[Forgetting Envies] Rozdział 15

             

Stacje podziemne metra tworzyły sieć połączeń, które utworzono za czasów działalności najznakomitszego architekta końca XX wieku, Ma Yansonga. Przyjechał specjalnie do miasta z projektem dla swojej drogiej matki, która tu mieszkała i pracowała. Połączenia pozwoliły jej skrócić czas podróży o całą godzinę. Metro od momentu oddania do użytku w 1995 roku nigdy nie zaprzestało swojej pracy, nie licząc drobnych incydentów czy remontów, czasowo blokujących część linii.

Tym razem całe metro zamarło.

Na tablicach wyświetlał się jeden komunikat z ogłoszeniem, że wszystkie linie zostają zawieszone wraz z przeprosinami za zaistniałą sytuację.

Stacja przy Beimeng, najspokojniejszej dotąd dzielnicy, pogrążyła się w chaosie. Karetki nieustannie podjeżdżały pod wejście do metra, zabierając następnie przyprowadzanych przez policjantów rannych. Ci, którzy byli w ciężkim stanie, zostali od razu przewiezieni do szpitala i oddani pod opiekę lekarzy. Według niektórych pod gruzami wciąż leżało pięćdziesiąt osób, doliczono się ponad stu ofiar, a ktoś puścił plotkę, że kolejne sto jest przetrzymywane gdzieś w podziemnej sieci połączeń.

Nikt nie potrafił właściwie ocenić sytuacji.

A ta skomplikowała się, gdy na mieczu przyleciała dwójka mężczyzn.

Wei Wuxian mocno objął Lan Wangji w szyi, nie puszczając go przez całą drogę od szkoły. Wiatr był niespokojny, kiwał nimi na boki. Nie umiał stać równo na ostrzu, nie robił tego od ponad dwóch tysięcy lat, a same wspomnienia nie wystarczyły, aby swobodnie korzystać z czyjejś mocy.

— Dotarliśmy? — zapytał drżącym głosem.

Lan Wangji poklepał go po ręce na znak, że tak.

Niepewnie rozchylił prawą powiekę, potem dołączył do niej drugą, kiedy zdał sobie sprawę, że są już niedaleko od ziemi. Puścił mężczyznę i opadł między dwóch policjantów. Ci sięgnęli odruchowo po broń, zdezorientowani przez atak i nagłe pojawienie się kultywatorów, którzy w podobnych okolicznościach nie powinni być obecni.

— Przepraszamy... — Lan Wangji puścił z palca wiązkę mocy. Uderzyła ona w bronie mężczyzn, zablokowując lufę. — Przysłała nas Cao Baozhai. Czy można wyjaśnić nam okoliczności zdarzenia?

Policjanci wypuścili pistolety z rąk. Popatrzyli się na siebie i jakby był to dla nich sygnał, z krzykiem uciekli w stronę pozostałych funkcjonariuszy.

— Uciekli? — zdziwił się Wei Wuxian. — Naprawdę uciekli? I tylko dlatego, że zablokowałeś im broń.

— To niebezpieczne. Ta broń służy do zabijania. Nie powinni celować w twoją stronę — zwrócił na to uwagę Lan Wangji.

— Chyba by nie wystrzelili. Wydaje mi się, że to było swego rodzaju ostrzeżenie.

— Celowali. A z broni celuje się, żeby zabić — uparł się.

Wei Wuxian nie zamierzał się kłócić. Zbyt wiele czasu niepotrzebnie stracili, aby dotrzeć do metra, a jeszcze nie dowiedzieli się o okolicznościach, w których doszło do zdarzenia. Jednak kusiło go, żeby poznać powody zmartwienia Lan Wangji.

— Dlaczego tak uważasz?

Nieśmiertelny Mistrz spojrzał w kierunku centrum miasta.

— Bo widziałem rzeczy, o których nigdy nie zapomnę. — Gładki, nieskazitelny głos przeszedł przez jego usta. Był zanurzony w długo ukrywanym bólu i wspomnieniach, których wolał nie przywoływać. — Przeżyłem masakry, których nie zdołałem powstrzymać. Patrzyłem, jak ludzie stali przy ścianie i celowano do nich. Łatwo jest pociągnąć za spust. Docenić życie o wiele trudniej.

— Spokojnie. — Poklepał Nieśmiertelnego Mistrza po plecach. — Nie strzelą do mnie.

— Wolę zapobiec niż ponownie cię stracić...

Odszedł, pozostawiając zamyślonego Wei Wuxiana na moment w samotności.

To dziwne.

Zebrało w nim się gorąco. Słowa Lan Wangji odbijały się echem w jego myślach, przez co zapomniał na moment, w jakim celu tu przybył. Niezamierzone uczucie przytłoczyło go. W tej chwili pragnął zawrócić mężczyznę i wtulić się w niego mocno, aby po raz pierwszy wyznać: "WRÓCIŁEM".

Otrząsnął się.

Dobiegł do Lan Wangji i oboje zeszli do podziemnej stacji. Panowały tam pustki. Cisza przemierzała korytarze, które jeszcze godzinę wcześniej wypełniały hałasy spieszących się o poranku ludzi. Teraz zabrakło tam głosów, głośnych kroków i życia.

Policja wyprowadziła ostatnie osoby, do których byli się w stanie dostać. Zablokowali drogę, zaraz po przybyciu dwójki kultywatorów, powierzając im zadanie i odpowiedzialność za ludzi, których nadal uważano za zaginionych.

Lan Wangji zmierzał ze spokojem w dół stancji, aż zatrzymał się przy barierkach. Wpatrzył się w nie podejrzliwie, a potem zwrócił w kierunku Wei Wuxiana:

— Nie mamy biletów.

— He? — zdziwił się chłopak. — Lan Zhan, nikt cię nie będzie prosił o bilety w takich okolicznościach!

Próbował przejść, wierząc w słowa Wei Wuxiana, że nie potrzebuje w tych okolicznościach biletu, ale barierka go nie przepuściła. Była zablokowana. Odpuścił, nie zamierzając niszczyć własności metra, nawet w sytuacji, gdy życie ludzi wisiało na włosku.

Ręce Wei Wuxiana opadły wzdłuż jego ciała. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

Sam przeskoczył bez żadnych skrupułów nad barierką i wskazał Lan Wangji, żeby uczynił podobnie. Mistrz nadal się wahał. Położył dłoń w miejscu, gdzie zazwyczaj wkładał bilet do sprawdzenia. Nie działało. Zostało wyłączone z użytkowania.

— Lan Zhan, lepiej przeskocz. — Uśmiechnął się chytrze, wpadając na pewien plan. — Jeśli zamierzasz tam zostać, to ci nie przeszkodę, ale ja schodzę.

Wyraz twarzy Nieśmiertelnego Mistrza nie zmienił się, choć uwagę Wei Wuxiana wziął sobie głęboko do serca. Nie mógł pozwolić, aby zszedł do metra samodzielnie, dlatego postanowił złamać prawo. Odepchnął się od ziemi i wylądował po drugiej stronie barierki.

Podążył za zadowolonym z siebie chłopakiem.

W metrze wiał ostry wiatr, porywający wszystkie gazety rozłożone przed kioskami.

Ludzie w popłochu porzucili cały swój dobytek. Jedzenie walało się po całym podziemnym przejściu, fragmenty gazet leżały ubroczone w wodzie z kałuży.

Unosił się zapach spalenizny. Jednej z kramarzy zostawił na ogniu ciasteczka, z których pozostał czarny węgiel.

Wei Wuxian wyłączył gaz, żeby dłużej nie wydobywał się z butli.

Przykucnął i podjął lalkę, ubraną w tradycyjny ślubny strój o kolorze głębokiej czerwieni. Panna młoda miała na sobie koronkowy welon przywiązany do włosów. Lan Wangji odchylił welon i ich oczom ukazała się zakrwawiona twarz lalki.

— Może właścicielka tej lalki uciekła? — zapytał Wei Wuxian i moment później przeklął swoje myśli.

Drzwi od jednego z kiosków zatrzasnęły się od nagłego powiewu.

Przy ścianie leżała pięcioletnia dziewczynka, o drobnych, różowych usteczkach i białej, porcelanowej cerze, podobnej do tej, którą miała lalka. Jej ubranie było zakrwawione w dwóch miejscach. Oczy miała zamknięte.

Wei Wuxian zbliżył się do niej powoli. Położył dłoń na jej głowie, gładząc jej miękkie, delikatne włosy, zaplecione w dwa długie warkocze.

— Ona... — Przełknął głośno ślinę. — Oddam jej lalkę...

Poruszył ręką dziewczynki i wsunął pod dłoń lalkę, gdyby zamierzała jej szukać w zaświatach.

— Zawsze cierpią najmniej winni — przypomniał mu Lan Wangji.

— O tym akurat wiem aż za dobrze...

Uciekł od leżącej dziewczynki, biegnąc bezpośrednio w kierunku peronu, w którym wszystko się miało zacząć.

Powietrze stawało się coraz cięższe. Zapach śmierci unosił się wokół nich, wyczuwalny aż za dobrze, ćmiąc zmysły dwójki kultywatorów. Większość ciał zabrała policja, nie licząc kilku w brutalnym stanie, które pozostawiono, aby zająć się tymi, dla których nie było jeszcze za późno.

Lan Wangji pochylił się nad pierwszymi zwłokami, należącymi do młodej, pracującej kobiety. Demoniczna siła wyszarpała rękę z jej ciała, rzucając na dach jednego ze sklepików. Upadła. Zdołała przeczołgać się do swojej torebki, z której wyciągnęła telefon.

Zapisała tam ostatnią wiadomość do swojego dziecka, które odstawiła o poranku do przedszkola. "Kocham c..." — tak brzmiała. Jej córeczka nosiła imię Xie Chen, urodzona o poranku, co również oznaczało imię. Wychowywała ją samotnie, opuszczona przez własnych rodziców, mężczyznę, którego kochała, i wszystkich przyjaciół.

— Czy możemy przywołać jej duszę? — zaproponował niepewnie Wei Wuxian.

Oczywiście, że mogli, ale nawet ich serca napotkały na wątpliwości. Kobietę spotkało wystarczające cierpienie za życia, śmierć powinna przynieść ukojenie a nie kolejne zmartwienia.

Mimo to Lan Wangji usiadł, umieszczając na kolanach guqin.

Zagrał pierwsze dźwięki melodii przywołującej, melodii zapytania. Przemknęła przez korytarze podziemia, wydobywając się na zewnątrz, co usłyszeli znajdujący się tam policjanci. Poruszyła ich serca.

Pojedyncze krople duszy wyłoniły się z ciała kobiety. Niebieskie światło oplotło mężczyzn, siedzących blisko siebie, wsłuchanych w to, co miała do powiedzenia.

— Opowiedz nam o swojej śmierci, jak zginęłaś — zadał jej pytanie Lan Wangji, grając na guqinie odpowiednią melodię.

Kobieta z początku milczała.

Jej dusza drżała poruszona nagłą śmiercią. Nie akceptowała jej, wspominała rzeczy, których jeszcze nie zrobiła za życia, i przypomniała sobie o małej Xie Chen. Nadal tkwiłaby w żalu i rozpaczy, lecz z zaklęciem zapytania nie miała prawa walczyć.

Przywołała swoje wspomnienia, ostatnie chwile swojego życia.

Spieszyła się na metro, za późno wyszła z córeczką z domu, a ta jeszcze głośno płakała przez obolały ząb. Ledwo zdążyły do przedszkola. Potem już tylko biegła, przepychając się przez tłumy. Dobiegła. Metro przyjechało o czasie i szczęśliwie znalazła się blisko wejścia.

Drzwi otworzyły się i ze środka wypadło ciało mężczyzny. Wszyscy zaczęli krzyczeć. Zapanował chaos. Bez zastanowienia zaczęła uciekać, ale coś chwyciło ją za ramię. Nie rozumiała, co się wydarzyło. Ból rozrywał ją. Nie zdołała przyjrzeć się napastnikowi. Pamiętała o swoim dziecku, o wspólnych zakupach po pracy i robieniu najpiękniejszych warkoczy w szkole...

— Przepraszam, że mam za krótkie włosy — rozległ się ciepły głos kobiety.

Jej dusza przybrała kształt, jaki ciało posiadało za życia. Drobny, choć smutny uśmiech przykrył jej twarz. Dotknęła włosów zebranych grzebieniem i rozpuściła je. Wypuściła grzebień na chodnik. Rozmysł się wraz z wiatrem, tak samo jak dusza kobiety.

Lan Wangji przerwał granie.

— Czy to dziki duch? — spytał Wei Wuxiana o zdanie.

— Nie sądzę. — Pokręcił głową. — Wyczuwam demoniczną energię. Silną. Ale gdyby to był dziki, bezmyślny trup, to napotkalibyśmy go od razu. A tak? Cisza... Ludzie zniknęli, nie ma po nich śladu. Dziki trup nigdy nie brałby zakładników — zauważył słusznie.

— Hm... — Lan Wangji zgodził się kiwnięciem.

Nie widzieli sensu w kolejnym przywoływaniu duszy. Dalsze pytania nie dostarczyłyby im właściwych odpowiedzi, a wystarczyło wątpliwości, które dotąd się pojawiły.

Zeszli na tory.

Lan Wangji przywołał kulę energii rozświetlającą im drogę. Wszystkie lampy były roztrzaskane, ciemność pogłębiała się z każdym krokiem, gdy przemierzali tunele.

— Uważaj na metro.

Wei Wuxian po raz kolejny nie pojął ostrzeżenia Nieśmiertelnego Mistrza.

— Lan Zhan... Na co mam uważać?

— Na metro.

— A... Dlaczego?

— Kolej podziemna porusza się szybko.

— Tak, ale nie teraz. — Wskazał powoli na pusty tunel. — Więc nie musimy...

— Kolej zawsze działa — powiedział z pełną powagą, przekonany o swojej racji.

— Ee... — zawahał się Wei Wuxia. — Właśnie teraz ją zatrzymali. Nie może się poruszać przez obecną sytuację.

— Na pewno?

— Tak, tak, na pewno — zapewnił mężczyznę, a potem pociągnął w głąb tunelu. Jak najszybciej chciał przykuć jego uwagę czymś innym. Czasem zapominał, że Lan Wangji był człowiekiem, który przeżył dwa tysiące lat i to w Zaciszu Obłoków, z dala od świata i gwałtownego rozwoju, jaki przeszła w ostatnim stuleciu Ziemia.

Zaśmiał się głupio.

Rozwinęła się, ale nadal polegała na starożytnych mocach. W podobnych okolicznościach korzystali z zaklęć, nie z technologii, bo ta zawiodła.

Znaleźli się w miejscu, gdzie stanęło metro. Pociąg wciąż znajdował się na torach, ku ich zaskoczeniu nie wykoleił się. Wszystkie drzwi przed odłączeniem prądu otworzyły się i w takim stanie pozostały. Okna były wybite, dokładnie z prawej strony pociągu, z której mieli wsiadać pasażerowie na kolejnej stacji.

Weszli do środka przez tylne drzwi.

Nic wewnątrz nie zapowiadało tragedii, która wydarzyła się na stancji. Siedzenia pozostały nietknięte, nie dostrzeli choćby kropli krwi na podłodze, więc to nie tutaj zaczęło się całe nieszczęście. Okna musiały się roztrzaskać przy samym zatrzymaniu, nie w trakcie ataku.

Wei Wuxian odnalazł silne źródło demonicznej energii z przodu pociągu.

Trącił Lan Wangji i wskazał na kierunek, z którego wyczuwał zagrożenie.

Nieśmiertelny Mistrz skinął głową na znak, że będzie uważał. Ruszyli powoli. Źródło mocy jeszcze nie oznaczało uzyskania odpowiedzi na wszystkie pytania. Z przedstawionej przez kobietę wersji wydarzeń wynikało, że gdzieś przy jednym z wejść zgromadziła się demoniczna energia, która zaatakowała resztę.

Sprawdzili każde po kolei. Dopiero przy drugim od początku Wei Wuxian dostrzegł leżący przy drzwiach świecący się przedmiot. Pochylił się nad nim. Podjął złoty kolczyk z przezroczystym kamieniem w jego wnętrzu. Podał go Nieśmiertelnemu Mistrzowi.

Lan Wangji zacisnął usta w wąską linijkę.

— Lan Zhan, coś się stało? — spytał zmartwiony Wei Wuxian.

— Kamień gromadzenia. Mój brat zniszczył ostatni, należący do Jin Guangyao...

Kamień gromadzenia pozwalał na tymczasowe gromadzenie energii i wykorzystywanie jej przez słabszych kultywatorów, którzy szybko tracili siły w trakcie łowów. Narzędzie stało się popularnie krótko po śmierci Wei Wuxiana, kiedy to, wbrew przewidywaniom starszyzny, doszło do załamania harmonii na świecie. Dzikie trupy, dotąd pod kontrolą Demonicznego Kultywatora, zaczęły siać panikę i zniszczenie. Starożytne potwory, śpiące od wieków w jaskiniach, obudziły się z długiego snu.

Jin Guangyao doszedł do wniosku, że najsłabsi nie poradzą sobie z łowami. Ni potrafili przewidzieć, z jakimi jeszcze zagrożeniami spotkają się kultywatorzy. Do powszechnego stosowania wprowadzono kamienie gromadzenia. Pozwalały one akumulować w sobie każdy rodzaj mocy, dostosowany do danej sekty.

W dniu, w którym wykryto wszystkie kłamstwa Jin Guangyao i obalono jego rządy, nowa rada, składająca się z wybranych w drodze głosowania trzech przedstawicieli, zdecydowała, że należy zniszczyć kamienie gromadzenia. Ostatni z nich, dokładnie ten, który należał do samego Jin Guangyao, zniszczył Lan Xichen na oczach setki kultywatorów z całego kontynentu. A przynajmniej w to wierzył Lan Wangji do momentu, w którym po prawie dwóch tysiącach lat znów napotkał na ten kamień.

— Czy na pewno zostały zniszczone wszystkie? — upewnił się Wei Wuxian, oglądając z kilku stron kolczyk posiadający w sobie właśnie ten kamień.

— Nowa rada zrobiła wszystko, aby usunąć każdy przedmiot wprowadzony przez Jin Guangyao. Padły wszystkie wieże, jego dobytek spalono, świątynie ogołocono...

— Postąpiono z nim gorzej niż ze mną po śmierci — słusznie zauważył. — Do tej pory moje innowacje są chętnie stosowane, więc dlaczego jego uznano za zdradliwe?

— Demonicznego Kultywatora uznano za złoczyńcę, Jin Guangyao za kłamcę.

— Więc mówisz, że moje zło było im dobrze znane, a jego mogło skrywać ukryte pułapki?

— Wielu wierzyło, że jedyną energią, którą nie są w stanie gromadzić, jest demoniczna. — Lan Wangji odebrał od Wei Wuxiana kamień gromadzenia. — Mylili się.

— Ale nie zniszczyli wszystkiego, jak widać. Zresztą, nigdy nie da się zniszczyć "wszystkiego". Mogę się założyć, że wielu kultywatorów zostawiło sobie przynajmniej po jednym na nocne łowy.

Lan Wangji zgodził się z nim kiwnięciem.

— Teraz tylko pytanie, kto go tutaj zostawił i jakie miał właściwości...

Ze zgromadzonej energii nic nie pozostało. Kamień przemienił się w przezroczysty kryształ po zużyciu, gotowy na ponowne zapełnienie. Wykorzystać mógł go każdy. Nie istniały żadne ograniczenia co do użytkownika. Jedynym warunkiem poprawnego użytkowania było to, żeby nie wypełniać kamienia różną energią jednocześnie. W takim wypadku groziło zniszczenie kamienia.

— Po takim czasie wszystko sobie wraca, jakby to wydarzyło się wczoraj — zakpił sobie Wei Wuxian. — Dlaczego dziś? Dlaczego nie wczoraj? Bo się przebudziłem, właśnie sobie przypomniałem — odpowiedział na własne pytanie.

— To nie twoja wina — zaprzeczył Lan Wangji.

— Moja czy nie moja, Lan Zhan, nie będę ignorował tego, że wraz z moim ponownym pojawieniem się, zaczął się ciąg wydarzeń, których nie mogę zatrzymać. Ile jeszcze ludzi zginie? Jak wiele rodzin straci kogoś bliskiego? Kiedy skończy się ta spirala nieszczęść? Może z moją ponowną śmiercią...

Lan Wangji złapał Wei Wuxiana za nadgarstek. Przyciągnął go do siebie agresywnie i pochylił się nad nim. Spojrzał mu prosto w oczy.

— Zabraniam — odparł stanowczym tonem.

— Lan Zhan...?

— Zabraniam — powtórzył jeszcze raz.

— Ja...

— Zabraniam — nie pozwolił Wei Wuxianowi dojść do głosu.

Chłopak parsknął śmiechem i przybliżył się do Lan Wangji, tak że dotknęli się nosami. Drugą rękę przełożył przez szyję mężczyzny i popieścił jego ucho.

— Lan Zhan, mój Lan Zhan, od kiedy darzysz mnie taką troską? Jeszcze trochę i się w tobie zakocham. I co wtedy zrobisz?

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!