—
Song Lan... — Wei Wuxian powtórzył powoli imię, próbując odszukać w pamięci
kultywatora.
Lan Wangji od początku wiedział, że odrodzony młodzieniec nie miał prawa znać słynnego kultywatora, którego imię rozniosło się po całym kontynencie krótko po tajemniczym zaginięciu. Wieści o nim nagle zamilkły. Ostatnią wiadomość przekazał zgromadzeniu sekt krótko przed tym, jak wyruszył na poszukiwania Xiao Xingchena, swego przyjaciela i brata kultywacji. Uznano go w końcu za zmarłego, wierząc, że poległ w trakcie nocnych łowów w samotności.
—
Jednego nie rozumiem — zawahał się Wei Wuxian. — Skoro uznano go za zaginionego
dwa tysiące lat temu, to dlaczego nikt nie odnalazł jego ciała?
—
Nikt nie próbował — wyznał Lan Wangji.
Wei
Wuxian przeszedł dookoła mężczyzny i trącił go w policzek.
— Lan
Zhan, ich nigdy nic nie obchodziło, co się z nim stało, prawda? — Zaśmiał się
głupio. — Po mojej śmierci pewnie rozpoczęły się niepotrzebne walki o władzę?
— Nie
— odparł, ku zaskoczeniu chłopaka.
— A
to dlaczego?
— Nie
uczyłeś się o tym na historii?
— Lan
Zhan... — zaczął niskim, sarkastycznym tonem — ty sobie ze mnie zadrwiłeś...
Jak tak można? Choć w sumie masz rację, Jin Guangyao, twój brat i Nie Mingjue
byli zaprzysiężonymi braćmi. Zaprowadzili oni pokój. W świecie kultywacji
zapanowała harmonia, która trwała dokładnie trzydzieści trzy wiosny, do dnia, w
którym odkryto spisek Jin Guangyao i jego udział w zabiciu Nie Mingjue. Twój
brat stanął na czele kampanii, która obaliła Jin Guangyao. Jego prochy
rozsypano na wszystkie strony świata, a każdego potomka zamordowano. Tak
przynajmniej mówi historia.
Lan
Wangji milczał.
—
Jednak jedną rzecz wiem na pewno — kontynuował. — Twój brat nigdy nie zabiłby
niewinnych ludzi, więc tu już historia kłamie. Jak było naprawdę?
Lan
Wangji przymknął oczy.
Wraz
z wiatrem przybyło wspomnienie z tamtych lat, boleśniejsze obecnie niż tamtego
dnia. Na oczach Dwóch Nefretytów Lan krew potomków Jin Guangyao spłynęła po
ulicach Wiecznego Miasta. Jego dorosłe dziecko z drugiego małżeństwa ukryło się
w górach, jeszcze gdy władca żył. Po jego śmierci opuścił kryjówkę wraz z
dwiema żonami i czwórką potomków. Dwójka umarła przez gorączkę w drodze do
Zacisza Obłoków. Matki dzieci popełniła samobójstwo. Ojciec z żalu po nich
stracił rozum. Tylko chłopiec i dziewczynka, bliźniaki, dotarli cali i
zdrowi...
— Mój
brat ukrył bliźniaków w Zaciszu Obłoków — przyznał w końcu Lan Wangji.
— Co
się z nimi dalej stało?
—
Dziewczynka wyrosła na porządną pannę, która szanowała zasady naszej sekty, nie
czuła się zobowiązana wobec swojego dziadka. I... — urwał w tej chwili.
—
I... — zainteresował się dalej Wei Wuxian. — Coś się z nią wydarzyło?
Milczał.
Chował
głęboko w sercu jej piękne oblicze. Nie przypominała swojego dziadka, bliżej
jej było do matki, skromnej kobiety o wielkim sercu. Obiecał, że nikomu nie
zdradzi prawdy, ale...
Wei
Wuxian znał pojęcie honoru, sprawiedliwości i szanował zarówno wrogów, jak i
przyjaciół.
—
Poślubiła Lan Shizhuia — wyznał ostatecznie.
Wei
Wuxian otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
Krew
Jin Guangyao nadal płynęła w żyłach potomków sekty Lan. Nikt nie wyraził
tamtego dnia sprzeciwu. W sercach bali się, że zemsta Jin Guangyao spłynie wraz
z kolejnymi pokoleniami, a mimo to zaprowadzili ubraną w krwawą czerwień
dziewczynę i podali dłoń Lan Shizhui’owi, ignorując wątpliwości.
— Ich
potomkowie nie podążyli śladami kultywacji. Żona nie przyjęła daru nieśmiertelnego
ciała. Umarła. Lan Shizhui czasami odwiedza swoich potomków — wyjaśnił dalej
Lan Wangji.
— A
chłopiec? Mówiłeś o bliźniakach?
—
Odszedł, aby naprawić zło, które wyrządził jego dziadek. Zmarł w trakcie
jednego z polowań, ratując całe miasto przed szarżą dzikich trupów — w ten
sposób zakończył swoją opowieść.
— A
więc znamy potomków Jin Guangyao, pytanie tylko, kto jest odpowiedzialny za ten
atak... I jaki jest cel... — zawahał się.
Wei
Wuxian podszedł do dzikiego trupa i spojrzał mu prosto w oczy. Jeśli kiedyś
zwał się Song Lan, to dziś nic nie zostało z dawnego człowieka. Jego oczy
przepełniała nienawiść, którą ktoś kontrolował. Moc należała do demonicznego
kultywatora, do tego utalentowanego, dorównującego mocy Wei Wuxiana z początków
jego działalności.
— Czy
istniał za naszych czasów inny demoniczny kultywator i miał coś wspólnego z Jin
Guangyao? — zapytał, aby zweryfikować własną teorię.
— Xue
Yang — wymówił pierwsze imię, które przyszło mu na myśl. — Popełnił wiele złych
czynów. W trakcie jednej z misji, młodzi kultywatorzy wraz z Jiang Chengiem
pokonali go, ale nie zdołali zabić. Uciekł, pozostawiając tajemnicę swoich
czynów za sobą. Odpowiadał za śmierć tysiąca ludzi. Niektórzy podejrzewali, że
stał za zaginięciem Song Lana i Xiao Xingchena. Nigdy jednak nie odnaleziono
ich ciał.
— A
teraz my je odnaleźliśmy. Patrz, jaki to zbieg okoliczności — zażartował sobie.
Trącił
Chenqingiem po twarzy dzikiego trupa.
Ten
szarpnął ciałem i rzucił się na Wei Wuxiana. W porę Lan Wangji zagrał kolejną
melodię, zatrzymując Song Lana.
Wei
Wuxian zaprzestał kolejnych prób.
Odsunął
się. Nadal mu wiele elementów nie pasowało. Przede wszystkim powód pojawienia
sie dzikiego trupa w szkole. Nie powinien się tu znaleźć. Łatwiej byłoby
zaatakować Zacisze Obłoków, a nie pozbawione ochrony centrum edukacji.
Nie
mniej, przestał na razie o tym myśleć.
Sytuacja
przed szkołą stopniowo się uspokajała. Przyjechały karetki, zabrały rannych,
zmarłych pozostawiono do czasu przyjazdu policji. Zdrowi i bezpieczni uczniowie
powrócili do wnętrza budynku, nawzajem się pocieszając. Niewiele osób było
zdolnych do zdrowego myślenia. Obraz poobijanych, zakrwawionych rówieśników
zbyt głęboko wyrył się w ich pamięci. Próbowali zapomnieć i uznać, że nic
takiego nie miało miejsca.
Pamięć
nie była dla nich za łaskawa.
Dyrektor
szkoły w tym czasie wezwał odpowiednie służby, zawiadamiając komórkę rządową do
spraw nadprzyrodzonych, która wyspecjalizowała się w kontroli kultywatorów. Po
pół godzinie przybyła busem grupa ludzi — czwórka mężczyzn z kobietą na czele.
Miała
długie, kręcone włosy o rudym kolorze, co wzbudziło wśród ludzi podejrzenia, że
jej ojciec pochodził z Europy. Nie znała go jednak, więc nie potrafiła
potwierdzić przypuszczeń. Wiedziała jedynie o podróży matki dookoła świata, z
której wróciła z setką pamiątek, tysiącem zdjęć i jednym dzieckiem w brzuchu. Z
powodu innych genów była także wysoka, wyższa niż większość kobiet w jej wieku.
Nie pozwalało jej to nosić wysokich butów, więc zazwyczaj zadowalała się butami
sportowymi, ale nie rezygnowała z noszenia spódnic i eleganckich bluzek, które
i teraz miała na sobie.
Ominęła
patrzących na nią uczniów, którzy wgapili się w kobietę jak w zwierzę w zoo.
— Cao
Baozhai — przedstawiła sie głośno. — Jeśli ktoś jeszcze jest tu ranny, proszę
się udać do mężczyzny przy busie. Świadków oraz osoby posiadające inne cenne
informacje są proszone o zdanie relacji w gabinecie dyrektora. Byłabym
wdzięczna za wstrzymanie się od powiadamiania rodziców, to bardzo delikatna
procedura. Zakaz wchodzenia an boisko. ZAKAZ — podkreśliła ostrym tonem.
Udała
się najkrótszą drogą do boiska i kiedy tam zaszła, zatrzymała się ze
zdziwienia. Nigdy wcześniej nie była świadkiem niczego podobnego. Zniszczenia
osiągnęły poziom największy od trzech lat, do tego dziki trup wciąż żył pod
zaklęciem Lan Wangji, wijąc się i podejmując wszelkie próby ucieczki.
— Cao
Baozhai — ponownie wypowiedziała swoje imię. — Cao Baozhai, kierowniczka działu
do spraw nadprzyrodzonych od tego roku. Bardzo miło poznać, Nieśmiertelny
Mistrzu.
Wystawiła
przed siebie dłoń, jednak mężczyzna jej nie podjął. Spojrzał na kobietę z góry,
tym swoim chłodnym spojrzeniem, którym ostatnio nie darzył tylko Wei Wuxiana.
— No
nic — mruknęła. — Bardzo lubię konkrety i nienawidzę, kiedy ktoś do nich nie
przechodzi, więc prosiłabym o przedstawienie skróconej wersji wydarzeń.
—
Dziki trup. Zaatakował. To Song Lan, zaginiony kultywator sprzed dwóch tysięcy
lat. Dwie ofiary. Szkołę uratował Lan Qiren. Przybył Nieśmiertelny Mistrz.
Myślimy, co dalej — przedstawił zdawkowo wersję wydarzeń Wei Wuxian.
Tym
razem on podał dłoń kobiecie na powitanie.
Przewróciła
oczami i odepchnęła rękę, zwracając się ponownie do Lan Wangji:
—
Nieśmiertelny Mistrzu, to nasze pierwsze spotkanie. Liczę, że współpraca między
nami przebiegnie zgodnie z wytycznymi nałożonymi przez rząd. Proszę
współpracować. To dla... nas ważne.
—
"Dla nas"? — zacytował ją Wei Wuxian, a później kpiącym tonem odparł:
— Proszę o drobną poprawkę na "tylko dla rządu". Poza tym te cudowne
wytyczne, zgaduję, że należą do kategorii działań typu: umierajcie dla nas, ale
tylko na naszych warunkach.
Cao
Baozhai zlustrowała Wei Wuxiana chłodno. Zaśmiała się drwiąco, a potem
ignorując chłopaka, zwróciła sie ponownie do Lan Wangji:
— Nie
żyją przynajmniej dwie osoby. Czy sekta Lan jest gotowa ponieść konsekwencje
swoich czynów?
—
Jakich czynów?! — ponownie wtrącił się Wei Wuxian, tym razem ostrzej. Stanął
pomiędzy Can Baozhai i Lan Wangji. — Może jestem głupi i niekoniecznie
zrozumiałem pani sugestię, ale czy przypadkiem nie oskarżasz mistrza sekty Lan
o to, co się wydarzyło w szkole? To się nazywa hipokryzja.
— To
się nazywa "zasady" — w końcu mu odpowiedziała. — I mogę wiedzieć,
kim jesteś. Osoby niepowołane...
— To
nie jest osoba niepowołana — po raz pierwszy odezwał się Lan Wangji. — Wyrażam
żal na wieść o śmierci uczniów i nauczycieli, przybyłem tak szybko, jak tylko
mogłem. Żałuję, że nie byłem w stanie uratować tych ludzi.
— Żal
możemy odstawić na bok — fuknęła. — Przypominam, że zgodnie z postanowieniami z
1955 roku każdy mistrz danej sekty ma obowiązek zgłosić swoje działanie do
odpowiednich komórek rządowych. Wydaje mi się, że już drugi raz w ostatnim
czasie...
— A
jak ma to zgłosić?! — wybuchnął gniewem Wei Wuxian. — Gołębiem? Myszką? A może
wysłać sowę? Czy pani widzi telefon w ręku tego oto mistrza? Czy on w ogóle
wie, co to TELEFON? I na tyle, ile znam Nieśmiertelnego Mistrza, mogę zapewnić,
że poprosił dyrektora o kontakt z odpowiednimi służbami.
Cao
Baozhai kaszlnęła.
Założyła
ręce za plecy i podeszła do dzikiego trupa.
— Nie
radziłbym — zwrócił jej uwagę Wei Wuxian.
W tej
samej chwili dziki trup szarpnął ciałem, nacierając na kobietę. Zachwiała się
do tyłu i upadła, obijając sobie ciało. Jęknęła z bólu. Prędko wstała i
odsunęła się, wytrzepując zabrudzony ubiór.
— Nie
jestem tą złą — dodała pospiesznie. — Szanuję zasady.
—
Spokojnie, w sekcie Lan jest ich ponad trzy tysiące, więc Nieśmiertelny Mistrz
dobrze wie, co to znaczy. — Wei Wuxian uśmiechnął się głupio. Rozpierała go
duma, gdy mógł tak wspomóc Lan Zhana. — Możemy pomóc sobie nawzajem.
—
Dostałam to stanowisko dzięki własnej pracy, nie mam znajomości, władzy, krwi
ani pieniędzy. Nauka, praktyka, poszanowanie zasad. Jedną z fundamentalnych
zasad jest powierzanie spraw naszemu departamentowi w momencie, kiedy atak dotyczy
większej społeczności bądź obiektów podlegających rządowemu nadzorowi.
—
Czyli... — Wei Wuxian udał, że się zastanawia. — Czyli Nieśmiertelny Mistrz
powinien puścić dzikiego trupa i zostawić go wam? Dobrze rozumiem?
— To
nie...
— Lan
Zhan, tylko poczekaj, aż się oddalę. Nie chcę przeszkadzać.
—
Zaraz cię aresztuję, gówniarzu — zagroziła Cao Baozhai. Odetchnęła. Zareagowała
za ostro i szybko zdała sobie z tego sprawę. — To poważna sytuacja.
— Nie
przegonisz wiatru, który pędzi w burzowy dzień. — Lan Wangji założył guqin na
plecy. Wskazał na dzikiego trupa, a potem podał kobiecie materiałowy woreczek.
— Proszę zadbać o bezpieczeństwo uczniów. Oddaję również dzikiego trupa.
Zaklęcie powinno wytrzymywać do wieczora, do zmroku należy zadbać o odpowiednią
ochronę.
Kobieta
ponownie wzięła głęboki wdech. Odczuła ulgę na wieść, że Lan Wangji nie będzie
kontynuował dyskusji. Zbyt wiele nerwów zabrały jej ostatnie sprawy, w trakcie
których wszczęto fałszywy alarm w Dolinie Upadłych Cesarzy. Mówiono o wielkim
ataku, pojawieniu się dawno zaginionego artefaktu, a ostatecznie napotkała na
gruz, piach i opuszczone tereny.
—
Dziękuje — zdecydowała się w końcu podziękować. — Poradzimy sobie.
Lan
Wangji pożegnał ją skinięciem. Przywołał miecz do swojej pochwy i odszedł w kierunku
nieprzytomnego Lan Qirena. Wziął młodzieńca na ręce. Wei Wuxian zabrał jego
rzeczy i sprawdził, jak energia rozprowadza się po jego organizmie. Nie został
zatruty, oddychał spokojnie, jakby śnił o czymś przyjemnym, rany nie były
poważne.
—
Sprawdził się chłopak — pochwalił młodzieńca Wei Wuxian. — Masz zdolnego
ucznia, Lan Zhan.
—
Wiem — przyznał mu rację. — Lan Qiren stracił wcześnie rodziców. Wiele
przeszedł. Nie sądziłem, że kiedykolwiek obierze drogę kultywatora.
Wei
Wuxian poprawił włosy Lan Qirena, aby nie opadały mu na twarz. Życzył mu miłych
snów, dobrych snów, w których spędzi odrobiną czasu z rodzicami. Niektórzy
mówili, że to właśnie sny są najkrótszą drogą do zaświatów. Prawda czy nie,
uśmiech nie schodził z twarzy młodzieńca, więc znalazł się w dobrym miejscu.
— A
jak ja wrócę? — spytał nagle Wei Wuxian, przypominając sobie, że przecież nie
ma miecza.
— Nie
wracasz, idziesz na lekcje.
Zamrugał
kilkukrotnie ze zdziwienia.
—
HE?! Po tym, co mnie tu spotkało? Myślisz, że w ogóle dzisiaj odbędą się
jakiekolwiek lekcje? Dziadek chyba mnie nie zabije?
—
Starszy Wei powierzył mi ciebie. Obiecałem mu, że zadbam o twoją edukację.
— Ale
nie z dzikim trupem na boisku. Może jeszcze spróbuję się z nim ścigać w
maratonie. Jakbym wygrał, to zaliczyłbym ćwiczenia fizyczne bez problemu. A
przy okazji podpytałbym się z historii, bo przecież przez dwa tysiące lat
musiał ją dobrze poznać.
Lan
Wangji uśmiechnął się łagodnie, wysłuchując sarkazmu młodzieńca. Brakowało mu
tej prostej radości, głupich słówek i niepotrzebnych emocji... Bez nich życie
wydawało się szare. Na szczęście barwy powróciły po dwóch tysiącach lat.
—
Idziemy — zgodził się w końcu Nieśmiertelny Mistrz.
Mieli
odejść, gdy nagle rozbrzmiał skoczny dzwonek. Obrócili się równocześnie. Cao
Baozhai przeprosiła nieśmiało i pospiesznie odebrała, by dłużej nie zakłócać
spokoju.
Na
marne.
— ŻE
CO?! — ryknęła głośniej niż ktokolwiek mógł się tego po niej spodziewać.
Kultywatorzy
nie opuścili terenu szkoły.
Cao
Baozhai rozłączyła się i zwróciła ku mężczyznom:
— Nie
żyje w metrze ponad sto ludzi. Kolejne sto zaginęło. Pojawiły się żądania... —
w tym momencie urwała. Przełknęła głośno ślinę.
—
Jakie? — zachęcił ją do dalszego mówienia Wei Wuxian.
Wzięła
głęboki wdech i wysyczała przez zęby:
— Ma
tam przybyć Wei Wuxian.
0 Comments:
Prześlij komentarz