Stacje podziemne metra tworzyły sieć połączeń, które utworzono za czasów działalności najznakomitszego architekta końca XX wieku, Ma Yansonga. Przyjechał specjalnie do miasta z projektem dla swojej drogiej matki, która tu mieszkała i pracowała. Połączenia pozwoliły jej skrócić czas podróży o całą godzinę. Metro od momentu oddania do użytku w 1995 roku nigdy nie zaprzestało swojej pracy, nie licząc drobnych incydentów czy remontów, czasowo blokujących część linii.
Tym
razem całe metro zamarło.
Na
tablicach wyświetlał się jeden komunikat z ogłoszeniem, że wszystkie linie
zostają zawieszone wraz z przeprosinami za zaistniałą sytuację.
Stacja
przy Beimeng, najspokojniejszej dotąd dzielnicy, pogrążyła się w chaosie.
Karetki nieustannie podjeżdżały pod wejście do metra, zabierając następnie
przyprowadzanych przez policjantów rannych. Ci, którzy byli w ciężkim stanie,
zostali od razu przewiezieni do szpitala i oddani pod opiekę lekarzy. Według
niektórych pod gruzami wciąż leżało pięćdziesiąt osób, doliczono się ponad stu
ofiar, a ktoś puścił plotkę, że kolejne sto jest przetrzymywane gdzieś w
podziemnej sieci połączeń.
Nikt
nie potrafił właściwie ocenić sytuacji.
A ta
skomplikowała się, gdy na mieczu przyleciała dwójka mężczyzn.
Wei
Wuxian mocno objął Lan Wangji w szyi, nie puszczając go przez całą drogę od
szkoły. Wiatr był niespokojny, kiwał nimi na boki. Nie umiał stać równo na
ostrzu, nie robił tego od ponad dwóch tysięcy lat, a same wspomnienia nie
wystarczyły, aby swobodnie korzystać z czyjejś mocy.
—
Dotarliśmy? — zapytał drżącym głosem.
Lan
Wangji poklepał go po ręce na znak, że tak.
Niepewnie
rozchylił prawą powiekę, potem dołączył do niej drugą, kiedy zdał sobie sprawę,
że są już niedaleko od ziemi. Puścił mężczyznę i opadł między dwóch
policjantów. Ci sięgnęli odruchowo po broń, zdezorientowani przez atak i nagłe
pojawienie się kultywatorów, którzy w podobnych okolicznościach nie powinni być
obecni.
—
Przepraszamy... — Lan Wangji puścił z palca wiązkę mocy. Uderzyła ona w bronie
mężczyzn, zablokowując lufę. — Przysłała nas Cao Baozhai. Czy można wyjaśnić
nam okoliczności zdarzenia?
Policjanci
wypuścili pistolety z rąk. Popatrzyli się na siebie i jakby był to dla nich
sygnał, z krzykiem uciekli w stronę pozostałych funkcjonariuszy.
—
Uciekli? — zdziwił się Wei Wuxian. — Naprawdę uciekli? I tylko dlatego, że
zablokowałeś im broń.
— To
niebezpieczne. Ta broń służy do zabijania. Nie powinni celować w twoją stronę —
zwrócił na to uwagę Lan Wangji.
—
Chyba by nie wystrzelili. Wydaje mi się, że to było swego rodzaju ostrzeżenie.
—
Celowali. A z broni celuje się, żeby zabić — uparł się.
Wei
Wuxian nie zamierzał się kłócić. Zbyt wiele czasu niepotrzebnie stracili, aby
dotrzeć do metra, a jeszcze nie dowiedzieli się o okolicznościach, w których
doszło do zdarzenia. Jednak kusiło go, żeby poznać powody zmartwienia Lan
Wangji.
—
Dlaczego tak uważasz?
Nieśmiertelny
Mistrz spojrzał w kierunku centrum miasta.
— Bo
widziałem rzeczy, o których nigdy nie zapomnę. — Gładki, nieskazitelny głos
przeszedł przez jego usta. Był zanurzony w długo ukrywanym bólu i
wspomnieniach, których wolał nie przywoływać. — Przeżyłem masakry, których nie
zdołałem powstrzymać. Patrzyłem, jak ludzie stali przy ścianie i celowano do
nich. Łatwo jest pociągnąć za spust. Docenić życie o wiele trudniej.
—
Spokojnie. — Poklepał Nieśmiertelnego Mistrza po plecach. — Nie strzelą do
mnie.
—
Wolę zapobiec niż ponownie cię stracić...
Odszedł,
pozostawiając zamyślonego Wei Wuxiana na moment w samotności.
To dziwne.
Zebrało
w nim się gorąco. Słowa Lan Wangji odbijały się echem w jego myślach, przez co
zapomniał na moment, w jakim celu tu przybył. Niezamierzone uczucie
przytłoczyło go. W tej chwili pragnął zawrócić mężczyznę i wtulić się w niego
mocno, aby po raz pierwszy wyznać: "WRÓCIŁEM".
Otrząsnął
się.
Dobiegł
do Lan Wangji i oboje zeszli do podziemnej stacji. Panowały tam pustki. Cisza
przemierzała korytarze, które jeszcze godzinę wcześniej wypełniały hałasy
spieszących się o poranku ludzi. Teraz zabrakło tam głosów, głośnych kroków i
życia.
Policja
wyprowadziła ostatnie osoby, do których byli się w stanie dostać. Zablokowali
drogę, zaraz po przybyciu dwójki kultywatorów, powierzając im zadanie i
odpowiedzialność za ludzi, których nadal uważano za zaginionych.
Lan
Wangji zmierzał ze spokojem w dół stancji, aż zatrzymał się przy barierkach.
Wpatrzył się w nie podejrzliwie, a potem zwrócił w kierunku Wei Wuxiana:
— Nie
mamy biletów.
— He?
— zdziwił się chłopak. — Lan Zhan, nikt cię nie będzie prosił o bilety w takich
okolicznościach!
Próbował
przejść, wierząc w słowa Wei Wuxiana, że nie potrzebuje w tych okolicznościach
biletu, ale barierka go nie przepuściła. Była zablokowana. Odpuścił, nie
zamierzając niszczyć własności metra, nawet w sytuacji, gdy życie ludzi wisiało
na włosku.
Ręce
Wei Wuxiana opadły wzdłuż jego ciała. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
Sam
przeskoczył bez żadnych skrupułów nad barierką i wskazał Lan Wangji, żeby
uczynił podobnie. Mistrz nadal się wahał. Położył dłoń w miejscu, gdzie
zazwyczaj wkładał bilet do sprawdzenia. Nie działało. Zostało wyłączone z
użytkowania.
— Lan
Zhan, lepiej przeskocz. — Uśmiechnął się chytrze, wpadając na pewien plan. —
Jeśli zamierzasz tam zostać, to ci nie przeszkodę, ale ja schodzę.
Wyraz
twarzy Nieśmiertelnego Mistrza nie zmienił się, choć uwagę Wei Wuxiana wziął
sobie głęboko do serca. Nie mógł pozwolić, aby zszedł do metra samodzielnie,
dlatego postanowił złamać prawo. Odepchnął się od ziemi i wylądował po drugiej
stronie barierki.
Podążył
za zadowolonym z siebie chłopakiem.
W
metrze wiał ostry wiatr, porywający wszystkie gazety rozłożone przed kioskami.
Ludzie
w popłochu porzucili cały swój dobytek. Jedzenie walało się po całym podziemnym
przejściu, fragmenty gazet leżały ubroczone w wodzie z kałuży.
Unosił
się zapach spalenizny. Jednej z kramarzy zostawił na ogniu ciasteczka, z
których pozostał czarny węgiel.
Wei
Wuxian wyłączył gaz, żeby dłużej nie wydobywał się z butli.
Przykucnął
i podjął lalkę, ubraną w tradycyjny ślubny strój o kolorze głębokiej czerwieni.
Panna młoda miała na sobie koronkowy welon przywiązany do włosów. Lan Wangji
odchylił welon i ich oczom ukazała się zakrwawiona twarz lalki.
—
Może właścicielka tej lalki uciekła? — zapytał Wei Wuxian i moment później
przeklął swoje myśli.
Drzwi
od jednego z kiosków zatrzasnęły się od nagłego powiewu.
Przy
ścianie leżała pięcioletnia dziewczynka, o drobnych, różowych usteczkach i
białej, porcelanowej cerze, podobnej do tej, którą miała lalka. Jej ubranie
było zakrwawione w dwóch miejscach. Oczy miała zamknięte.
Wei
Wuxian zbliżył się do niej powoli. Położył dłoń na jej głowie, gładząc jej
miękkie, delikatne włosy, zaplecione w dwa długie warkocze.
—
Ona... — Przełknął głośno ślinę. — Oddam jej lalkę...
Poruszył
ręką dziewczynki i wsunął pod dłoń lalkę, gdyby zamierzała jej szukać w
zaświatach.
—
Zawsze cierpią najmniej winni — przypomniał mu Lan Wangji.
— O
tym akurat wiem aż za dobrze...
Uciekł
od leżącej dziewczynki, biegnąc bezpośrednio w kierunku peronu, w którym
wszystko się miało zacząć.
Powietrze
stawało się coraz cięższe. Zapach śmierci unosił się wokół nich, wyczuwalny aż
za dobrze, ćmiąc zmysły dwójki kultywatorów. Większość ciał zabrała policja,
nie licząc kilku w brutalnym stanie, które pozostawiono, aby zająć się tymi,
dla których nie było jeszcze za późno.
Lan
Wangji pochylił się nad pierwszymi zwłokami, należącymi do młodej, pracującej
kobiety. Demoniczna siła wyszarpała rękę z jej ciała, rzucając na dach jednego
ze sklepików. Upadła. Zdołała przeczołgać się do swojej torebki, z której
wyciągnęła telefon.
Zapisała
tam ostatnią wiadomość do swojego dziecka, które odstawiła o poranku do
przedszkola. "Kocham c..." — tak brzmiała. Jej córeczka nosiła imię
Xie Chen, urodzona o poranku, co również oznaczało imię. Wychowywała ją
samotnie, opuszczona przez własnych rodziców, mężczyznę, którego kochała, i
wszystkich przyjaciół.
— Czy
możemy przywołać jej duszę? — zaproponował niepewnie Wei Wuxian.
Oczywiście,
że mogli, ale nawet ich serca napotkały na wątpliwości. Kobietę spotkało
wystarczające cierpienie za życia, śmierć powinna przynieść ukojenie a nie
kolejne zmartwienia.
Mimo
to Lan Wangji usiadł, umieszczając na kolanach guqin.
Zagrał
pierwsze dźwięki melodii przywołującej, melodii zapytania. Przemknęła przez
korytarze podziemia, wydobywając się na zewnątrz, co usłyszeli znajdujący się
tam policjanci. Poruszyła ich serca.
Pojedyncze
krople duszy wyłoniły się z ciała kobiety. Niebieskie światło oplotło mężczyzn,
siedzących blisko siebie, wsłuchanych w to, co miała do powiedzenia.
—
Opowiedz nam o swojej śmierci, jak zginęłaś — zadał jej pytanie Lan Wangji,
grając na guqinie odpowiednią melodię.
Kobieta
z początku milczała.
Jej
dusza drżała poruszona nagłą śmiercią. Nie akceptowała jej, wspominała rzeczy,
których jeszcze nie zrobiła za życia, i przypomniała sobie o małej Xie Chen.
Nadal tkwiłaby w żalu i rozpaczy, lecz z zaklęciem zapytania nie miała prawa
walczyć.
Przywołała
swoje wspomnienia, ostatnie chwile swojego życia.
Spieszyła
się na metro, za późno wyszła z córeczką z domu, a ta jeszcze głośno płakała
przez obolały ząb. Ledwo zdążyły do przedszkola. Potem już tylko biegła,
przepychając się przez tłumy. Dobiegła. Metro przyjechało o czasie i
szczęśliwie znalazła się blisko wejścia.
Drzwi
otworzyły się i ze środka wypadło ciało mężczyzny. Wszyscy zaczęli krzyczeć.
Zapanował chaos. Bez zastanowienia zaczęła uciekać, ale coś chwyciło ją za
ramię. Nie rozumiała, co się wydarzyło. Ból rozrywał ją. Nie zdołała przyjrzeć
się napastnikowi. Pamiętała o swoim dziecku, o wspólnych zakupach po pracy i
robieniu najpiękniejszych warkoczy w szkole...
—
Przepraszam, że mam za krótkie włosy — rozległ się ciepły głos kobiety.
Jej
dusza przybrała kształt, jaki ciało posiadało za życia. Drobny, choć smutny
uśmiech przykrył jej twarz. Dotknęła włosów zebranych grzebieniem i rozpuściła
je. Wypuściła grzebień na chodnik. Rozmysł się wraz z wiatrem, tak samo jak
dusza kobiety.
Lan
Wangji przerwał granie.
— Czy
to dziki duch? — spytał Wei Wuxiana o zdanie.
— Nie
sądzę. — Pokręcił głową. — Wyczuwam demoniczną energię. Silną. Ale gdyby to był
dziki, bezmyślny trup, to napotkalibyśmy go od razu. A tak? Cisza... Ludzie
zniknęli, nie ma po nich śladu. Dziki trup nigdy nie brałby zakładników —
zauważył słusznie.
—
Hm... — Lan Wangji zgodził się kiwnięciem.
Nie
widzieli sensu w kolejnym przywoływaniu duszy. Dalsze pytania nie dostarczyłyby
im właściwych odpowiedzi, a wystarczyło wątpliwości, które dotąd się pojawiły.
Zeszli
na tory.
Lan
Wangji przywołał kulę energii rozświetlającą im drogę. Wszystkie lampy były
roztrzaskane, ciemność pogłębiała się z każdym krokiem, gdy przemierzali
tunele.
—
Uważaj na metro.
Wei
Wuxian po raz kolejny nie pojął ostrzeżenia Nieśmiertelnego Mistrza.
— Lan
Zhan... Na co mam uważać?
— Na
metro.
—
A... Dlaczego?
—
Kolej podziemna porusza się szybko.
—
Tak, ale nie teraz. — Wskazał powoli na pusty tunel. — Więc nie musimy...
—
Kolej zawsze działa — powiedział z pełną powagą, przekonany o swojej racji.
—
Ee... — zawahał się Wei Wuxia. — Właśnie teraz ją zatrzymali. Nie może się
poruszać przez obecną sytuację.
— Na
pewno?
—
Tak, tak, na pewno — zapewnił mężczyznę, a potem pociągnął w głąb tunelu. Jak
najszybciej chciał przykuć jego uwagę czymś innym. Czasem zapominał, że Lan
Wangji był człowiekiem, który przeżył dwa tysiące lat i to w Zaciszu Obłoków, z
dala od świata i gwałtownego rozwoju, jaki przeszła w ostatnim stuleciu Ziemia.
Zaśmiał
się głupio.
Rozwinęła
się, ale nadal polegała na starożytnych mocach. W podobnych okolicznościach
korzystali z zaklęć, nie z technologii, bo ta zawiodła.
Znaleźli
się w miejscu, gdzie stanęło metro. Pociąg wciąż znajdował się na torach, ku
ich zaskoczeniu nie wykoleił się. Wszystkie drzwi przed odłączeniem prądu
otworzyły się i w takim stanie pozostały. Okna były wybite, dokładnie z prawej
strony pociągu, z której mieli wsiadać pasażerowie na kolejnej stacji.
Weszli
do środka przez tylne drzwi.
Nic
wewnątrz nie zapowiadało tragedii, która wydarzyła się na stancji. Siedzenia
pozostały nietknięte, nie dostrzeli choćby kropli krwi na podłodze, więc to nie
tutaj zaczęło się całe nieszczęście. Okna musiały się roztrzaskać przy samym
zatrzymaniu, nie w trakcie ataku.
Wei
Wuxian odnalazł silne źródło demonicznej energii z przodu pociągu.
Trącił
Lan Wangji i wskazał na kierunek, z którego wyczuwał zagrożenie.
Nieśmiertelny
Mistrz skinął głową na znak, że będzie uważał. Ruszyli powoli. Źródło mocy
jeszcze nie oznaczało uzyskania odpowiedzi na wszystkie pytania. Z
przedstawionej przez kobietę wersji wydarzeń wynikało, że gdzieś przy jednym z
wejść zgromadziła się demoniczna energia, która zaatakowała resztę.
Sprawdzili
każde po kolei. Dopiero przy drugim od początku Wei Wuxian dostrzegł leżący
przy drzwiach świecący się przedmiot. Pochylił się nad nim. Podjął złoty
kolczyk z przezroczystym kamieniem w jego wnętrzu. Podał go Nieśmiertelnemu
Mistrzowi.
Lan
Wangji zacisnął usta w wąską linijkę.
— Lan
Zhan, coś się stało? — spytał zmartwiony Wei Wuxian.
—
Kamień gromadzenia. Mój brat zniszczył ostatni, należący do Jin Guangyao...
Kamień
gromadzenia pozwalał na tymczasowe gromadzenie energii i wykorzystywanie jej
przez słabszych kultywatorów, którzy szybko tracili siły w trakcie łowów.
Narzędzie stało się popularnie krótko po śmierci Wei Wuxiana, kiedy to, wbrew
przewidywaniom starszyzny, doszło do załamania harmonii na świecie. Dzikie trupy,
dotąd pod kontrolą Demonicznego Kultywatora, zaczęły siać panikę i zniszczenie.
Starożytne potwory, śpiące od wieków w jaskiniach, obudziły się z długiego snu.
Jin
Guangyao doszedł do wniosku, że najsłabsi nie poradzą sobie z łowami. Ni
potrafili przewidzieć, z jakimi jeszcze zagrożeniami spotkają się kultywatorzy.
Do powszechnego stosowania wprowadzono kamienie gromadzenia. Pozwalały one akumulować
w sobie każdy rodzaj mocy, dostosowany do danej sekty.
W dniu,
w którym wykryto wszystkie kłamstwa Jin Guangyao i obalono jego rządy, nowa
rada, składająca się z wybranych w drodze głosowania trzech przedstawicieli,
zdecydowała, że należy zniszczyć kamienie gromadzenia. Ostatni z nich,
dokładnie ten, który należał do samego Jin Guangyao, zniszczył Lan Xichen na
oczach setki kultywatorów z całego kontynentu. A przynajmniej w to wierzył Lan
Wangji do momentu, w którym po prawie dwóch tysiącach lat znów napotkał na ten
kamień.
— Czy
na pewno zostały zniszczone wszystkie? — upewnił się Wei Wuxian, oglądając z
kilku stron kolczyk posiadający w sobie właśnie ten kamień.
—
Nowa rada zrobiła wszystko, aby usunąć każdy przedmiot wprowadzony przez Jin
Guangyao. Padły wszystkie wieże, jego dobytek spalono, świątynie ogołocono...
—
Postąpiono z nim gorzej niż ze mną po śmierci — słusznie zauważył. — Do tej
pory moje innowacje są chętnie stosowane, więc dlaczego jego uznano za
zdradliwe?
—
Demonicznego Kultywatora uznano za złoczyńcę, Jin Guangyao za kłamcę.
—
Więc mówisz, że moje zło było im dobrze znane, a jego mogło skrywać ukryte
pułapki?
—
Wielu wierzyło, że jedyną energią, którą nie są w stanie gromadzić, jest
demoniczna. — Lan Wangji odebrał od Wei Wuxiana kamień gromadzenia. — Mylili
się.
— Ale
nie zniszczyli wszystkiego, jak widać. Zresztą, nigdy nie da się zniszczyć
"wszystkiego". Mogę się założyć, że wielu kultywatorów zostawiło
sobie przynajmniej po jednym na nocne łowy.
Lan
Wangji zgodził się z nim kiwnięciem.
—
Teraz tylko pytanie, kto go tutaj zostawił i jakie miał właściwości...
Ze
zgromadzonej energii nic nie pozostało. Kamień przemienił się w przezroczysty
kryształ po zużyciu, gotowy na ponowne zapełnienie. Wykorzystać mógł go każdy.
Nie istniały żadne ograniczenia co do użytkownika. Jedynym warunkiem poprawnego
użytkowania było to, żeby nie wypełniać kamienia różną energią jednocześnie. W
takim wypadku groziło zniszczenie kamienia.
— Po
takim czasie wszystko sobie wraca, jakby to wydarzyło się wczoraj — zakpił
sobie Wei Wuxian. — Dlaczego dziś? Dlaczego nie wczoraj? Bo się przebudziłem,
właśnie sobie przypomniałem — odpowiedział na własne pytanie.
— To
nie twoja wina — zaprzeczył Lan Wangji.
—
Moja czy nie moja, Lan Zhan, nie będę ignorował tego, że wraz z moim ponownym
pojawieniem się, zaczął się ciąg wydarzeń, których nie mogę zatrzymać. Ile
jeszcze ludzi zginie? Jak wiele rodzin straci kogoś bliskiego? Kiedy skończy
się ta spirala nieszczęść? Może z moją ponowną śmiercią...
Lan
Wangji złapał Wei Wuxiana za nadgarstek. Przyciągnął go do siebie agresywnie i
pochylił się nad nim. Spojrzał mu prosto w oczy.
—
Zabraniam — odparł stanowczym tonem.
— Lan
Zhan...?
—
Zabraniam — powtórzył jeszcze raz.
—
Ja...
—
Zabraniam — nie pozwolił Wei Wuxianowi dojść do głosu.
Chłopak
parsknął śmiechem i przybliżył się do Lan Wangji, tak że dotknęli się nosami.
Drugą rękę przełożył przez szyję mężczyzny i popieścił jego ucho.
— Lan
Zhan, mój Lan Zhan, od kiedy darzysz mnie taką troską? Jeszcze trochę i się w
tobie zakocham. I co wtedy zrobisz?
0 Comments:
Prześlij komentarz