na tym świecie — wyszeptał, oddalając się do martwego maszynisty. Zdjął jego ciało z fotela i ułożył przy ścianie, błogosławiąc jego duszę, aby odnalazła mimo tragicznej śmierci spokój.

Zdjął mu czapkę. Odłożył na kolana, na których również skrzyżował ręce mężczyzny.

Nic więcej w pomieszczeniu nie znaleźli.

Gdzie pozostali ludzie?

Dlaczego w żądaniach pojawiło się imię Wei Wuxiana?

Kto wniósł do pociągu kamień gromadzenia?

Wei Wuxian ułożył sobie pytania w odpowiedniej kolejności. Od czego właściwie wszystko się zaczęło? Od szkoły i tego, że do niej nasłano dzikiego trupa. W tym samym czasie uwolniona została moc w metrze. Osoba, która pozostawiła kolczyk musiała się udać w bezpieczne miejsce, ale ślad demonicznej energii pociągnął się za nią aż do szkoły.

— To uczennica — doszedł do jednego, sensownego wniosku.

Lan Wangji rozważył przez chwilę propozycję młodzieńca. Zgodził się z nią. Z własnymi spostrzeżeniami stwierdził podobnie. Czas. Miejsce. Wydarzenia. Wszystko się zgadzało.

— Dwie osoby — zauważył również Nieśmiertelny Mistrz.

— Tak, zdecydowanie. Uczennica to tylko pomocnik. Jeśli chodzi o drugą osobę, to ona stoi za całą sytuację w metrze. Dziewczyna tylko miała wyrzucić kolczyk w metrze. Nie spodziewała się jednak, że trop demonicznej energii podąży za nią aż do szkoły.

— A znaki na szyi? — zastanawiał się dalej Lan Wangji.

Wej Wuxian przykucnął przed maszynistą i sprawdził jego skórę wokół szyi. Nie znalazł ani jednego ze znaków, więc osoba, która go pozostawiła, nie miała dostępu do tego pomieszczenia. Dlatego przyszła mu do głowy tylko jedna możliwość.

— W metrze, z samego rana są przerażające tłumy. Bez problemu można dotknąć drugiej osoby. Nauczyciel zapewne siedział, więc... Usiadła pomiędzy nimi i w sposób pozostawiła ślad! Tylko do czego był on potrzebny? — zadał sobie pytania.

— Nie wiedziała — rzucił krótko Lan Wangji.

— Nie wiedziała, do czego służy ten znak. Miała go tylko wykonać. Ale dlaczego... Ktoś jej groził? A może musiała się posłuchać osoby, która za tym stoi?

— To dziecko.

— A dzieci słuchają się... — W jego myślach pojawiła się przerażająca prawda i miał szczerą nadzieję, że myli się co do niej. — Dzieci słuchają się rodziców.

Schował do kieszeni fragment amuletu, wcześniej owijając go w chusteczkę. Mógł go kusić. Zawsze był kuszący, a moc z łatwością stawała się własnością użytkownika. Tylko za jaką cenę? Zapłacił ją już nie raz w poprzednim życiu.

Dlatego Wei Wuxian wyjął kawałek amuletu i podał go Lan Zhanowi. Nie ufał sobie. Wykorzystał każdą możliwą okazję w przeszłości, by udowodnić przed samym są, że nie kontroluje tej mocy. Zamiast tego, to ona go pochłaniała, rozrywając duszę na kawałki,

— Proszę, przechowaj go dla mnie — poprosił mężczyznę.

Lan Wangji schował do rękawa fragment amuletu, nie komentując decyzji młodzieńca, za co sam Wei Wuxian był wdzięczny. Duchy przeszłości należało zostawić za sobą, ale skoro i one budziły się do życia, należało zapobiec temu, co już w przeszłości się wydarzyło.

Wystarczająco dużo krwi się przelało przez ten amulet. Kolejne krople nikomu nie były potrzebne.

— Lan Zhan — chwycił Nieśmiertelnego Mistrza pod ramię — dziękuję — jego głos rozbrzmiał echem przez pusty tunel, zatrzymując się dopiero w miejscu, gdzie zamilkł.

Tam też zaczęli zmierzać, licząc, że zdążą na czas, nim kolejne ofiary pochłonie ta wiecznie tocząca się wojna.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!