[Forgetting Envies] Rozdział 14

            

— Song Lan... — Wei Wuxian powtórzył powoli imię, próbując odszukać w pamięci kultywatora.

Lan Wangji od początku wiedział, że odrodzony młodzieniec nie miał prawa znać słynnego kultywatora, którego imię rozniosło się po całym kontynencie krótko po tajemniczym zaginięciu. Wieści o nim nagle zamilkły. Ostatnią wiadomość przekazał zgromadzeniu sekt krótko przed tym, jak wyruszył na poszukiwania Xiao Xingchena, swego przyjaciela i brata kultywacji. Uznano go w końcu za zmarłego, wierząc, że poległ w trakcie nocnych łowów w samotności.

— Jednego nie rozumiem — zawahał się Wei Wuxian. — Skoro uznano go za zaginionego dwa tysiące lat temu, to dlaczego nikt nie odnalazł jego ciała?

— Nikt nie próbował — wyznał Lan Wangji.

Wei Wuxian przeszedł dookoła mężczyzny i trącił go w policzek.

— Lan Zhan, ich nigdy nic nie obchodziło, co się z nim stało, prawda? — Zaśmiał się głupio. — Po mojej śmierci pewnie rozpoczęły się niepotrzebne walki o władzę?

— Nie — odparł, ku zaskoczeniu chłopaka.

— A to dlaczego?

— Nie uczyłeś się o tym na historii?

— Lan Zhan... — zaczął niskim, sarkastycznym tonem — ty sobie ze mnie zadrwiłeś... Jak tak można? Choć w sumie masz rację, Jin Guangyao, twój brat i Nie Mingjue byli zaprzysiężonymi braćmi. Zaprowadzili oni pokój. W świecie kultywacji zapanowała harmonia, która trwała dokładnie trzydzieści trzy wiosny, do dnia, w którym odkryto spisek Jin Guangyao i jego udział w zabiciu Nie Mingjue. Twój brat stanął na czele kampanii, która obaliła Jin Guangyao. Jego prochy rozsypano na wszystkie strony świata, a każdego potomka zamordowano. Tak przynajmniej mówi historia.

Lan Wangji milczał.

— Jednak jedną rzecz wiem na pewno — kontynuował. — Twój brat nigdy nie zabiłby niewinnych ludzi, więc tu już historia kłamie. Jak było naprawdę?

Lan Wangji przymknął oczy.

Wraz z wiatrem przybyło wspomnienie z tamtych lat, boleśniejsze obecnie niż tamtego dnia. Na oczach Dwóch Nefretytów Lan krew potomków Jin Guangyao spłynęła po ulicach Wiecznego Miasta. Jego dorosłe dziecko z drugiego małżeństwa ukryło się w górach, jeszcze gdy władca żył. Po jego śmierci opuścił kryjówkę wraz z dwiema żonami i czwórką potomków. Dwójka umarła przez gorączkę w drodze do Zacisza Obłoków. Matki dzieci popełniła samobójstwo. Ojciec z żalu po nich stracił rozum. Tylko chłopiec i dziewczynka, bliźniaki, dotarli cali i zdrowi...

— Mój brat ukrył bliźniaków w Zaciszu Obłoków — przyznał w końcu Lan Wangji.

— Co się z nimi dalej stało?

— Dziewczynka wyrosła na porządną pannę, która szanowała zasady naszej sekty, nie czuła się zobowiązana wobec swojego dziadka. I... — urwał w tej chwili.

— I... — zainteresował się dalej Wei Wuxian. — Coś się z nią wydarzyło?

Milczał.

Chował głęboko w sercu jej piękne oblicze. Nie przypominała swojego dziadka, bliżej jej było do matki, skromnej kobiety o wielkim sercu. Obiecał, że nikomu nie zdradzi prawdy, ale...

Wei Wuxian znał pojęcie honoru, sprawiedliwości i szanował zarówno wrogów, jak i przyjaciół.

— Poślubiła Lan Shizhuia — wyznał ostatecznie.

Wei Wuxian otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

Krew Jin Guangyao nadal płynęła w żyłach potomków sekty Lan. Nikt nie wyraził tamtego dnia sprzeciwu. W sercach bali się, że zemsta Jin Guangyao spłynie wraz z kolejnymi pokoleniami, a mimo to zaprowadzili ubraną w krwawą czerwień dziewczynę i podali dłoń Lan Shizhui’owi, ignorując wątpliwości.

— Ich potomkowie nie podążyli śladami kultywacji. Żona nie przyjęła daru nieśmiertelnego ciała. Umarła. Lan Shizhui czasami odwiedza swoich potomków — wyjaśnił dalej Lan Wangji.

— A chłopiec? Mówiłeś o bliźniakach?

— Odszedł, aby naprawić zło, które wyrządził jego dziadek. Zmarł w trakcie jednego z polowań, ratując całe miasto przed szarżą dzikich trupów — w ten sposób zakończył swoją opowieść.

— A więc znamy potomków Jin Guangyao, pytanie tylko, kto jest odpowiedzialny za ten atak... I jaki jest cel... — zawahał się.

Wei Wuxian podszedł do dzikiego trupa i spojrzał mu prosto w oczy. Jeśli kiedyś zwał się Song Lan, to dziś nic nie zostało z dawnego człowieka. Jego oczy przepełniała nienawiść, którą ktoś kontrolował. Moc należała do demonicznego kultywatora, do tego utalentowanego, dorównującego mocy Wei Wuxiana z początków jego działalności.

— Czy istniał za naszych czasów inny demoniczny kultywator i miał coś wspólnego z Jin Guangyao? — zapytał, aby zweryfikować własną teorię.

— Xue Yang — wymówił pierwsze imię, które przyszło mu na myśl. — Popełnił wiele złych czynów. W trakcie jednej z misji, młodzi kultywatorzy wraz z Jiang Chengiem pokonali go, ale nie zdołali zabić. Uciekł, pozostawiając tajemnicę swoich czynów za sobą. Odpowiadał za śmierć tysiąca ludzi. Niektórzy podejrzewali, że stał za zaginięciem Song Lana i Xiao Xingchena. Nigdy jednak nie odnaleziono ich ciał.

— A teraz my je odnaleźliśmy. Patrz, jaki to zbieg okoliczności — zażartował sobie.

Trącił Chenqingiem po twarzy dzikiego trupa.

Ten szarpnął ciałem i rzucił się na Wei Wuxiana. W porę Lan Wangji zagrał kolejną melodię, zatrzymując Song Lana.

Wei Wuxian zaprzestał kolejnych prób.

Odsunął się. Nadal mu wiele elementów nie pasowało. Przede wszystkim powód pojawienia sie dzikiego trupa w szkole. Nie powinien się tu znaleźć. Łatwiej byłoby zaatakować Zacisze Obłoków, a nie pozbawione ochrony centrum edukacji.

Nie mniej, przestał na razie o tym myśleć.

Sytuacja przed szkołą stopniowo się uspokajała. Przyjechały karetki, zabrały rannych, zmarłych pozostawiono do czasu przyjazdu policji. Zdrowi i bezpieczni uczniowie powrócili do wnętrza budynku, nawzajem się pocieszając. Niewiele osób było zdolnych do zdrowego myślenia. Obraz poobijanych, zakrwawionych rówieśników zbyt głęboko wyrył się w ich pamięci. Próbowali zapomnieć i uznać, że nic takiego nie miało miejsca.

Pamięć nie była dla nich za łaskawa.

Dyrektor szkoły w tym czasie wezwał odpowiednie służby, zawiadamiając komórkę rządową do spraw nadprzyrodzonych, która wyspecjalizowała się w kontroli kultywatorów. Po pół godzinie przybyła busem grupa ludzi — czwórka mężczyzn z kobietą na czele.

Miała długie, kręcone włosy o rudym kolorze, co wzbudziło wśród ludzi podejrzenia, że jej ojciec pochodził z Europy. Nie znała go jednak, więc nie potrafiła potwierdzić przypuszczeń. Wiedziała jedynie o podróży matki dookoła świata, z której wróciła z setką pamiątek, tysiącem zdjęć i jednym dzieckiem w brzuchu. Z powodu innych genów była także wysoka, wyższa niż większość kobiet w jej wieku. Nie pozwalało jej to nosić wysokich butów, więc zazwyczaj zadowalała się butami sportowymi, ale nie rezygnowała z noszenia spódnic i eleganckich bluzek, które i teraz miała na sobie.

Ominęła patrzących na nią uczniów, którzy wgapili się w kobietę jak w zwierzę w zoo.

— Cao Baozhai — przedstawiła sie głośno. — Jeśli ktoś jeszcze jest tu ranny, proszę się udać do mężczyzny przy busie. Świadków oraz osoby posiadające inne cenne informacje są proszone o zdanie relacji w gabinecie dyrektora. Byłabym wdzięczna za wstrzymanie się od powiadamiania rodziców, to bardzo delikatna procedura. Zakaz wchodzenia an boisko. ZAKAZ — podkreśliła ostrym tonem.

Udała się najkrótszą drogą do boiska i kiedy tam zaszła, zatrzymała się ze zdziwienia. Nigdy wcześniej nie była świadkiem niczego podobnego. Zniszczenia osiągnęły poziom największy od trzech lat, do tego dziki trup wciąż żył pod zaklęciem Lan Wangji, wijąc się i podejmując wszelkie próby ucieczki.

— Cao Baozhai — ponownie wypowiedziała swoje imię. — Cao Baozhai, kierowniczka działu do spraw nadprzyrodzonych od tego roku. Bardzo miło poznać, Nieśmiertelny Mistrzu.

Wystawiła przed siebie dłoń, jednak mężczyzna jej nie podjął. Spojrzał na kobietę z góry, tym swoim chłodnym spojrzeniem, którym ostatnio nie darzył tylko Wei Wuxiana.

— No nic — mruknęła. — Bardzo lubię konkrety i nienawidzę, kiedy ktoś do nich nie przechodzi, więc prosiłabym o przedstawienie skróconej wersji wydarzeń.

— Dziki trup. Zaatakował. To Song Lan, zaginiony kultywator sprzed dwóch tysięcy lat. Dwie ofiary. Szkołę uratował Lan Qiren. Przybył Nieśmiertelny Mistrz. Myślimy, co dalej — przedstawił zdawkowo wersję wydarzeń Wei Wuxian.

Tym razem on podał dłoń kobiecie na powitanie.

Przewróciła oczami i odepchnęła rękę, zwracając się ponownie do Lan Wangji:

— Nieśmiertelny Mistrzu, to nasze pierwsze spotkanie. Liczę, że współpraca między nami przebiegnie zgodnie z wytycznymi nałożonymi przez rząd. Proszę współpracować. To dla... nas ważne.

— "Dla nas"? — zacytował ją Wei Wuxian, a później kpiącym tonem odparł: — Proszę o drobną poprawkę na "tylko dla rządu". Poza tym te cudowne wytyczne, zgaduję, że należą do kategorii działań typu: umierajcie dla nas, ale tylko na naszych warunkach.

Cao Baozhai zlustrowała Wei Wuxiana chłodno. Zaśmiała się drwiąco, a potem ignorując chłopaka, zwróciła sie ponownie do Lan Wangji:

— Nie żyją przynajmniej dwie osoby. Czy sekta Lan jest gotowa ponieść konsekwencje swoich czynów?

— Jakich czynów?! — ponownie wtrącił się Wei Wuxian, tym razem ostrzej. Stanął pomiędzy Can Baozhai i Lan Wangji. — Może jestem głupi i niekoniecznie zrozumiałem pani sugestię, ale czy przypadkiem nie oskarżasz mistrza sekty Lan o to, co się wydarzyło w szkole? To się nazywa hipokryzja.

— To się nazywa "zasady" — w końcu mu odpowiedziała. — I mogę wiedzieć, kim jesteś. Osoby niepowołane...

— To nie jest osoba niepowołana — po raz pierwszy odezwał się Lan Wangji. — Wyrażam żal na wieść o śmierci uczniów i nauczycieli, przybyłem tak szybko, jak tylko mogłem. Żałuję, że nie byłem w stanie uratować tych ludzi.

— Żal możemy odstawić na bok — fuknęła. — Przypominam, że zgodnie z postanowieniami z 1955 roku każdy mistrz danej sekty ma obowiązek zgłosić swoje działanie do odpowiednich komórek rządowych. Wydaje mi się, że już drugi raz w ostatnim czasie...

— A jak ma to zgłosić?! — wybuchnął gniewem Wei Wuxian. — Gołębiem? Myszką? A może wysłać sowę? Czy pani widzi telefon w ręku tego oto mistrza? Czy on w ogóle wie, co to TELEFON? I na tyle, ile znam Nieśmiertelnego Mistrza, mogę zapewnić, że poprosił dyrektora o kontakt z odpowiednimi służbami.

Cao Baozhai kaszlnęła.

Założyła ręce za plecy i podeszła do dzikiego trupa.

— Nie radziłbym — zwrócił jej uwagę Wei Wuxian.

W tej samej chwili dziki trup szarpnął ciałem, nacierając na kobietę. Zachwiała się do tyłu i upadła, obijając sobie ciało. Jęknęła z bólu. Prędko wstała i odsunęła się, wytrzepując zabrudzony ubiór.

— Nie jestem tą złą — dodała pospiesznie. — Szanuję zasady.

— Spokojnie, w sekcie Lan jest ich ponad trzy tysiące, więc Nieśmiertelny Mistrz dobrze wie, co to znaczy. — Wei Wuxian uśmiechnął się głupio. Rozpierała go duma, gdy mógł tak wspomóc Lan Zhana. — Możemy pomóc sobie nawzajem.

— Dostałam to stanowisko dzięki własnej pracy, nie mam znajomości, władzy, krwi ani pieniędzy. Nauka, praktyka, poszanowanie zasad. Jedną z fundamentalnych zasad jest powierzanie spraw naszemu departamentowi w momencie, kiedy atak dotyczy większej społeczności bądź obiektów podlegających rządowemu nadzorowi.

— Czyli... — Wei Wuxian udał, że się zastanawia. — Czyli Nieśmiertelny Mistrz powinien puścić dzikiego trupa i zostawić go wam? Dobrze rozumiem?

— To nie...

— Lan Zhan, tylko poczekaj, aż się oddalę. Nie chcę przeszkadzać.

— Zaraz cię aresztuję, gówniarzu — zagroziła Cao Baozhai. Odetchnęła. Zareagowała za ostro i szybko zdała sobie z tego sprawę. — To poważna sytuacja.

— Nie przegonisz wiatru, który pędzi w burzowy dzień. — Lan Wangji założył guqin na plecy. Wskazał na dzikiego trupa, a potem podał kobiecie materiałowy woreczek. — Proszę zadbać o bezpieczeństwo uczniów. Oddaję również dzikiego trupa. Zaklęcie powinno wytrzymywać do wieczora, do zmroku należy zadbać o odpowiednią ochronę.

Kobieta ponownie wzięła głęboki wdech. Odczuła ulgę na wieść, że Lan Wangji nie będzie kontynuował dyskusji. Zbyt wiele nerwów zabrały jej ostatnie sprawy, w trakcie których wszczęto fałszywy alarm w Dolinie Upadłych Cesarzy. Mówiono o wielkim ataku, pojawieniu się dawno zaginionego artefaktu, a ostatecznie napotkała na gruz, piach i opuszczone tereny.

— Dziękuje — zdecydowała się w końcu podziękować. — Poradzimy sobie.

Lan Wangji pożegnał ją skinięciem. Przywołał miecz do swojej pochwy i odszedł w kierunku nieprzytomnego Lan Qirena. Wziął młodzieńca na ręce. Wei Wuxian zabrał jego rzeczy i sprawdził, jak energia rozprowadza się po jego organizmie. Nie został zatruty, oddychał spokojnie, jakby śnił o czymś przyjemnym, rany nie były poważne.

— Sprawdził się chłopak — pochwalił młodzieńca Wei Wuxian. — Masz zdolnego ucznia, Lan Zhan.

— Wiem — przyznał mu rację. — Lan Qiren stracił wcześnie rodziców. Wiele przeszedł. Nie sądziłem, że kiedykolwiek obierze drogę kultywatora.

Wei Wuxian poprawił włosy Lan Qirena, aby nie opadały mu na twarz. Życzył mu miłych snów, dobrych snów, w których spędzi odrobiną czasu z rodzicami. Niektórzy mówili, że to właśnie sny są najkrótszą drogą do zaświatów. Prawda czy nie, uśmiech nie schodził z twarzy młodzieńca, więc znalazł się w dobrym miejscu.

— A jak ja wrócę? — spytał nagle Wei Wuxian, przypominając sobie, że przecież nie ma miecza.

— Nie wracasz, idziesz na lekcje.

Zamrugał kilkukrotnie ze zdziwienia.

— HE?! Po tym, co mnie tu spotkało? Myślisz, że w ogóle dzisiaj odbędą się jakiekolwiek lekcje? Dziadek chyba mnie nie zabije?

— Starszy Wei powierzył mi ciebie. Obiecałem mu, że zadbam o twoją edukację.

— Ale nie z dzikim trupem na boisku. Może jeszcze spróbuję się z nim ścigać w maratonie. Jakbym wygrał, to zaliczyłbym ćwiczenia fizyczne bez problemu. A przy okazji podpytałbym się z historii, bo przecież przez dwa tysiące lat musiał ją dobrze poznać.

Lan Wangji uśmiechnął się łagodnie, wysłuchując sarkazmu młodzieńca. Brakowało mu tej prostej radości, głupich słówek i niepotrzebnych emocji... Bez nich życie wydawało się szare. Na szczęście barwy powróciły po dwóch tysiącach lat.

— Idziemy — zgodził się w końcu Nieśmiertelny Mistrz.

Mieli odejść, gdy nagle rozbrzmiał skoczny dzwonek. Obrócili się równocześnie. Cao Baozhai przeprosiła nieśmiało i pospiesznie odebrała, by dłużej nie zakłócać spokoju.

Na marne.

— ŻE CO?! — ryknęła głośniej niż ktokolwiek mógł się tego po niej spodziewać.

Kultywatorzy nie opuścili terenu szkoły.

Cao Baozhai rozłączyła się i zwróciła ku mężczyznom:

— Nie żyje w metrze ponad sto ludzi. Kolejne sto zaginęło. Pojawiły się żądania... — w tym momencie urwała. Przełknęła głośno ślinę.

— Jakie? — zachęcił ją do dalszego mówienia Wei Wuxian.

Wzięła głęboki wdech i wysyczała przez zęby:

— Ma tam przybyć Wei Wuxian.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!